Szkocja

30.06.2012r - 17.07.2012r

Szkocja jest częścią składową Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Obejmuje północną część wyspy Wielkiej Brytanii, Hebrydy, Orkady i Szetlandy. Jej krajobraz w większości jest wyżynny i górski.

     Wiele słyszałam o tej cudownej krainie, postanowiłam więc wybrać się tam, żeby zobaczyć ją na własne oczy. Mogłam sobie na to pozwolić ponieważ w Anglii mieszkają moi dwaj synowie i oni byli naszymi przewodnikami w tej wyprawie.Wyruszyliśmy pod koniec czerwca w trójkę ja mój mąż i najmłodszy syn Wojtek. Ze względu na moją klaustrofobię pojechaliśmy autobusem.
      W zimie gdy zaczęłam planować wyjazd w biurze podróży zapewniano mnie, że ich autobusy  jeżdżą  promem, ponieważ przejazd Eurotunelem dla mnie był dużym  problemem. Niestety okazało się ,że musiałam się z tym problemem zmierzyć ponieważ w maju gdy kupowałam bilety dowiedziałam się ,że tunelem taniej i wszystkie autobusy tą wersję wybrały. Był to dla mnie szok w pierwszej chwili chciałam zrezygnować z wyjazdu ale potem stwierdziłam, że nie mogę pozwolić żeby przeze mnie  tracili inni , tym bardziej że  najstarszy syn zaplanował już urlop .Wykupiłam więc bilety, kupiłam  w aptece środki uspokajające i postanowiłam  nie denerwować się tym co mnie czeka ,nie myśleć o tym wcale. I tak też było aż do momentu kiedy autobusem wjechaliśmy w specjalny pociąg który miał nas przewieś pod kanałem La Manche. Kiedy zobaczyłam przez okno ściany pociągu tuż przy szybach autobusu duszno od razu mi się zrobiło, połknęłam 2 tabletki uspakajające, które pewnie zaczęły działać dopiero w Londynie i jak najszybciej wyszłam z autobusu. Cale szczęście, że autobus nasz był pierwszym pojazdem w pociągu i między nim a przednią ścianą pociągu było ok 10 metrów ,więc zrobiło mi się przyjemniej. Stanęłam przy maleńkim okienku i tam postanowiłam zostać do końca przejazdu. Przez jakiś czas jechaliśmy na powierzchni , potem za okienkiem zrobiła się ciemność i nie było to przyjemne. Tunel ma długość 50km a jedzie się w nim ok 35min, czas ten starałam się zapełnić rozmowami z podróżnymi i momentami zapominałam o strachu. Najprzyjemniej było jednak gdy w okienku pojawiła się jasność. Anglia przywitała nas deszczem, czego można było się spodziewać.    


     Po prawie dwóch dniach podróży ogromną ulgę odczuwa się gdy dojeżdża się do celu. Na dworcu Wiktoria czekał na nas nasz średni syn Maciek, który od kilku lat mieszka i pracuje w Londynie. Udaliśmy się więc na jego mieszkanie a potem na krótki spacerek po okolicy jego miejsca zamieszkania. Zaliczyliśmy niezwykle ciekawy, jeden z najbardziej znanych obiektów w mieście: most Tower. Jest to most zwodzony z dwoma głównymi wieżami połączonymi pomostami zawieszonymi 34m nad jezdnią. Z mostu można było obserwować wiele budynków o różnych nawet dziwacznych kształtach jak np. cygara. Ogromne wrażenie robi również twierdza o tej samej nazwie znajdująca się przy moście. Pełniła ona różne funkcje: obronne, pałacowe, była wiezieniem , miejscem egzekucji, mennicą, arsenałem , skarbcem. Dzisiaj znajduje się tam jedna z najcenniejszych na świecie kolekcja klejnotów koronnych. Wstąpiliśmy na bazarek gdzie sprzedawane są gotowane potrawy z różnych kuchni świata, które Marian i synowie oczywiście popróbowali ,a potem do baru w którym pracuje nasz syn na drinki. Ale to nie był koniec wrażeń w tym dniu ponieważ wieczorem był finał Euro 2012 mecz pomiędzy Hiszpanią i Włochami na który moi panowie wraz z dziewczyną Macka Hiszpanką udali się do knajpy w centrum Londynu. Jak to dobrze ,że ja zostałam w mieszkaniu wylegując się w łóżku ponieważ okazało się ,że w knajpie mecz oglądało śpiewając i przytupując ok. cztery razy więcej kibiców głównie Hiszpanów i Włochów niż wynosi jej pojemność. Mój mąż obawiał się ,że strop nie wytrzyma takiego nacisku i polecą wszyscy piętro niżej, ale na szczęście nic takiego się nie stało .Po meczu wygranym przez Hiszpanów z całego Londynu rodacy zwycięzców podążali do centrum miasta a było ich tak strasznie dużo że zatarasowali miasto, wszędzie widać było ich flagi, słychać śpiewy.  Mąż i synowie byli zachwyceni tym co widzieli i przeżyli .
     W Londynie byliśmy trzy dni zwiedziliśmy najważniejsze zabytki tego miasta, po których oprowadził nas Maciek. Zaczęliśmy od Pałacu Buckingham rezydencji królewskiej .Wciągnięty na maszt sztandar świadczył o obecności w nim królowej. Podobali nam się wartownicy poruszający się według ścisłego ceremoniału. Przeszliśmy ogrodami znajdującymi się przed pałacem ,które specjalnie nie zachwyciły mnie .Największą atrakcją w nich jest ogromna ilość wiewiórek i różnego rodzaju ptactwa. Spacerkiem podziwiając stare zabytkowe londyńskie kamienice doszliśmy do 14-tonowego dzwonu zawieszonego na szczycie 106 metrowej wieży londyńskiego parlamentu, a więc słynnego Big Ben wybijającego czas co godzinę. Mieliśmy okazję posłuchać jego głosu. 
     Parlament mieści się w Pałacu Westminsterskim .Zbudowany jest z bloków kamienia jorkszyrskiego zawierającego sporą domieszkę magnezytów. Pałac jest miejscem ważnych ceremonii państwowych ma 1000 pokoi a najważniejsze to sale Izby lordów i Izby Gmin. Zachwyca swoja niesamowitą architekturą. W jego pobliżu znajduje się następna perełka Londynu jedna z najsławniejszych i najbardziej znanych świątyń na świecie Opactwo Westminsterskie, miejsce koronacji królów Anglii.Miejsce to wywarło na nas ogromne wrażenie tak jak i Katedra Świętego Pawła znajdująca się w innej dzielnicy. Jest to olbrzymia budowla o długości 158m i 75m szerokości i wysokości liczonej od posadzki do końca krzyża umieszczonego na przepięknej kopule 108m. Przypomina ona swoim kształtem Bazylikę Świętego Piotra w Rzymie.
     Bardzo podobały nam się londyńskie mosty, zrobiliśmy sobie bowiem spacer wzdłuż Tamizy. Zaliczyliśmy również Park Olimpijski, z nadzieją ,że zobaczymy główną arenę Igrzysk Olimpijskich, które miały się odbyć tam za ok 3 tygodnie. Niestety do stadionów i miasteczka olimpijskiego wstęp był zabroniony trwały tam jeszcze prace porządkowe. Pospacerowaliśmy więc sobie trochę koło ogromnych galerii powstałych na Igrzyska ,podziwialiśmy przepiękny nowy dworzec który niedługo miał przyjmować kibiców, oraz obiekty olimpijskie ale tak z daleka stojąc za plotami. Dobre i tyle .    
     Po Londynie poruszaliśmy się czerwonymi piętrowymi autobusami, które są charakterystyczne dla tego miasta. Siadaliśmy zazwyczaj na górze z przodu i mogliśmy podziwiać miasto. Zaliczyliśmy również metro , które dla mnie nie jest ulubionym środkiem lokomocji. Wchodzę do niego zawszy z sercem na gardle ale jest to najszybszy środek lokomocji. Jeździliśmy również naziemnym pociągiem sterowanym elektronicznie bez maszynisty. Było to dla mnie trochę dziwne ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.

     Czwartego dnia w południe Maćka kolega, ponieważ syn musiał być w pracy odprowadził nas na dworzec na autobus do Leeds ,miasta w którym pracuje i mieszka mój najstarszy syn. Szliśmy niesamowicie obładowani , ponieważ do naszych toreb które przywieźliśmy z Polski dołączyliśmy namiot i materace które kupił dla nas Maciek oraz parę poduszek. Było nam to wszystko potrzebne ponieważ w Szkocji zamierzaliśmy spać w namiotach. Późnym wieczorem dotarliśmy do Leeds, gdzie u Tomka przespaliśmy i rano jego samochodem wyruszyliśmy do Szkocji do Edynburga .W drodze do Szkocji zaplanowaliśmy zaliczyć dwa miejsca: York oraz Rezerwat Przyrody St Abb’Head.
     York to bardzo stare ,założone ponad 2000 lat temu miasto. Założone zostało przez Rzymian później przejęte przez Wikingów. Znajduje się tam wiele średniowiecznych budowli, muzeów , jest jednym z najpiękniejszych miast w Anglii . Centrum otoczone jest murami o długości ok 13 km po których można poruszać się co my z ogromną przyjemnością zrobiliśmy. 
     Przeszliśmy się również wąskimi przecudnymi średniowiecznymi uliczkami, podziwialiśmy największą średniowieczną Katedrę z piętnastowiecznymi witrażami ,ruiny zamku, park z ruinami. Szkoda było nam opuszczać to miejsce ale ,żeby zwiedzić wszystkie zabytki tego niezwykłego miasta musielibyśmy zatrzymać się tam na parę dni a my mieliśmy inne plany.
     Rezerwat Przyrody St Abb’Head. znajduje się na klifowym wybrzeżu nad Morzem Północnym. To przecudne miejsce siedlisko ogromnej ilości ptaków morskich , miejsce chętnie odwiedzane przez turystów . Jest tam port rybacki oraz ścieżki prowadzące po najpiękniejszych miejscach rezerwatu. Można z nich obserwować zwierzęta żyjące w rezerwacie. 
     Zwiedziliśmy port gdzie spotkaliśmy nurków szykujących się do wyprawy w głębiny morskie w tym dwójkę Polaków, pospacerowaliśmy trochę po okolicy. Szczególnie zachwyciła nas kamienna wyspa na której znajdowały się miejsca wylęgowe ptactwa morskiego ,przede wszystkim mew. Było ich tam tysiące, z wysokiego wybrzeża świetnie można było je obserwować. Byliśmy zachwyceni tym widokiem mewy nie wszystkie, bo niektóre uniosły się z nad jajek wrzeszcząc. Nie chcąc ich za bardzo denerwować wróciliśmy do portu na rybę smażoną z frytkami i ruszyliśmy w dalszą drogę do stolicy Szkocji. 

     Wieczorem dotarliśmy do Edynburga. Mój syn był tam już parę razy więc bez problemu trafił na miejsce, a zatrzymaliśmy się u przyjaciół Maćka ,którzy wynajmują tam domek szeregowy. Przyjęli nas tam niemalże po królewsku udostępniając na trzy noce piękne dwa pokoje z łazienkami. 
Edynburg to bardzo stare ,zabytkowe miasto. Pierwsze ślady ludzkiego osadnictwa datuje się tam na epokę brązu i żelaza. Mieszkaliśmy blisko centrum ,więc poruszaliśmy się po nim bez samochodu. Zwiedzanie zaczęliśmy od góry Artura. Dotarliśmy do niej zaliczając mniejszą górę na której były ruiny amfiteatru , oraz pałac będący szkocką rezydencją brytyjskiej królowej
     Góra Artura jest jednym z symboli miasta ,położona jest w jego centrum ,porasta ją dzika roślinność a jej wysokość to 251m. Na jej szczyt prowadzą ścieżki, jest ona bowiem miejscem spacerów mieszkańców tego pięknego miasta oraz licznych turystów. 
     Wejście na górę to cudowny spacer ponieważ rozpościera się z niej niesamowity widok na miasto i zatokę Forth. Na samym szczycie nie zabawiliśmy długo ponieważ niesamowicie wiało. Nie spodziewaliśmy się tego bo pogoda w tym dniu była ładna i nie byliśmy na takie zawieje przygotowani. Ja założyłam na głowę bluzę ortalionową , wyglądałam jak jakiś dziwoląg ale bałam się ,że mnie przewieje i potem w dalszej podróży będę mieć problemy. 
    Cudowny był również spacer główną ulicą miasta, którą doszliśmy do największego zabytku miasta położonego na malowniczym wzgórzu: kompleksu zamkowego. To najważniejszy i najpotężniejszy zamek w Szkocji. Na przestrzeni wieków pełnił różne funkcję, był bowiem fortecą , siedzibą władcy. 
     Pochodziliśmy trochę po mieście , porcie do którego przypływają nawet olbrzymie statki. Podziwialiśmy przepiękne stare kamienice zabytkowe kościoły , królewskie ogrody. Robiliśmy zakupy w polskich sklepach, których jest tam kilka i cieszą się dużą popularnością i to nie tylko wśród Polaków których jest tam sporo. Dobrze nam tam było i wygodnie moglibyśmy zostać dłużej ale myśmy chcieli zobaczyć tą prawdziwa dziką Szkocję. Podziękowaliśmy więc za gościnność i udaliśmy się w dalszą drogę .
     Z Edynburga pojechaliśmy na północ przez przepiękny mający ponad kilometr długości most nad zatoką Forth. Naszym pierwszym celem był jeden z najstarszych zamków, zamek Aberdur Castle położony w wiosce Aberdour. Jego początki sięgają 1200roku. Na początku był tam niewielki budynek, który potem przez kolejnych właścicieli rozbudowywano. Dzisiaj jest w ruinie pod opieką państwa. Jadąc przez wioskę widzieliśmy sporo biegających osób a po sposobie poruszania i wieku niektórych z nim można było wnioskować ,że nie byli to sportowcy. Może były tam jakieś wczasy odchudzające albo bieganie w tej okolicy jest tak bardzo popularne i miejscowi dbają o swoje zdrowie i sylwetkę. . Dla mnie jest to zawsze bardzo miły widok. 
    Stirling to miasto bardzo często odwiedzane przez turystów. Znajduje się tam renesansowy zamek królów szkockich z końca XV wieku w którym np. koronowana była tam Maria Stuart. Był on miejscem wielu bitew pomiędzy Szkotami i Anglikami. Zajrzeliśmy i my w te strony. Nas szczególnie zainteresował piękny Monument wybudowany na górze z której rozpościerała się wspaniała panorama na okolice.    
     Wspinając się pod górę ciekawą ścieżką a potem po246 krętych schodach doszliśmy na miejsce. Monument jest pomnikiem na cześć Williama Walacea przywódcy Szkotów ,który wyprowadził Anglików ze Szkocji. Oglądaliśmy kiedyś film ‘Brave Heart”, w którym historia tego wojownika została przedstawiona. Przy pomniku stał człowiek przebrany za wojownika z czasów Wiliama i opowiadał o wydarzeniach które wiele lat temu tam się odbywały . Nasi synowie i inni turyści przysłuchiwali się tym opowieściom, niestety my z mężem mogliśmy się tylko domyślać o czym mówi bo języka angielskiego nie znamy.
     Następny nasz postój to miejscowość Dolar gdzie znajduje się jeden z najpiękniej położonych zamków w Szkocji Castel Campbell. Średniowieczny zamek znajduje się na górze ,która pięknie prezentuje się na tle malowniczo położonej wokół niej doliny. Prowadzi do niego wiele ścieżek. My wybraliśmy chyba najbardziej atrakcyjną i najdłuższą prowadzącą koło wodospadu. Zaczęliśmy wędrówkę od parkingu przy którym znajdowało się pole golfowe. Ścieżka prowadziła pod górę wśród pięknej zieleni, przez drewniane mostki nad strumyczkami. 
    Zamek prezentował się pięknie obeszliśmy go z wszystkich stron , wybierając z powrotem ścieżkę okrążającą go. Warto było bo zamek z każdej strony wyglądał inaczej.
     Niesamowite wrażenie wywarła na nas wizyta w St. Andrews mieście założonym przez biskupa Roberta w 1140r. W średniowieczu było ono taką duchową stolicą Szkocji. Znajdowała się tam jedna z największych i najwspanialszych katedr w Szkocji, której budowa trwała 100lat .Katedra nie przetrwała do dzisiejszych czasów .W 1378r część budynku strawił pożar ,w 1409r burza przewróciła południową poprzeczną nawę, resztę dokonała reformacja. W 1559r kazanie wygłoszone przez reformatora w kościele znajdującym się w tym mieście poruszyło tak tłumy ,ze ruszyli do katedry splądrowali ją i wyrzucili biskupów. Można wyobrazić sobie jak potężnym obiektem była chodząc po jej ruinach , które w najdłuższym miejscu mają 105m. Niesamowity widok i otoczenie również ponieważ ruiny znajdują się na klifowym morskim wybrzeżu. 
     Niedaleko na tym samym wybrzeżu otoczone z trzech stron morzem znajdują się ruiny średniowiecznej fortecy założonej w 1200 roku i rozbudowywanej przez kolejne stulecia. 
    Pospacerowaliśmy trochę wśród ruin oraz wzdłuż wybrzeża oddychając morskim powietrzem, zrobiliśmy spacerek po mieście podziwiając najstarszy uniwersytet w Szkocji w którym studiował książę Walii Wiliam i jego żona. Trafiliśmy na restauracje na której widniał napis informujący o tym ,ze to w niej książę poznał swoją przyszłą małżonkę. W mieście tym znajduje się również polski akcent, ponieważ podczas II wojny światowej stacjonował tam I Korpus Polski z dowódcą gen. Władysławem Sikorskim. W jego centrum stoi pomnik poświecony jego pamięci.
Ostatnim obiektem który w tym dniu zaliczyliśmy to była twierdza obronna miasta Dundee Broughty Castle, położona nad brzegiem zatoki Firth of Tay. Jej historia zaczęła się 1454r kiedy król James II wydał pozwolenie na budowę małego zamku, który otoczony został murem obronnym. Był on własnością rodziny Gray, ale jak to bywało z zamkami i on też zmieniał właścicieli. Dzisiaj jest pod opieką państwa.
     Wieczór się zbliżał udając się na północ wzdłuż wybrzeża rozglądaliśmy się za miejscem na którym moglibyśmy rozbić namioty. Trafiliśmy na kemping nad samym Morzem Północnym i tam też zostaliśmy na noc. Panowie szybko uwinęli się z namiotami, zwłaszcza Tomek ,który bardzo często w swoich wędrówkach z tej formy noclegów korzysta , wiec wprawę ma. Zrobiliśmy kolację którą podzieliliśmy się z kaczkami ,które cały czas nam asystowały. Wojtek wyciągnął mnie jeszcze na spacerek brzegiem morza, chętnie z tej propozycji skorzystałam bo nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek będę miała okazje spacerować nad Morzem Północnym. 
     Tomek rano zrobił pobudkę, bez ociągania wychodziliśmy ze śpiworów mimo że fajnie jest rano pospać dłużej ale chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć wiec szkoda było marnować czas na wylegiwanie się. Kaczki były już przy namiotach czekały cierpliwie kiedy zaczniemy robić śniadanie licząc na jakieś kąski, oczywiście nie zawiodły się.
     Po sniadaniu ruszyliśmy dalej nadal na północ wzdłuż wschodniego wybrzeża. Zatrzymaliśmy się w pobliżu Stonehaven gdzie na szczycie klifów znajdują się ruiny zamku Dunnottar . Istne cudo: morze klify ,ruiny.
     Jego położenie sprawiło, że był on obiektem nie do zdobycia zarówno od strony lądu jak i wody. Zamek ten kryje w sobie wiele tajemnic historii Szkocji. Ukrywane w nim były szkockie insygnia królewskie podczas inwazji Cromwella, kręcono w nim filmową adaptację Hamleta. Legendy głoszą ,że w nocy można tu zobaczyć zjawy. Przyjemnie było pochodzić wokół ruin podziwiać okolice z wysokiego klifu skąd można było dojrzeć Stonehaven z portem rybackim. Zeszliśmy też nad same morze gdzie na skałach wysiadywały mewy, robiąc ogromny wrzask. Porobiliśmy dużo zdjęć i ruszyliśmy w dalszą drogę. 
     Niedaleko od tego miejsca odbiliśmy na zachód. Krajobraz robił się coraz bardziej dziki. Droga, z boku płoty za którymi widać było owce lub bydło i góry . Skończyła się cywilizacja .I to właśnie chciałam zobaczyć ta prawdziwą , piękną dziką Szkocję.W największym pod względem powierzchni Parku Narodowym Wielkiej Brytanii zrobiliśmy sobie przerwę koło małego ale bardzo uroczego zamku Braemar Castle . Niewiele znalazłam informacji w przewodnikach na temat tego zamku, natomiast bardzo blisko niego ale zasłonięty drzewami znajduje się jeden z najpiękniejszych zamków w Europie letnia rezydencja królowej zamek Barmolar. Zamek ten należy do ulubionych miejsc królowej i nie ma się co dziwić ,do posiadłości należy 80 hektarów terenu, daleko od cywilizacji cisza ,spokój i cudowna przyroda. Jest udostępniany dla zwiedzających ale my spoglądaliśmy na niego z daleka tak trochę tylko go widząc bo zasłaniała go zieleń .
     Ale ta zieleń tu się praktycznie kończyła bo potem wjechaliśmy w teren gdzie drzewek niewiele można było zobaczyć. Nie tylko drzewek ale również osad ludzkich bowiem raz na wiele kilometrów pojawiała się gdzieś jakaś zabłąkana chałupka. Droga była wąska tylko na jeden pojazd natomiast z boku drogi pojawiały się miejsca na mijanki. Nie było tam żadnych serpentyn ani tuneli wjeżdżało się po prostu na szczyty gór. Byłam trochę przerażona będąc na szczytach, bałam się że zaraz gdzieś się sturlamy ale widoki były tak niesamowite że chciałam żeby ta droga trwała jak najdłużej. 
     Delektując się tymi cudami przyrody dojechaliśmy do największego miasta w północnej Szkocji Inverness. Spacer po mieście dobrze nam zrobił bo przejechaliśmy ogromną ilość kilometrów i od siedzenia w samochodzie pewne części ciała zaczęły nas pobolewać.
     Miasto jest pięknie usytuowane przy ujściu rzeki Ness do zatoki. Największym jego zabytkiem jest znajdujący się na wzgórzu zamek .Początkowo był to drewniany budynek ale po jego zniszczeniu w 1057r zbudowano go z kamienia. Obecnie jest on siedzibą Sądu Najwyższego oraz samorządu. Nie zagościliśmy długo w tym mieście ponieważ zbliżał się wieczór i postanowiliśmy szukać noclegów. Tomek zaproponował żebyśmy się rozbili nad jeziorem Loch Ness. Znał tam takie miejsce gdzie kiedyś nocował więc tam też udaliśmy się.

     Jezioro Loch Ness to miejsce często odwiedzane przez turystów a to za sprawą słynnego potwora który rzekomo ma się tam znajdować, chociaż badania przeprowadzone przy użyciu nawigacji satelitarnej nie potwierdziły jego obecności. Mimo to wielu ludzi wierzy w jego obecność. Jezioro ma 36km długości a w najgłębszym miejscu ma 226m.Jechaliśmy wzdłuż jeziora i miej więcej w połowie jego długości zatrzymaliśmy się bo tam miało być miejsce na nocleg. Niestety była tam tabliczka informująca, że nie można tam biwakować, więc postanowiliśmy okrążyć jezioro i szukać innego miejsca na nocleg. Trochę mi ulżyło bo mimo ,że w potwory nie wierzę jakoś tak blisko wody spać bym tam nie chciała. Jadąc musieliśmy uważać bo w tych stronach nie tylko samochody poruszają się po drogach. Przez dłuższy czas jechaliśmy jak na zakopiance po długim weekendzie ,bo przesympatyczne zwierzątka wcale nie miały ochoty zejść z drogi.
     Po drugiej stronie jeziora zatrzymaliśmy się przy ruinach zamku. W okresie średniowiecza był to jeden z największych zamków Szkocji. Historia jego rozpoczyna się w XIIIw. 
     Zamek był często narażony na ataki najpierw przez Anglików a potem klanu Macdonaldów z zachodnich wysp ,którzy mieli nadzieje na zdobycie szkockiej korony.
     Niedaleko znajdował się kemping ucieszyliśmy się na jego widok ale nasza radość szybko prysnęła jak zobaczyliśmy siedzących koło namiotu turystów w siateczkach na twarzy. Nie wychodziliśmy nawet z samochodu nie chcieliśmy ryzykować spotkania z meszkami . Nocleg znaleźliśmy bardzo późno bo po godz. 23 nad jeziorem Loch Maree za zachodnim wybrzeżu Szkocji. Niestety tak tam jest, jedzie się nieraz dziesiątki kilometrów i wszędzie płoty i skały i mimo ,że w tym kraju można rozbijać namioty na dziko to nie ma gdzie, bo na skale tego nie da się zrobić.
Jezioro Loch Maree jest czwartym co do wielkości jeziorem słodkowodnym w Szkocji. Jego długość liczy 20km a powierzchnia 28,6km2. W jednym miejscu z boku drogi był maleńka polanka na której można było rozbić parę małych namiotów otoczona krzakami i tam też rozbiliśmy się. Tomek przygotował gorąca kolację a ponieważ byliśmy już bardzo zmęczeni a i ciemnawo się już robiło, nie rozglądając się po okolicy poszliśmy spać. Dopiero rano gdy wstaliśmy zobaczyliśmy w jak cudownym miejscu znaleźliśmy się.    
      Poranna mgła unosiła się do góry odsłaniając istne cudo. Jezioro było otoczone górami nigdzie nie było widać żadnej cywilizacji. Poubierani w peleryny bo lekki deszczyk zaczął padać zrobiliśmy śniadanie posprzątaliśmy po sobie i ruszyliśmy tym razem na południe bo następnym naszym celem była wyspa Skye. Ale ponieważ Szkocja jest krainą zamków i pałaców a my postanowiliśmy wiele z nich zaliczyć ,po drodze podjechaliśmy pod ruiny zamku Strome Castle.Ruiny znajdują się na skalistym półwyspie jeziora Carron. Zamek został wybudowany w pierwszej połowie XV wieku przez członków rodu Cameron. Ze względu na swoje położenie miał on na celu ochronę cieśniny oraz przeprawy promowej która tam się znajdowała.
     Niewiele zostało z zamku ale warto było tu podjechać chociażby z powodu jego cudownego położenia. Z jednej strony widok na jezioro z drugiej na góry. 

     Wyspa Skye jest drugą co do wielkości wyspą Szkocji o powierzchni 1700km2. Jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Wielkiej Brytanii a spotkałam się również z opinią ,że jest jedną z najładniejszych wysp na świecie. Oaza ciszy i spokoju i cudownej dzikiej przyrody, i mimo, że klimat jest tam niesprzyjający bo często pada deszcz i wieją silne wiatry, że są tam skaliste klify, dziki masyw gór Cuilins ,niewiele zabudowań turyści chętnie te strony odwiedzają.Wyspę łączy z lądem most wybudowany w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Przed osadą portową Kyle of Lochalsh zatrzymaliśmy się na małym parkingu z którego przepięknie widać było zatokę oraz most.
    Po krótkim postoju udaliśmy się na wyspę odkładając wizytę w porcie na drogę powrotną. Wyspę postanowiliśmy objechać całą dookoła na początku jadąc jej zachodnim brzegiem do końca a wracając wschodnim. Jechaliśmy wolno co jakiś czas stając ,żeby zrobić parę zdjęć bo widoki były rewelacyjne. Często droga prowadziła brzegiem morza hebrydzkiego skąd mogliśmy dojrzeć Hebrydy. Oczywiście tak jak na lądzie i tu na wyspie cały czas widać było również owce oraz bydło w kilku miejscach takie kudłate. Przerwę dłuższą zrobiliśmy przy zamku Dunvegan.
     Zamek ten jest od XIII wieku siedzibą klanu MacLeodów. Związana jest z nim legenda dotycząca czarodziejskiej chorągwi przekazywana z pokolenia na pokolenie ,która znajduje się do dzisiaj w oszklonej szafce w zamku. Nocleg mieliśmy na kempingu na samym końcu wyspy. Przyjemnie nam było rozbijać namioty oraz przygotowywać kolacje ponieważ przepięknie na dudach szkockie melodie grał Szkot który również tam nocował. W tej cudownej ciszy i przecudnej scenerii ten koncert był niesamowity. Ale i natura sprawiła nam przyjemność bo mimo zapowiedzi mojego syna Maćka, że nigdy słońca w Szkocji nie zobaczymy to tutaj mieliśmy okazję obserwować przepiękny jego zachód. A jeżeli chodzi o pogodę to ona nam też cały czas sprzyjała, mieliśmy parę razy drobniutki deszczyk trwający parę minut, co w tym kraju rzadko się zdarza. Przed naszym przyjazdem mocno lało nawet w niektórych rejonach doszło do podtopień więc może wylało się i teraz nastąpiła przerwa w opadach co nam osobiście bardzo odpowiadało.
     Rano zwinęliśmy namioty ale tak szybko tego miejsca nie opuszczaliśmy bo udaliśmy się na kilkugodzinny spacer po okolicznych górach. To co zobaczyliśmy na pewno na długo utkwi nam w pamięci. Morze, góry, cudowne widoki, nawet dwie owieczki w najwyższym punkcie wyprawy śpiące pomiędzy skałami co bardzo ubawiło mojego najmłodszego syna.. Spacer nie był taki łatwy bo Tomek wybrał dosyć trudny wariant i w pewnym miejscu mieliśmy całkiem niezłą , ostrą wspinaczkę. Niewielu turystów decydowało się przejściem naszą trasą. W Szkocji nie ma szlaków turystycznym tak jak u nas tutaj każdy chodzi sobie tak jak chce. Tomek przed wyjazdem ściągnął sobie z Internetu mapkę tych gór i zaznaczoną przez jakiegoś turystę trasę , więc szliśmy kierując się jego wytycznymi. Zimno było wiatr wiał ale to nie zepsuło nam nastrojów byliśmy przygotowani na taka pogodę i odpowiednio poubierani.
     Na wyspie warto było by zostać parę dni ale my nie mieliśmy na to czasu , wiec ze smutkiem opuszczaliśmy ją. Tak jak obiecywaliśmy sobie w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Kyle of Lochalsh gdzie znajduje się most łączący wyspę z lądem . W dużym sklepie samoobsługowym zakupiliśmy żywność na najbliższe dwa dni a w smażalni ryb frytki z rybkami. Jedliśmy przy zatoce spoglądając tęsknie na wyspę. Ja w trakcie jedzenia musiałam stoczyć boje z mewami, które koniecznie chciały mi porwać mój posiłek. Rybka bardzo mi smakowała i nie dałam sobie jej wyrwać. Moi panowie mieli niezły ubaw obserwując to całe wydarzenie. Pospacerowaliśmy chwile jeszcze a ponieważ miejscowość była malutka , chodzenie po niej nie zabrało nam dużo czasu.
     Naszym dalszym celem był najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii Ben Nevis i w jego okolice mieliśmy się udać, ale po drodze zaliczyliśmy jeszcze bardzo ciekawy zamek Eilean Donan położony na wyspie na Loch Duich w pobliżu miejscowości Dornie. Z lądem połączony jest kamiennym mostem. Trafiliśmy na odpływ bo od strony lądu wody było niewiele, szkoda bo widok byłby ładniejszy gdyby wyspę otaczała duża woda. Zamek został wzniesiony w 1220 roku przez szkockiego króla Aleksandra II. Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych zamków Szkocji. Jego zdjęcia są bardzo często w kalendarzach, jest taką ikoną Szkocji. Szczególnie pięknie wygląda od strony jeziora na tle Gór Kaledońskich. My mogliśmy go tylko podziwiać z lądu, ale też było warto. Ciekawostką jest to, że zamek ten był w ruinie i pomiędzy rokiem 1913 a 1932 został odbudowany i całe szczęście bo zachwyca dzisiaj swoim wyglądem licznych turystów. 
     Pogoda w dalszej części podróży popsuła się troszkę, drobny deszczyk zaczął padać ale nam to nie przeszkadzało ponieważ nie mieliśmy w planie już żadnych postojów, wieczór się zbliżał ,wiec chcieliśmy jak najszybciej dostać się w pobliże Fortu Wiliam i tam poszukać kempingu. Żal nam tylko było ,że po drodze nie mogliśmy zrobić więcej zdjęć bo widoczność była coraz słabsza a przejeżdżaliśmy przez ciekawe tereny. Zachwycały nas jeziora otoczone górami ,których w Szkocji jest bardzo dużo, zarówno słonych jak i słodkowodnych bo one w niektórych miejscach tak się przeplatają, że trudno się zorientować które są jakie. 
     Szukanie noclegu zajęło nam trochę czasu bo okazało się ,że okolice najwyższego szczytu Szkocji są miejscem bardzo popularnym wśród turystów i w pobliżu wejścia na szczyt kempingi były dla nas za drogie. Zrobiliśmy trochę kilometrów zanim nad jeziorem Loch Leven rozbiliśmy się na bardzo ładnym kempingu i takim na naszą kieszeń. Namioty rozłożyliśmy bardzo blisko jeziora otoczonego tak jak większość jezior w tym kraju górami .Początkowo dopadły nas meszki wystraszyliśmy się bo to żadna przyjemność, ale bardzo szybko gdzieś się ulotniły, można było wiec spokojnie posiedzieć trochę przy namiotach . W Polsce chodzimy dużo po górach zdobywamy wiele odznak robimy Korony Gór, nie wyobrażałam sobie żebyśmy będąc w Szkocji nie zaliczyli najważniejszego i najwyższego tam szczytu, który jest również najwyższym szczytem w Wielkiej Brytanii. Ben Nevis położony jest na zachodnich krańcach gór Grampian, jego wysokość to 1344m. Wydawało by się, że co to za wysokość ale góra ta leży nad zatoką Firth of Lorne a wiec idąc na nią od zatoki a my taki wariant wybraliśmy wychodziliśmy od niemalże zerowej wysokości. .Było to długie ale łagodne wejście akurat dla takich jak my piechurów. Wejście z drugiej strony (północnej) to zupełnie inna bajka zamiast łagodnych zboczy znajdują się tam skaliste klify, a więc nie dla nas.  
      Rano podjechaliśmy na parking znajdujący się u podnóża góry i wyruszyliśmy na wyprawę. Nie było możliwości pobłądzenia ponieważ na sam szczyt prowadziła fajna ścieżka a i ludzi było sporo ,oczywiście nie tyle co u nas w Tatrach i całe szczęście ,wiec wystarczyło iść za innymi. Zero deszczu ładna widoczność co w tych stronach jest rzadkością, nie spodziewałam się ,że nam się tak uda. Tempo oczywiście musiało być dopasowane do mnie co nie było zwłaszcza dla moich synów najprzyjemniejsze. Wojtek trenuje biegi kondycje ma dobrą dwa razy by w tym czasie wyszedł na szczyt tam i z powrotem, co trochę ziewając zapowiedział mi ,ze ostatni raz idzie ze mną w góry oczywiście żartując. Tomek zajął się fotografowaniem i cierpliwie kroczył przy mnie. Natomiast Marian chodząc często ze mną po górach przyzwyczaił się już do wolniejszego chodzenia .Ale my cały dzień przeznaczyliśmy na tą wyprawę, więc tak naprawdę nie było potrzeby się spieszyć lepiej było delektować się tym co było wokoło a krajobraz zmieniał się co chwilę na coraz piękniejszy. Jak wszędzie tak i tu widać było pasące się owce nawet na bardzo dużych wysokościach mimo, że trawki było tam już niewiele.    
     Ciekawi byli również ludzie idący na szczyt; różnych narodowości , niektórzy ciekawie poubierani nie zawsze tak jak powinni wyglądać prawdziwi turyści np. w szkockich spódnicach panowie albo pod krawatem. Byli wśród nich również Polacy, miło jest jak w różnych zakątkach świata spotyka się swoich rodaków. Miej więcej w połowie drogi trafiliśmy na dosyć spore jeziorko przy którym rozbity był mały namiocik. Ciekawe miejsce na spędzenie nocy. Trawki było już coraz mniej a więcej gołych skał po których przepięknie spływała woda tworząc w niektórych miejscach małe wodospadziki. Gdzieniegdzie widać było śnieg. Zaczęły pojawiać się również stromizny.
     Cały czas obserwowaliśmy zatokę, oraz inne jeziora a na wyższych wysokościach cudowne pobliskie szczyty, których coraz więcej pokazywało się. Istne cudo . Sam wierzchołek góry jest dosyć rozległy pełno na nim kamienia, znajdują się tam ruiny obserwatorium meteorologicznego które czynne było w latach 1883-1904 . Pochodziliśmy trochę po tych ruinach , chłopcy pozaglądali w każdy zakamarek zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na posiłek i odpoczynek .Czułam zmęczenie wychodząc pod górę ,nie często robię za jednym zamachem ponad 1300m podejść ale wysiłek opłacił się bo i widoki cudowne i niepowtarzalne a i satysfakcja z tego ,że najwyższy szczyt tego kraju został zdobyty. Stwierdziłam , że to pierwszy krok do zrobienia Korony Europy. Moi synowie chyba trochę się wystraszyli bo po mnie różnych rzeczy można się spodziewać lubię takie wyzwania, ale oczywiście był to żart. Gdybym miała trochę mniej lat i znacznie więcej pieniążków to kto wie w końcu jak to się mówi nie ma rzeczy niemożliwych a apetyt rośnie w miarę jedzenia, no ale mi już i jedno i drugie nie grozi. Zmęczenie szybko mi przeszło ,wiec z górki szliśmy już żywiej robiąc jeszcze dodatkowe zdjęcia. Nie musieliśmy szukać już miejsca na rozbicie namiotu bo zapłaciliśmy na kempingu za dwie doby, wiec spokojnie już po zejściu tam udaliśmy się. Pięknie minął nam dzień ,siedząc przy namiotach i zajadając przygotowane przez Tomka smakołyki dzieliliśmy się wrażeniami i omawiali jutrzejsza trasę .
     Nie ma drugiego takiego miejsca w Szkocji jak dolina Glen Coe” takie zdanie przeczytałam w jednym przewodniku po Szkocji. Bardzo często jest ona pokazywana w kalendarzach, pocztówkach ,najczęściej z kobziarzem .Nie mogliśmy wiec tego miejsca nie zaliczyć tym bardziej, że byliśmy już bardzo niedaleko.
     Te słowa potwierdziły się , tam jest wszystko co turysta jadąc do Szkocji chce zobaczyć a wiec przepiękne góry , wrzosowiska, jeziora. Dlatego też jest miejscem najczęściej w Szkocji odwiedzanym. Nazywana jest również Doliną Łez i nie wiadomo dokładnie dlaczego czy za sprawą stromych zboczy gór które niejednego niewprawionego wspinacza mogą do płaczu doprowadzić czy dlatego że jest tak piękna że zapiera dech w piersiach i łzy szczęścia się pojawiają. A może dlatego ,że ok 300 lat temu działy się tutaj makabryczne wydarzenia w których to zamordowano bestialsko 38 osób klanu McDonaldów, który te tereny zamieszkiwał. I to jest najczęściej podawana przyczyna tej nazwy.
     W dolinie tej znajduje się jedna z najpiękniejszych i najniebezpieczniejszych gór w Szkocji Góra Buachaille Etive Mór. Na uwagę zasługują również trzy szczyty : Beinn Fhada, Gearr Aonach i Aonach Dubh które nazwane są trzema siostrami. To w niej kręcono niektóre sceny filmu ‘Harry Potter i więzień Azkabanu’, przejeżdża przez nią pociąg nazwany imieniem bohatera tego filmu. My przejechaliśmy powolutku przez dolinę robiąc w kilku miejscach krótkie postoje. Gdybym jeszcze kiedyś miała okazję odwiedzić ten kraj to na pewno w to miejsce bym wróciła ,żeby pochodzić trochę po górach oczywiście tam gdzie są łagodniejsze zbocza. Nam zabrakło w tej wyprawie na to już czasu. Musieliśmy niestety wracać do Leeds bo urlop naszego syna dobiegał końca.Zostawiliśmy za sobą tą cudowną dziką Szkocję za którą na pewno tęsknić będziemy i wróciliśmy do cywilizacji. Przejechaliśmy przez największe szkockie miasto Glasgow i drogą przy wybrzeżu skierowaliśmy się na najbardziej wysunięty na południe skrawek Szkocji na półwysep Rhins of Galloway w kształcie młota, do portowego miasteczka Portpatrick . Rejon ten jest atrakcyjny turystycznie, dla tych oczywiście którzy wolą morze od gór. Mijaliśmy po drodze dużo hoteli i to takich na wysokim poziomie i mieszczących ogromną ilość wczasowiczów. Było to dla mnie dużym zaskoczeniem bo tutaj bardzo rzadko występuje plażowa pogoda ,więc muszą być też inne atrakcje , może np. jakieś pola golfowe , ciekawe zabytki itp. 
     Zaparkowaliśmy w centrum miasteczka ,które dawniej było ważnym portem , niedaleko latarni morskiej. Nad samym Morzem Irlandzkim zrobiliśmy sobie posiłek. Jedząc obserwowaliśmy brzegi Irlandii oraz prom który tam płynął z miejscowości Stranraer przez którą przejeżdżaliśmy. Zrobiliśmy sobie fajny spacerek klifowym brzegiem morza ,ścieżką która doprowadziła nas do ruin zamku. Zameczek był niewielki ,ale jego położenie przecudne a dojście do niego bardzo ładnie przygotowane z drewnianymi mostkami nad klifami. Z mostków można było obserwować mewy siedzące na półeczkach skalnych . Pięknie musi w tym rejonie wyglądać wzburzone morze, kiedy to wysokie spienione fale uderzają z hałasem w klify. W miasteczku zobaczyłam po raz pierwszy w Szkocji kota, był to kot rasowy i siedział na kolanach swojej właścicielki. Nigdzie wcześniej tych mruczących istot nie widzieliśmy w przeciwieństwie do naszego kraju gdzie widać je na każdym kroku a często zabite na drogach. Nie widzieliśmy też nigdzie włóczących się tak jak u nas piesków, parę razy gdzieś nam te stworzenia mignęły prowadzone na smyczy . Być może dbają tutaj o to ,żeby te stworzenia miały odpowiednią opiekę i żeby nadmiernie nie rozmnażały się. My nie dojrzeliśmy niestety jeszcze do tego.
     Ostatnim zabytkiem Szkocji ,który zobaczyliśmy był jeden z najbardziej atrakcyjnych zamków ,postrach Anglików zamek Caerlaverock Castle, który znajduje się w miejscowości Dumfries. Nie było łatwo tam dotrzeć bo zamek znajduje się daleko od centrum miasta i droga do niego nie jest przejrzyście zaznaczona. 
     Zamek ma bardzo nietypową budowę jest w kształcie niemal idealnego trójkąta równobocznego, z czterema wieżami ustawionymi w narożnikach. Dwie z nich znajdują się z przodu obok siebie. Naokoło znajduje się fosa, której woda podchodzi pod same mury . Za fosą natomiast jest wał a wokół lasy morze tereny podmokłe, a więc teren niesprzyjający oblężeniom. Ciężko było więc zdobyć taką twierdzę.

     Twierdzę tą oblegał król Anglii Edward I, który ostatecznie zdobył ją. Po latach kiedy znów stała się własnością Szkotów historia się powtórzyła, zamek ponownie był oblegany przez Anglików ale już obronił się i napastnicy musieli opuścić te tereny. Wojny religijne które rozpoczęły się w 1640 roku doprowadziły do zniszczenia zamku. Dzisiaj jest on pod opieka państwa.Przed zamkiem znajdują się rekonstrukcje machin oblężniczych jakich używał Edward I. Oczywiście mąż z Tomkiem musieli posprawdzać ich działanie .  
     Pożegnaliśmy Szkocję cudowną krainę zamków, pałaców, przepięknej dzikiej przyrody, którą tworzą góry ,rozległe wrzosowiska, jeziora i zielone doliny. A specyficzna pogoda charakterystyczna w tych stronach sprawiała, że wyglądało to wszystko bardzo tajemniczo i pięknie. Pożegnaliśmy dobre drogi, niezliczone ilości owiec i kudłate krowy.

     Wjechaliśmy na terytorium Anglii i tutaj postanowiliśmy zobaczyć jeszcze jeden zabytek a mianowicie Wał Hadriana zwany również murem Hadriana. Znajduję się on niedaleko granicy Anglii ze Szkocją. Jego długość to 120km, co pół kilometra ustawione są na nim wieże strażnicze a co półtora kilometra forty . We wschodniej części zbudowany jest z kamienia natomiast w zachodniej z darni. Zbudowany był w latach 121-129 n.e. za panowania cesarza Hadriana. Była to taka symboliczna granica Imperium Rzymskiego i zapora przed wojowniczymi szkockimi plemionami Piktów. Aż trudno uwierzyć ,że tu na wyspę tak daleko na północ dotarli żołnierze rzymscy. Ciemnawo już się robiło gdy jechaliśmy niedaleko wału, co trochę widać było tabliczki informujące o jego istnieniu. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę koło niego w miejscu gdzie znajdowało się małe muzeum dotyczące tej budowli. Niestety było już zamknięte ze względu na późną porę. 
     Długą drogę mieliśmy jeszcze do mieszkania Tomka, ale poruszaliśmy się już po autostradach wiec w miarę szybko dotarliśmy do celu. W domu byliśmy po północy, zmęczeni ale pełni wrażeń udaliśmy się do łóżek.

     Leeds to miasto położone u podnóża Gór Pennińskich. Jest to miasto przemysłowe ,centrum kulturalne, naukowe. Znajdują się w nim Uniwersytety, wspaniałe budowle sakralne , Opactwo Kirkstall ,XIX ratusz którego wieża góruje nad miastem, ciekawe architektonicznie budynki a i nowoczesne budowle. Jest to miasto w którym następuje połączenie historii z teraźniejszością .Niewiele mieliśmy czasu na zapoznanie z tym ciekawym miastem ponieważ o 18 mieliśmy autobus do Londynu. Tomek zrobił nam taką objazdówkę pokazując nam z samochodu najciekawsze miejsca. Wyszliśmy tylko w centrum na krótki spacer po przepięknych odrestaurowanych pasażach handlowych i ich okolicach.
     Przed wyjazdem zrobiłam im jeszcze dobry obiadek z ziemniaczkami , kotletem schabowym i dodatkami ,bo zatęskniliśmy już za takim prawdziwym domowym jedzeniem.

     W Londynie byliśmy późno w nocy ,później niż planowaliśmy ponieważ kierowca autobusu pobłądził nie rozumiem dlaczego ale ponad godzinę kluczył po ulicach pytał ludzi o drogę aż wreszcie trafił. Może to był jego pierwszy kurs do tego miasta, trochę był zdenerwowany my zresztą też bo Maciek był w pracy i sami mieliśmy trafić na jego mieszkanie. W nocy nie jest to takie proste bo nie wszystkie środki lokomocji działają. Zdecydowaliśmy się na metro ale okazało się ,ze niektóre jego nitki zaczęły być zamykane. Troszkę spanikowaliśmy ale Wojtek wypatrzył jeszcze czynne połączenie w dzielnicę do której mieliśmy się udać i szczęśliwie dojechaliśmy do celu. To zdenerwowanie udzieliło się też Maćkowi, który bez przerwy wydzwaniał do nas czy dajemy sobie rade.Został nam jeszcze tylko jeden dzień naszego pobytu w Wielkiej Brytanii. Postanowiliśmy go również wykorzystać i pochodzić trochę po Londynie. Pospacerowaliśmy trochę po centrum gdzie zaliczyliśmy min Muzeum Brytyjskie. Gmach tego muzeum zajmuje powierzchnię 75000m2 , posiada największy na świecie zadaszony dziedziniec. Jest to największe muzeum historii starożytnej w Europie, posiada siedem milionów eksponatów przedstawiających bogatą historię Wielkiej Brytanii, Europy i świata. Poprzyglądaliśmy się mumiom, rzeźbą ,różnym wazom. Mieliśmy okazję również podziwiać obrazy Pablo Picasso hiszpańskiego malarza , rzeźbiarza, grafika, jednego z najwybitniejszych twórców sztuki nowoczesnej i najwybitniejszego malarza XX wieku.
     Podjechaliśmy również do dzielnicy Londynu o nazwie Greenwich przez którą przebiega południk zerowy. Jest tam obserwatorium astronomiczne, piękny park królewski, Królewska Szkoła Morska. A w porcie nad Tamizą stoi słynny żaglowiec zbudowany w Szkocji do przewozu herbaty z Chin. Odbywał się tam jakiś piknik ,siedliśmy więc sobie chwile przy scenie na której odbywały się występy jakiś muzycznych zespołów. 
Podjechaliśmy jeszcze w jedno miejsce nad Tamizę gdzie specjalnie z myślą o Igrzyskach Olimpijskich wybudowano kolejkę linową , która miała wozić kibiców na drugą stronę rzeki. Stała się ona wielką atrakcją Londynu. Stanęliśmy więc w olbrzymiej kolejce do wagoników trochę byłam przerażona tą ilością ludzi ale okazało się ,przepustowość tych wagoników była bardzo duża i szybko znaleźliśmy się w środku . Fajne uczucie jak na Londyn patrzy się z góry. Nas szczególnie interesowały obiekty olimpijskie ,które wypatrywaliśmy. Maciek tylko nie interesował się widokami siedział cicho pośrodku wagonika i ucieszył się gdy dojechaliśmy do celu. Okazało się, że ma on lęk wysokości i takie atrakcje nie są dla niego najprzyjemniejsze, tak jak dla mnie ciasne , bez okien pomieszczenia. A takie mnie czekało na następny dzień rano bowiem autobusem z tego samego biura i tą sama trasą a wiec Euro Tunelem wracaliśmy do domu.

     W autobusie spotkaliśmy kilka osób ,które do Anglii jechały tez z nami ,więc tak raźniej nam się zrobiło. Po prawie dwóch dniach podróży dotarliśmy do Stalowej Woli pełni wrażeń ,zadowoleni bo wyprawa nam się udała a przy okazji mogliśmy dużo czasu spędzić z naszymi synami ,którzy od paru lat są poza domem i widujemy się bardzo rzadko.
Ewa.
Tworzenie stron internetowych - Kreator stron WW