Korona Gór Sanocko-Turczańskich



10-11.06.2017r.
Ustrzyki Dolne, Kamienna Laworta i 769m, Wielki Król 732, Mały Król 642m, Jezioro Solińskie, Jawor 741m
      Klub Zdobywców Koron Górskich Rzeczypospolitej Polskiej powstał w 2015 roku. Jego celem jest popularyzacja aktywności fizycznej nakierowanej na turystykę górską. Cel ten realizowany jest poprzez promowanie zdobywania Koron Górskich opracowanych przez ten Klub.
     Kocham góry uwielbiam zdobywać Korony Górskie i odznaki to motywuje mnie do organizowania różnych wypraw, do poznawania nowych miejsc.
     Jedną z Koron należącą do tego Klubu jest Korona Gór Sanocko- Turczańskich. W skład jej wchodzą następujące góry:
Trohaniec 939m
Jaworniki 909m
Kamienna Laworta 768m
Jawor Soliński 732
Wielki Krol 732m
Brańcowa 677m
Słonny 668m
Mały Król 641m
Słonna 639m
Czalnia 576m
     W tej wyprawie postanowiliśmy zdobyć cztery góry należące do tej Korony a znajdujące się blisko siebie, w pierwszy dzień Lawortę, Wielki i Mały Król a w drugi Jawor.
I dzień
      Naszym samochodem w szóstkę w sobotę rano przyjechaliśmy do Ustrzyk Dolnych. To małe miasto położone nad rzeką Strwiąż leżące na trasie małej i dużej pętli bieszczadzkiej. . W latach 1772-1918 znajdowało się pod zaborem austriackim powstały wówczas zakłady przemysłu naftowego. W latach 1939-1941 było pod okupacją sowiecką a w latach 1941-1944 niemiecką. Po II wojnie aż do 1951 roku miasto znajdowało się w granicach ZSRR. Do Polski powróciło w 1952r i od razu stało się stolicą powiatu.
     Samochód zostawiliśmy na małym parkingu w centrum miasta. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wyjść z samochodu a już zostaliśmy otoczeni handlarzami z Ukrainy. Strasznie natarczywie próbowano wcisnąć nam towar: krówki chałwę i inne smakołyki. Nie mieliśmy ochoty na te słodkości więc podziękowaliśmy i udaliśmy się na poszukiwanie niebieskiego szlaku, którym mieliśmy rozpocząć wspinaczkę. Szlak szybko znaleźliśmy ale również punkt informacji turystycznej gdzie podbiliśmy pieczątki. Marian cały czas myślał o samochodzie który zastał na parkingu wśród handlarzy nie dawało mu to spokoju więc gdy zobaczył mały parking koło cerkwi wrócił się do samochodu i przyjechał nim w nowe bezpieczniejsze miejsce.
     Mogliśmy teraz spokojnie ruszyć w trasę. Bardzo podobał nam się bardzo zadbany park przy którym schodami zaczęliśmy wspinaczkę. To był mój pierwszy w tym roku wyjazd w góry wiec trochę obawiałam się czy podołam ale nie było tak strasznie. Bez pospiechu robiąc zdjęcia i podziwiając widoki a z każdym krokiem były piękniejsze dotarliśmy na grzbiet góry i przy wyciągu narciarskim zrobiliśmy sobie odpoczynek. Według informacji znalezionych w internecie jest to najdłuższy na wschód od Krynicy Górskiej wyciąg krzesełkowy. Halince przypomniała się wyprawa z Kompasem kilka lat temu kiedy to wzdłuż wyciągu po śniegu wspinali się na górę.
     Do pierwszego szczytu w naszej wyprawie Kamiennej Laworty było już niedaleko. Ucieszyła nas tabliczka z nazwą szczytu przy której zrobiliśmy sobie zdjęcia. Był tam też krzyż z napisem „Dobrą drogą jest ta, po której idąc mamy oczy bez przerwy wzniesione ku Bogu” a lekkie prześwity pozwoliły nam ujrzeć następny szczyt do zdobycia o nazwie Wielki Król.
      Pożegnaliśmy niebieski szlak który prowadzi z Grybowa do Rzeszowa a który chcemy przejść po zakończeniu Głównego Szlaku Beskidzkiego. Naszą wędrówkę kontynuowaliśmy teraz ścieżką dydaktyczną bardo ładnie oznaczoną. Ku naszemu zdziwieniu Wielki Król szczyt o 32 cm niższy od poprzedniego również miał tabliczkę. Tam też po zrobieniu zdjęć zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek rozsiadając się na zwalonym drzewie. 
     Tabliczki na trasie informowały nas o źródle Strwiąża rzeki południowo –wschodniej Polski i zachodniej Ukrainy a uchodzącej do Dniestru. I mimo ze niewiele musielibyśmy zejść ze szlaku, żeby tam dotrzeć nie zdecydowaliśmy się ponieważ wokół nas zaczęły zbierać się bardzo brzydko wyglądające chmurki i słychać było grzmoty. Musieliśmy lekko przyspieszyć a szkoda bo szliśmy teraz terenem odkrytym z pięknymi widokami. Nie zauważyliśmy tabliczki z napisem Mały Król i nie wiemy czy dlatego ze jej nie było czy po prostu szybko idąc pominęliśmy ją. 
      Ucieszył nas widok domów w Ustrzykach gdzie schodziliśmy, poczuliśmy się bezpieczniej chociaż chmury troszkę oddaliły się ale w górach nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć. Szlak troszkę zgubiliśmy ale to nie był dla nas już żaden problem bo wiedzieliśmy w która stronę mamy iść i bez problemu dotarliśmy do centrum miasta, gdzie w barze przy kuflu piwa odpoczęliśmy troszkę. Marian mógł nam tylko tego trunku pozazdrościć bo przed nami była jeszcze jazda samochodem na kwaterę. Ale przed nami był jeszcze kawałek drogi do samochodu i mieliśmy ogromne szczęście bo gdy tylko znaleźliśmy się w środku lunął deszcz tak jakby czekał kiedy już będziemy bezpieczni.
     Noclegi mieliśmy 5km za Ustrzykami w miejscowości Jałowe. Było to gospodarstwo agroturystyczne bardzo zadbane z pokojami z łazienkami i dobrą kuchnią gdzie serwowane są posiłki z własnych wyrobów .A wszystko to za przyzwoitą cenę bo nocleg i 2 posiłki w sumie kosztowały nas 53 zl
mapa
https://drive.google.com/open?id=1SFUuwubEk3iQneURWBNQ7qG5nvY&usp=sharing

II dzień
      Po dobrym śniadanku pożegnaliśmy sympatyczną właścicielkę agroturystyki z nadzieją, że jeszcze kiedyś tam przyjedziemy i udaliśmy się do Soliny. Samochód zostawiliśmy na płatnym parkingu i ruszyliśmy w trasę zaczynając od spacerku po zaporze. 
      Szczytem, który mieliśmy zdobyć w tym dniu był Jawor. Na mapie znaleźliśmy szlak prowadzący na niego ale pan ze sklepiku z lodami doradził nam żebyśmy nim nie szli bo po deszczach które były w ostatnim czasie w tym rejonie mógłby być niebezpieczny. Halinka która cały czas miała rozłożoną mapę i zastanawiała się jak tam dotrzeć wpadła na genialny pomysł, który nikomu z nas nie przyszedł by do głowy a mianowicie zaproponowała dotrzeć statkiem na półwysep o nazwie Jawor a potem uliczką wejść na szczyt. 
      Takim to sposobem znaleźliśmy się na małym stateczku którym przez godzinę pływaliśmy po przepięknym zalewie solińskim podziwiając okolice i słuchając historii powstania tej zapory i zalewu opowiadanej przez przewodnika i puszczanej w głośnikach. 
     Półwysep Jawor to bardzo urokliwe miejsce z jednej strony otoczone zalewem z drugiej górą Jawor. To miejsce gdzie w czasach komuny wypoczywali ludzie władzy i ich rodziny. Do dzisiaj stoją tam ośrodki wypoczynkowe z basenami i obiektami sportowymi, tylko teraz każdy może z nich korzystać oczywiście jeżeli dysponuje odpowiednią kasą.
     Bosman, który przywitał nas na półwyspie oznajmił nam że na szczycie góry na którą mieliśmy się wspiąć widywany jest niedźwiadek z małym. Troszkę wystraszyliśmy się ale postanowiliśmy zaryzykować i szczyt zdobyć. Szliśmy cały czas szosą serpentynami prowadzącymi pod górę. Teren był zalesiony więc pięknymi widokami nie mogliśmy się delektować, ale i tak nie było żle, bo uroku dodawała mgła która nas otaczała.
     W miejscu w którym mapa pokazywała przecięcie szlaku przez ulice były gęste krzaki i trawy, wiec naszą wędrówkę dalej kontynuowaliśmy uliczką. Na najwyższym punkcie ulicy zauważyliśmy betonową ścieżkę skręcającą na szczyt, ale tylko ja z Marianem zdecydowaliśmy się do niego dotrzeć dziewczyny postanowiły zrobić sobie odpoczynek chciały uniknąć spotkania z niedźwiadkiem. Nie jestem tak bardzo odważna szłam za Marianem w wielkim strachu ale bardzo chciałam zrobić sobie zdjęcie przy maszcie radiowo telewizyjnym znajdującym się na szczycie jako potwierdzenie jego zdobycia dlatego podjęłam to ryzyko. Niedźwiadka nie spotkaliśmy i całe szczęście ,szybciutko zrobiliśmy zdjęcia i zeszliśmy do dziewczyn.
      Dalsza droga prowadziła asfaltówką w dół. Na przystanku autobusowym zrobiliśmy sobie odpoczynek. Zatrzymała się tam przy nas starsza pani, która opowiedziała nam trochę o wydarzeniach jakie były w tych stronach w czasie jej młodości. 
     Bez problemu dotarliśmy do samochodu po drodze kupując lody u pana który rano doradzał nam żeby nie iść szlakiem i miał racje. 
     W drodze powrotnej do domu zatrzymaliśmy się jeszcze przy zaporze w Myczkowcach po której zrobiliśmy sobie spacerek oraz w Ogrodzie Biblijnym i Miniatur Cerkwi a następnie wracaliśmy trochę inną traską niż zwykle a mianowicie przez Izdebki do których zjeżdża się sporymi serpentynami. Przejeżdżałam kiedyś tą drogą w nocy i byłam przerażona bo serpentyny nie miały odblasków, byłam więc ciekawa czy się coś zmieniło i okazało się że niestety nie. 
     W tych dwóch dniach zrobiliśmy razem 25 km i tak jak planowaliśmy cztery szczyty do Korony gór Sanocko- Turczańskich 
Ewa
mapa - rejs statkiem
https://drive.google.com/open?id=1ELBXLwB18HhRMUztfd1q96apbec&usp=sharing
mapa
https://drive.google.com/open?id=1HslrQ2Wv62UQOMwOG5UTUxkwzdE&usp=sharing
Tworzenie stron internetowych - Kreator stron WW