Nowa podstrona
Korona Sudetów
Korona Sudetów – odznaka turystyczna ustanowiona w 2001 roku przez Komisję Turystyki Górskiej Oddziału Wrocławskiego PTTK. Celem odznaki jest popularyzacja Sudetów, jako gór leżących na styku granic trzech państw – Polski, Czech i Niemiec. Aby zdobyć odznakę należy wejść na najwyższe szczyty 22 pasm w Sudetach.
Sudety Zachodnie1Góry Łużyckie - Luž/Lausche 793
2 Grzbiet Jesztiedzk - Ještěd 1012
3 Góry Izerskie - Wysoka Kopa 1126
4 Karkonosze - Śnieżka/Sněžka 1602
5 Rudawy Janowickie - Skalnik 945
6 Góry Kaczawskie - Skopiec 724
Sudety Środkowe7 Góry Jastrzębie - Žaltman 739
8 Góry Kamienne - Waligóra 936
9 Góry Wałbrzyskie - Borowa 853
10 Góry Sowie - Wielka Sowa 1015
11 Góry Bardzkie - Kłodzka Góra 765
12 Góry Stołowe - Szczeliniec Wielki 919
13 Góry Bystrzyckie - Jagodna 977
14 Góry Orlickie - Velká Deštná 1115
Sudety Wschodnie 15Góry Złote i Bialskie - Smrk 1125
16 Masyw Śnieżnika-Śnieżnik 1425
17 Zábřežská vrchovina - Lázek 714
18 Hanušovická vrchovina -Jeřáb 1003
19 Wysoki Jesionik - Praděd 1491
20 Góry Opawskie - Příčný vrch 975
21 Niski Jesionik - Slunečná 800
Przedgórze Sudeckie Masyw Ślęży - Ślęża 718
Zdobyte:1. 1.08.2010r. - Skalnik
2. 2.08.2010r. - Śnieżka
3. 4.08.2010r. - Wysoka Kopa
4. 6.08.2010r. - Skopiec
5. 7.08.2010r. - Ślęża
6. 17.07.2011r. - Waligóra
7. 18.07.2011r. - Wielka Sowa
8. 19.07.2011r. - Szczeliniec Wielki
9. 22.07.2011r. - Jagodna
10. 7.08.2012r. - Kłodzka Góra
11. 9.08.2012r. - Śnieżnik
Opisy na Koronie Gór Polski ponieważ te szczyty wchodzą również w skład KGP
Po dwóch latach przerwy znowu wybraliśmy się w Sudety. Tym razem naszym celem było zdobycie 8 gór czeskich zaliczanych do Korony Sudetów i kilku polskich do Diademu Polskich Gór.
O piątej rano w trójkę: ja Marian i Ewa wyruszyliśmy naszym samochodem do Krakowa gdzie czekał na nas Zbyszek, który dzień wcześniej pomagał swojej córce w przeprowadzce do tego królewskiego miasta. Już w czwórkę ruszyliśmy dalej na zachód. Upal był okropny, ale nam przeszkadzał tylko na postojach, bo w samochodzie z klimatyzacją jechało się wspaniale.
Pierwszy taki dłuższy postój zrobiliśmy sobie w historycznym mieście Brzegu. Wracając z pierwszej wyprawy z Sudetów wstąpiliśmy do tego miasta, ale szybko przegonił nas z tego miejsca deszcz. Dlatego, teraz spokojnie chciałam przejść uliczkami, które kilka lat temu zrobiły na mnie duże wrażenie. Przepiękny gotycki kościół prezentował się wspaniale, bo zniknęły reklamy, którymi obstawiony był parę lat temu. W restauracji ratuszowej, w której jedliśmy kiedyś obiad teraz była jakaś impreza, więc musieliśmy się obejść smakiem. Spacerkiem podziwiając piękne kamieniczki dotarliśmy do renesansowego Zamku Piastów Śląskich z XIII – XVI wieku zwanego Śląskim Wawelem.
Restauracji, w której moglibyśmy dostać żurek, na który wszyscy mieliśmy ochotę nie znaleźliśmy, więc wróciliśmy do samochodu z nadzieją, że może coś jadąc po drodze znajdziemy, ale niestety nic takiego się nie stało.
Krajobraz zmienił się bardzo, pojawiać, bowiem zaczęły się stare kamienice z odpadającym tynkiem i olbrzymie zabudowania folwarczne. Mnie to zawsze irytuję, bo nawet, jeżeli prawa własności nie wszędzie w tych stronach są dograne to mieszkając w domu kilkadziesiąt nieraz lat można o niego zadbać. Mam wrażenie, że w tych stronach na estetykę i piękno nie zwraca się większej uwagi. Jak inaczej jest w naszych stronach gdzie wszędzie widać piękne domki z cudowną zielenią.
Następny postój już znacznie dłuższy był w małej miejscowości Sobótka, z niej, bowiem prowadzi szlak na górę Ślęże. Byliśmy na niej z Marianem zdobywając Koronę Gór Polski. Teraz natomiast poszedł Zbyszek, który bardzo dawno tam nie był oraz pierwszy raz Ewa. Marian po długiej podróży wypoczywał a ja mu towarzyszyłam. Niedaleko parkingu, na którym zaparkowaliśmy znajdowała się restauracja, ale bardzo droga, więc zjedliśmy tylko rosół a potem na karimatach poleżeliśmy trochę czekając na naszych towarzyszy podróży.
Ewa ze Zbyszkiem zdobyli szczyt dosyć sprawnie oczywiście Zbyszek wróciłby o wiele szybciej, ale dzielnie trzymał Ewy tempo, i tak było do końca naszych wędrówek w Sudetach, zawsze dopasowywał do nas. Śmieliśmy się, że nasz kolega, który biega maratony przyjechał z nami na wczasy, bo idąc naszym tempem my byliśmy zmęczeni a on odpoczywał.
Nie zamawiałam wcześniej żadnych noclegów nie wiedząc jak daleko dojedziemy. Planowaliśmy dotrzeć w okolice Bogatyni, ale nie udało nam się. Marian był już zmęczony po całym dniu za kierownicą a i późno się zrobiło, gdy przejeżdżaliśmy przez Jelenią Górę, więc tam postanowiliśmy poszukać noclegu. Uruchomiłam moją córkę żeby poszukała w Internecie jakiś noclegów. Przysłała mi dwa adresy: w jednym nie było wolnych miejsc w drugim można było przenocować w przyczepie kempingowej. My jednak skorzystaliśmy jeszcze z innego, bo zatrzymaliśmy się na chwilę koło jakiegoś stadionu, przy którym okazało się, ze znajdował się przytulny hotelik.
Po całym dniu w podróży fajnie było wejść pod prysznic i wskoczyć do łóżeczka.
Chata Luż – Luż (793 m ) – Chata Luż
Liberec – Dvorauv kriż – Nad Vyprezi - Jested (1012 m ) - Liberec
Wcześnie rano zrobiliśmy pobudkę i ruszyliśmy do Bogatyni. Żeby było szybciej, bo na czasie bardzo nam zależało w okolicach Świeradowa zrobiliśmy sobie skrót przez Czechy. Nawigator chciałam nastawić na centrum Bogatyni, ale chyba niechcący żle przycisnęłam, bo okazało się, że zaprowadził nas bardzo daleko od miejsca, w którym chciałam się znaleźć. Jechaliśmy wokół kopalni Turów. Jeszcze raz sprawdziło się powiedzenie, że podróże kształcą, bo ja nie kojarzyłam tej kopalni z tym rejonem.
Gdy chcieliśmy dojechać do centrum najbliższą drogą, okazało się, że jest to niemożliwe, bo most, przez który mieliśmy przejechać był w remoncie. Wracaliśmy, więc kilka kilometrów drogą, przez którą już jechaliśmy, żeby potem przejechać przez centrum Bogatyni, bo na postój zabrakło nam już czasu.Przez szybkę w samochodzie podziwialiśmy więc ładne kamieniczki niektóre bardzo zniszczone oraz uregulowany brzeg potoku Miedzianki.
Będąc w tych stronach nie była bym sobą gdybym nie zaliczyła miejsca styku trzech granic Polski, Czech i Niemiec. Punkt ten znajduje się to w małej wiosce Parajów, do której dosyć sprawnie dojechaliśmy. Ale tam przeżyliśmy szok, bo okazało się, że na terenie Czech był pięknie zadbany park ze ścieżką rowerową na niemieckim za rzeczką zadbane zielone tereny a na naszej stronie ugory.
Było nam wstyd, że tak się promujemy, przecież to miejsce odwiedzają turyści różnych narodowości i o polakach nie będą pozytywnie się wyrażać. Ale to nie my powinniśmy się wstydzić, ale gospodarze gminy, na której terenie ten trójstyk się znajduje, bo to oni powinni zadbać o estetykę tego miejsca. Skoszenie trawy parę razy w roku to nie są ogromne fundusze to po prostu trzeba chcieć. My w pewnym momencie mieliśmy nadzieje ze to nastąpi, bo przyjechał samochód wysiadło dwóch facetów z kosiarką, ale niestety rezultatów ich koszenia nie zdołaliśmy spod chaszczy zobaczyć, bo pracowali może ze 3 minuty i tak się biedni zmęczyli, że wsiedli w samochód i odjechali.
Zniesmaczeni tym wszystkim, ale zadowoleni z zaliczenia tego miejsca ruszyliśmy do Czech gdzie mieliśmy zdobyć górę położoną na granicy czesko niemieckiej o nazwie Łuż. Wydrukowane w domu mapy czeskich szczytów ułatwiły nam zadanie, bo dokładnie wiedzieliśmy gdzie jechać i z jakiego miejsca i jakim szlakiem na góry się wspinać.
Nawigator bez problemu doprowadził nas do małej wioski Horni Svetla, z której to planowaliśmy rozpocząć wędrówkę, ale jeden z mieszkańców podpowiedział nam żebyśmy podjechali jeszcze trochę do Chaty Luż. Droga prowadziła cały czas dosyć ostro pod górę i po pewnym czasie stanął nam samochód. Poczuliśmy zapach spalenizny, Marian stwierdził, że to wina sprzęgła. Wystraszeni byliśmy okropnie, ale po krótkim odpoczynku samochód ruszył.
Nie wiedząc, co dalej będzie z naszym pojazdem ruszyliśmy czerwonym szlakiem w górę. Zdobycie szczytu nie było wielkim wyzwaniem, bo po ok. 1,5 km znaleźliśmy się na jego wierzchołku.
Łuż to najwyższy szczyt Gór Łużyckich o wysokości 793m. Góra ta jest dawną kopułą wulkaniczną o wyrazistym kopulastym kształcie i stromych zboczach. W 1823 roku na szczycie Niemiec Karol Friedrich Mathaus zbudował małą gospodę a potem powstała tam wieża widokowa. W 1946 roku obiekty te spłonęły i nie zostały już odbudowane. Obecnie znajduję się tam wieża telekomunikacyjna, miejsce do odpoczynku, ruiny po gospodzie oraz bardzo ładny punkt widokowy.
Bardzo słaba widoczność była na szczycie, co nas oczywiście zmartwiło, ale za to temperatura powietrza była dużo niższa niż w naszych stronach gdzie panowały ponad 30 stopniowe upały. Zrobiliśmy sobie troszkę dłuższy odpoczynek i całe szczęście, bo okazało się, że w tym czasie mgła ustąpiła i mogliśmy podziwiać Góry Łużyckie, Czeskie Średniogórze, Góry Izerskie, wierzchołki Karkonoszy oraz niemieckie miasteczko.
Pod tabliczką z nazwą szczytu zrobiliśmy sobie zdjęcia, wpisaliśmy się do zeszytu, który znajdował się w specjalnej skrzyneczce i ruszyliśmy w powrotną drogę tymi samymi serpentynkami, którymi wchodziliśmy na szczyt.
Marian był coraz bardziej niespokojny, martwił się o samochód, więc nawet nie wstąpił z nami do restauracji w Chacie Łuż. Nie było tam nic, na co mielibyśmy ochotę do zjedzenia więc tylko podbiliśmy pieczątki w książeczkach i udaliśmy się do samochodu, który na szczęście ruszył.
Zrobiliśmy ok. 2500m i 100m podejść
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.kCHp1tCA-CN0&usp=sharing
Naszym następnym celem miała być przepiękna kraina zwana Czeską Szwajcarą. Długo zastanawialiśmy się, co robić, bo musielibyśmy odjechać daleko od naszej granicy a w sytuacji, gdy nasz samochód mógł w każdej chwili stanąć i nie ruszyć dalej było by to bardzo ryzykowne. Postanowiliśmy wyprawę tą odłożyć na następny rok a teraz pojechać do znanego ze sportów zimowych Liberca i zdobyć górę Jested.
Jested to najwyższy szczyt Grzbietu Jesztiedzkiego o wysokości 1012 m. Jest najsłynniejszym miejscem Ziemi Libereckiej. Wiele ludzi wchodzi na jego szczyt wiele razy, bowiem modne są tam zawody „stekowców” o sto wejść.
Samochód zostawiliśmy na placu przy torach kolejowych i ruszyliśmy w kierunku szczytu, który pięknie wyglądał zachęcając turystów do wędrówki.
Małą uliczką wśród jednorodzinnych domków wspinaliśmy się do góry, szukając niebieskiego szlaku, którym zamierzaliśmy wejść na szczyt. Szlaki w Czechach są pięknie zaznaczone, więc nie mieliśmy problemu z jego znalezieniem.
Następnie lasem, co jakiś czas mijając drogę, po której można było wjechać na wierzchołek wędrowaliśmy powoli na drugi czeski szczyt w naszej wyprawie. Szlak prowadził nas cały czas pod górę, ale niezbyt stromo, dopiero przed samym wierzchołkiem podejście było ostrzejsze. Z miejsc bardziej odsłoniętych obserwowaliśmy ciekawy budynek znajdujący się na górze. Jest to hotel z nadajnikiem zaprojektowanym, przez libereckiego architekta Hubacka w kształcie przypominającym rakietę kosmiczną.
Widoki z góry były przepiękne. W informacjach o tym miejscu przeczytałam, że przy dobrej widoczności widać z niej jedną trzecią Czech a z tarasu widokowego także wieże Pragi. Nie podobał mi się natomiast duży ruch samochodowy, jaki tam był, denerwował mnie ryk motocykli i warkot silników. Ja lubię na szczytach gór w ciszy delektować się piękną przyrodą i widokami.
W hotelowej restauracji zjedliśmy gorący rosołek poprzybijaliśmy pieczątki i po przejściu przez skałki, na których umieszczony był pomnik małego Marsjanina ruszyliśmy w drogę powrotną.
Późna godzina zmusiła nas do rezygnacji z zejścia drugą stroną góry. Droga, którą wchodziliśmy była najkrótsza i nią zdecydowaliśmy się wracać.
Zrobiliśmy 1100 m oraz ok. 600m podejść
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.kIjh5Ly4HMFQ&usp=sharing
Nawigator nastawiłam na Chełmsko Śląskie, bo w tych okolicach planowaliśmy szukać noclegów i ruszyliśmy w dalszą drogę. Jechaliśmy przez małe czeskie wioski i miasteczka, w których prowadzono dużo remontów dróg i mostów. W jednym z nich nie zauważyliśmy znaku o remoncie i po przejechaniu kilku kilometrów na zupełnym odludziu zobaczyliśmy przed sobą zagrodzoną drogę. Późno już się robiło, więc nie było nam do śmiechu, musieliśmy zawracać. Przy jednym z gospodarstw zauważyliśmy młodych ludzi, więc postanowiliśmy zapytać ich o jakieś objazdy. Z mapą Czech udałam się do nich, dobrze, ze nasze języki są podobne i mogliśmy się dogadać. Bardo mili ludzie zaproponowali nam, żebyśmy jechali za ich samochodem to doprowadzą nas do miejscowości, z której znajdziemy drogę w kierunku nas interesującym.
Tak też się stało. Gdy żegnaliśmy się z nimi po znalezieniu drogi podszedł do nas Czech mówiący po polsku, powiedział, że w pobliżu znajduje się kemping, gdzie moglibyśmy się przespać. Oczywiście podjechaliśmy tam i dostaliśmy mały domek za niewielką opłatą.
Byliśmy zmęczeni, więc ucieszyliśmy się z takiego rozwiązania. Zimne piwko wypite przy kempingowym basenie ugasiło nam pragnienie.
Przeszliśmy w tym dniu ok. 14 km i około 700m podejść a więc nie tak dużo ale cały dzień przemieszczania się samochodem z jednego miejsca do drugiego trochę nas zmęczyło więc po gorącym prysznicu szybko zasnęliśmy.
Male Svatonovice - Zaltman(739 ) - Male Svatonovice
Chełmsko Śląskie – Róg (715 ) - Chełmsko Śląskie
Pobudka była wcześnie rano, bo przed nami następne wyzwania. Po wyjściu z domku poczuliśmy lekki smrodek. Okazało się, że za kempingiem była ogromna obora i kiszonka dla bydła troszkę otoczenie zasmrodziła. Z drugiej strony zobaczyliśmy natomiast dużą ilość samochodów ciężarowych czekających w kolejce na załadunek jakąś wykopaliną. Kemping, który wieczorem wydawał nam się takim uroczym miejscem stracił dużo i na pewno nie przyjechałabym tam na dłuższy odpoczynek
Góry Jastrzębskie i ich najwyższy szczyt Zaltman o wysokości 739 m to nasz pierwszy cel w tym dniu. Udaliśmy się, więc do miejscowości Male Svatonovice z kąt zamierzaliśmy ruszyć w trasę.
W osiedlowym sklepie gdzie sprzedawała bardzo sympatyczna Azjatka podbiliśmy książeczki i ruszyliśmy czerwonym szlakiem lekko pod górę w stronę kościoła, przy którym mieliśmy zmienić szlak na niebieski. Tam nie tylko szlak znaleźliśmy, ale również punkt informacyjny, w którym podbiliśmy dodatkowe pieczątki
Niebieski szlak prowadził nas początkowo wzdłuż cmentarza i kapliczek a potem wśród pól cały czas pod górę. Drzewa, które rosły przy szlaku chroniły nas przed słońcem, które coraz mocniej świeciło..Zielony szlak, którym następnie szliśmy prowadził lasem i tam już było przyjemniej.
Niedaleko szczytu spotkaliśmy pozostałości linii umocnień z okresu II wojny światowej a na samym wierzchołku znajdowała się żelazna wieża widokowa zbudowana w II połowie XX wieku. Z wieży był piękny widok na Karkonosze, Góry Krucze, Sowie i Suche oraz Skały Adrszpasko-Cieplickie i Broumowskie Ściany.
Rozkoszowanie się widokami i posiłek przy wieży zajęło nam to trochę czasu a następnie tą samą drogą zeszliśmy do samochodu.
Zrobiliśmy ok. 7 km i 300 m podejść
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.k3WSGxV5fAko&usp=sharing
Obiad zjedliśmy już w Polsce w małej miejscowości Lubawka gdzie bardzo sprawnie doprowadziła nas nawigacja samochodowa.
Spodobało nam się to małe miasteczko, w którym najstarsze odkrycia śladów działalności człowieka sięgają epoki neolitu.. Na jego rozwój duży wpływ miało położenie na szlaku łączącym Europę północną z południową. W czasie II wojny światowej był tam obóz w którym przebywało ok. 500 więźniarek pochodzenia żydowskiego przywiezionych z Oświęcimia.
W restauracji, w której jedliśmy obiad w podanym menu znalazłam wierszyk, który postanowiłam sfotografować, żeby przypominał mi, jakie wina dodawać do potraw, bo ja nigdy tego nie wiem.
Nocleg postanowiliśmy szukać w Chelmcu Śląskim. W znanych już nam z poprzednich wypraw Domów Tkaczy spotkaliśmy bardo wesołego młodego człowieka, który tam sprzedawał. Przywitał nas pięknym wierszem z którego słów dowiedzieliśmy się o historii tej miejscowości oraz załatwił nam nocleg.
Koło Zadrny oraz Mety / Tam przy krosnach gdzie kobiety
Tkały lnu pasemka wąskie/ Leży sobie Chełmsko Śląskie
Miało świetne swoje dzieje /Było miastem, a już nie jest
Los się toczył jak po rolkach/ Wacław rzucił je do Bolka
Po Surowym, po Husytach/ XVII wiek zawitał
Miasto na swych motowidłach/ Pod cystersów wjeżdża skrzydła
Bez 10-ciu na lat 200/ Wojen swiata przeszły trescie
„Watra”,”Gambit” wraz z azbestem/ Potem tkacze mają sjestę
Cos działało lecz na poły/ Podniszczone „Apostoły”
Świętych bowiem gród kadencję/ Miał, stad onych rezydencję
Jak prywatna chce legenda/ W jednej Judasz wciąż się szwendał
Hałasował, stukał, dudnił/ Nepomucen aż od studni
Rzekł: Judaszu co za moda?/ Święty Józef też coś dodał
Decybeli trwał wciąż schemat/ Dom się rozpadł i go nie ma
„Apostoły” bez jednego/ Chełmska wciąż folkloru strzegą
Się starając trzymać mocniej/ Kiedy Chełmsko ma promocję
Podjechaliśmy na kwaterę rozpakować się i ruszyliśmy na zdobycie polskiego szczytu Róg o wysokości 715m zaliczanego do Diademu Gór Polski. Szczyt ten leży w Górach Stołowych w paśmie Zaworów.
Było już pod wieczór, ale jeszcze bardzo ciepło. Szliśmy polami pod górę obserwując Chełmsko. Na dużej wysokości na otwartej przestrzeni przepięknie prezentowała się samotna figurka a w lesie kaplica św. Anny.
Na tablicy przeczytaliśmy, że pierwsza kaplica wniesiona była w tym miejscu w pierwszej połowie XVII wieku. W czasie wojny trzydziestoletniej została zniszczona a następnie w latach 1721-22 zbudowano nową. Znajduje się tam źródełko, którego wody leczą choroby płuc, budynek pustelni oraz droga krzyżowa.
Wędrując po czeskich górach zapomnieliśmy już o problemach ze znalezieniem szlaku i szczytów. Niestety musieliśmy sobie o tym przypomnieć, bo dla naszych rodaków pracujących w takich instytucjach jak PTTK za dużym problemem jest postawić tabliczkę na szczycie. Idąc lasem doszliśmy do takiej wypłaszczonej długiej polany, którą to uznaliśmy za szczyt, bo nigdzie nie było widać wyższego terenu.
Zdjęcie zamiast przy tabliczce z nazwą szczytu zrobiliśmy na pieńku drzewa. W oddali obserwowaliśmy pasmo graniczne z Szeroką gdzie mieliśmy się udać w następnym dniu oraz inne pasma sudeckich gór.
Odbyliśmy szybką naradę dotyczącą powrotu, na której to zdecydowaliśmy, że ze względu na późną porę wracamy tą samą krótszą trasą zamiast tak jak planowaliśmy przez przełęcz Chełmską.
Słońce już pięknie zachodziło, gdy schodziliśmy do Chełmska. Przy znanej już nam samotnej figurce zrobiliśmy sobie odpoczynek.
Przeszliśmy ok. 8 km i 230 m podejść.
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.ktqCE4ptzccY&usp=sharing
Zrobiliśmy w tym dniu ok. 15 km w tym 550 m podejść.
Błażejów - Szeroka (842 ) – Błażejów
Okrzeszyn - Jański Wierch ( 697) - Okrzeszyn
Ten dzień poświęciliśmy na zdobycie dwóch polskich szczytów należących do Diademu.
Niedaleko naszego noclegu znajdował się pierwszy, więc podjechaliśmy na koniec wioski Błażejów i ruszyliśmy w trasę. W leśniczówce, przy której przechodziliśmy bardzo miły leśniczy podbił nam pieczątki i rozdał piękne kolorowe foldery o faunie i florze tych okolić. Niebieski szlak, bo takim szliśmy prowadził najpierw łąką a potem cały czas lasem. Następnie skręciliśmy w czerwony, który nie należał do bardzo uczęszczanych, bo w pewnym momencie musieliśmy przedzierać się przez wąwozik porośnięty krzakami. Nie było to zbyt miłe, więc panowie znaleźli przejście obok.
Część naszej trasy prowadziła szczytami granicznymi szlakiem zielonym. Tam też miał być cel naszej wędrówki szczyt o nazwie Szeroka. Jest on najwyższym wzniesieniem w polskiej części Gór Kruczych a jego wysokość to 842 m.
Grupę turystów wędrujących naprzeciw nam zapytaliśmy się o tabliczki ze szczytami, ale oczywiście takich nigdzie nie widzieli. Przeszliśmy, więc jeszcze kawałek i w miejscu gdzie teren lekko zaczął obniżać się włączyłam mapę w komórce, żeby sprawdzić nasze położenie. Mapa i ścieżki w terenie potwierdziły nasze przypuszczenia, że znajdujemy się na szczycie.
Żeby uniknąć nieprzyjemnego wąwozu w drodze powrotnej szliśmy dłużej granicznym szlakiem, żeby potem skręcić w żółty szlak I dojść do niebieskiego którym szliśmy na górę
Trasa była piękna, bo trafialiśmy na prześwity z pięknymi widokami no i przede wszystkim ścieżki były szerokie, więc nie musieliśmy przedzierać się krzakami.
Przeszlismy ok. 11 km w tym 330m pdejść
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.ktJj4h1uxNYs&usp=sharing
Drugi szczyt o nazwie Jański Wierch a będący najwyższym polskim szczytem Gór Jastrzębich znajdował się niedaleko wioski Okrzeszyn i tam też udaliśmy się.
Samochód zaparkowaliśmy koło starego kościółka i ruszyliśmy w drogę. Szlak prowadził nas tak jak na poprzedni szczyt granicą polsko - czeską i był wyjątkowo malowniczy.
Przecudne widoki na czeską stronę, wychodnie skalne, jaskinie, platformy widokowe oraz miejsca do wypoczynku tego tam nie spodziewaliśmy się. A na dodatek wszystko pięknie oznakowane, opisane, oczywiście przez Czechów, bo nasi by na taki pomysł nie wpadli. Były również prześwity na polską stronę, gdzie mogliśmy obserwować górę Róg zdobytą przez nas dzień wcześniej.
Zbocza od strony czeskiej były strome w niektórych miejscach strach było podchodzić blisko, Ewa na jedną z platform nie weszła, bała się. Natomiast z naszej stok był bardzo łagodny.
Na szcycie przy tabliczce zrobilismy sobie zdjęcia oraz odpoczelismy trochę.Cisza spokuj przepiekne widoki, lubię takie miejsca i chętnie zostałabym tam dłużej ale to nasz drugi zdobyty szczyt w tym dniu więc musieliśmy ruszyć w drogę powrotną, bo przed nami jeszcze było szukanie noclegów.
Nie wracaliśmy do samochodu tą samą drogą tylko dalej szlakiem zielonym granicą udaliśmy się w stronę pasma, na którym znajduje się zdobyta przez nas wcześniej Szeroka. Pasmo to mogliśmy obserwować schodząc z góry. Bardzo ładne widoki.
W drodze powrotnej nie było już stromych stoków, szliśmy najpierw lasem a potem pięknymi łąkami, gdzie było dużo poziomek, które smakowały wysmienicie.
Od granicy odbiliśmy na szlak niebieski i on zaprowadził nas do wioski, w której zostawiliśmy samochód.
KPrzeszliśmy ok. 8 km i ok. 300m podejść.
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.krr1dlh6lthM&usp=sharing
Miejsce na nocleg postanowiliśmy poszukać w okolicach Międzylesia, bo z tych stron planowaliśmy zrobić kilka wypadów na czeskie szczyty. Okazało się, ze nie było to takie łatwe, gdyż nad ranem nad tymi terenami przeszła nawałnica, która pozrywała dachy na wielu domach i zerwała trakcje elektryczną. Służby porządkowe dosyć sprawnie usuwały powalone drzewa, których pełno widać było na poboczach.
Dwa pokoiki w agroturystyce znaleźliśmy w Miedzylesiu. I tam też zarezerwowaliśmy sobie noclegi na trzy dni. Nie mamy problemów z załatwianiem noclegów do tej pory zawsze nam się udawało ale przyjemnie jest tak na parę dni zostać w jednym miejscu nie myśleć o noclegach i nie taszczyć na kwatery tych naszych bagaży, których zawsze trochę się nazbiera.
Przeszlismy w tym dniu ok. 19 km w tym ponad 600m podejść.
Cotkytle – Lazek ( 714m ) – Cotkytle
Horni Orlice – Jerab ( 1003 ) – Horni Orlice
I ponownie przenieśliśmy się do naszych sympatycznych sąsiadów, żeby zaliczyć dwa czeskie szczyty zaliczane do Korony Sudetów : Lazek i Jerab
Lazek to najwyższe wzniesienie Wyżyny Zabrzeskiej. Jego wysokość wynosi 714 m. Leży niedaleko małej miejscowości Cotkytle, gdzie udaliśmy się i czerwonym szlakiem wyruszyliśmy na wędrówkę.
Szlak prowadził początkowo uliczką lekko w górę a potem idąc wśród łąk i niewielkiego lasku dotarliśmy na szczyt. Był to taki krótki bardzo przyjemny spacerek bez zmęczenia, bo szlak prowadził cały czas lekko w górę.
Widoki na okolice były bardzo ładne ale „najładniejszy” był na szczycie gdy weszliśmy do chaty turystycznej Reichela z 1933 r i zastaliśmy zdemolowane wnętrze. Nie mogliśmy zrozumieć, co tam mogło się wydarzyć, bo gdyby miał być remont to sprzęt, który tam się zajmował odpowiednio byłby zabezpieczony. Natomiast gdyby to był rabunek to wiele rzeczy by zostało zabranych. Ewa w tym bałaganie zaczęła szukać pieczątki ale te poszukiwania zostały zakończone niepowodzeniem.
Przyjemnie by było w takim miejscu wypić sobie piwko albo herbatkę, ale musieliśmy się obejść smakiem i po zrobieniu zdjęć tą samą drogą ruszyliśmy do samochodu po drodze przybijając pieczątki w miejscowym sklepie.
Przeszliśmy 4 km w tym ok. 70 m podejść
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.kunhZAqkVuOc&usp=sharing
Jerab (1003 m ) to najwyższy szczyt Hanušowickiej vrchoviny
Nawigacje nastawiliśmy na małą wioskę Horni Orlice i tam po przejechaniu na jej koniec znaleźliśmy niebieski szlak, którym udaliśmy się na trasę.
Deszczyk lekki zaczął padać, więc poubieraliśmy peleryny, ale nie na długo, bo szybko zrobiła się ładna pogoda. Szlak prowadził lasem, prześwity były duże, więc, mogliśmy obserwować okolice. W obudowanym źródełku można było zaczerpnąć czyściutkiej wody, a także posilić się poziomkami, których dosyć sporo rosło wzdłuż naszej trasy.
Na szczycie była tabliczka z nazwą szczytu kopczyk z kamieni oraz w skrzyneczce książka do wpisu, w której oczywiście swoje podpisy złożyliśmy.
W powrotnej drodze nadłożyliśmy sobie trochę drogi, nie zauważyliśmy, bowiem skrętu szlaku tak nam się fajnie szło rozmawiając.
Przeszliśmy ok. 7 km w tym 250 m podejść
Kliknij, aby edytować treść...
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.ktYYXAB3Yt30&usp=sharing
Niedaleko miejsca w którym zostawiliśmy samochód na tak zwanej Łysej Górze zwanej również Górą Matki Boskiej znajdującej się nad miasteczkiem Kraliky znajdował się klasztor, który postanowiliśmy w drodze powrotnej zwiedzić.
Początkowo był tam kompleks odpustowy, do którego często udawały się pielgrzymki dzieci. W jednej z takich pielgrzymek brał udział mały chłopiec Tobiáš Jan Becker przyszły biskup, który kazał tam zbudować (1700 rok) kościół, do którego sprowadzono obraz Miłosierdzia Matki Boskiej. Powstał też tam kompleks klasztorny, w którym dużą atrakcją są Święte Schody, które są podobizną schodów z zamku Antonia w Jerozolimie przywiezionych potem do Rzymu. Schodami tymi szedł Jezus na sąd do Piłata. My również w Rzymie tymi schodami na kolanach wchodziliśmy do góry i tutaj też taką drogę chcieliśmy przejść.
Bardzo nam podobały się wnętrza, obrazy, rzeźby. Zachwycił nas również przepiękny widok, jaki z tego miejsca roztaczał się na miasteczko i okolice w tym również na Śnieżnik. Wichura, która zrobiła spustoszenie w okolicach Międzylesia w tych stronach też szalała, bo wszędzie widać było powalone drzewa i gałęzie a także zobaczyliśmy przygnieciony przez drzewo ciągnik.
W Międzylesiu zjedliśmy jeszcze pyszny obiadek i udaliśmy się na spoczynek.
Przeszliśmy w tym dniu 11 km i 320 m podejść
Karlova Studanka – Praded ( 1491)– Karlova Studanka
Detrichov nad Bystrici – Slunecna ( 800 m ) - Detrichov nad Bystrici
Ponownie wyruszyliśmy na Czeską stronę. Ze względu na samochód, który w każdej chwili mógł odmówić posłuszeństwa musieliśmy nadłożyć trochę kilometrów omijając serpentyny, żeby dojechać do miejscowości o nazwie Karlova Studanka
Na dużym strzeżonym parkingu zostawiliśmy samochód i niebieskim szlakiem ruszyliśmy w trasę na najwyższy szczyt w naszej tegorocznej wyprawie. Piękne domy uzdrowiskowe, fontanny cudowna zieleń wszystko to zrobiło na nas duże wrażenie. A potem duży wodospad i mnóstwo małych, wiele drewnianych mostków, kładek. A to wszystko, dlatego, ze szlak przez kilka kilometrów prowadził lasem wzdłuż cudownie wijącego się strumyka, który musieliśmy wiele razy przechodzić. Ja jeszcze tak cudownej trasy nie widziałam. Oczywiście, szliśmy cały czas pod górę, ale nie były to ostre podejścia, więc nie odczuwaliśmy zmęczenia.
Strumyk odszedł troszkę w bok a my ścieżką dalej w lesie szliśmy jeszcze kawałek a potem weszliśmy na asfaltową uliczkę, która doprowadziła nas na sam szczyt góry. I to był też piękny odcinek trasy, bo mogliśmy podziwiać przecudne widoki na okolice i na sam wierzchołek. Dodatkowym plusem było to, że drogą mogły poruszać się tylko służbowe pojazdy, i hulajnogi zjeżdżające z góry, więc nie było tam tłoczno, chociaż turystów idących na górę było sporo.
Im bliżej szczytu tym chłodniej się robiło, więc poubieraliśmy kurtki. Góra ta ma bardzo surowe warunki klimatyczne. Często wieją tam silne wiatry a średnia temperatura nie przekracza 1 stopnia. My mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na temperaturę dużo wyższą od średniej.
Pradziad, bo na ten szczyt wchodziliśmy to najwyższy szczyt Moraw i Śląska Czeskiego. Jego wysokość to 1491 m, a na jego wierzchołku znajduje się wieża przypominająca startująca rakietę kosmiczną. Są w niej urządzenia przekaźnikowe, hotel, restauracja oraz stacja meteorologiczna. Windą można wjechać na oszklony taras widokowy, który znajduje się na wysokości 1563 m i to jest najwyżej położony stały punkt w całych Sudetach.
My nie wjeżdżaliśmy na wieżę tylko podbiliśmy pieczątki zrobiliśmy sporo zdjęć zwłaszcza pod rzeźbą przedstawiającą starego człowieka pradziada podelektowaliśmy się widokami i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tą samą uliczką zaczęliśmy schodzić tylko teraz znacznie dłużej, bo postanowiliśmy wracać do samochodu zielonym szlakiem, który kilka kilometrów prowadził asfaltówką a potem lasem skręcał do uzdrowiska. W połowie drogi przy drewnianych dużych hotelach gdzie znajdowały się wyciągi narciarskie był przystanek autobusowy. Postanowiliśmy, więc podjechać nim ale gdy okazało się, że będzie jechał dopiero za jakieś pół godziny ruszyliśmy w dalszą drogę na piechotkę.
Mieliśmy do zdobycia jeszcze jeden szczyt, więc zależało nam na czasie, dlatego chcieliśmy przyspieszyć sobie, ale za to narzuciliśmy sobie dosyć duże tempo marszu. W moim przypadku było to możliwe, bo szliśmy cały czas w dół niezbyt stromo. Gdyby droga prowadziła w górę, żadna siła nie zmusiła, by mnie do przyspieszenia no chyba, ze jakaś burza.
Program w komórce wyliczył mi, że przeszliśmy 19 km w tym podejść było ponad 1000m. , ale do tego trzeba dodać jeszcze ok. 2 km ponieważ w miejscu gdzie czekaliśmy chwile na autobus wyłączyłam program i włączyłam go dopiero po przejściu sporego odcinka. Na mapie widać dokladnie przerwę w działaniu programu.
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.ku3NGzipa1NM&usp=sharing
Późno już było gdy dojechaliśmy do miejscowości Ryżoviste skąd prowadził czerwony szlak na najwyższy szczyt Niskiego Jesionika o nazwie Slunecna
( 800 m ).
Zgodnie z mapą przy kościele dojrzeliśmy szlak i postanowiliśmy jechać uliczką, którą on prowadził możliwie jak najdalej, dopóki duże wzniesienie uniemożliwi nam wjazd naszym samochodem. I takim to sposobem znaleźliśmy się w malej osadzie Detrichov nad Bystrici. Samochód zostawiliśmy na małym parkingu przy domkach jednorodzinnych wcześniej pytając się o zgodę ich właścicieli.
Lasem najpierw asfaltówką lekko pod górę a potem ścieżką o trochę większym nachyleniu wędrowaliśmy na szczyt. Czas nas naglił, więc nie był to już taki spacerek jak zazwyczaj jest u nas, ale nie było to też jakieś zawrotne tempo. Bardzo szybko dotarliśmy na szczyt gdzie przy tabliczkach zrobiliśmy sobie zdjęcia i ta samą drogą zeszliśmy do samochodu. Pieczątki podbiliśmy sobie na stacji kolejowej
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.kBqv7rC8bfwo&usp=sharing
Do Międzylesia dojechaliśmy, gdy już zaczęło lekko się ściemniać, na obiad było już za późno ale cieszyliśmy się, że udało nam się dwa szczyty zaliczyć bo wyjeżdżając rano nie byliśmy tego pewni.
Przeszliśmy w tym dniu ok. 27 km i 1250 m podejść a więc sporo jak dla nas.
Zlate Hory – Pricny vrch ( 975m ) – Zlate Hory
Spakowaliśmy swoje rzeczy do samochodu , pożegnaliśmy Miedzylesie i podjechaliśmy do miejscowości Zlote Hory ,żeby zdobyć ostatni już 8 szczyt czeski w naszej tegorocznej wyprawie. W samym centrum miasteczka na małym parkingu zostawiliśmy samochód i po przybiciu pieczątek w turystycznym punkcie informacyjnym niebieskim szlakiem ruszyliśmy na Pricny vrch.
Trasa prowadziła najpierw miastem, gdzie bardzo podobały nam się obiekty sanatoryjne dla dzieci i ich otoczenie oraz ośrodek wypoczynkowy położony w pobliżu wyciągu narciarskiego. Następnie weszliśmy w las i przez dłuższy czas asfaltową drużką wspinaliśmy się pod górę. Z jednej strony mieliśmy wyciąg narciarski, z którego najwyższego punktu rozpościerał się bardzo ładny widok.
Wodą ze źródełka, ochlapaliśmy się trochę, więc zrobiło się przyjemnie. W drodze powrotnej postanowiliśmy nabrać jej sobie do butelek.
W lesie było trochę prześwitów, które bardzo lubię, bo można obserwować okolice. My z zaciekawieniem obserwowaliśmy wieże na Biskupiej Kopie, którą fajnie było widać. Były też wychodnie skalne, które urozmaicały naszą trasę.
Na szlaku spotkaliśmy bardzo sympatyczne polskie małżeństwo, z którym chwile porozmawialiśmy. Polecili nam w powrotnej drodze wstąpić do, klasztoru, do którego trzeba było pół kilometra skręcić ze szlaku.
Pricny vrch( 975 m ) to najwyższy szczyt Gór Opawskich. Od średniowiecza góra ta była miejscem wydobycia złota i innych metali takich jak ołów, miedź, piryt. W 1993 roku kopalnie zostały zamknięte, a po nich zostało ok. 120 km szybów i chodników, z których większość została zasypana ze względu na bezpieczeństwo. Istnieje tam Górnicza Ścieżka Dydaktyczna o długości ok. 16 km prowadząca przez obiekty związane z wydobyciem złota.
My natomiast idąc niebieskim szlakiem turystycznym a potem czerwonym doszliśmy na jej wierzchołek. Tak jak spodziewaliśmy się na drzewie była tabliczka z nazwą szczytu, gdzie zrobiliśmy sesje zdjęciową.
Schodziliśmy tą samą drogą z tym, ze odbiliśmy na chwilę w bok, żeby zobaczyć Klasztor. To bardzo ciekawe miejsce zagubione w lesie, które swoimi korzeniami sięga wojen szwedzkich. W 1973 roku kościół i zaplecze wysadzono a po dbudowie w 1995 r dokonano ponownego poświęcenia. Jest to miejsce wielu pielgrzymek.
Przeszliśmy ponad 16 km w tym 600 m podejść.
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.kAeMavExPSv8&usp=sharing
Nocleg znaleźliśmy w małej miejscowości Jarmołtówek, z której prowadzi szlak na Biskupią Kopę. Było już późno, gdy tam dojechaliśmy, więc Zbyszek swoim tempem poleciał na szczyt, bo chciał w książeczce Diademu podbić pieczątki. Ewa też miała ochotę wejść na tą gorę, więc postanowiłam pójść z nią mimo, ze niedawno tam byłam. Ale jak to dwie baby szłyśmy gadając i nie zauważyłyśmy skręcającego w górę szlaku. Na dużej łące zorientowałyśmy się ze szlaku nie widać, postanowiłyśmy więć ścieżką która tam była iść pod górę z nadzieją, że dojdzie ona do szlaku. Niestety ścieżka dosyć wysoko skończyła się a w komórce nie złapałam połączenia z Internetem i nie mogłam określić swojego położenia, więc postanowiłyśmy wracać na kwaterę. Wyprawę na tą górę przełożyłyśmy na inny termin.
Zbyszek wrócił zadowolony dotarł, bowiem na szczyt w rekordowym tempie. Na koniec wyprawy miał tą frajdę, szedł swoim tempem i nie musiał się do nikogo dopasowywać.
Wyprawa w Sudety udała nam się. Jadąc tam nie spodziewałam się, że wszystkie te szczyty zaliczymy. Brakowało mi tam trochę takiego wolnego czasu na przykład na zwiedzenie jakiegoś zamku, ciekawego, muzeum, ale na to nie mogliśmy sobie pozwolić, bo codziennie zaliczaliśmy po dwie góry oddalone od siebie nieraz bardzo daleko. Rano wyjeżdżaliśmy a wieczorem docieraliśmy na kwatery. Z tego też powodu schodziliśmy często tą samą trasą z góry, czego ja nie lubię, ale nie mogliśmy sobie pozwolić na wydłużanie tras.
Na następnej wyprawie w Sudety nadrobimy to i spokojnie oprócz gór jakieś ciekawe miejsca zaliczymy.
Po przyjeździe do domu naniosłam na mapę szczyty sudeckie, które mamy jeszcze zaliczyć i stwierdziłam, ze jeszcze przynajmniej dwie wyprawy w te strony musimy zorganizować. I dobrze, bo bardzo lubię jeździć w Sudety.