Nowa podstrona

9.X. 2010r 
Przełęcz Wyżnia – Chatka Puchatka(1228m) –Roh( 1256m) – przełęcz M. Orłowicza ( 1075m) –
Smerek (1222m) - przełęcz M. Orłowicza – Wetlina (opis w KGP )


10.10.2010r. 
Wołosate – przełęcz Bukowska – Rozsypaniec (1280m) – Halicz ( 1333m)- Tarnica ( 1346m) - Wołosate ( opis w KGP)
 

30.05.2013r
Smerek Wieś – Fereczata – Okrąglik – Jasło - Male jasło – Cisna ( opis w GSB)


31.05.2013r 
Brzegi Górne –schr. PTTK – Połonina Wetlińska –przełęcz Orłowicza – Smerek- Smerek wieś  (opis w GSB)


1.06.2013r 
Jabłonki –Kolonice – siodło pod Jaworem- Wołosań –Hon – Bacówka pod Honem – Cisna (opis w GSB)


2.06.2013r 
Brzegi Górne –Połonina Caryńska – Ustrzyki Górne ( opis w GSB)

5.10.2013r

Przełęcz Wyzniańska - bacówka PTTK pod Małą Rawką - Mała Rawka - Wielka Rawka - Ustrzyki Górne

11.10.2014r.

Jabłonki - Łopiennik – Durna – Jabłonki



5.10.2013r
Przełęcz Wyzniańska - bacówka PTTK pod Małą Rawką - Mała Rawka   - Wielka Rawka - Ustrzyki Górne 
     Wielka Rawka to najwyższy szczyt pasma granicznego Bieszczadów. Jej wysokość wynosi 1307 m. Jest pięknym punktem widokowym na Połoninę Caryńską , Wetlińską, Tarnicę ,Bukowe Berdo oraz góry ukraińskie i słowackie .
      Szczyt ten jest bardzo popularny wśród turystów przyjeżdżających w Bieszczady. Ja zdobyłam go już parę razy ale Marian nigdy na nim nie był ,więc postanowiliśmy w tym dniu razem go zaliczyć.
     Samochód zostawiliśmy w Ustrzykach Górnych skąd Busem udaliśmy się na Przełęcz Wyżniańską. Znajduje się tam spory parking samochodowy oraz budka z kasą gdzie musieliśmy zakupić bilety wstępu do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Parking był zapełniony samochodami ale nie ma co się dziwić bo w tym dniu pogoda była przepiękna więc dużo ludzi w góry przyjechało. Ale nie tylko cudowne słońce i ciepło przyciągnęły tu turystów ale przede wszystkim przepiękne jesienne barwy, które były w tym dniu rewelacyjne. Ja byłam kilka razy jesienią w Bieszczadach ale takie przebarwienia pierwszy raz widziałam, istne cudo natury.
     Rozglądając się wokoło, robiąc zdjęcia ruszyliśmy powoli lekko w górę zielonym szlakiem. Po niedługim czasie doszliśmy do drewnianej Bacówki PTTK. Powstała ona w1979r a znajduje się w niej bufet oraz pokoje noclegowe. Przed budynkiem jest pole namiotowe. My weszliśmy do budynku tylko na chwilę podbić książeczki pamiątkową pieczątką i ruszyliśmy w dalsza drogę.
     Tradycyjnie powoli poruszaliśmy się ,najpierw lekko w górę terenem otwartym a potem lasem coraz stromiej. Szlak był pięknie oznaczony w niektórych miejscach porobione były drewniane schodki oraz barierki. Przez dłuższy czas towarzyszył nam potoczek, oraz bardzo dużo ludzi wchodzących i schodzących. 
     Przed samym szczytem pojawiło się coraz więcej prześwitów ,aż las się skończył i wyszliśmy na rozległe wzniesienie. Na jego najwyższym punkcie był słupek z tabliczką z nazwą szczytu. Przeczytaliśmy ,że znajdujemy się na Małej Rawce o wysokości 1267m.Tutaj szlak zielony skręcał do Wetliny ( szłam kiedyś tym szlakiem) natomiast my po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia ruszyliśmy żółtym szlakiem w kierunku Wielkiej Rawki. 
     Widzieliśmy już betonowy słup który był celem naszej wyprawy, ale my musieliśmy jeszcze zejść trochę w dół na małą przełęcz ,żeby potem wspiąć się pod górę i stanąć przy nim. Słup ten stoi na wysokości 1307m i jest początkiem grzbietu Wielkiej Rawki. Zrobiliśmy sobie tam przerwę na posiłek, a potem udaliśmy się na skałki które niedaleko tam się znajdowały i oblężone były przez młodzież która była na wycieczce szkolnej.
     Żółty szlak niedługo skończył się bo to szlak bardzo krótki łączący dwie Rawki z sobą. Zaczął się natomiast szlak niebieski zwany szlakiem granicznym. Prowadzi on tam w dwie strony w prawo wzdłuż granicy do miejsca ( Krzemieniec ) gdzie stykają się granice trzech państw Polski, Ukrainy i Słowacji i dalej granicą na zachód oraz w lewo do Ustrzyk. My wybraliśmy ten drugi wariant bo w Ustrzykach czekał na nas samochód.
     Zejście z Wielkiej Rawki było dłuższe niż wejście na nią . Początkowo prowadziło po otwartej przestrzeni i dosyć stromo w dół a potem lasem. Na górze liście drzew były przemarznięte i nie był to ładny widok ale im bardziej w dół to robiło się przyjemniej bo przebarwienia robiły się coraz ładniejsze. Ludzi na tym szlaku było niewiele co mnie akurat cieszyło ,a to dlatego ,że większość turystów wchodziło na Rawki z przełęczy wyżniańskiej i ta sama trasą schodziło na dół. I tak jak przy wejściu tutaj szlak był też zadbany. Drewniane podesty, schodki ,barierki oraz wiata pod która można się schować podczas deszczu dobrze świadczą o gospodarzach tego terenu.
     Najgorszy był ostatni odcinek naszej wędrówki bo prowadził kilka kilometrów po drodze na której nie wszyscy kierowcy potrafią się odpowiednio zachować bo kilku wariatów zasługujących na mandat minęło nas. 
    Po dotarciu do Ustrzyk czekała nas niemiła niespodzianka ponieważ okazało się ,że wyjątkowo dużo turystów przybyło w te strony, pobity został nawet rekord z majowego długiego weekendu i niestety nigdzie noclegów nie można było znaleźć. Nie spodziewałam się takiej sytuacji, było mi smutno bo chcieliśmy na następny dzień przejść przez rezerwat „Sine Wiry” .
     Nie zostało nam nic innego jak opuścić Bieszczady. Drogą przez Ustrzyki Dolne, Krościenko i Birczę udaliśmy się do naszego domku w Harcie. Przywitały nas tam zwierzęta kuzynki ,które co trochę robiły sobie drzemki nawet na dachu naszego samochodu.
     Ale będąc w tych stronach szybko zapomniałam o tym ,że nie mogliśmy zostać w Bieszczadach bo okazało się ,że jesień na pogórzu dynowskim również bywa piękna. Mnie szczególnie zachwycił widok z góry na małą wioskę w której urodził się i mieszkał mój mąż na Ulanicę. Żadne zdjęcie nie odda tego co zobaczyliśmy stojąc na najwyższym punkcie nad wioską. Drzewka w różnych odcieniach żółci, brązu, złota, czerwieni i zieleni błyszczały w słońcu. Wśród nich można było dojrzeć niewielką ilość domków bo większość zakryta była drzewami. Chciało by się takim widokiem delektować jak najdłużej. Ale niestety wszystko się zmienia, te cudowne barwy świadczą o tym, że przyroda szykuje się do snu zimowego. Niedługo liście opadną drzewa pokryją się śniegiem .Będzie to też miało swój urok ale dla mnie nie będzie to samo Długo będę miała w pamięci to co zobaczyłam na tej wyprawie i myślę ,że na następny rok również pojedziemy gdzieś w góry w okresie jesiennym .
Ewa


11.10.2014 r.
Jabłonki - Łopiennik – Durna – Jabłonki
     
     Góry są piękne o każdej porze roku, ale jesienią najpiękniejsze . Cudowne barwy, brak upałów i wyładowań atmosferycznych, których nie lubię w czasie wędrówek , to duży plus tej pory roku. Krótszy dzień jest minusem, ale można sobie dać z tym radę, planując krótsze trasy i wcześnie rano na nie wychodzić.
   Prognozy pogody były rewelacyjne, więc zarezerwowałam noclegi w schronisku w Jabłonkach i w sobotni ranek wyruszyliśmy w czwórkę ( ja Marian, Marysia z Łazika i jej mąż) w Bieszczady. Ponieważ podróż zajęła nam trochę czasu postanowiliśmy zrobić w ten dzień trasę koło Jabłonek. Podjechaliśmy więc pod schronisko gdzie zostawiliśmy samochód, i udaliśmy się czarnym szlakiem na Łopiennik. 
     Łopiennik to najwyższy szczyt pasma o tej samej nazwie. Jego wysokość to 1069 m. Jest to szczyt niezbyt popularny w Bieszczadach, ale rewelacyjny dla tych, co bardzo cenią sobie ciszę spokój i nie lubią tłoków na szlakach. 
     Nasza trasa początkowo prowadziła ulicą, czego bardzo nie lubię. Następnie skręciliśmy w lewo w leśną drogę przy której zauważyliśmy zabudowania dawnego PGR-u. Około 1,5 km szliśmy wzdłuż potoku Żurka. Podziwialiśmy pięknie wykonane z drzewa umocnienia potoku i jego dopływów. Następnie cały czas pod górkę zaczęliśmy wspinać się stokiem Kiczery. Bardzo ładne miejsce, bo dużo było prześwitów z których pięknie widać było pasmo Wołosania, którym to wędrowaliśmy rok wcześniej.
      Widoki skończyły się a my wędrowaliśmy stokiem Łopieninki wśród mieszanego lasu. Zachwycaliśmy się przepięknymi barwami, zwłaszcza na małych zarastających polanach. Nie spieszyliśmy się chcieliśmy się długo cieszyć tą cudowną naturą. 
     Pierwszych turystów spotkaliśmy na pięknej polanie z widokami na pasmo graniczne z masywem Jasła pod samym szczytem Łopiennika. W tym miejscu znajduje się węzeł szlaków. Dochodzi tam bowiem czarny szlak z Dołżycy oraz niebieski z Baligrodu.
     Szczyt Łopiennika jest zalesiony. Nie ma na nim tabliczki z nazwa szczytu, co mnie zasmuciło. Robimy odznakę Tysięczniki Trzech Narodów do której zaliczane są wszystkie szczyty pomiędzy 1000 a 2000m ale z tabliczkami. Miałam nadzieje, że i ten będę miała zaliczony do tej odznaki a tu okazało się, że nic z tego.
     Jest tam natomiast tablica pamięci polskiego poety, geografa Wincentego Pola. Tablica ta zawiera cytat Zygmunta Kaczkowskiego opisującego wyprawę na Łopiennik w sierpniu 1833r w której brał udział Wincenty Pol. A cytat brzmiał : Nazajutrz wyprawiliśmy się na Łopiennik… Pol zabrał głos i wskazywał nam i opowiadał, gdzie leżą, jak wyglądają wszystkie ziemie Rzeczypospolitej Polskiej. Były to pierwsze nuty do „ Pieśni o ziemi naszej”, z którą Pol się nosił od roku.”
     Nie lubię powrotów tą samą trasą, więc do schroniska postanowiliśmy wracać niebieskim szlakiem przez Durną a potem zielonym przez Waltera. 
     Szliśmy, więc grzbietami gór z niewielkimi podejściami i zejściami. Po drodze było kilka ładnych polanek z widokami na okolice a i na oddalający się coraz bardziej od nas szczyt Łopiennika. Po pewnym czasie z niepokojem zaczęliśmy wyszukiwać zielonego szlaku bo wydawało nam się ,że idziemy już dosyć długo i powinien on się już lada moment pojawić. Zaczęliśmy się zastanawiać co zrobimy gdy okaże się ,ze przegapiliśmy go i stwierdziliśmy jednogłośnie, ze pójdziemy do Baligrodu a tam zadzwonimy do kierownika schroniska z prośbą o podwiezienie nas. 
     Nie doszło jednak do tego bo Marian który pierwszy szedł uradowany krzyknął nam ,że stoi na szczycie Durnej. Góra ta ma wysokość 979m a nazwano ją tak dziwną nazwą dlatego, ze łatwo tu zabłądzić. Ucieszyliśmy się, że poznaliśmy swoje położenie i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej.
     Wejście w zielony szlak znaleźliśmy bez problemów, ale zaraz na początku wędrówki tym szlakiem pobłądziliśmy trochę i musieliśmy szukać zagubionego szlaku. Droga nasza prowadziła teraz cały czas z górki bez jakiś ostrych zejść, więc fajnie się nam wędrowało.
     Z coraz większym niepokojem patrzyliśmy natomiast na zegarek bo okazało się ,że szliśmy dużo dłużej niż planowałam i niebawem ciemno już miało się robić a nas czekało jeszcze wejście na Waltera i bardzo strome zejście z niego. Dlatego też gdy doszliśmy do szutrówki z której było wejście na szczyt postanowiłam zmienić plany i szutrówką wrócić do schroniska omijając Waltera i skrócić bardzo trasę. Całe szczęście, ze tak zrobiliśmy bo okazało się, że ciemnawo już było gdy doszliśmy do schroniska. Nawet nie chciałam myśleć o tym jak by wyglądała nasza droga w ciemnym lesie z bardzo ostrym zejściem, chyba bez kontuzji by się nie odbyło. 
     Zrobiliśmy w tym dniu ok. 15 km i 730m podejść, więc czuliśmy trochę zmęczenie. Ciepła kąpiel oraz obiadokolacja, jaką zrobiliśmy sobie dobrze nam zrobiły. W pokoju mieliśmy telewizor , wiec oglądnęliśmy sobie zwycięski mecz naszej reprezentacji piłkarskiej z Niemcami. Oczywiście mecz oglądaliśmy na raty bo co trochę któreś z nas zapadało w drzemkę.
Ewa

12.10.2014r
Roztoki Górne - Hyrlata - Berdo - Solinka - Roztoki Górne

     Dzień zapowiadał się cudowny. Przed 7 rano wyruszyliśmy samochodem do Roztok Górnych skąd mieliśmy ruszyć w trasę nieoznaczoną szlakiem i będącą ostoją niedźwiedzia. Nigdy bym się nie odważyła wybrać w te strony ale w tym dniu miał tam odbyć się Maraton Bieszczadzki , więc postanowiliśmy wykorzystać to, bowiem trasa była dla biegaczy dokładnie oznaczona a niedźwiadki miałam taką nadzieje pochowają się w gęstwinie wystraszone dużą ilością ludzi.
     Samochód zostawiliśmy niedaleko leśniczówki w miejscu gdzie działacze i sędziowie rozbijali namioty i tworzyli punkt kontrolny i żywieniowy dla biegaczy.
     Dosyć szybko znaleźliśmy oznakowania biegowe i ruszyliśmy w trasę. Była godzina 7.30. W tym samym czasie maratończycy startowali w Cisnej do biegu. Ich trasa prowadziła do Roztok a potem pasmem granicznym przez Rypi Wierch, Czerenin następnie na pasmo Hyrlatej i ponownie przez Roztoki a potem przez Okrąglik do Cisnej. My mieliśmy z nimi spotkać się na paśmie Hyrlatej wychodząc im naprzeciw. 
     Dosyć szybko znaleźliśmy oznakowania biegowe i ruszyliśmy w trasę. Była godzina 7.30. W tym samym czasie maratończycy startowali w Cisnej do biegu. Ich trasa prowadziła do Roztok a potem pasmem granicznym przez Rypi Wierch, Czerenin następnie na pasmo Hyrlatej i ponownie przez Roztoki a potem przez Okrąglik do Cisnej. My mieliśmy z nimi spotkać się na paśmie Hyrlatej wychodząc im naprzeciw. 
     Przez pierwszy odcinek drogi szliśmy cały czas pod górę. Marysia z mężem z przodu a ja człapiąc za nimi. Marian nie mógł mnie zostawić samej, więc musiał iść moim tempem. Trasa była pięknie oznaczona szarfami, namalowanymi strzałkami i tablicami z kilometrami jakie mieli przebiegnąć biegacze. Na pierwszej spotkanej tablicy był napis 36 km. 
     Zmęczyłam się trochę wejściem na pasmo Hyrlatej, ale ten wysiłek opłacał się, bo trasa nasza prowadziła cudownym lasem z przepięknymi powykrzywianymi drzewami oraz niezwykle urokliwymi polankami z których roztaczały się bajeczne widoki na okolice. Podejścia i zejścia były już potem łagodne, więc o zmęczeniu szybko zapomniałam.
     Nie mogliśmy oderwać oczu od przepięknych pożółkłych traw, różnobarwnych buczyn i kontastujących z nimi zielonych iglaków. Aparaty fotograficzne cały czas były w ruchu. 
     Ogromnie zaskoczeni byliśmy, gdy w miejscu gdzie znajdował się duży znak nawigacyjny taki jak na Jasle zobaczyliśmy tabliczkę z napisem Hyrlata, a przecież przez to pasmo miał nie przechodzi żaden szlak turystyczny. Okazało się, o czym nie wiedzieliśmy, że od Żubraczego do Hyrlatej prowadzi szlak GPS. Szlak ten jest bardzo ładnie oznaczony. Tabliczki z oznaczeniem wysokości n.p.m. oraz odległości w kilometrach ustawione są tam w odległości ok. 10 -20 m. Na mapach tych oznaczeń nie ma, więc niewiele osób wie o jego istnieniu.
     Jeszcze większy szok przeżyliśmy, gdy zobaczyliśmy w tym miejscu pierwszego biegacza. Nie spodziewałam się tego. Przeszliśmy, bowiem dopiero kilka kilometrów a biegacz ponad trzydzieści. Trochę się załamałam, no ale muszę pogodzić się z tym że coraz wolniej chodzę po górach, a przecież najważniejsze było to, że mogliśmy być w tak cudownym miejscu. Szliśmy przez coraz piękniejsze tereny, bo mijaliśmy coraz większe polany z przecudnymi widokami na okolice i bajecznymi przebarwieniami. Mijaliśmy również coraz większa ilość biegaczy, którym kibicowaliśmy i dodawaliśmy otuchy, bo niektórzy byli bardzo zmęczeni. 
     Wśród biegaczy znalazł się również mój bratanek. Michał trzymał się całkiem nieźle nie było po nim widać jakiegoś wielkiego zmęczenia, ale biegł spokojnie nie pchając się specjalnie do czołówki, bo to taki biegacz amator dla którego najważniejszym celem jest ukończenie maratonu w czasie oznaczonym przez organizatorów biegu. Podziwiam go, bo bieganiem zajął się dopiero po ukończeniu studiów , wcześniej nigdy nie miał do czynienia ze sportem.
     Ale mój bratanek zaraził bieganiem również swojego ojca i młodszego brata, którzy w tym czasie biegali w takim biegu na 10 km z Cisnej przez Jasło. 
     Bardzo ładne było zejście do asfaltowej uliczki, która w jedną stronę prowadziła do Żubraczego a w drugą tam gdzie my udaliśmy się do Roztok. 
     Było przed nami jeszcze kilka kilometrów drogi, ale ja mogłabym iść jeszcze dłużej, bo takiego miejsca z tak cudownymi przebarwieniami nigdy jeszcze nie widziałam. Wszystkim, którzy będą chcieli zobaczyć jesień w górach będę to miejsce polecać. 
     Po przejściu ok. kilometra na asfalcie nie bardzo wiedziałam co się dzieje bo nagle usłyszałam jadąca ciuchcię. Wyciągnęłam z plecaka mapę, żeby przeanalizować jej trasę i okazało się , że my zeszliśmy z gór w innym miejscu niż sądziłam ok. 2 km dalej od celu naszej podróży.
     Robiąc ogromną ilość zdjęć maszerowaliśmy mając po lewej stronie pasmo Hyrlatej, po którym tak niedawno wędrowaliśmy natomiast po lewej tory bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej a potem pasmo graniczne.
     Od czasu do czasu mijaliśmy spacerujących turystów oraz kilku maratończyków, którzy w Roztokach zrezygnowali z dalszego biegu i wracali na kwatery do Żubraczego.
     Trafiliśmy również na ścieżkę dydaktyczną przy której na jednej z tablic przeczytaliśmy, że istniała tam kiedyś wioska Solinka, która została założona w XIV wieku przez pasterzy z Rumuni i Ukrainy ,którzy trafili na te tereny w poszukiwaniu nowych pastwisk.
     Wysiedleńcza akcja „Wisła „ doprowadziła do wyludnienia tego terenu. Pozostały tam tylko resztki podmurówki cerkwi oraz kilka mogił na przyległym do niej cmentarzu.
     Samochód był tam gdzie go zostawiliśmy, ale nie było już koło niego namiotów sędziowskich. Bardzo szybko po biegu wszystko zostało posprzątane, bo my już niemalże zaraz po ostatnich zawodnikach widzieliśmy ekipę zbierającą szarfy i tablice z trasy maratonu.
     W miejscu gdzie parę godzin temu było gwarno zastaliśmy teraz zupełną ciszę i parę domków wokół, których nie było widać ludzi. Jeden z nich na którym widniał napis „Cicha Dolina” obchodziliśmy kilka razy z nadzieją spotkania właściciela aż w końcu udało nam się go dorwać gdzieś na zapleczu. Podbiliśmy pieczątki, porozmawialiśmy o pokojach, które są tam do wynajęcia bo mamy ochotę w te strony jeszcze wrócić ponieważ nie byliśmy tu jeszcze na granicznym szlaku a wypadałoby go zaliczyć. 
     Ciemno już lada moment miało się robi, więc zrobiliśmy tylko szybkie zakupy w Cisnej gdzie widać było dużo odpoczywających maratończyków i wróciliśmy do schroniska w Jabłonkach.
     Na koniec tak bardzo udanego dnia oglądnęliśmy zdjęcia zrobione przez wielkiego pasjonata fotografii kierownika schroniska. Na większości z nich ukazane były zwierzęta, żyjące w Bieszczadach. Zrobienie takich zdjęć wymaga ogromnej cierpliwości oraz znajomości tych terenów i jej mieszkańców. Byliśmy wszyscy zauroczeni tym, co zobaczyliśmy.
Ewa


13. 10. 2014r
Lutowiska – ścieżka historyczno – przyrodnicza „ Ekomuzeum – Trzy Kultury „
     Kończył nam się pobyt w Bieszczadach, ale pogoda dopisywała, więc postanowiliśmy w drodze powrotnej odwiedzić dużą wioskę znajdującą się niedaleko Ustrzyk Górnych Lutowiska. Znajduje się tam bowiem bardzo ładna ścieżka historyczno - przyrodnicza o długości 13 km, której część chcieliśmy zaliczyć .
     W opisie ścieżki przeczytałam ciekawą informację, że ukazuje ona trojaką naturę tej miejscowości. Przed wojną zamieszkiwali ją ludzie trzech narodowości: Żydowskiej, Ukraińskiej i Polskiej. Miejscowość tą otacza panorama trzech pasm górskich: Połoniny, Otrytu i Ostrego, przepływają przez nie trzy potoki. Niedaleko stykają się trzy granice: Polska, Ukraińska i Słowacka. 
     Samochód zostawiliśmy na parkingu przy kościele i udaliśmy się do ruin Synagogi Żydowskiej po drodze podziwiając odbudowywaną piękną drewnianą Cerkiew.
     Niewiele zostało z synagogi, która pochodziła z przełomu XIX i XX wieku. Jej ruiny pod koniec II wojny światowej wykorzystywane były jako punkt oporu. Znajdują się tam wykute otwory strzelnicze. Dzisiaj stanowią punkt spotkań młodzieży bo siedziała przy nich grupka młodych chłopców , wiec nie przeszkadzaliśmy im tylko udaliśmy się w dalsza drogę do Szkolnego Arboretum gdzie zasadzono 45 gatunków drzew .
     Nie zatrzymywaliśmy się tam tylko ścieżką ładnie oznaczoną wędrowaliśmy dalej. Cudowne miejsce daleko od ulicy teren odkryty skąd roztaczały się przepiękne widoki .
     Ciekawe miejsce na trasie to Kirkut – cmentarza żydowskiego, w którym najstarszy nagrobek pochodzi z XVIII wieku. Za nim niedaleko trafiliśmy na punkt widokowy, z którego można było obserwować Koronę Bieszczadów.
      Piękne były też jesiennie barwy zwłaszcza niedaleko szczytu o nazwie Kaczmarewka. Weszliśmy tam w las gdzie spotkała nas niespodzianka, ponieważ, ładna ścieżka zamieniła się tam w jedno wielkie błotko. Widać było dużo śladów końskich kopyt a więc musiał przejść tam jakiś rajd konny i taki bałagan zrobili. Próbowaliśmy omijać błotko, ale nie bardzo się to udawało. Moje buty rano pięknie wypastowane wyglądały okropnie. Postanowiliśmy, więc wędrować lasem wzdłuż ścieżki co nie było takie łatwe bo las tam był dosyć gesty i pełno w nim było krzaków. 
     Wybrudzeni i zmęczeni wyszliśmy z tego błotka koło ulicy przez którą ścieżka prowadzi na drugą jej stronę. Zrobiliśmy sobie tam krótką przerwę na posiłek i doprowadzenie naszego obuwia do porządku. 
      Zgodnie z planem po dojściu do punktu widokowego z którego mogliśmy zobaczyć panoramę pasma Ortytu, pożegnaliśmy ścieżkę. Szliśmy już tak na wyczucie kierując się w stronę kościoła, który z daleka pięknie się prezentował. Ale po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na moment w miejscu w którym wiele lat temu nasz wspaniały reżyser Jerzy Hoffman kręcił sceny do filmu „ Pan Wołodyjowski”
     Pięknie odnowiony neogotycki kościół wybudowany został tam na początku XX wieku. Można w nim zobaczyć ocalały fragment ołtarza z figurami świętych: Jana Kantego i Stanisława Biskupa. 
     Niedaleko kościoła jest obelisk postawiony w hołdzie pomordowanym Polakom w latach 1939-1947 przez ukraińskich nacjonalistów, oraz Horoskop Celtycki. Były tam duże tablice z horoskopem postawione przy drzewkach odpowiadających nazwie na tablicy.
     Horoskop taki wymyślili ok. 2 tys. lat temu celtycki kapłani, którzy żyli głównie w lesie, wśród zwierząt i przyrody. Wierzyli oni, że opiekunem każdego człowieka jest drzewo. Człowiek rodząc się w określonym dniu, miesiącu staje się podobny do jednego z drzew. Wyczytałam tam, ze moim opiekunem jest drzewo Grab.
     Na parkingu niedaleko samochodu zauważyliśmy jeszcze jedną ciekawostkę a mianowicie zegar słoneczny, którego zakup sfinansowany został z unijnych pieniążków.
     Pożegnaliśmy uroczą wioskę i udaliśmy się do domu ulubioną naszą trasą przez Birczę po drodze zatrzymując się w ciekawych miejscach, bo i tu jesienne kolory były niezwykłe. Za Dubieckiem odbiliśmy trochę z trasy ponieważ chcieliśmy zobaczyć o tej porze roku San w pobliżu mostu wiszącego w Wybrzeżu. I tu tez było cudownie. Marysię zainteresowała tablica z mapą ścieżki rowerowej. Być może w najbliższej przyszłości razem z mężem przyjedzie na rowerze w te strony bo jest miłośniczką tego środka lokomocji.
     Na koniec odbiliśmy jeszcze raz od głównej drogi i pojechaliśmy parę kilometrów dłuższą trasą nad Ulanicą , wioską mojego męża, która również pięknie jest zawsze jesienią wybarwiona.
     Udała nam się wyprawa, cudowna pogoda przepiękne Bieszczady, które jesienią są niezwykłe. Do szczęścia przydały by się nam tylko dłuższe dni ,żeby więcej godzin można było spędzić w terenie ale my już na to wpływu nie mamy bo tak jak powiedziała kiedyś pani minister taki mamy klimat.
Ewa
Tworzenie stron internetowych - Kreator stron WW