„Szlak Jakubowy skręcił w leśną drogę, którą szliśmy aż do Kołaczkowic z Babią Górą 215m. Na szczęście tu nie było już komarów. Na łąkach pasły się krowy, ptaki wydzierały się wśród gałęzi. Przed nami w dali widać było wzgórza do których szliśmy wśród pól i łąk. Usiedliśmy na skoszonej skarpie, by odpocząć i coś zjeść. W Strzałkowie ochłodziliśmy się lodami w sklepie i wąwozem wspięliśmy się na Garb Pińczowski, by dojść do wsi Błonie. Za kolejnym wzniesieniem mieliśmy już Szczaworyż, ale ławeczki przy Wiejskim Domu Kultury zachęciły nas do odpoczynku i dalej nie chciało nam się iść. Trzeba było jeszcze wrócić do samochodu w ten upalny dzień.
Tym razem wracaliśmy bocznymi, równoległymi drogami przez sady, pola truskawek, lasy z kwitnącymi storczykami. Ruczynów przywitał nas klekotaniem bociana na gnieździe i czarownicą z miotłą na dachu. W Kołaczkowicach odpoczęliśmy nad stawem, a karpie podpływały zaciekawione i skakały ponad wodę. Na drodze pojawiało się coraz więcej rowerzystów, którzy nas serdecznie witali. Otoczyły nas znów kolorowe łąki pełne kwitnących jaskrów i firletki, a bliżej Zaborza też rósł na łąkach rdest łąkowy, a w lesie obok tym razem pełno było wodnych rozlewisk, nie wspominając o śmieciach.
Wyszliśmy na wzniesienie ze wsią Zaborów z widokiem na zaorane pola z kamieniami, a w dali malowniczo wyglądały wzgórza Wału Pińczowskiego. Jeszcze minęliśmy widziane rano dom z czerwonym dachem i kapliczkę. Znów byliśmy na łąkach podmokłych wzdłuż Sanicy. Bocian tym razem stał na wyższej gałęzi swego drzewa. Nisko nad łąką w dali szybował czarny, wielki myszołów. Powoli zbliżaliśmy się do kościoła w Kargowie o tej porze już zamkniętego. Ręce nas piekły przypalone przez majowe słońce. Tylko Ewa przezorna miała koszulę z długimi rękawami.
Była 17-ta, a my wracając po drodze znów zachwycaliśmy się widokami na doliny i zastanawiałyśmy się, czy te góry na horyzoncie, które widzieliśmy to Tatry.
Tego dnia przeszliśmy 25km, w tym szlakiem Jakubowym 12km.”