Zalew Zemborzycki

25.01.2015r
     „Spacer wokół jeziora Zemborzyckiego” z taką propozycją wyszła Halinka, miłośniczka jezior. Ja wprawdzie obiecałam sobie, że nad morze i jeziora zacznę jeździć jak już nie będę miała siły chodzić po górach, ale o tej porze roku w góry nie jeździmy, więc postanowiłam przyłączyć się do Halinki.
     Plusowe temperatury, brak śniegu, który mógłby utrudnić wędrowanie to też był taki dodatkowy bodziec, żeby tą wyprawę zorganizować.
     Zbiórka była na stacji kolejowej, bo tym razem pociągiem mieliśmy się udać na wędrówkę. Było nas sześcioro: Marysia, Ewa, Halinka, Karol, Wojtek i ja.
     Dawno tym środkiem lokomocji nie jechałam, więc z przyjemnością wsiadałam do szynobusu. Cieplutko, czysto, bardzo miły konduktor, więc nic nam nie brakowało. Czas nam bardzo szybko zleciał na rozmowie i obserwacji okolic. Halinka fachowym okiem spoglądała przez okno wypatrując jakiś ciekawych miejsc do naszych wspólnych wędrówek.
     Wysiedliśmy na stacji Lublin Zemborzyce i za naszą przewodniczką ruszyliśmy nad jeziorko. Szliśmy najpierw równolegle do torów koło bardzo ładnego kościoła a potem ścieżką w bok doszliśmy do celu. Byłam zaskoczona, ze tak szybko, bo zawsze wydawało mi się, ze jezioro jest dużo dalej.
     Zalew Zemborzycki to retencyjny zbiornik na rzece Bystrzycy. Wybudowany był w 1974 r. a otworzył go ówczesny I sekretarz KC PZPR Edward Gierek. Jego powierzchnia to 278 ha, długość 2900m , szerokość 1330 m a głębokość do 4 m. Jest to cudowne miejsce do rekreacji dla mieszkańców Lublina i przyjezdnych bo znajdują się tam też ośrodki wypoczynkowe.
     Szliśmy zafascynowani tym miejscem, bo teren wokół jeziora był ładnie zagospodarowany: ścieżki rowerowe, spacerowe, fikuśne ławeczki, fajnie to wyglądało. Mijali nas młodzi sportowcy biegający wzdłuż jeziora, rowerzyści, spacerowicze a nawet starszy pan biegnący na takich rolkach imitujących narty biegowe. A więc przez cały rok jest to miejsce do aktywnego wypoczynku.
     Zauroczyło nas też samo jezioro, ogromny akwen wodny z mnóstwem ptactwa. Część jeziora była zamarznięta, co nas bardzo zdziwiło, ale może w tych stronach temperatury były niższe niż u nas. Fajnie wyglądały ptaki, które siedziały na tafli tuz przy granicy z częścią niezamarzniętą. Z brzegu jeziora wysokie trawy a pomiędzy nimi pływające kaczki to tez piękny widok. 
    Na początku przy brzegu jeziora stały domki, z których na pewno wiele służyło wypoczywającym potem były już wypożyczalnie sprzętu wodnego, świecące o tej porze roku pustkami i więcej takiej pustej przestrzeni.
     Naszą uwagę przykuły piękne stare drzewa oraz dosyć spore molo, na które oczywiście udaliśmy się. Ale cały czas widać też było bloki mieszkalne a więc niedaleko zalewu zaczynały się już osiedla.
     Na ławeczkach przed zaporą zrobiłyśmy sobie przerwę na śniadanie. Karol z Wojtkiem nie dołączyli do nas tylko pomaszerowali dalej tak, że zobaczyłyśmy ich dopiero na stacji kolejowej. Ale Wojtek to zapalony wodniak pływający tratwami, kajakami po rzekach i jeziorach, wiec troszkę z innej strony spoglądał na ten zbiornik niż my.
     Za zaporą zastałyśmy dużą ilość placów zabaw, basenów, różnych zjeżdżalni do nich a nawet park linowy. Wyobraziłam sobie jak dużo musi być tam ludzi w upalne dni, ile krzyków, hałasu, czego nie znoszę a teraz panowała tam taka cudowna cisza. 
      Dalej teren zmienił się w bardziej dziki, bo z boku jeziora był lasek i było by tam cudownie gdyby w bardzo bliskiej odległości nie przechodziła dosyć ruchliwa szosa. To nie moje klimaty. Ale szosa po jakimś czasie zaczęła oddalać się od jeziora i zrobiło się fajnie. Brzeg jeziora, który cały czas był wybetonowany przeszedł w taki naturalny. 
     Ewa wypatrzyła dosyć spore muszle, których trochę nazbierała na pamiątkę, ja natomiast szukałam ośrodka wypoczynkowego, w którym byłam ze 30 lat temu na obozie sportowym. Znalazłam go, ale to już nie to samo, domki drewniane zniknęły a na ich miejscu postawiono murowane. Molo, na którym na obozie często przebywaliśmy zniszczało i strach było na niego wchodzić.
     W tafli jeziora przecudnie odbijały się drzewa i domy znajdujące się po drugiej stronie jeziora. Pięknie prezentowała się też wysepka tam znajdująca się, na której to nasi panowie postanowili przespać się w lecie przyjeżdżając tu z jakąś łódką zrobioną przez nich. Tak oznajmili nam, gdy spotkaliśmy się na stacji.
     Szuwary utrudniały nam już spacer przy samej wodzie, wiec weszłyśmy na ścieżkę w lesie gdzie trafiłyśmy na Lubelską Drogę św. Jakuba, która prowadziła do Sandomierza. Robiąc sobie zdjęcia przy charakterystycznym dla tych dróg znaku muszli postanowiłyśmy zorganizować wycieczki tym szlakiem. Ucieszyłam się z tego, bo uwielbiam takie wyzwania i postanowiłam po powrocie do domu zapoznać się dokładnie z tą trasą.
     Halinka jak zwykle bardzo spostrzegawcza pokazała nam drzewa powalone i obgryzione przez bobry. Niedaleko musiała znajdować się jakaś stadnina, bo minęłyśmy ludzi jadących na koniach.
     Niedaleko mostu gdzie do zbiornika wpada rzeka Bystrzyna przywitały nas łabędzie, które tam na pewno są dokarmiane przez ludzi, bo od razu podpłynęły w naszą stronę. Przepiękne ptaki lubię je obserwować. 
     Do stacji kolejowej było już niedaleko i całe szczęście, bo zaczęło lekko padać. Wcześniej parę razy zaczynała się mżawka, ale Ewa wyciągała parasol i mżawka znikała. Na ławeczkach na peronie odpoczęłyśmy, i zjadłyśmy resztki jedzenia. Doszli do nas nasi panowie, którzy byli bardzo zadowoleni z wyprawy i zauroczeni jeziorem. My zresztą też, bo to był naprawdę cudowny spacer.
    Program w komórce wyliczył mi, że zrobiliśmy prawie 15 km. 
Ewa
Tworzenie stron internetowych - Kreator stron WW