Droga Małopolska

Sandomierz – Kobierniki – Milczany - Sanborzec

     Małopolska Droga św. Jakuba nawiązuje do średniowiecznego traktu prowadzącego skrajem doliny Wisły od Sandomierza do Krakowa. Stanowił on jedną z odnóg tzw. ruskiego szlaku wiodącego z Polesia i Rusi do stolicy Korony oraz na Śląsk. 
     W czerwcu 2007r podczas spotkania osób z Krakowa, Sandomierza i Tarnobrzegu, które pielgrzymowały do Santiago de Compostela powstał projekt odtworzenia Małopolskiej Drogi św. Jakuba z Sandomierza do Krakowa. Patronatem swoim projekt ten objęli: metropolita krakowski ks. Kardynał Stanisław Dziwisz, przewodniczący rady ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek Episkopatu Polski ks. biskup Edward Janik, ówczesny ordynariusz diecezji sandomierskiej ks. Biskup Andrzej Dzięga oraz Marszałek Województwa Małopolskiego Marek Nawara.
      Zbiórkę na pierwszą wyprawę Małopolską Drogą wyznaczyliśmy na 6,50. Planowaliśmy wszyscy jechać naszym samochodem, ale zgłosiło się 8 osób, wiec dwie koleżanki z Łazika pojechały Busem. W samochodzie natomiast jechały: Ewa, Marysia, Ania, Halinka, ja i kierowca Marian.
      Sandomierz piękne historyczne pełne zabytków miasto jest nam dobrze znane, więc nie tracąc czasu na zwiedzanie spod Bramy Opatowskiej, gdzie zostawiliśmy samochód przez Stare Miasto udaliśmy się do kościoła św. Jakuba gdzie zaczyna się Małopolska Droga Jakubowa.
      Kościół jest trójnawową, orientowaną bazyliką romańską, z głębokim, zamkniętym na kształt prostokąta prezbiterium. Wejście do świątyni prowadzi przez XIII- wieczny północny portal, który jest jednym z symboli Sandomierza. Jest to jeden z najstarszych i najcenniejszych kościołów w Polsce, zbudowany w latach 1226-1250.
     Na szczególna uwagę zasługują dwie kaplice tam znajdujące się: Męczenników Sandomierskich gdzie znajduje się płyta nagrobna księżniczki Adelajdy z 1200 roku, oraz Matki Bożej Różańcowej z XVII wiecznym obrazem łaskami słynącym.
     Kościół był zamknięty, wiec udaliśmy się na szlak. Szliśmy asfaltową drużką wśród jednorodzinnych domków a potem sadów. Po drodze wchodziliśmy w wąwozy, których w tych stronach jest dużo. Po raz pierwszy w życiu znalazłam się wśród tak ogromnej ilości drzewek owocowych. To cos niesamowitego w zasięgu wzroku z jednej i drugiej strony widać było drzewka posadzone równiutko w rzędach. Jakże ciekawie te miejsca wyglądać muszą w okresie kwitnienia albo, gdy są owoce. Mnie szczególnie urzekły stare karłowate jabłonie. Na tym tle przepięknie prezentowały się przydrożne kapliczki oraz krzyże.
     Pogoda była wymarzona, ciepło jak na tą porę roku, oraz słonecznie. Pod koniec marszu zaczął wiać wiaterek, który spowodował wibracje drutów podtrzymujących drzewka owocowe, wydając ciekawe dźwięki. Teren był falisty, więc wspinaliśmy się co trochę na małe wzniesienia, żeby po chwili zejść i ponownie na następne wspiąć się. 
    W Samborcu, gdzie kończyła się nasza wedrówkę znaleźliśmy małego porzuconego przy drodze pieska. To bardzo biedne stworzenie głodne z raną na jednej łapce zanieśliśmy na plebanie, gdzie ksiądz obiecał się nim zająć.
     Busem dotarliśmy do Sandomierza a tam postanowiliśmy podejść jeszcze raz do kościoła św. Jakuba gdzie chcieliśmy podbić pieczątki w naszych paszportach pielgrzyma. Msza dobiegała końca , więc poczekaliśmy trochę i brakujące pieczątki uzupełniliśmy.
     Spacerkiem powolutku doszliśmy pod Bramę Opatowską, gdzie czekał na nas nasz samochód. Bardzo zadowoleni pełni wrażeń wróciliśmy do domu. Przeszliśmy 16 km. 
Ewa


27.02.2016 ( II wyprawa )
Żuków – Śmiechowice – Świątniki - Nasławice – Ossolin –Dziewków –Węgrce Szlacheckie - Smyków - Żuków

      Długo z Halinka zastanawiałyśmy się jak zaplanować nasze wyprawy Drogą Małopolską. Dla osoby, która bierze plecak i idzie cały czas z noclegami na trasie to żaden problem, dla nas robiących jednodniowe wyprawy to prawdziwe wyzwanie a to ze względu na brak komunikacji na trasie. Po naradach uzgodniłyśmy, ze dokąd będzie to możliwe będziemy jeździć naszym samochodem i robić takie pętelki maszerując ponad 10 km szlakiem muszelkowym a potem inną trasą wrócimy do samochodu. Metoda ta ma dobre i złe strony a mianowicie wydłuży nam czas dojścia do celu oraz ograniczy liczbę uczestników do siedmiu bo tyle mamy miejsc w samochodzie ale jednocześnie przyczyni się do poznania nowych miejsc niejednokrotnie bardzo ciekawych.
     Wyjazd na tą wyprawę jak zwykle był raniutko, żeby potem spokojnie bez pospiechu poruszać się na trasie. Spora mgła utrudniała nam jazdę samochodem, ale powolutku dotarliśmy do celu a mianowicie do małej wioski o nazwie Żaków. 
     Na niewielkim placyku niedaleko mostka na rzeczce Czarnej zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy w trasę. Przewodnikiem jak zwykle była niezastąpiona Halinka, która od razu powyjmowała swoje mapki i wprowadziła nas na czarny rowerowy szlak. Mgła jeszcze nie ustąpiła ale miało to swój urok. Ścieżką wśród starych wierzb i wąwozikiem dotarliśmy do miejsca gdzie na poprzedniej wyprawie zeszliśmy z Jakubowego szlaku. Przywitały nas tam drzewka owocowe białe od szronu. Widok był przepiękny. I tak jak na poprzedniej wyprawie szliśmy wśród ogromnej ilości sadów.
     Pierwszy postój zrobiliśmy w wiosce Świątniki. Niedaleko sklepu znajdowała się bardzo ładna wiata z ławeczkami i stolikiem, gdzie zjedliśmy śniadanko i chwilę odpoczęliśmy. Zwiedziliśmy piękny kościółek Św. Jadwigi Śląskiej z balkonami na nawach bocznych pięknymi figurami Chrystusa Ukrzyżowanego, św. Jadwigi Śląskiej i św. Jadwigi Królowej, oraz przepięknymi tabliczkami drogi krzyżowej wyrzeźbionymi w drewnie. Ksiądz, który podbił nam paszporty i oprowadzał po świątyni powiedział , że te tabliczki zostały wykonane przez uczniów szkoły plastycznej w Kielcach co było dla mnie miłym zaskoczenie bo dyrektorką tej szkoły była przez wiele lat osoba z naszej rodziny.
     Pogoda zrobiła się piękna o mgle i szadzi już dawno zapomnieliśmy. Podziwiając mijane okolice oraz sadowników przycinających drzewka doszliśmy do małej wioski Osolin. Wioska ta ma dwa ciekawe obiekty a mianowicie XVII –wieczną podziemną kaplicę zwana Betlejką oraz fragmenty rezydencji wielkiego kanclerza Jerzego Ossolińskiego.
     Kaplica wyglądem naśladuje Grotę Narodzenia Pańskiego w Betlejem a pokrywa ją ponadmetrowa warstwa ziemi. Nad nią wybudowano kamienną wieżyczkę w formie latarni gdzie umieszczono dzwon loretański. Znajdują się tam też domki „pustelników”, późnobarokowa z XVIII wieku figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem oraz kryta słomianą strzechą szopa w której w okresie Bożego Narodzenia przebywają żywe zwierzęta.
     Rezydencja wielkiego kanclerza Jerzego Ossolińskiego to trzy kondygnacyjny zamek do którego prowadziły trzy bramy. Zamek nie był potężny ale bardzo bogato zdobiony. Wewnątrz znajdowały się 22 komnaty, 2 duże sale oraz kaplica w baszcie.
     Z zamkiem wiążą się dwie opowieści. Jedna dotyczy zjawy, która w dzień kryje się w piwnicach natomiast w nocy w czerwonym surducie i czapce na czerwonym rumaku wyłania się z czeluści. Druga to opowieść o pastuszkach siedzących przy ruinach zamku. Bardzo biednemu chłopcu w pewnym momencie czapka wpadła do głębokiego dołu. Był zrozpaczony ponieważ była to jedyna czapka jaką posiadał. Wkrótce jednak czapka wyleciała z dołu i ku zdziwieniu wszystkich wypełniona była złotymi monetami. Wówczas jego kolega bardzo zły chłopiec do czeluści wrzucił swoją czapkę licząc również na skarb ale rozczarował się bo jego czapka wyleciała z dołu wypełniona odchodami.
    Z bogatej rezydencji niestety do dzisiejszych czasów dotrwały tylko fragmenty fundamentów z zasypanymi piwnicami, kawałek bramy wjazdowej oraz arkada kamiennego mostu znajdująca się nad asfaltowa drogą, która jest atrakcją tego miejsca.
     W Ossolinie nasza przygoda z Jakubowym szlakiem skończyła się dalej szliśmy już bez szlaku za Halinką, która bezbłędnie doprowadziła nas do samochodu. Ten odcinek trasy Halinka opisała takimi słowami "Dalej szliśmy bez szlaku wracając do samochodu przez Węgrce Szlacheckie. Początkowo szeroka szosa przeszła w wąską drogę asfaltową w malowniczej dolince rzeczki Gryczanki. Wspięliśmy się na wzgórze 201 m n.p.m. i zeszliśmy do Świątnik.
Za Świątnikami asfalt się skończył, ale na szczęście błotko było już wyschnięte. Słońce zniżało się ku horyzontu. Wśród drzew uwijali się sadownicy, a drogami jeździły traktory. Samochód czekał na nas w cieniu drzew. Zmęczeni wracaliśmy pełni wrażeń do Stalowej Woli”
Ewa


3.04.2016r (III wyprawa )
Klimontów-Adamczowice - Ossolin- Klimontów-  Nawodzice -Rybnica-  Nawodzice -Klimontów. 
     Opis tej wyprawy zacznę od mapki zrobionej przez Halinkę ponieważ nasza traska prowadziła po raz pierwszy "ósemką". Wyprawę rozpoczęliśmy w Klimontowie skąd bez szlaku (kolor lila) przeszliśmy do Ossolina gdzie skończyliśmy w poprzedniej wyprawie muszelkowy szlak następnie już szlakiem Jakubowym (kolor pomarańczowy) doszliśmy do Rybnicy i z powrotem bez szlaku (kolor lila) wróciliśmy do samochodu. Halinka wpadła na taki pomysł i to był strzał w dziesiątkę.
     Klimontów dawniej miasto obecnie osada powstała w XIII wieku. Samochód zostawiliśmy na parkingu przy barokowej kolegiacie pw. Św. Józefa wybudowanej w latach 1643-1650. Msza dobiegała końca, więc tradycyjnie poczekaliśmy na księdza, żeby podbić pieczątki w paszportach. Sympatyczny ksiądz pokazał nam dwie pieczątki a ponieważ obie były bardzo ładne wiec przybiliśmy dwie. Przy kościele młodzi ludzie wystawili pięknie wyglądające ciasta do sprzedaży, zbierali bowiem pieniążki na nadchodzące Światowe Dni Młodzieży. Ciasta nie tylko pięknie wyglądały ale również smakowały przekonaliśmy się o tym bo chcąc wspomóc młodzież dokonaliśmy zakupów.
     Drogą asfaltową przez Adamczowice ruszyliśmy w kierunku Ossolina. Niebo było bezchmurne ale wczesna pora, więc było chłodno, nam to jednak nie przeszkadzało. Ruchu na drodze dużego nie było, wiec fajnie się szło. Bardzo szybko znaleźliśmy się w Dziewkowie, gdzie na ławeczkach przy znanej nam już kapliczce zjedliśmy śniadanie. Z tego miejsca do muszelkowego szlaku było już bardzo niedaleko, gdzie na rozkaz Halinki musieliśmy zrobić pamiątkowe grupowe zdjęcie.
     Krajobraz muszelkowego szlaku zmienił się, nie było bowiem już tak ogromnej ilości sadów. Podziwialiśmy teraz stare cudowne wierzby, przydrożne kapliczki, odnawiany dworek z XIX w Pęchowie. Szukaliśmy odznak wiosny wypatrując kwiatów oraz bocianów, które jednak w te strony nie przyleciały.
     Wspaniały widok wyłonił się nam przed Klimontowem, byliśmy bowiem na wzgórzu i widać przepięknie było najbliższe okolice w tym wieże kościołów oraz duży zalew.
     Do Klimontowa do którego w tym dniu zawitaliśmy po raz drugi zeszliśmy przy zespole klasztornym Dominikanów. Znajduje się tam rzymskokatolicka świątynia: kościół Najświętszej Maryi Panny i św. Jacka ufundowany w 1613r przez Jana Zbigniewa Ossolińskiego, klasztor dominikanów z 1620r a wszystko to jest ogrodzone murem z bramą z XVII-XVIII wieku. Msza odbywała się w kościele ale to nie przeszkodziło naszym zaglądnąć do środka.
      Niedaleko znajdował się kościół w którym byliśmy na początku naszej wędrówki więc kilka osób podeszło dokupić ciasteczka i na ławeczkach niedaleko świątyni zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek na posiłek. 
     I po raz drugi opuściliśmy Klimontów wędrując teraz w odwrotną stronę w kierunku jeziora, które oglądaliśmy ze wzgórza. Szliśmy asfaltową drogą wśród zabudowań osady a potem z boku zalewu.
     Zbiornik wodny „ Szymanowice” bo tak nazywa się ten akwen wodny napełniony został wodą rzeki Koprzywianki w 2001roku a dwa lata później został wydzierżawiony Polskiemu Związkowi Wędkarskiemu który zajął się jego zarybianiem. Zalew ma powierzchnię 51 ha i głębokość do 4metrów. Jest miejscem rekreacji. Z boku zalewu zobaczyliśmy mniejszy zbiornik, który latem napełniany jest wodą i służy do kąpieli.
     Ciepło zrobiło się, więc porozbieraliśmy się troszkę. Marian wyjął krem z filtrem i posmarował się bo słoneczko coraz mocniej przygrzewało. Przechodząc przez wioski Nawodzice i Bokówka doszliśmy do miejsca gdzie dochodził Jakubowy szlak z Tarnobrzegu a potem do Rybnicy i tam zakończyliśmy wędrówkę w stronę Krakowa.  Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie na końcu szlaku i powoli zaczeliśmy powrót do samochodu.
      Na początku szliśmy ścieżka przez las gdzie wypatrzyliśmy zawilce a następnie dotarliśmy do muszelkowego szlaku, którym niedawno przechodziliśmy. Ale naszym celem nie był powrót Jakubowym szlakiem ale zielonym turystycznym, który prowadził z drugiej strony zapory a więc zupełnie inna trasą. W związku z tym musieliśmy dostać się w okolice Nawodzic i tam szukać szlaku. Nie udało nam się zrobić to na skróty tak jak planowała Halinka, bo nie istniał mostek zaznaczony na mapce. Dotarliśmy tam więc drogą , którą już szliśmy i po odpoczynku przy muszli koncertowej ruszyliśmy w dalszą wędrówkę. 
      Zielonego szlaku nigdzie nie znaleźliśmy więc szliśmy tak na wyczucie, drogą wzdłuż lasu a potem lasem. Ładne ścieżki skończyły się a pojawiły się jakieś bagienka. Marian znalazł miejsce gdzie bezpiecznie przedostaliśmy się przez tą przeszkodę. Nie bardzo wiedzieliśmy w którym miejscu znaleźliśmy się ale mapa satelitarna w mojej komórce pokazała nam nasze położenie. Tak jak to Halinka określiła odbiliśmy za bardzo na wschód. Spotkani spacerowicze polecili nam dojście do zalewu i wędrówkę jego brzegiem i to był najpiękniejszy odcinek naszej trasy w tym dniu. 
     Troszkę zmęczeni ale bardzo zadowoleni z trasy po raz trzeci w tym dniu wkroczyliśmy do uroczego Klimontowa. Moja komórka nawaliła i nie wgrała mi trasy ale Marysia na swojej odczytała, ze przeszliśmy 29 km.
Ewa

8.05.2016r( IV wyprawa)
Wiązownica Kolonia- Rybnica – Smerdyna – Łukawica – Smerdyna – Wiązownica Kolonia

     Wiązownica Kolonia to mała wioska w województwie świętokrzyskim, o której pierwsze wzmianki pochodzą z XIII wieku. Nazwa jej pochodzi prawdopodobnie od drzew wiąz, dominujących w dawnych czasach na tych terenach. Tam też znaleźliśmy się w niezbyt pięknie zapowiadający się poranek bo na niebie było widać deszczowe chmury a i prognozy pogody były niezachęcające: deszcze, burze i silne wiatry. Nam to jednak nie przeszkodziło postanowiliśmy zaryzykować i zaliczyć następny odcinek Jakubowego Szlaku. Było nas siedem osób. Trasę jak zwykle opracowała Halinka.
     Samochód zostawiliśmy przy plebani kościoła i po podbiciu pieczątek w paszporcie ruszyliśmy w drogę. Naszym pierwszym celem był „ Pałac Dzięki” z 1844 r zaprojektowany przez Adama Idzikowskiego. Była to wiejska rezydencja senatora Wasilija Pogodina. Pałac z dominującym stylem neogotyckim ma 26 pomieszczeń a położony jest za wsią. Jest zasłonięty przez zalesione wzgórze i potężny kilkusetletni dąb i gdyby nie Halinka, która na szóstkę spisała się jako przewodnik i zaprowadziła nas pod pałac my sami najprawdopodobniej byśmy go nie zobaczyli. Budynek jest remontowany widać wymienione niektóre okna dach pokryty świeżą papą przygotowany do krycia blachą. W pobliżu płynie rzeczka Kacanka. Na tablicy informacyjnej przeczytaliśmy że ma ona 34km długości a wzdłuż niej występuje szereg rzadkich gatunków roślin i zwierząt a rozległe i dzikie łąki sprzyjają lęgowi ptaków.
     Bardzo szybko dotarliśmy w okolicę Rybnicy tam gdzie na wcześniejszej wyprawie opuściliśmy szlak Jakubowy. Piękną szeroką aleją w lesie tzw. Traktem Karskiego szliśmy w kierunku wioski Smerdyna. Jest to mała wioska powstała w XII wieku a otoczona z wszystkich stron kamieniołomami z których wydobywany jest piaskowiec i wapń . Wydobycie tych surowców to dla większości mieszkańców jedyne źródło utrzymania. Bardzo podobały nam się te ogromne wykopaliska ale mnie przeraziły trochę bo niektóre z nich niezauważenie zaczynały się przy drużkach dużymi przepaściami w które biegnące dzieci w zabawie mogą łatwo wpaść i zrobić sobie krzywdę. Myślę, że w niektórych miejscach powinny być zabezpieczone barierkami. 
    Zauroczyły mnie tam również stare drewniane domy przy których powstały już nowe ale dla mnie one już takiego uroku nie mają. Wszędzie była piękna zieleń kwiaty i cudownie kwitnące bzy. 
     Od czasu do czasu spotykaliśmy tablice z napisem „Obszar Natura 2000 Ostoja Żyznów”. Nie bardzo wiedzieliśmy co to oznacza ale po przyjeździe do domu Halinka wysłała mi linka z informacjami na ten temat. Okazało się, że jest to Obszar Specjalnej Ochrony Siedlisk.
     Dróżką asfaltową prowadząca w kierunku Łukawicy podążaliśmy dalej muszelkowym szlakiem i w miejscu skrętu do Wiśniowej opuściliśmy nasz szlak, żeby ponownie przejść przez Smerdynę i dojść troszkę inną trasą do samochodu. Ale wcześniej zajrzeliśmy jeszcze do kościoła pw. Św. Michała Archanioła położonego na wzgórzu nad plebanią. Msza Święta się zaczęła więc skorzystaliśmy z okazji i w niej uczestniczyliśmy. 
      Mimo ciemnych chmur krążących nad nami w czasie wyprawy dopisało nam szczęście bo tylko momentami lekko nam pokropiło. Halinka stwierdziła, ze to zasługa patrona muszelkowego szlaku, który czuwa nad pielgrzymami.
     Przeszliśmy w tym dniu 26 km w tym 12 Jakubowym szlakiem.
Ewa
Mapa
https://drive.google.com/open?id=1pZHmuDE_Owms8dF4WLwu-Jv-jWM&usp=sharing

14.05.2016r ( V wyprawa)
Sztombergi –Mostki – Łaziska – Łukawica – Wiśniowa – Wisniowa Poduchowna – Sztombergi – Poddębowiec leśniczówka – Gościniec

     To był już nasz piąty wypad Małopolską Drogą Jakubową. Nasza traska podobnie jak poprzednie prowadziła kokardką według wyliczeń Halinki 11km szlakiem Jakubowym oraz ok 11,5 km bez szlaku, i tak jak na poprzednich wyprawach było nas 7 osób.
     Dzień był pochmurny prognozy niewesołe ale my licząc na pomoc patrona ruszyłyśmy w trasę. Zaczęliśmy od małej wioski o nazwie Sztombergi, gdzie pod kościołem zostawiliśmy samochód, skąd ruszyliśmy w kierunku wsi Mostki. Do tej wioski jednak nie dotarliśmy bo wcześniej skręciliśmy w prawo i maszerując przez las i łąki doszliśmy do miejsca gdzie na poprzedniej wyprawie (okolice Łukowicy)opuściliśmy szlak Jakubowy. Znakiem rozpoznawczym była tam mała kapliczka na drzewie. Następnie już muszelkowym szlakiem wędrowaliśmy w kierunku Wiśniowej. 
     Wiśniowa to bardzo ładnie położona wioska o której pierwsze wzmianki pochodzą z XV wieku. Jej nazwa prawdopodobnie powstała od wiśni porastających okoliczne wzgórza. Z wioską tą związane były liczne rody szlacheckie między innymi Rytwiańscy, Łascy, Tarłowie, Kołłątajowie.
     Zachwycił nas tam odrestaurowany murowany młyn wodny z pięknym stawem oraz pałac Kołłątaja. 
     Pałac wybudowany został w I połowie XVIII wieku. Jest to budowla piętrowa. W jego wnętrzu znajduje się ciekawa klatka schodowa nawiązująca do baroku oraz wmurowany portyk z sześciu kolumn toksańskich. Obecnie znajduje się tam przedszkole, szkoła podstawowa, biblioteka oraz Izba Pamięci Hugona Kołłątaja. 
    Pałac był zamknięty , wiec podziwialiśmy go tylko z zewnątrz. W parku otaczającym tą budowle zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek. 
     Pieczątki w paszportach pielgrzyma podbiliśmy w kościele Przemienienia Pańskiego i Świętego Ducha w Wiśniowej. Ciekawostką jest to, że znajduje się w nim serce Hugo Kołątaja.
     Pożegnaliśmy malowniczą wioskę i w niedługim czasie ponownie znaleźliśmy się Sztombergach zakańczając jedną kokardkę. Dalej prosto kierując się na zachód weszliśmy w las. W leśniczówce którą mijaliśmy pochwaliliśmy się, że maszerujemy szlakiem Jakubowym do Krakowa , zaproponowano nam podwiezienie bo okazało się , że spotkani tam ludzie mieli wkrótce do tego miasta jechać. Oczywiście były to żarty. 
     Przy Gościńcu prowadzącym do Kurozwęk pożegnaliśmy szlak Jakubowy robiąc pamiątkowe zdjęcie a następnie zaczęliśmy powrót do samochodu mistrzowsko poprowadzony przez Halinkę. My wszyscy jak cielątka nie wiedząc gdzie się znajdujemy i gdzie idziemy kierowaliśmy się za Halinką. A droga ta nie była taka prosta, można się o tym przekonać czytając dokładny opisu Halinki który tu przytaczam.
”Znów straszyło deszczem. zawróciliśmy 200 metrów do wyraźnej drogi prowadzącej na południe. Po pół godzinie doszliśmy do skrzyżowania gruntowych dróg i skręciliśmy na wschód, chociaż Mariannie bardziej podobała się droga na zachód, gdyż ta była rozjeżdżona przez drwali. Wkrótce szliśmy ubitą drogą otoczoną gęstymi krzakami. Niestety za kolejny skrzyżowaniem zrobiła się ledwo widoczna, ale nie było odwrotu. Widzieliśmy już tylko ślady dzików, gdy doszliśmy do pola i w dali ujrzeliśmy domy wsi Poddębowiec. Miedza doprowadziła na do podmokłej łąki. Wysoka trawa przed nami, ale dalej szosa z samochodami. Musiałam iść pierwsza. Skacząc po grudkach ziemi w wysokiej trawie zbliżyłam się do betonowego płotu prowadzącego do niedalekiej szosy. Wysoka pokrzywa cofnęła koleżanki. Nie było odwrotu. Widziałam ślady zarośniętej ścieżki i dzielnie parłam do przodu, gdy koleżanki skupiły się na szczawiu, którego obfitość zaskoczyła nas. Do szosy dotarłam mostkiem oblepiona nasionami mlecza i mokra do kolan. Z ulgą siadłam na pobliskiej ławeczce i nie bacząc na deszcz czekałam, aż reszta przebrnie przez zielony gąszcz kwitnącej, nie skoszonej łąki. Byliśmy na drugim końcu wsi Poddębowiec. Wieś znajduje się w sąsiedztwie kompleksu leśnego obfitującego w grzyby i jagody.
Teraz musieliśmy dojść do szosy 757 leśną drogą prowadzącą do starego nasypu wąskotorówki. Miejscowy pan potwierdził, że możemy iść drogą leśną na wschód, którą sobie wcześniej upatrzyłam na mapie. Prowadził nas zabawiając wesołą rozmową, aż do zakrętu. Zbieraliśmy maślaczki , lekko padało i załamaliśmy się dopiero, gdy droga zawróciła, a pan odjechał. Przed nami ukazała się podmokła, niekoszona łąka, a za nią dachy domów. Z ulgą ujrzałam ścieżkę w wysokiej trawie. Ruszyliśmy nią przed siebie licząc na to, że nie będzie bagnista. Po przeciwnej stronie skończyła się pod drzewami. I co dalej? Na szczęście byliśmy już na trakcie kolejki i ruszyliśmy na północ po ledwo widocznych śladach drogi. Trawa była coraz wyższa, ale między drzewami z lewej ujrzeliśmy skarpę piasku, a wkrótce po prawej szutrową drogę. Byliśmy uratowani, chociaż Ania ostrzegała, że kto drogę skraca, w domu nie nocuje. Szutrówka doprowadziła nas do szosy 757 we wsi Podmaleniec. Z lewej zaczynały się Sztombergi i widać było dach kościoła, a wkrótce nasz samochód.”
    Szczęśliwie dotarliśmy do samochodu i stwierdziliśmy, że nie jesteśmy bardzo zmęczeni wiec w drodze powrotnej podjedziemy do Golejowa i zrobimy sobie krótki spacerek nad jeziorkiem.
     Początki powstania Golejowa sięgają XVIII wieku. Okoliczne lasy były wówczas masowo wycinane służyły bowiem za opał do powstałej cukrowni. Następnie w tych stronach zaczęto wydobywać torf, którego było tam dużo. Powstawały leje które z czasem wypełniały się wodą tworząc śródleśne jeziorka. Z czasem w tym terenie powstały ośrodki rekreacyjno- kąpielowe. 
     Jeziorka położone w lesie to cudowny widok ale dla mnie na małej przestrzeni wokół nich powstało za dużo ośrodków wypoczynkowych. Wyobraziłam sobie ile tam ludzi musi przebywać w sezonie letnim i nigdy bym tam nie pojechała. Lubię ciszę, spokój i piękną przyrodę a nie potykać się odpoczywając o drugiego człowieka a tam tak chyba jest.
     I tak zakończyliśmy następny etap naszej wędrówki. Nasz patrol czuwał nad nami bo na trasie mieliśmy momentami maleńki deszczyk a rozpadało się na dobre gdy wracaliśmy samochodem do domu.
Ewa


11.06.20116r ( VI wyprawa)
Kurozwęki –Zagrody – Czarnica – Wola Osowska – Jasień – Kotuszów – Szydłów – Jabłonica – Kurozwęki.

     Kurozwęki to wioska o której pierwsze wzmianki pochodzą z XIII wieku. W tej to wiosce w czerwcowy poranek rozpoczęliśmy VI już wyprawę Małopolskim Szlakiem Jakubowym. Swoją wędrówkę zaczęliśmy od kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Świątynia ta zbudowana została w 1157 roku. Był to wówczas maleńki kościółek , który z czasem został rozbudowany. 
     Uliczką wśród małych parterowych domków poszliśmy następnie do źródełka, które według najstarszych mieszkańców tych stron ma właściwości lecznicze. Z miejscem tym związany jest jeden z Wielkanocnych obyczajów, według którego osoba która w Wielki Piątek o świcie przyjdzie do źródełka sama i obmyje twarz i oczy wodą zostanie oczyszczona z grzechów. Ale my niestety nie dostąpiliśmy tego bo i termin się nie zgadzał i liczba osób. Wodę skosztowaliśmy i poszliśmy dalej bo naszym następnym celem było dojście do miejsca gdzie na poprzedniej wyprawie opuściliśmy Jakubowy szlak. Za sprawą Halinki szybko nam się to udało. 
    Szlak był ładnie oznaczony więc wędrowaliśmy w stronę Staszowa podziwiając okolicę. A był i las, pola z pięknymi łąkami i cudowne wioski. Nas szczególnie urzekły maki, których było mnóstwo. Sporo również było poziomek, które chętnie zrywaliśmy. 
     Na wzgórzu z przepięknym widokiem na Kotuszów zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek. Szczególnie pięknie prezentował się kościół w którym potem podbiliśmy pieczątki, a który w 1661 roku ufundował Krzysztof z Brzezia Lanckoroński. 
     Kościół zbudowany jest w stylu barokowym, a na ołtarzu głównym znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej Łaskawej zwanej też Kotuszowską. Był to trzeci kościół pod patronem św. Jakuba spotkany przez nas na muszelkowym szlaku. 
    Swoja wędrówkę Jakubowym szlakiem zakończyliśmy przed murami Szydłowa. Zwiedzanie tej miejscowości zostawiliśmy sobie na następną wyprawę a my po krótkim odpoczynku zaczęliśmy powrót do samochodu.
     Początkowo szliśmy wśród sadów od czasu do czasu wsłuchując się w jakieś wystrzały. Okazało się ze to rolnicy walczą z ptakami wyjadającymi im czereśnie instalują w swoich sadach działające na gaz urządzenia hukowe. Następnie idąc asfaltówką wśród pól i szosą prowadzącą z Jabłonicy doszliśmy do Kurozwęk od strony zespołu pałacowo- parkowego.
     Pałac w Kurowękach to jedna z najładniejszych atrakcji turystycznych w województwie świętokrzyskim. Pierwotnie była to wybudowana w drugiej połowie XIV wieku drewniano-murowana warownia. W następnych wiekach warownia była wielokrotnie rozbudowywana i przebudowywana. Obecny renesansowy wygląd zawdzięcza przebudowie dokonanej w XVIII wieku.
     W rękach prywatnych znajdował się do końca II wojny światowej, a potem jak większość zabytków przejętych przez państwo obiekt ten zaczął popadać w ruinę i gdyby nie wykupił go potomek dawnych właścicieli niewiele pewnie z niego by zostało.
     Dzisiaj wygląda pięknie. Jest w nim hotel w którym organizowane są różne imprezy oraz wydarzenia kulturalne. Znajduje się tam również pawilon wschodni zwany oficyną, pawilon zachodni zwany oranżerią, budynek stajni z portykiem kolumnowym strzeżonym przez dwa lwy, piękny park z okazałymi plantami oraz jedyna w Polsce hodowla bizonów amerykańskich. 
     Z pałacem związana jest legenda, która mówi, ze ukryty jest tam skarb którego pilnuje Piotr z Kurozwęk. Oczywiście nikomu do tej pory nie udało się przechytrzyć strażnika, który poszukiwaczy skarbu wabi kielichem wina doprawionym tajemniczym zielem po którym nic się nie pamięta.
     Zamek udostępniony jest do zwiedzania ale my przyszliśmy tam późno kiedy już był zamykany dla turystów, więc obeszliśmy go podziwiając wszystkie znajdujące się tam obiekty. Ania dodatkowo podbiegła zobaczyć z bliska bizony natomiast Halinka, którą bardzo stopy bolały odpoczywała na ławeczce. 
    W drodze do samochodu zajrzeliśmy jeszcze do Zakładu Opiekuńczego znajdującego się w obiektach klasztornych z przepięknym ogrodem. 
Przeszliśmy 30 km w tym 14 km szlakiem Jakubowym.
Ewa


3.09.2016r. ( VII wyprawa)
Szydłów – Kargów – Grabki Duże – Szydłów.

     Po dwóch miesiącach wakacji znowu zjawiliśmy się na Jakubowym szlaku. Wędrówkę zaczęliśmy od Szydłowa, gdzie na poprzedniej wyprawie zakończyliśmy muszelkowy szlak.
     Szydłów to mała osada o której pierwsze wzmianki pochodzą z 1191r. W połowie XIV wieku król Kazimierz Wielki wybudował tam zamek warowny oraz kościół pw. Świętego Władysława a miasto zostało otoczone murem z trzema bramami: Krakowską, Opatowską i Wodną. 
     Osada ta była wielokrotnie niszczona przez działania wojenne , pożary . Do dnia dzisiejszego zachowały się : mury obronne na długości 700m, Brama Krakowska, kościół pw. Świętego Władysława z XIV w., gotycki kościół pw. Wszystkich Świętych z przełomu XIV i XV wieku, częściowo zrujnowany zamek królewski, późnorenesansowa synagoga z XIV wieku. W synagodze znajduje się muzeum związane z kulturą żydowską ponieważ dawniej bardzo dużo Żydów mieszkało w tych stronach. W czasie II wojny światowej powstało tam getto w którym przetrzymywano Żydów a potem zgładzono w obozach koncentracyjnych.
     Miejscowość ta ze względu na duże ilości sadów śliwkowych znajdujących się w jej okolicach nazywana bywa śliwkową stolicą Polski. Co roku odbywa się tam Święto Śliwki podczas którego prezentowane są owoce z miejscowych sadów.
     Na parkingu z którego rozpościerał się piękny widok na mury i kościół pw. Świętego Władysława zostawiliśmy samochód i bramą tam znajdująca się weszliśmy do miasta. W kościele trwały przygotowania do ślubu więc podbicie pieczątek zostawiliśmy sobie na powrotna drogę. 
     Spacerkiem ciekawie rozglądając się na boki doszliśmy na bardzo ładnie odnowiony ryneczek z ratuszem pośrodku w którym remont jeszcze nie został zakończony. Bramą Krakowską jedyną zachowaną do dziś z trzech bram prowadzących do miasta wyszliśmy poza mury, a tam zainteresował nas znajdujący się na wzgórzu kosciółek pw. Wszystkich Świętych otoczony starym murem. Według legendy kościół ten założył król na którego napadła banda zbója Szydły grasującego w tych okolicach. Przerażony król ukląkł wówczas na wzgórzu i modląc się do Boga obiecał, ze gdy zwycięży wybuduje w tym miejscu kościół. Tak też się stało , zbójcy zostali wybici a Szydło wskazał jaskinie gdzie chował zrabowane skarby za które to kościół został wybudowany. Kościół ten jest jednym z najciekawszych zabytków Szydłowa, mnie szczególnie zainteresowały przepiękne rzeźby świętych . 
     Uliczką asfaltową ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Kargowa. Ruch był niewielki pogoda piękna, więc przyjemnie nam się wędrowało. Zachwycaliśmy się dzikimi jabłoniami oblepionymi jabłuszkami oraz śliwkowymi sadami w których jednak większość owoców była jeszcze niedojrzała. Ale dojrzałymi śliwkami poczęstował nas mieszkaniec jednej z mijanych przez nas wiosek, który słodziutkie owoce wiózł do domu na taczkach.
     Szlakiem Jakubowym ( 13 km)doszliśmy do małej wioski o nazwie Kargów. W przewodnikach można przeczytać, że w 1150 roku urodził się tam biskup krakowski Wincenty Kadłubek wielki polski pisarz i kronikarz, chociaż źródła kościelne jako jego miejsce narodzin podają Karwów pod Opatowem.
     Do 1944 roku istniał tam gotycki kościół ufundowany przez króla Kazimierza Wielkiego, który podczas walk został zniszczony. Na jego miejscu wybudowano nowy zachowując pierwotną formę i nieliczne oryginalne elementy dawnego kościoła. 
     Przy wejściu do tej miejscowości zauważyliśmy na małym kopczyku pomnik ale bez głowy, a ona leżała u podstaw podestu. Remont drogi utrudniał nam marsz tą miejscowością bo nawierzchnia strasznie pyliła co zresztą widać było na pobliskiej zieleni. Ulżyło nam się dopiero po przejeździe polewaczki, która zwilżyła nawierzchnie. 
     Przy kościele zrobiliśmy sobie dłuższa przerwę na posiłek. Kościół był zamknięty, więc zajrzeliśmy tylko przez szybki do środka podziwiając malowidła aniołów na ścianach. Plebania też była zamknięta więc pieczątek nie podbiliśmy w naszych paszportach.
     Po odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną do samochodu i tradycyjnie nie ta samą trasą. Tym razem Halinka wybrała dosyć ciekawy wariant, bo wędrowaliśmy lekkimi wzgórzami podziwiając najbliższe okolice oraz sady oblepione śliwkami, tak jak poprzednio niedojrzałymi. Wyglądały jednak bajkowo.
    Krótki odpoczynek zrobiliśmy sobie w wiosce Pozdżeń nad ładnym jeziorkiem. Halinka uwielbia takie miejsca więc świadomie tam nas kierowała. 
     Następnym naszym celem była wioska Grabki Duże, gdzie zajrzeliśmy do sklepu oraz pod pałacyk zwany Haremem, który w 1742 roku wzniósł kasztelan małopolski dziedzic Grabek Stanisław Rupniewski. Kasztelan był człowiekiem bardzo rozrywkowym, kilka lat był w niewoli tureckiej a zginął tragicznie w roku 1764. Według legendy człowiek ten będąc już w podeszłym wieku zakochał się w dziewczynie z Szydłowa. Postanowił ją porwać i gdy dojeżdżał z nią do swojego pałacu rozpędzony pojazd uderzył w drzewo a kasztelan nabił się na własny nóż. Są i tacy którzy twierdzą, że to broniąca się dziewczyna doprowadziła do śmierci porywacza.
     Pałac wielokrotnie był niszczony i odbudowywany . Obecnie jest w posiadaniu osoby prywatnej i nie jest udostępniany do zwiedzania, można go tylko podziwiać z zewnątrz i to też zrobiliśmy.
     Końcowy odcinek naszej wędrówki był paskudny bo szliśmy dosyć ruchliwą ulicą bez chodnika. Ucieszyliśmy się gdy zobaczyliśmy pięknie wyglądające mury Szydłowa gdzie kończyliśmy wędrówkę. Ale zanim udaliśmy się do samochodu to zaglądnęliśmy na plac zamkowy oraz na plebanie gdzie podbiliśmy pieczątki.
Przeszliśmy w tym dniu 27 km.
mapa
https://drive.google.com/open?id=1CQMEq0uqXq_4nJHGxFkd7rn1rKc&usp=sharing


28.05.2017r.
Kargów – Błoniec k/Szczaworyżu
     To już nasza ostatnia jednodniowa wyprawa szlakiem Jakubowym bo takie do tej pory robiliśmy. Ze względu na dużą odległość od miejsca zamieszkania oraz brak połączeń komunikacyjnych następna będzie już kilkudniowa i zakończy się w Krakowie.
     Tą wyprawę zaczęliśmy od Kargowa znanej nam już z poprzedniej wyprawy małej miejscowości gdzie wówczas zakończyliśmy marsz szlakiem Jakubowym. Od razu zauważyliśmy, że skończył się bardzo uciążliwy remont drogi, oraz odnowiona została figura św Jakuba wzniesiona na kilkumetrowym kopcu. Halinka wyczytała w Internecie, że postawiona ona została w 1921 roku dla uczczenia 50-lecia ogłoszenia św. Józefa patronem kościoła
     Po podbiciu pieczątek w paszportach ruszyliśmy w drogę. Szliśmy szosą prowadzącą w kierunku Stobnicy rozmawiając wesoło i po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że pomyliliśmy drogę. Nie było innej możliwości jak wrócić się z powrotem pod kościół i tam szukać Jakubowego znaku , który był wyraźnie zaznaczony, weszliśmy więc w prawidłowa uliczkę. Minęliśmy zabudowania i znaleźliśmy się wśród pięknych łąk. Zaciekawiły nas bociany szukające pożywienia na rozległych łąkach. W pewnym momencie jeden uniósł się i pofrunął na samotne suche drzewo. Widok był wspaniały, jeszcze nigdy nie widziałam boćka siedzącego na drzewie. Ale nie wszystko było takie piękne bo wędrówkę utrudniały nam komary od których musieliśmy się mocno opędzać. Marian zerwał trochę wrotyczu i rozkruszonym posmarował sobie ręce. Okazało się, ze poskutkowało jego komary zaczęły omijać. Miałam ochotę zrobić tak samo ale weszliśmy w las i tam tego paskudztwa nie było. Lasem szliśmy aż do Kołaczkowic. 
    Nie potrafię tak dokładnie opisać naszej dalszej drogi. Halinka opisała ją wspaniale więc wkleję tu jej opis
„Szlak Jakubowy skręcił w leśną drogę, którą szliśmy aż do Kołaczkowic z Babią Górą 215m. Na szczęście tu nie było już komarów. Na łąkach pasły się krowy, ptaki wydzierały się wśród gałęzi. Przed nami w dali widać było wzgórza do których szliśmy wśród pól i łąk. Usiedliśmy na skoszonej skarpie, by odpocząć i coś zjeść. W Strzałkowie ochłodziliśmy się lodami w sklepie i wąwozem wspięliśmy się na Garb Pińczowski, by dojść do wsi Błonie. Za kolejnym wzniesieniem mieliśmy już Szczaworyż, ale ławeczki przy Wiejskim Domu Kultury zachęciły nas do odpoczynku i dalej nie chciało nam się iść. Trzeba było jeszcze wrócić do samochodu w ten upalny dzień.
Tym razem wracaliśmy bocznymi, równoległymi drogami przez sady, pola truskawek, lasy z kwitnącymi storczykami. Ruczynów przywitał nas klekotaniem bociana na gnieździe i czarownicą z miotłą na dachu. W Kołaczkowicach odpoczęliśmy nad stawem, a karpie podpływały zaciekawione i skakały ponad wodę. Na drodze pojawiało się coraz więcej rowerzystów, którzy nas serdecznie witali. Otoczyły nas znów kolorowe łąki pełne kwitnących jaskrów i firletki, a bliżej Zaborza też rósł na łąkach rdest łąkowy, a w lesie obok tym razem pełno było wodnych rozlewisk, nie wspominając o śmieciach. 
Wyszliśmy na wzniesienie ze wsią Zaborów z widokiem na zaorane pola z kamieniami, a w dali malowniczo wyglądały wzgórza Wału Pińczowskiego. Jeszcze minęliśmy widziane rano dom z czerwonym dachem i kapliczkę. Znów byliśmy na łąkach podmokłych wzdłuż Sanicy. Bocian tym razem stał na wyższej gałęzi swego drzewa. Nisko nad łąką w dali szybował czarny, wielki myszołów. Powoli zbliżaliśmy się do kościoła w Kargowie o tej porze już zamkniętego. Ręce nas piekły przypalone przez majowe słońce. Tylko Ewa przezorna miała koszulę z długimi rękawami. 
Była 17-ta, a my wracając po drodze znów zachwycaliśmy się widokami na doliny i zastanawiałyśmy się, czy te góry na horyzoncie, które widzieliśmy to Tatry.
Tego dnia przeszliśmy 25km, w tym szlakiem Jakubowym 12km.”
     Długo czekaliśmy na ta wyprawę ciężko było nam bowiem ustalić termin wszystkim pasujący. Byliśmy więc bardzo szczęśliwi, że doszła ona do skutku i tak fajnie nam się wędrowało. Coraz mniej kilometrów zostało nam do celu a więc do Krakowa. Na następną już wielodniową umówiliśmy się na wrzesień
Tworzenie stron internetowych - Kreator stron WW