1) 27.11.2011r Warchoły - Podwolina - Racławice2) 15.01.2012r Grębów - Zapolednik - Stalowa Wola
3) 18.11.2012r Moskale - Wrotnia - Ciemny Kąt
4) 25.11.2012r Moskale - Soputek - Stalowa Wola
5) 06.01.2013r Warchoły - Podwolina
6) 03.03.2013r Jamnica - Burdze - Ciemny Kąt - Stalowa Wola
7) 21.04.2013r Podlesie Kamień
8) 23.02.2014r Stalowa Wola Hutnik - Jelnia - Droga czołgowa - St. Wola
9) 30.03.2014r Krzywa Wieś
10) 25.05.2014r Porytowe Wzgórze
11) 1.06.2014r Ulanów - Glinianka - Ulanów
12) 18.01.2015r Nisko- Białe Góry- Jelnia- Stalowa Wola
13) 1.02. 2015r Stalowa Wola - G. Wrotnia(191 m ) - Stalowa Wola
14) 8.02.2015r Rudnik- Rudnik Stróże PKP – jezioro Podwolina – Nisko Podwolina PKP
15) 1.03.2015r. Nisko Warchoły – Soputek – Babia Góra – Jelnia bagna – Aluteck – Stalowa Wola
16) 25. 04. 2015 . spacer wokół Jeziora Tarnobrzeskiego
17) 24.01.2016r Kłyżów – Zarzecze -Racławice – Nisko
18) 2016.02.14 Nisko- Warchoły- Wrotnia Góra 173,8m- Jelnia 180m- Ambulatorium HSW
19) 23.10 2016r Janów Lubelski
20) 13.11.2016r. Malce -Stalowa Wola
21) 20.11.2016r. -Agatówka - Stalowa Wola
22) 27.11.2016r Kłyżów - Stalowa Wola
23) 22.01.2017r Kłyżów- Rybakówka, Borek, Krzaki, Misiurowa, Piskorowy Staw, Nasze Piaski
Olszowiec, Pysznica
24)29.01.2017 Kłyżów- Rybakówka- Lisie Górki 180,2m – Krzaki- Misiurów –Misiurowa- Piskorowy Staw- Trzy Stawy – Nasze Piaski-
Kaczyłów- Pysznica- Ziarny- Sudoły
25) 5.02.2017r Nisko- działki pracownicze- Podsanie- most kolejowy na Sanie-Zasanie- Rędziny- Sudoły- Stalowa Wola
26) 2.04.2017r Podlesie „Zdołga”
27) 9.04.2017 Goliszowiec, Oszustowe Łąki, Białe Góry 168.3m,dawna kolejka wąskotorowa, Kruszyna, Goliszowiec.
28) 23.04.2017 Maliniec, Osówek, Kierzki, Łukawica, Maliniec
27.11.2011 Wokół Stalowej Woli – Szlakiem jeziorWarchoły-Lipowe- Kępy- Podwolina- Wolina- Waldekówka- Racławice- Nisko
W krótką listopadową niedzielę wybraliśmy się odwiedzić ścieżkę dydaktyczną utworzoną w 1999r. w Leśnictwie Zatyki Nadleśnictwo Rudnik. Za 3zł dojechaliśmy do Warchoł busem, który o godzinie 7.30 odjeżdża z zatoczki przed dworcem PKS do Rzeszowa. Kiedy koło szpitala dosiadł się Zbyszek było nas 7 osób. Od dwóch miesięcy nie padał deszcz i chociaż dzień był pochmurny opadów nie zapowiadano. Cztery stopnie na plusie i tylko porywy mroźnego wiatru, przed którym byliśmy zabezpieczeni ciepłymi kurtkami.
Po krótkim spacerze szosą rzeszowską skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy w las obok zabudowań ulicą Wilczą. Wkrótce naszym oczom ukazały się jeziorka związane z działalnością niedalekiej cegielni. Warchoły to zbiornik powstały na wskutek zalania wodą wyrobiska, z którego wydobywana była glina do wyrobu cegieł. W 2009 roku głębokość sięgała tylko 8 metrów na wskutek zamulenia. Chwalono się rekordowymi okazami karpia i amura, ale haczyk można było stracić przez zatopione wagoniki kolejki, lub korzenie drzew. Obecnie jest zakaz połowu ryb. Gdy nie ma wiatru drzewa odbijają się w tafli zbiorników jak w lustrze. Tędy prowadzi szlak małej pętli ścieżki ZATYKI, a po drugiej stronie kolejnego jeziorka widać zadaszenia schronu i miejsce na ognisko. Poszliśmy dalej, za rozlewiskami z prawej doszliśmy do dużej pętli. Gajowy poradził nam skręcić na dróżkę wzdłuż małych rozlewisk na południe, gdyż na Uroczysku „Bardo” znajdują się myśliwi. Mieliśmy w planie nowy zbiornik wodny w Podwolinie, więc upewniwszy się, że kładka nad Barcówką istnieje, weszliśmy głębiej w las sosnowy, w którego podszyciu rosły młode buki oblepione brązowymi liśćmi. Dobrze, że znałam ścieżkę z wcześniejszych wypadów, bo brakowało strzałek, a nawet jedna próbowała nas skierować w dróżkę prowadzącą w przeciwnym kierunku. Szybko jednak to zauważyliśmy i pokonując mały pagórek zawróciliśmy po mchu na właściwy trakt. Kolejne przystanki informowały nas o roli lasu.
Odbiliśmy na wschód, pozostawiając z lewej Uroczysko „Bardo”, które jest kilkunastohektarowym bagnem porośniętym krzewami i wielogatunkową bagienną roślinnością. Na drzewach pojawił się znak czerwonego szlaku. Pióropusze złoto-brązowych paproci zdobiły las pod wiekowymi sosnami. Polanka złota od traw prowadziła do szpaleru brzóz i dalej rozlewisk Barcówki. Kolejny przystanek i ławeczka zachęciły nas do odpoczynku i posilenia się. W lesie Lipowe było cicho i tylko gdzieś wysoko stukał dzięcioł. Na zielonych gałązkach borówki były smaczne czerwone owoce.
Rzeczka Barcówka, jak zwykle malownicza w tym miejscu, przywitała nas sennie płynącą kremową wodą. (Podobno w Jeziorze Solina w Bieszczadach poziom wody tak się obniżył, że zamiast wysokich brzegów są teraz długie piaszczyste plaże, a łódki znalazły się na lądzie z dala od wody, jak donosi ostatnio Gazeta Wyborcza.) Ujrzeliśmy kładkę złożoną z czterech drągów połączonych kilkoma deskami. Pierwsze podejście wywołało popłoch, bo po kilku krokach zaczęła się niebezpiecznie huśtać. Ale gdy Zbyszek przeszedł po niej bezpiecznie, ruszyliśmy dzielnie za nim i wkrótce wszyscy byliśmy na drugim brzegu porośniętym nawłocią kanadyjską. Ledwo widoczna dróżka wyprowadziła nas na wykoszone łąki Kępy. Daleki wał kusił, bo za nim miało być jeziorko. Niestety okazało się, że doszliśmy do wysuszonego, zarośniętego wysoką trawą, głębokiego rowu. Za nim połacie suchej trawy z ledwo widocznymi ścieżkami dzikich zwierząt. Sarenki w oddali znikły między krzakami. Zachwyciliśmy się wiekowymi sosnami rosnącymi w równym rzędzie nad rowem. Miały nisko przy ziemi masę grubych powykrzywianych gałęzi z ciemnozielonymi igłami. Na rozdrożu weszliśmy w alejkę wiodącą na północny zachód.
Minęliśmy leśniczówkę i ujrzeliśmy źródełko z brzegami wzmocnionymi wikliną, zasilający zbiornik wodny. Tak doszliśmy do jeziora Podwolina z wielką wyspą pośrodku. Biały, czysty piasek na brzegu kusił do plażowania. Latem odbywały się tu pierwsze regaty żeglarskie, plażowicze okupowali brzegi. Nie ma tu kąpieliska, chociaż leśna, bursztynowa woda kusi do kąpieli. Teraz wiatr rozbijał fale niosące na grzbietach białą pianę o brzeg. Zbiornik został otwarty w lipcu 2010r i ma głębokość do 3m. Obejmuje 5ha z wyspą o powierzchni 1ha. Był dofinansowany ze środków Unii Europejskiej kwotą 3 mln. zł z Regionalnego Programu Operacyjnego. 2 października 2011r. podano wiadomość, że mały zbiornik retencyjny powiększy się o kolejne 10ha, za kolejną kwotę z UE 8 mln. zł. Po rozbudowie będzie trzykrotnie większy, a mieszkańcy sąsiednich domów z Podwoliny będą spokojnie spać w czasie wiosennych roztopów. Widać było koparki i hałdy wybranego pisaku. Koło stadionu, mijając odnowiony budynek kapliczki, szosą doszliśmy do stacji PKP.
Pociąg do Stalowej Woli odjeżdżał za dwie godziny. Ruszyliśmy dalej ku Wolinie. Wkrótce polna droga, w którą skręciliśmy obok kapliczki ozdobionej sztucznymi kwiatami, prowadziła nas po ugorach zarastających sosenkami. W dali przejechał pociąg do Rudnika. Bliżej domostw pola były zaorane. Kilka osób czekało pod sklepem niedaleko przystanku PKS. Zostawiliśmy ruchliwą szosę i weszliśmy na drogę w kierunku Zabełcza. Ostatecznie doszliśmy do linii drzew idąc na północ i ujrzeliśmy piękne Jezioro Wolina. Powstało ono w starorzeczu Sanu i od strony wsi jest dostępne, a wzdłuż brzegu prowadzi ścieżka. Ale i tu jest zakaz połowu. Chwilę odpoczęliśmy wśród wysokich trzcin, zasłonięci wysoką skarpą od mroźnego wiatru. Toń jeziora pokrywała cienka skorupa lodu, w której zastygły liście grążela.
Gęste chaszcze tarniny odgradzały nas od Waldekówki. Owoce utrzymały się tylko na dzikiej róży i głogu, który tu urósł do rozmiaru drzewa. Przed nami na granicy szuwarów pojawił się murowany płot, a za nim piękny, nowo wybudowany pałac z żółtymi ścianami i czerwonym dachem. Jeszcze piękniej wyglądał z przodu.
Gdy byłam tu przed laty, przy szosie stał szary, zaniedbany budynek, w którym mieścił się SANEPID. Z Forum Dyskusyjnego Niska dowiedziałam się, że pałac buduje stalowowolski biznesmen. Budynek powstał w miejscu starego, już nieistniejącego dworku rodziny Waldecków. Majątek ziemski założył w XIX wieku Wilhelm Waldeck. Od niego powstała nazwa Waldekówki, to starorzecze, które jest jeziorkiem i teren wokół niego, razem 4ha. Po II wojnie światowej władze komunistyczne odebrały Waldeckom majątek. Jego zwrotu doczekał się w 1995r. Ryszard Waldeck- Ostromęcki (jak donosi forum, wnuk z nieprawego łoża). Zmuszony był sprzedać posiadłość.
Nowy właściciel przeliczył się ze swoimi możliwościami i szukał nowego nabywcy. Towarzystwo Ochrony Przyrody „Ostoja” oprowadzało wycieczki po Waldekówce, jako terenie interesującym pod względem przyrodniczym i nadającym się na ścieżkę przyrodniczą. Nad malowniczym zbiornikiem mogliśmy podziwiać dorodne drzewa głogu jednoszyjkowego. Ich gałęzie były gęsto obsypane czerwonymi jagodami polecanymi na choroby serca. Podobno w wodach zbiornika pluskają wydry, bobry budują żeremia. W starych drzewach drążą dziuple czarne i zielone dzięcioły. Rośnie tu jeżówka i czerwień błotna, a białe grzybienie i żółte kosaćce kwitną wiosną. Jest szansa na odnowienie orzecha wodnego. Jeszcze w grudniu 2005r. Towarzystwo Ziemi Niżańskiej próbowało zebrać środki na wykup terenu. Zbiornik przeszedł w ręce prywatne o czym informuje tablica przy szosie, niedaleko bramy do parku z okazałymi drzewami i zadbanymi alejkami.
Minęliśmy Dom Weselny. Szerokie łąki i dochodzimy do Racławickiego kościoła parafialnego pod wezwaniem św. Stanisława Biskupa i Męczennika. W pobliżu kościoła rosną lipy drobnolistne 200-300 letnie, a najstarsza ma 500 lat i obwód 5m. Parafia w Racławicach została wydzielona z parafii Bieliny i erygowana w latach 1252- 1288, zaraz po II najeździe Tatarów. Drewniany kościół zbudowany w 1746r spłonął w październiku 1914r, w trakcie działań wojennych na linii Sanu. Na jego fundamentach zbudowano nowy w 1920r. Dopiero, gdy nastał w 1956r proboszcz Mieczysław Porawski, ufundował trzy ołtarze w stylu neobarokowym, dębową ambonę z płaskorzeźbami z drzewa lipowego. W 1977r. przybył duży krucyfiks, konfesjonały i organy systemu stożkowo- pneumatycznego o 25 głosach. Nowy kościół zaczęto budować w 1991r. wyłącznie z ofiar wiernych. Konsekrowany 8 maja 1999r. przypomina wyglądem stary, zabytkowy kościółek w stylu romańskim lub gotyckim, wg Wikipedii. We wnętrzu są stare ołtarze, stara chrzcielnica z figurą Jezusa Chrystusa, rzeźbiona ambona. Stare tablice ołtarzowe z częściami Mszy Trydenckiej znajdują się w zakrystii. Stare organy nadal są w dobrym stanie. Pięknie odnowiony jest budynek dzwonnicy murowanej zbudowanej w 1911r. Zawieszone są trzy dzwony; Maryja Bogurodzica o wadze 750kg, św. Stanisław waży 289kg i św. Wojciech ważący 220kg.
rzy szosie stoi krzyż nad mogiłą z tablicą pamiątkową umieszczoną 28 marca 2011r: w hołdzie chłopskim bohaterom w 355 rocznicę bitwy przez mieszkańców Racławic.
„28 marca 1656r. w czasie POTOPU pod Niskiem i Racławicami rozegrała się bitwa wojsk regimentarza koronnego Stefana Czarneckiego z Armią króla Gustawa. Piechurzy chłopscy osłaniając odwrót jazdy polskiej dzielnie stawili opór Szwedom. Z dwutysięcznego oddziału poległo tysiąc dwustu chłopskich partyzantów. Ta mogiła i krzyż w Racławicach upamiętniają dla pokoleń ofiarę krwi złożoną w obronie wiary i ojczyzny.”
Na rozdrożu przy rondzie kapliczka słupowa z figurką. MKS nr 4 o 13.10 zabrał nas do Stalowej Woli. Jeszcze wrócimy na Warchoły i starorzecza Sanu.
Halina Rydzyk
15.01.2012Wokół Stalowej Woli – Grębów, Zapolednik
Puszcza Sandomierska
„Wyjechaliśmy autobusem biłgorajskim jadącym do Krakowa o godz. 7:30 i wysiedliśmy w Grębowie na rynku w 5 osób. Przez 4 km godzinę szliśmy szosą do Zapolednika. W Nowym Grębowie zajrzeliśmy do parku przy pałacu w którym mieści się od 1970r. Ośrodek Szkolno-Wychowawczy. Niestety był zakaz wejścia. Właścicielami pałacu byli Dolańscy herbu Korab z rycerskiego stanu. Przybyli do Grębowa z Rusi Czerwonej na początku XVIIw., można przeczytać na stronie internetowej Grębowa. Obok ruiny z cegły po dawnej gorzelni. Most na Łęgu w Zapoledniku pozwolił nam dostać się między drzewa Puszczy Sandomierskiej. Z Kaziem i Ewą spotkaliśmy się na Wrotniej Górze 191,5m. Pozostałą trasę do Stalowej Woli pokonaliśmy wspólnie w 7 osób. Przeszliśmy 16km po śniegu przy temp. -2 stopni C. Cały czas z nieba padały białe płatki śniegu. W lesie wypłoszyliśmy tylko sarny. „
Grębów.
Jadąc autobusem do Grębowa widzieliśmy w Jamnicy powiększające się osiedle domków między sosenkami. Gmina Grębów szczyci się oddanym w Jamnicy w 1999r. salonem sprzedaży samochodów Peugeot, pięknie komponującym się z otoczeniem. Za mostem na Łęgu wjechaliśmy na obwodnicę- drogę wojewódzką Tarnobrzeg- Stalowa Wola, otwartą w październiku 2011r.. Dawna droga jest teraz jednokierunkowa i można nią jechać w kierunku od centrum Grębowa. Nasz autobus na rondzie wśród nieużytków i rozlewisk skręcił w lewo, by dojechać do ryneczku z przystankiem PKS. Bilet kosztował 8zł. Od dziś droższy o 1 zł.
Grębów jako wieś istnieje od 7 wieków. Znajduje się na lewym brzegu Łęgu. Jego nazwa pochodzi od starosłowiańskiego słowa „gręba” wzniesienie. Na wzgórku znajdującym się wśród moczarów i bagiennej puszczy ludność napływowa z Mazur, Wielkopolski osiedlała się budując Grębów. Wieś rozciąga się na takim podłużnym wale od wzniesienia Jaźwina 165m n.p.m. do figury św. Jana w Piaskach 164m n.p.m. Ziemie te już za Mieszka I wchodziły w skład państwa polskiego. Kazimierz Wielki uczynił z Grębowa osadę łowiecko- bartniczą. Pierwsza wzmianka o Grębowie z 1375r.. Wg Długosza w 1480r. Grębów w ¾ był własnością króla, a w pozostałej należał do Tarnowskich z Wielowsi, można wyczytać na stronie www.gminagrebów.republika.pl .
My obok orlika- boiska ruszyliśmy na południe w kierunku Krawców. Droga była śliska, wiał mroźny wiatr. Tylko pojedyncze samochody przejeżdżały od czasu do czasu. Zawiewało śniegiem i mroźnym wiatrem. Za nowymi domami często przypominającymi małe pałace, ciągnęły się łąki poprzecinane rowami. Po lewej w dali towarzyszył nam wał i koryto rzeki Łęg. W dali na horyzoncie ciemnozielony pas lasu Puszczy Sandomierskiej.
Nowy Grębów.
Na terenie Nowego Grębowa jest zespół parkowo- pałacowy z resztkami kompleksu gospodarczo- folwarcznego. Minęliśmy resztki zabudowań z czerwonej cegły w miejscu dawnej gorzelni i podeszliśmy do charakterystycznej murowanej bramy neogotyckiej widocznej z daleka. Mostek przerzucony nad kanałem prowadził do rozległego parku. Pałac murowany też w stylu neogotyckim został wybudowany na rzucie prostokąta. Ma cztery wieże na narożach. Od frontu mogliśmy zobaczyć taras, pod którym prowadzi główne wejście do pałacu. W elewacji ogrodowej są rozbudowane eliptyczne schody, ale zakaz wejścia uniemożliwił nam dokładne obejrzenie zabytku. Pałac ma 200 lat i był kilkakrotnie rozbudowywany i przebudowywany. W rozległym parku znajdują się dwa stawy. Od 1970r. znajduje się tu Ośrodek Szkolno- Wychowawczy z Internatem i Szkołą.
Właściciele pałacu Dolańscy herbu Korab zaliczali się do rycerskiego stanu. Przybyli do Grębowa z Rusi Czerwonej na początku XVII wieku. Feliks Dolański właściciel Grębowa i gospodarstwa 1500ha nabył w 1867r. zamek w Baranowie Sandomierskim i wielkie obszary ziemi. Syn Feliksa, Henryk Dolański zakładał w okolicznych wioskach Kółka Rolnicze, Straż Pożarną i Ochronkę dla sierot. Oprócz gorzelni znajdowały się tu tartak, młyn i duże cegielnie. W czasie II wojny światowej siedziba ta dawała schronienie wielu uchodźcom. Schronienie znaleźli tu profesorowie Uniwersytetu Poznańskiego, oraz przybysze pozbawieni przez okupanta majątków i dworów. Ostatni Seweryn wprawnie sterował dobrami do października 1944r. Wywłaszczony przez władzę ludową kilka miesięcy spędził w więzieniu. Później zamieszkał w Warszawie z żoną i pracował w Departamencie Rolnictwa. Zmarł w 1979r. Razem z żoną spoczywają w kaplicy rodowej w Grębowie.
Na stronie www.grębów.com.pl można znaleźć i poczytać o nowych inwestycjach, minionych dniach i ludziach na stronach gazetki elektronicznej pt. „Głos Gminy Grębów”.
Zapolednik.
Naprzeciwko parku, po drugiej stronie szosy stał niewielki kościółek. Bliżej mostu w Zapoledniku nowy budynek Filialnej Szkoły Podstawowej. Skręciliśmy na wschód. Niedawno przejechał pług odgarniający śnieg i posypujący piaskiem śliską nawierzchnię. Ludzie szli na mszę pozdrawiając nas życzliwie. Między uschniętymi wiechciami nawłoci kanadyjskiej biegały spłoszone naszą obecnością bażanty. W dole płynęła brunatna woda Łęgu odbijając refleksy świetlne.
Przeszliśmy mostem na drugi brzeg. Kiedy przed laty jechałam tędy rowerem do Krawców prowadziła łąkami nadrzecznymi piaszczysta, pełna kolein droga. Teraz asfaltowa nawierzchnia odbijała na południe. Prowadzi ona obecnie dalej przez Kędzie aż na Burdze. Przed jednym domkiem stały różne ludziki z blachy, wiatraczki i inne cudaki. Kilka arów dojrzałego słonecznika nie zebranego jesienią malowniczo brązowiało na tle opuszczonego domu. Posążki jeleni i krasnoludków przysypał śnieg w ogrodzie ze świerkami.
Puszcza Sandomierska.
Kończył się asfalt. W las prowadziła szeroka droga skręcająca na północ, my jednak poszliśmy na południe drogą przysypaną śniegiem. Opalona Góra 178,2m pozostała z lewej, gdy skręciliśmy w przecinkę na wschód. Minęliśmy szutrówkę prowadzącą od Jamnicy i zeszliśmy na odsłonięty teren. Słoneczko pięknie świeciło, że Marian ujęty urokiem miejsca nazbierał gałązek i rozpalił ognisko. Siedliśmy grzejąc się nim i zajadając kanapki. Stasia wyciągnęła swoją filiżankę na herbatkę. Zadzwonił Kazio, że z Ewą idą od Stalowej Woli i chcą się z nami spotkać. Umówiliśmy się na Wrotniej Górze 191,5m i ruszyliśmy dalej pokonując kolejne górki i doliny. Pnie drzew pięknie były oklejone białym śniegiem, a na drodze tylko ślady dzikich zwierząt. Sypnęło znów śniegiem. W dali na drodze ujrzeliśmy grupkę jeleni. Łanie stanęły na drodze i przyglądały się nam zaciekawione. Za chwilę dostojnie zniknęły między drzewami. Gdy doszliśmy okazało się, że w pobliżu był karmnik z sianem. Trzymaliśmy się przecinki, która robiła się coraz bardziej dzika. Prowadziła nas tylko wąska ścieżka do grzbietu grani i dalej trzeba było zejść stromo w dół. Trochę zwątpiliśmy, ale wkrótce okazało się, że znów zaczyna się kolejne podejście. Kiedy tak wspinaliśmy się wzdłuż nowo posadzonych sosenek usłyszeliśmy Ewę. Czekali na nas przy betonowym słupku oznaczającym szczyt. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i już razem w 7 osób ruszyliśmy na północ w poszukiwaniu Panoramy. Znaleźliśmy się na grzbiecie z widokiem na czubki sosen, ale wieżowców w Stalowej Woli nie widać było. Albo drzewa urosły, albo trzeba pójść dalej. Więc ruszyliśmy stromo w dół między jagodzinami. Marian z Andrzejem próbowali objąć ponad 100-letnią sosnę. Szło się coraz trudniej i zdecydowaliśmy się opuścić wertepy. Idąc na wschód przełajem między sosnami doszliśmy do bitej drogi. Prowadziła po płaskim terenie wzdłuż góry. Kiedy doszliśmy do bitego traktu odbiliśmy w kierunku Stalowej Woli.
Na śniegu pojawiły się ślady pieszych. Pewnie przechodziła tędy grupka turystów z zaprzyjaźnionego ŁAZIK-a.
Szukanie Panoramy pozostawiliśmy sobie na kolejny wypad. Ostatnio postanowiliśmy powrócić do wypadów w okolice naszego miasta. Wędrując po Polsce obserwujemy coraz więcej zmian też związanych z dotacjami z Unii Europejskiej. Warto w myśl idei „Cudze chwalicie swego nie znacie” PTTK Oddziału Sandomierz przypomnieć sobie dawne trasy, doszukać się śladów historii tych miejsc. Serię wycieczek z cyklu „Wokół Stalowej Woli” rozpoczęliśmy w 2011r. Są to wyprawy niedalekie, ale poza powiatem stalowowolskim. Tym razem wędrowaliśmy po sąsiednim powiecie tarnobrzeskim. Do Stalowej Woli doszliśmy o 14-tej zauroczeni Puszczą Sandomierską w zimowej szacie.
Halina Rydzyk
18.11.2012
Moskale- Nieroda- Wrotnia- Ciemny Kąt
W niedzielę autobusem MKS 4-ką o godz. 8.51 za 3zł pojechałyśmy Ewa i Halina do Moskal. Dzień zaczynał się mgliście, ale obiecywali poprawę pogody. W kościele na Moskalach akurat zaczęła się msza. Modrzew wiekowy rosnący obok złocił się igłami w jesiennych barwach. Szutrówką weszłyśmy w ciemny las. Minęłyśmy brzozowy lasek, w cieniu dorodnych świerków rosły jeszcze jakieś grzybki. Sosenki na żwirowisku sporo podrosły od czasu, gdy włóczyłam się tu z synem. W końcu doszłyśmy do wysokiego lasu.
Postanowiłam, że będziemy szły na razie na zachód. Minął nas samotny biegacz. Pięknie złociły się trawy i paprocie w sosnowym lesie. Białe Góry 166,7m były na naszej trasie.
Dalej droga była utwardzona kamieniami. (Nie polecam rowerzystom. ) Drogą Chylańską musiałyśmy pójść kawałek na południe, bo nasz kierunek zagrodził nam szeroki rów wypełniony wodą. Nie ryzykowałyśmy skoków w dal, chociaż Ewa chwaliła się, że kiedyś skok na 5m był dla niej drobnostką. Ze mną było dużo gorzej w tym temacie.
Szeroka Droga Kolejkowa kusiła, żeby nią pójść, ale my chciałyśmy iść w kierunku Zagrody Nierody, więc weszłyśmy na leśną dróżkę porośniętą trawą. Na chwilę otoczyły nas świerki tworząc groźną atmosferę. Wkrótce ujrzałyśmy po lewej sadzonki ogrodzone siatką z drutu. Nawet drewniany płotek był zrobiony na kanale z wodą, który wypływał stamtąd. Byłyśmy w lesie Karpiaste. Mimo, że wygodna szutrówka kusiła by pójść wzdłuż górek na północny-zachód, my dzielnie wspięłyśmy się na szczyt pasma , które ciągnęło się aż do góry Jelniowa 180m. Nasz spacer zakłóciło 3-ech młodzieńców na warczących motorach, którzy wąskimi ścieżkami jeździli po górkach.
Za kolejnym pasmem zrobiłyśmy sobie odpoczynek na kanapki. Była 12-ta godzina, a my niedaleko Rudy. Szeroką marszrutą odbiłyśmy na północ w kierunku Stalowej Woli, zostawiając Nierodę ukrytą w lesie. Na rozstaju 5-ciu dróg wybrałyśmy tę prowadzącą na Jeleniową 180m ( Jelniową). Miałyśmy wszystkie kolory jesieni i górki niedaleko naszego miasta. Zarośnięta przecinka wyprowadziła nas na Górę Wrotnią 298m, górującą nad okolicą.
W dali ujrzałyśmy jakąś grupę znikającą między drzewami. Gdy weszłyśmy ścieżką w młodnik usłyszałam tubalny głos Leszka z Łazików. Zawołałam i odpowiedział.
Było to spotkanie na szczytach Kompasa i Łazika. Ich było dużo więcej. Zbierali przemarznięte czerwone borówki, delektując się ich smakiem.
Pozostało nam zdać się na Leszka i ruszyć za nim w kierunku Ciemnego Kąta. Jeszcze pamiątkowe zdjęcia na Górze Czołgowej i schodzimy w kierunku szosy. Dróżkami leśnymi obok Ścieżki Dydaktycznej doszliśmy do leśniczówki Ciemny Kąt. Wspólne ognisko uwieńczyło spotkanie. Po nas przyjechał Marian, a oni poszli dalej w sobie znanym kierunku.
Chwila zadumy nad urokami naszej Puszczy Sandomierskiej. Przeszłyśmy 11km. Zaczęłyśmy w Nisku- Moskale przy moście na rzeczce Barcówce, wpadającej do Sanu przed elektrownią na Ozecie. Przeszłyśmy obok kościoła pw. Matki Boskiej Fatimskiej. Za Górami Białymi na Drogą Chylańską weszłyśmy z Powiatu Niżańskiego do Powiatu Stalowolskiego.
Halina Rydzyk.
25.11.2012
Wokół Stalowej Woli – Soputek, Babia Góra 184,2mPuszcza Sandomierska
W słoneczny listopadowy dzień w 5 osób wybraliśmy się odwiedzić Soputek i Babią Górę.
Wyjechaliśmy MKS 4 o godz. 8.51 w kierunku Niska. Do Niska- Moskale dojechaliśmy za 3zł. Tu czekał na nas Andrzej, który dojechał rowerem. Minęliśmy Kościół Matki Bożej Nieustającej Pomocy, który powstał w Parafii Rzymsko- Katolickiej pod Wezwaniem Matki Bożej Fatimskiej erygowanej 15 marca 2004r. przez bp. Andrzej Dzięga.
Tory zostawiliśmy za sobą i weszliśmy w las mieszany, później jodłowy by w końcu przy drodze na strzelnicę odbić na południe w młody las sosnowy. Szeroka droga leśna prowadziła nas w kierunku szosy prowadzącej z Niska do Przyszowa. Wśród mchu Marian wypatrzył ostatniego podgrzybka. Janusz zachwycał się młodnikami i wiekowymi sosnami.
Za szosą czekało na nas miejsce na odpoczynek z zadaszeniem, ławkami i parkingiem na samochody. Znaleźliśmy się w lasach Nadleśnictwa Rudnik i tablica informowała nas o „Przyrodniczym Szlaku Puszczy Sandomierskiej”.
W widłach Wisły i Sanu przetrwały do dziś duże obszary leśne będące pozostałościami Wielkiej Puszczy Sandomierskiej. Dotąd jest ona bogata w faunę i florę. Ciągnie się między Tarnobrzegiem, Stalową Wolą i Rzeszowem. Szlak Przyrodniczy liczy 330km długości i obejmuje 130 tys. ha obszaru chronionego w ramach Natura 2000.
Więcej można znaleźć na stronie www.puszczasandomierska.lasy.gov.pl włącznie z mapką zadaszeń i ścieżek. Po posiłku wybraliśmy drogę w kierunku południowo- zachodnim i doszliśmy nią do skrzyżowania 5-ciu szlaków. Dzięki mojej dokładnej mapce i kompasowi zdecydowaliśmy się na najmniej widoczną, ale prowadzącą prosto na stare bagienko Soputek.
Pięknie opisała Ewa wycieczkę nad Soputek na stronie www.kompas.stalowa-wola.pl w marcu 2011. Znajduje się tu obecnie jezioro z wyspą ośrodku dla ptaków.
My tymczasem szliśmy dorodnym lasem, gdzie miedzy potężnymi świerkami rozrastała się paproć orlica. Z lewej strony za drzewami prześwitywała podmokła łąka i wkrótce weszliśmy na nią wygodną drogą. W słońcu złociły się wysokie źdźbła trawy bagna.
Nareszcie ujrzeliśmy toń wody i zachwyciliśmy się. Było tak pięknie, że postanowiliśmy obejść jeziorko wokół. W spokojnej toni odbijały się chmurki i drzewa, a wyspa zarosła.
Mieliśmy trochę stracha, by przejść chybotliwą kładką nad kanałem odpływającym, ale udało się i mogliśmy delektować się dzikością tego miejsca. Mijaliśmy młode sosenki, by dojść do zagajnika brzózek i dalej wysokim wałem wzdłuż szerokiego kanału z wodą, oddzielającą nas od bagiennej łąki. Wypatrzyliśmy ścieżki którymi bobry wracały z żeru do bezpiecznego jeziorka. Było kilka dziur, które powstały w wyniku zawalenia się gruntu nad korytarzami prowadzącymi głębiej w wale. Niektóre dziury już zasypano żwirem, ale wygląda na to, że bobry, które tu wprowadzono, zagospodarowały ten tren dla swoich potrzeb. Jeszcze w 2009 roku mogliśmy suchą nogą przejść od Warchoł przez bagno zamarznięte wiosną i przeskoczyć prawie suchy rów. Teraz wody było dużo więcej i chyba tylko jedna droga tu prowadziła. Na północ na tle drzew widzieliśmy ambonę myśliwych. Pozostało nam powrócić do głównej drogi i ruszyć na zachód w kierunku pasma gór
Na góry wspięliśmy się już tylko w czwórkę, bo Andrzej odjechał do Stalowej Woli rowerem. Szczyt Babiej Góry 184,2m znaleźliśmy, a później schodząc wśród mchu znaleźliśmy jeszcze kilka podgrzybków. Teraz pozostało nam iść na północ w kierunku Stalowej Woli. Minęliśmy Białe Góry 166,7m i obok młodnika doszliśmy do Drogi Chylańskiej. W Chyłach koło leśniczówki okazało się, że mamy sporo czasu do odjazdu MKS 10tki. Ruszyliśmy dalej mijając mały murowany kościółek niedaleko mostku na rzece Jelonka. Na temat Chył można przeczytać na stronie j.n.;
Stalowka.NET - Encyklopedia miasta Stalowa Wola,
http://www.stalowka.net/encyklopedia.php?dx=177
Osiedle Chyły znajduje się w południowo-wschodniej części Stalowej Woli. Był to najstarszy przysiółek królewskiej wsi Pławo. Chyły były osadą wśród wielkiego lasu. Przepływała przez nie rzeczka Jedlna, obecnie Jelonka. W 1463r. wybudowano nad nią pierwszy młyn wodny. Gdy w XVIII w. Krzysztof Chyła wybudował nowy młyn, zaczęli się sprowadzać mieszkańcy. Ignacy Chyła w 1923r. wybudował murowaną kaplicę pw. Matki Bożej Różańcowej. W 1977r. Chyły zostały włączone do Stalowej Woli, która powstała jako osiedle robotnicze w 1938r. W 1990r. poświęcono kamień węgielny pod budowę nowego kościoła p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa przy ul. Energetyków. Konsekracja kościoła nastąpiła 7 czerwca 2003r.
Minęliśmy osiedle domków jednorodzinnych zwane kiedyś Hutników, a obecnie Hutnik. Obok bloków wyszliśmy na drogę do Stalowej Woli i poczekaliśmy na MKS.
Przeszliśmy 15 km i już byliśmy zmęczeni.
Halina Rydzyk
06.01.2013
Wokół Stalowej Woli – Uroczysko Bardo, Jezioro Podwolina
Puszcza Sandomierska
Nisko; Warchoły- Podwolina
Wycieczka była ogłoszona na stronie KOMPASA. Postanowiliśmy wybrać się na Uroczysko Bardo w dzień Trzech Króli licząc na to, że tym razem nie będzie polowania i będziemy mogli je zwiedzić. W związku ze świętem niektóre busy były odwołane i wyjechaliśmy dopiero o 9.00. Kierowca wysadził naszą grupkę, w Nisku- Warchoły na granicy lasu. Było nas tylko w 6 osób. Chwilę szliśmy ruchliwą szosą, by z ulgą skręcić w zaciszną uliczkę Wilczą prowadzącą lasem do jeziorka przy cegielni. Jakiś czarny ptak wielkości wrony zaczął szybko biegać między drzewami po brązowych liściach. Po chwili rozwinął skrzydła i usiadł na pniu drzewa wysoko nad naszymi głowami. Zaczął walić zawzięcie w korę dziobem. Wtedy ujrzałam na jego głowie czapkę z czerwonych piórek. Nasze okrzyki zachwytu spłoszyły go i nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia. To był dzięcioł czarny. Pierwszy raz widziałam taki wspaniały okaz dzięcioła czarnego.
Głębokie na 8m jeziorka przy cegielni były zmarznięte. Gruba warstwa chmur sprawiała, że było ponuro. Karol przypomniał sobie, że był przy tym jak głęboki dół, z którego wybierano glinę do wyrobu cegieł, zaczął się wypełniać wodą i ludzie uciekali zostawiając sprzęt i wagoniki. W 2006r. nurkowie sprawdzali, co kryje tafla wody i znaleźli jakieś haubice z późniejszego okresu. Obecnie wiszą tabliczki zakazujące połowu ryb i kąpieli, ale niejeden wędkarz stracił haczyk, który zaczepił się o korzenie lub zapomniane przedmioty.
Przeszliśmy przez drogę prowadzącą do cegielni i wąską ścieżką okrążając zabudowania od zachodniej strony doszliśmy do miejsca gdzie zaczynała się Ścieżka Przyrodniczo Dydaktyczna w Leśnictwie Zatyki utworzona w 1999r. Ścieżka pokazuje szczególne walory przyrody i urokliwe fragmenty obszarów leśnych. Znaleźliśmy się w Nadleśnictwie Rudnik.
Ptasi Budzik. Tablica na przykładzie jednego majowego dnia pokazuje godziny o których śpiewają różne ptaki. Budzą się ze świtem, ale w odpowiedniej kolejności; drozd śpiewak, kos, świergotek, kukułka, bogatka, pierwiosnek, zięba, wilga, szpak.
Wędrówka drzew. Drzewa nie zadowalają się tylko miejscem w którym rosną. Kolorowe, różnego kształtu owoce pomagają im zajmować nowe, nawet odległe miejsca.
Dlaczego las jest ważny. Las jest piękny, uroczy, tętni różnymi formami życia i obdarza nas wieloma bogactwami. Jest producentem tlenu i regulatorem obiegu wody w przyrodzie. Drzewa i krzewy wydzielają substancje bakteriobójcze – fitoncydy. ( Czyli, że sam spacer po lesie leczy.) Ściana lasu obniża hałas. Nie ma takiej gałęzi gospodarki, która nie potrzebowałaby drewna.
Owady przyśpieszają rozpad substancji organicznych, biorą udział w zapylaniu, ale są też szkodliwe.
Zwierzęta. Przy zachowaniu ciszy można spotkać zwierzęta. Żyją tu; jeleń szlachetny, daniel, sarna, dzik, zając, borsuk, łasica, wydra, lis, jenot.
W bukowo- dębowo- sosnowym lesie ruszyliśmy na południe po zeszłorocznych liściach. Skracając sobie drogę doszliśmy do tablicy przedstawiającej mapkę Ścieżki Dydaktycznej.
Poprzeczną drogą skręciliśmy w lewo i obok małych jeziorek weszliśmy na tę część szlaku, która prowadzi do Uroczyska Bardo. Tym razem nikt nas nie zawrócił. W dali drogę przebiegły nam sarenki. Świerki z lewej były dużo większe jak za mojego ostatniego pobytu, po prawej głęboki rów i wkrótce ujrzeliśmy w miękkim błocie odciśnięte raciczki sarenek.
Powalone drzewo. Przewrócony, spróchniały pień drzewa jest swoistym biotopem zapewniającym wielu dziesiątkom organizmów pokarm i miejsce schronienia.
Gospodarka Łowiecka. W Nadleśnictwie Rudnik działa ośrodek hodowli zwierzyny. Występuje tu zwierzyna gruba, drobna, ptactwo wodne i błotne. Nadleśnictwo organizuje polowania zbiorowe i indywidualne dla myśliwych krajowych i zagranicznych.
Wyszliśmy na odsłonięte łąki i bagna. Woda była zamarznięta w rozlewisku . Nad nią pałka szerokolistna z rozpadającymi się malowniczymi kolbami, źdźbła zeszłorocznej trzciny pospolitej i manny mielec złociły się na tle bagiennego, sosnowego lasku
Woda w Barcówce płynęła wartko. Przeszliśmy drewnianym, długim pomostem nad zamarzniętym kanałem. Pod nami na piaszczystym wzgórku widać było ślady wydry. Letnią porą widziałam wydrę pływającą beztrosko w wodzie mimo, że obok wędkowali wędkarze. Doszliśmy do platformy widokowej i z góry mogliśmy oglądać bagienną łąkę. Usiedliśmy na ławeczkach by odpocząć i był czas na kanapki.
Uroczysko Bardo. Łąki stanowią ważny element lasu, wzbogacają krajobraz, zachwycają różnorodnością form roślinnych. Kwiaty, trawy, turzyce są ostoją ptaków i innych zwierząt. Uroczysko Bardo jest łąką o podłożu torfowym. Rośnie tu brzoza brodawkowa i kruszyna.
Poszliśmy dalej w las i pierwszą przecinką skręciliśmy do głównej drogi. Dobrze, że błoto było zmrożone i mimo wody w rowach po bokach mogliśmy przejść suchą nogą wśród wysokiej trawy. W końcu skończyło się uroczysko i byliśmy w wysokim lesie. W cieniu dorodnych sosen rosły młode buczki ze złoto- brązowymi liśćmi.
Doszliśmy tym razem do stawów w Warchołach od przeciwnej strony. Jeszcze spojrzenie na wierzbę płaczącą i niedaleki komin cegielni. Za domami skręciliśmy w prawo. Droga była pokryta śliskim lodem i nie zamarzniętym kałużami. Musieliśmy iść ostrożnie.
Na szczęście trafiliśmy na mocny mostek nad Barcówką i mogliśmy przejść nad nią bezpiecznie. Dalej Karol prowadził nas nowym chodnikiem wzdłuż kanału z płynącą wodą od jeziora w Podwolinie. Za nami zostały wielkie hałdy złotego piasku. Przed nami też były góry tego samego piasku, pozostałość z zakończonych prac nad 2-gą częścią 10ha jeziora w Podwolinie. Zostało ono niedawno połączone z poprzednim 5ha i utworzyła się tafla wody 16 ha z dwoma wyspami, każda o powierzchni 1ha. Otwarcie powiększonego zbiornika nastąpiło 17.12.2012r. Na powiększenie jeziora w Podwolinie wydano 10mln zł, w tym większość ze środków unijnych. Jak donosi Echo Dnia teraz gmina zamierza wypłycić 24ha zbiornika, żeby przygotować go na potrzeby kąpieliska. A woda jest tu krystalicznie czysta, bo jest dostarczana ze źródła leśnego, a brzegi jeziora tworzy szeroka, piaszczysta plaża.
Gdy znaleźliśmy się na brzegu nowego jeziora, zadzwoniła Ewa, że z Kaziem szukają nas. Wkrótce było nas już 8 osób wędrujących na południe chodnikiem, który okrążał całe jezioro. Zasilające leśne źródełko było teraz pełne wody. Wiał zimny wiatr, bo drzewa już nie chroniły nas przed nim. Stowarzyszenie Żeglarskie Jacht Klub Nisko, w 2012r urządziło III Regaty Żeglarskie nad Jeziorem Podwolina. Teraz było tu pusto, ale latem na plaży jest tłum.
Minęliśmy Szkołę Podstawową nr 4 w Nisku osiedle Podwolina. Do odjazdu pociągu 13.55 była jeszcze godzina i mogliśmy iść wzdłuż torów do stacji Racławice, ale samochód Kazia był do dyspozycji. Kaziu najpierw podwiózł do Niska Lidkę, Karola i Wojtka, a później do Stalowej Woli Halinkę, obie Ewy i Mariana. A gdy okazało się, że tamci nie poszli na MKS 4 z godziny 13.10, tylko czekają na dworcu PKP na pociąg, który miał być w Podwolinie 13.57 pojechał też po nich, by wcześniej byli w Stalowej Woli.
Przeszliśmy w 6 osób trasę Nisko-Warchoły, Cegielnia, Uroczysko "Bardo", Lipowe, Gajówka, Most na Barcówce, Grądy, Jezioro Podwolina, Podwolina. Razem 10km.
Halina Rydzyk
2013.03.03.
Wokół Stalowej Woli. Jamnica- Burdze- Ciemny Kąt- Stalowa Wola
Przeszliśmy 17km.
Planowaliśmy przejść się wzdłuż Łęgu. Jedynym sposobem dojazdu w niedzielę był pośpieszny autobus do Krakowa. Wybraliśmy kurs o godz. 7.30 i wykupiliśmy bilet do Grębowa za 8zł. Kierowca wysadził naszą piątkę w Jamnicy życząc miłego spaceru. Wiał mroźny wiatr i zdecydowaliśmy się na wersję leśną. Koło zabudowań weszliśmy w las, by trafić na wygodną drogę pożarową prowadzącą nas między kanałami w sosnowym borze Puszczy Sandomierskiej. Przy drodze stała nowa wieża obserwacyjna przeciwpożarowa. Skręciliśmy w prawo, by dojść do grzbietu Opalonej Góry 178,2m. Szukaliśmy dróżek na których nie było śniegu i lodu, ale nie zawsze się to udawało. Niedaleko Zapolednika znaleźliśmy się w brzozowym zagajniku pełnym białego śniegu. Na drodze też było go sporo. Na szczęście był zmrożony.
Za bardzo wiało, żebyśmy ryzykowali wyjście z lasu do wsi. Zresztą w Zapoledniku byliśmy rok temu i teraz szliśmy kawałek drogą, tą samą co wtedy, gdy doszliśmy do Wrotniej Góry. Tym razem szliśmy dalej na południe w kierunku Krawców, a właściwie przysiółka z prawej strony Łęgu o nazwie Kędzie. A że wiało od łąk i zmęczył nas lód na drodze, więc daliśmy się poprowadzić w głąb lasu Marianowi po miękkiej drodze. Na kolejnym pasmem znaleźliśmy pień drzewa i usiedliśmy, by zjeść kanapki. Później zajrzeliśmy do paśnika, ale siano i sól zostawiliśmy jeleniom i sarenkom. Marysia zachęcała do rozglądania się za rogami, które o tej porze można znaleźć. My znaleźliśmy osobliwego świerka z wiszącymi szyszkami i darując sobie Krawce, które zostały z boku obraliśmy kierunek na Burdze. Marysia i Ewa włożyły podwójne rękawiczki, bo zmarzły im ręce, gdy mijaliśmy kolejne sadzonki nad którymi hulał mroźny wiatr.
Szliśmy grzbietem Gór Wrotnich mając z lewej w dole drogę. Kolejne podejście i wyszliśmy na drogę leśną Krawce- Burdze obok drzewa, w którym znaleźliśmy pozostałości po gnieździe szerszeni. Niedaleko jakiś zwierz zostawił ślady swojej obecności w mrowisku, ale to nie był zapewne mrówkojad. Szliśmy wśród sadzonek osłonięci przed wiatrem kolejnymi górkami. Gdy zaczęła się utwardzona droga wiatr zwiał nas do lasu. Odbiliśmy w lewo ku Stalowej Woli. Tylko ja popędziłam z Marianem na górkę, żeby obejrzeć betonowe mury i w dole domy w Burdzach. Konar, który znalazł Marian tylko przypominał rogi. Droga sprowadziła nas za bardzo w prawo, więc zaczęliśmy obchodzić w lewo górę wzdłuż rowu i tak doszliśmy do miejsca, gdzie niedawno szalała trąba powietrzna. Drzewka połamane jak zapałki lub wygięte ku ziemi. Ujrzeliśmy dym z niedogaszonego ogniska. Pewnie drwale porządkowali teren i nie dogasili ognia. Gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że ogień skryty jest w norze pod ziemią. Tliły się korzenie pod ziemią po pniu ściętej sosny.
Odpoczęliśmy, gdy Marian wrzucił sporą ilość tafli śniegu próbując zgasić ogień. Trzeba go stłumić do czasu aż zajmą się nim leśnicy. Poczuliśmy zapach kamfory. Po wzmocnieniu się dalej obchodziliśmy wertepami górę, aż doszliśmy do właściwej drogi. Znów skrzyżowanie tym razem całe w śniegu, dobrze że zmarzniętym. I tak doszliśmy do kolejnego rozdroża skąd już droga doprowadziła nas prosto na Ciemny Kąt. Dzięki Marianowi bezbłędnie trafiliśmy na właściwą, a kompas potwierdził jego sugestię. Przy leśniczówce Burdze na Ciemnym Kącie odpoczęliśmy chwilę na ławeczkach w towarzystwie liczniejszej grupy Leszka z Bractwa „Łazik”.
Do Stalowej Woli czekało nas jeszcze ponad 3km marszu, a nogi były już zmęczone. W domu byliśmy o 15-tej, a na niebie zza chmur od pewnego czasu przebijało się słońce. Na szczęście tylko czasami lekko prószył śnieg i przyjemnie się spacerowało.
Szkoda, że tak mało nas z KTK „KOMPAS” zdecydowało się na kolejny wypad w celu poznawania okolic Stalowej Woli.
Halina Rydzyk
21.04.2013r.
Wokół Stalowej Woli / Podlesie Kamień
W cztery osoby wybraliśmy się do Gminy Kamień w powiecie rzeszowskim szukać wiosny. Wyjechaliśmy o 9-tej. Niedziela była bardzo słoneczna, chociaż wiał mroźny wiatr. Samochód zostawiliśmy pod szkołą w sołectwie Kamień-Podlesie niedaleko kościoła. Przez wieś ułożono wygodny chodnik, którym doszliśmy do asfaltowanej drogi prowadzącej obok stadionu w kierunku lasu. Na tle zielonej trawy pastwisk, pięknie wyglądało Podlesie z kościołem w centrum.
Na skraju lasu w koloni Bochenki ujrzeliśmy platformę widokową i tablice informacyjne Ścieżki edukacyjno- przyrodniczej „Zdołga”. Nazwa ta w miejscowej gwarze oznaczała łąki i ścieżka w pierwszym wariancie miała nimi prowadzić. Ostatecznie jak donosi „Głos Kamienia”, została otwarta 10 lipca 2005r. w dwóch wariantach. Spacerowa o długości 3km prowadzi po najpiękniejszej części lasu serwitutowego tj. w trzecim pasie. W lesie bukowym dla zwiedzających zbudowano dwie kładki nad wąwozem. Wejście na ścieżkę znajduje się dalej na północ w miejscu dawnej cegielni, gdzie wyrobisko po wybieranej glinie napełniono wodą tworząc piękne jeziorko. Od ścieżki spacerowej odchodzi po stronie zachodniej ścieżka rowerowa o długości 5km prowadząca lasem z licznymi wiekowymi okazami drzew.
Mijaliśmy strumyki nad którymi kwitły kaczeńce. Wokół obwicie kwitły zawilce białe, a nawet trafiały się żółte i pojedyncze kwiatki przylaszczek. W cieniu gałęzi żywiec gruczołowaty wystawiał do słońca fioletowo- różowe dzwoneczki swych kwiatów. Droga szlaku była wzmocniona kamieniami i szliśmy wzdłuż rozlewisk suchą nogą. Przy poprzecznym, głębokim rowie szlak zginął. Nie traciliśmy czasu na szukanie go. Planowaliśmy dojść do pałacyku w Morgach, więc przeszliśmy obok rowu wypełnionego ciemną wodą i dalej podmokłą ścieżką odważnie weszliśmy w teren będący w posiadaniu jeleni, które przebiegły niedaleko przyglądając się nam ciekawie. Zachwycały nas grube pnie buków, pod którymi leżały łupinki orzeszków, dorodne okazy grabów, świerków, jodeł. Liczne brzózki wyrastały z mokradeł. Na wyższym trenie pod wiekowym dębem widzieliśmy zrytą głęboko ziemię przez dziki szukające żołędzi. Weszliśmy w wysoki las na płaskowyżu 220m n.p.m. Prowadziły tu szerokie, niedawno zbudowane drogi pożarowe. Poszliśmy drogą nr 19 i doszliśmy do gęstego bukowego lasu. Tu odpoczęliśmy przy schronie turystycznym z grillem. Była to tzw. Zielona Klasa na Ścieżce edukacyjno- przyrodniczej „Morgi”. Ścieżka ta ma 6,5km długości i prowadzi do dworku Morgi .
Obserwując napęczniałe pąki buków jedliśmy na ławeczkach kanapki popijając herbatką z termosu. Wśród gałęzi śpiewały ptaki, dzięcioły stukały głośno w pnie drzew. Później idąc na północ widzieliśmy wśród pagórków głębokie jeziorka. Na mokradłach kwitły kaczeńce, wśród zeszłorocznych traw rosła moc zawilców białych i pojedyncze żółte. Pobocza zdobiły obwicie kwitnące żółte kwiatki podbiału. Na skrzyżowaniu ujrzeliśmy parking z tablicą informacyjną ścieżek Puszczy Sandomierskiej. Odrestaurowany obelisk przez Koło Łowieckie „Knieja” w Stalowej Woli stał przy wejściu. Obok leżał stojak na kilka rowerów wykonany pomysłowo z grubego pnia. Dalszą trasę odbywaliśmy już wygodną szutrówką, a ciszę zakłócały jadące samochody i motory. Idąc na wschód znaleźliśmy się na terenie Obszaru Specjalnej Ochrony Ptaków Natura 2000 Puszczy Sandomierskiej. Doszliśmy do Leśniczówki Kamień w Nadleśnictwie Kolbuszowa. Była tu dokładna mapa ścieżki „Morgi” i parking dla turystów. Mogliśmy odpocząć i nabrać sił przed dalszą drogą przez wieś tym razem. Pies za płotem szczekał zdziwiony obecnością turystów.
Dalsza trasa prowadziła brzegiem lasu. W lewo odeszła asfaltowa szosa na Cholewianą Górę. Kolejne zadaszenie na brzegu lasu i dróżka kusiły. Okrążyliśmy las idąc między domami. Nad wzgórzami wystawał dach kościoła w kamieniu. Dawna mleczarnia, obecnie sklep, na rogu lasu i już możemy iść wzdłuż zadbanych ogródków szerokim chodnikiem z kostki brukowej. Do godziny 15-tej przeszliśmy 12km. Postanowiliśmy jeszcze kiedyś tu wrócić, może o innej porze roku i w większym gronie przyjaciół, bo to mało znany, a piękny zakątek Puszczy Sandomierskiej. W Stalowej Woli byliśmy po 16-tej lekko zmęczeni.
Opisała; Halina Rydzyk
Zdjęcia; Halina Rydzyk i Maria Werens
Stalowa Wola- Hutnik Osiedle- Jelnia- Droga Czołgowa- HSW- Ozet- Stalowa Wola
Przeszliśmy 11km
Z Ewą i Zbyszkiem poszliśmy pieszo w kierunku Jelni. Początkowo szliśmy leśną dróżką wzdłuż torów. Na wysokości Ozetu przeszliśmy przez tory i dalej szliśmy ulicą Solidarności aż do Wrzosowej.
Tu znaną mi ścieżką weszłyśmy w las i wałem doszłyśmy do leśnej drogi prowadzącej na zachód między hutą a Jelnią. Nie było ciepło, ale słoneczko jasno świeciło. Odpoczęliśmy na pniaczkach, przy wygasłym ognisku drwali leśnych. Na kolejnym skrzyżowaniu postanowiliśmy odbić na południe, by sprawdzić gdzie dojdziemy.
Wkrótce wyszliśmy z lasu na łąki i tu nasza droga się skończyła. Dalej były nieużytki i bagno. Na granicy lasu widać było przecinkę, pewnie tam kończyła się asfaltowa droga jeszcze w budowie. Zaorane pole pokryte było rozbitymi czerwonymi cegłami. Świadczyły one, że kiedyś tu stały domy i teren był zagospodarowany.
Wróciliśmy do naszego szlaku i mijaliśmy rowy wypełnione wodą, w której odbijały się białe pnie brzóz. Gdy doszliśmy do drogi pożarowej nr 6 poszliśmy nią na północ, by dojść do drogi czołgowej. Tu znaną drogą doszliśmy do traktu, który zawracał na wschód. Piaszczysta nawierzchnia nie ułatwiała nam marszu, gdyż ciągle zapadaliśmy się na rozjeżdżonej przez ciężkie pojazdy nawierzchni.
Gdy w końcu doszliśmy do skrzyżowania z drogą mniej uczęszczaną skręciliśmy na północ w kierunku huty i niedalekiej ulicy Grabskiego. Słyszeliśmy w dali za drzewami przejeżdżające samochody.
Leśna droga zaczęła w spinać się pod górę. Tu w ukryciu ujrzeliśmy okrągłe betonowe podstawki po działa. Gdy zeszliśmy w dół ujrzeliśmy betonowe ściany, które wkrótce okazały się dawno nie używanymi kulołapami. Obok zapomnianego budynku doszliśmy do szosy głównej.
Przy szosie Grabskiego rozpoczęto budowę tartaku dla Ikei. Obok duży teren był wystawiony był na sprzedaż. Przeszliśmy obok mojego dawnego zakładu pracy tj. Zakładu Zespołów Napędowych znajdujących się obecnie we władaniu Chińczyków.
Mijaliśmy kolejne zakłady przemysłowe, które tu się rozwijają Wróciliśmy do domów tą samą leśną drogą wzdłuż torów.
Halina Rydzyk
Krzywa Wieś -ściezka dydaktyczno-przyrodnicza " Zdołga"- Krzywa Wieś
Każda pora roku ma swój urok, ale dla mnie najpiękniejsza zawsze jest wiosna. Dni stają się coraz dłuższe, a noce krótsze, słonko zaczyna mocniej świecić i robi się coraz cieplej. Na drzewach pokazują się pierwsze listki, przepięknie kwitną kwiaty, natomiast powietrze staje się coraz świeższe. Z ciepłych krajów wracają do nas ptaki wędrowne i budują swoje gniazda. To taki zaczarowany, magiczny okres. Przyroda budzi się do życia, ale nie tylko ona bo i ludzie w tym okresie robą się weselsi ,częściej się uśmiechają .
Od wielu lat staramy się na wiosnę wyjeżdżać poza miasto ,żeby obserwować przyrodę .Tym razem Halinka zaproponowała lasy niedaleko Kamienia. Byliśmy tam rok temu ale teraz postanowiliśmy iść troszkę inna trasą, którą oczywiście opracowała Halinka specjalistka w tej dziedzinie. Samochód zostawiliśmy przy kościele w Krzywej Wsi, a następnie ulicą asfaltową ponad 2 kilometry maszerowaliśmy do lasu. Ruch na drodze był niewielki a widoki piękne więc szło się wspaniale. Była nas czwórka: Halinka, ja, Marian i Zbyszek. Do lasu weszliśmy niedaleko prywatnego stawu wokół którego było mnóstwo pomostów. Ktoś znalazł sobie sposób na zarobienie pieniążków zarybił staw i teraz pewnie za odpowiednią opłatą wydaje pozwolenia na łowienie ryb.
Od razu trafiliśmy na tablice ścieżki dydaktyczno przyrodniczej „Zdołga” i szlakiem żółto czerwonym wzdłuż tej ścieżki ruszyliśmy w głąb lasu. Podziwialiśmy ogromne połacie zawilców, przylaszczki, fiołki ,miodunkę, dębówkę rozłogową, kaczeńce.
Niedaleko przepięknie położonych mostków natknęliśmy się na czosnek niedźwiedzi. Tam też świadomie zboczyliśmy trochę ze szlaku i tak na wyczucie oraz kompas Halinki szliśmy lasem w niektórych miejscach przedzierając się wokół gałęzi. Ale nie trwało to długo i niebawem znowu znaleźliśmy się na szlaku z którego zeszliśmy w las. Następnie weszliśmy na niebieski szlak i na nim spotkaliśmy zajączka uciekającego przed nami oraz trzy sarenki. Zobaczyliśmy tam również niezwykle okazałe drzewa: dęby pomniki przyrody. Drzewa były ogrodzone 3 pojedyncze i 6 w jednym ogrodzeniu. Wszystkie przepiękne ,ogromne z tabliczkami informującymi ze są to pomniki przyrody.
Wycieczkę po lesie zakończyliśmy w punkcie wyjściowych a więc przy stawie . Halinka zaproponowała obejście stawu od strony lasu i tak też zrobiliśmy . Idąc wydeptana ścieżką podziwialiśmy ogromne ryby tam pływające. Przy stawie było sporo ludzi , widocznie jest to takie miejsce spotkań mieszkańców tych okolic.
Pożegnaliśmy las , został nam jeszcze tylko odcinek szosą po której już jechało więcej samochodów co nam nie bardzo się podobało.
Przeszliśmy w tym dniu 16 km, powoli bez patrzenia na zegarek tylko na budzącą się do życia przyrodę. Zadowoleni i lekko opaleni na twarzach bo słoneczko pięknie świeciło wróciliśmy do domów., planując po drodze następna wyprawę. Wybór padł na Góry Świętokrzyskie.
Momoty Górne- Porytowe Wzgórze
Trasa; Momoty Górne- drewniany kościółek, niebieski szlak; rzeka Bukowa, Duże Stawy, wieża widokowa, Trasa Spacerowa Rezerwat Lasy Janowskie, Cmentarz Partyzancki z Pomnikiem, czerwonym szlakiem przez grzbiet Porytowego Wzgórza, drogą wzdłuż Porytowego Wzgórza jego północnego zbocza, Góry Branewskie, Branew, Gościniec Krzeszowski, Małe Stawy, rzeka Bukowa, Momoty Górne.
W 5 osób przeszliśmy 15km.
Wyruszyliśmy samochodem o 9-tej rano do Momot Górnych. Kościółek był otwarty, więc weszliśmy, by podziwiać jego wnętrze. Przed bramą była informacja o księdzu, twórcy rzeźb w drewnie zdobiących teren kościoła.
Pierwsza kaplica w Momotach Górnych powstała w 1938r. na placu podarowanym przez ordynata Zamojskiego. Ksiądz Kazimierz Pińciurek, który przybył do Momot w 1970r. rozbudował starą kaplicę z parafianami, a następnie sam zajął się dekoracją. Tworzył drewniane rzeźby przez 30 lat. Można je spotkać też przy leśnych drogach w okolicy. Brakowało mi jego dowcipnego kierunkowskazu przed kościołem.
Z mapy „Trasa rowerowa; Wyprawa do leśnego skarbca” zorientowaliśmy się o aktualnym przebiegu niebieskiego szlaku, którym planowaliśmy dojść do Porytowego Wzgórza. Trochę dalej stała drewniana rzeźba żołnierza, upamiętniająca walki grupy płk Zieleniewskiego 1 września 1939r. otoczonej dwiema wrogimi armiami; Armią Radziecką, a drugiej strony niemieckimi wojskami. Około 10 tys. oficerów i żołnierzy poszło do niewoli sowieckiej. Zostali wymordowani w Katyniu wiosną 1940r. Tablica dokładnie opisuje walki jakie wtedy odbyły się.
Tymczasem ruszyliśmy na wschód asfaltową szosą między domkami. Kiedy już zwątpiliśmy, czy znajdziemy szlak, przy kapliczce obok przystanku autobusowego ujrzeliśmy strzałkę z informacją, że niebieskim mamy 6,1km na Porytowe Wzgórze. Szeroka piaszczysta droga prowadziła nas obok wiekowych lip i buków przez pola z kwitnącą pszenicą i błękitnymi chabrami. W słońcu bursztynowo mieniła się woda w rzece Bukowej. Weszliśmy do Parku Krajobrazowego Lasów Janowskich. Za zakrętem droga przeszła w szutrówkę wygodną dla rowerzystów.
Otoczył nas piękny bór sosnowy z młodymi liściastymi drzewkami. Jasnozielone jagodziny radowały oczy. Kwitło jeszcze bagno. Doszliśmy do Dużych Stawów. Zrobiło się upalnie, że Ewa z Marianem zrezygnowali z marszu piaszczystą drogą brzegiem wody i weszli w las na wydmy. Idąc w cieniu drzew podziwiali stawy z wysoka. Pośrodku była duża wyspa z budką lęgową. Na brzegu kwitły żółte irysy.
Doszliśmy do wieży widokowej. Mapka obok ukazywała „Szlak Rowerowy; Czarna Perła”, który zachęcał do wędrówek też na północ od Lasów Janowskich. Z wysoka stawy wyglądały jeszcze ciekawiej. O mały włos rozdzielilibyśmy się, bo nabraliśmy ochotę na okrążenie ich za radą spotkanych rowerzystów. Na szczęście trzymaliśmy się nadal razem, bo okazało się, że brak zasięgu uniemożliwiłby nam odnalezienie się. Odpoczęliśmy przy wiacie turystycznej i obok „Kamienia Pamięci” ufundowanego przez syna „WICHURY” wróciliśmy za szutrówkę prowadzącą do Porytowego Wzgórza. W lesie rosło coraz więcej młodych świerków w cieniu sosen.
Droga była bardziej zadbana, a wśród drzew malowniczo wyglądały białe pnie brzóz. W lewo poszedł koński szlak. Byliśmy blisko rzeki Branwi i dolinki łąkowej wzdłuż niej. Pojawiła się „Trasa spacerowa Rezerwatu Lasy Janowskie”. Tablice zdradzały tajemnice lasu, opisywały zwierzęta i ptaki, informowały, że są tu 52 pomniki przyrody drzew powyżej 100 lat, a sam dąb szypułkowy może żyć ponad 700 lat.
Ścieżka do grobli będącej łącznikiem między obu brzegami rzeki dla partyzantów była zarośnięta, więc poszliśmy dalej podziwiając pomnikowe drzewa. Z radością odnalazłam jeden dąb, pod którym wiele lat temu zrobiłam sobie zdjęcie.Długim drewnianym mostkiem przeszliśmy na drugi brzeg i wkrótce doszliśmy do grobów i Pomnika ku czci Partyzantów.
Zmieniliśmy szlak na czerwony, który poprowadził nas spowrotem wzdłuż Branwi, tylko teraz drugim brzegiem. Marsz ułatwiały nam kolejne mostki nas rozlewiskami. W miejscu dawnego mostu wąskotorówki teraz był szeroki drewniany most. Zapoznaliśmy się ze śladami leśnych drapieżników, minęliśmy samotną mogiłę.
Zaczęła się ostra wspinaczka wąską ścieżką na szczyt Porytowego Wzgórza. Znaleźliśmy pomnik upamiętniający partyzantów polskich i radzieckich poległych w czerwcu 1944r. Pierwsze krople deszczu pośpieszyły nas. U podnóża wzgórza szlak poszedł w prawo, a my ruszyliśmy leśną drogą wzdłuż Porytowego Masywu.
Po prawej stronie mieliśmy bagna i trzęsawiska. Wzgórze porośnięte było jagodzinami w cieniu sosen. Tylko raz mieliśmy wątpliwość w którą drogę skręcić. Zrobiliśmy to za wcześnie i wyszliśmy na podmokłe łąki. Trzeba było zawrócić. Chociaż przestało padać, to ciągle w oddali grzmiało, więc szliśmy prawie biegiem. W końcu ujrzeliśmy tablicę Rezerwatu lasów Janowskich i szlak konny, który przecinał Gościniec Krzeszowski. Szeroki most prowadził nad Branwią Kwitła białym kwiatem kruszyna. Wygodna droga wkrótce skończyła się. Poorana była koleinami, stały wielkie kałuże, a strumienie zrobiły sobie nowe koryta w poprzek gościńca podczas obfitych deszczów. Po prawej mieliśmy Małe Stawy za drzewami. Zapachniało grillem. Przyśpieszaliśmy, by zdążyć przed burzą.
Pocieszaliśmy się, że jest zadaszenie turystyczne przy pomniku żołnierza w Momotach. Zdążyliśmy w ostatniej chwili i lunęło. Wielkie krople deszczu rozbijały się o asfalt, a my zajadaliśmy pozostałe kanapki z plecaków.Ruszyliśmy do Stalowej Woli dopiero, gdy przestało padać i grzmieć. Zdążyliśmy odpocząć delektując się wspaniałym powietrzem w czasie burzy.
Halina Rydzyk.
Ulanów- Glinianka- Ulanów
Trasa; Ulanów- Ośrodek, Hotel Tanew, Hotel Galicja, brzegiem wzdłuż Tanwi do mostu, Dąbrówka- „Relaks u Lecha” Agrowczasy, Ulanów- Zwolaki Agroturystyka „Domowe Zacisze”, „Leśniczówka” Dąbrowica1 Noclegi, Glinianka Leśnictwo, polana Pod Borem, szosa 858, Szubienica, Okrzykówka, Hotel Galicja i Tanew.
W 7 osób przeszliśmy 13km.
Samochód zostawiliśmy na parkingu odnowionego Hotelu Galicja. Brakowało nam na placu przed hotelem drewnianych domków kampingowych. Łąkę, na której opalaliśmy się dawniej, porastały już spore drzewa. Poprowadzono alejkę z ławeczkami do Tanwi. Po lewej mieliśmy stadninę koni. Woda w rzece była wezbrana i z szumem spadała z progów wodnych. Trwały przygotowania przed Hotelem Tanew do Letniego Biegu Flisaków z okazji Dnia Dziecka.
My ruszyliśmy piaszczystą drogą wzdłuż rzeki w kierunku Dąbrówki. Prowadził nas zielony szlak rowerowy ATR. Po prawej stronie mijaliśmy kolejne domki prywatne rekreacyjne ogrodzone siatką. Kwitły już jeżyny, inne kwiaty też dodawały urokowi dróżce. Na moście mignęli rowerzyści, gdy dochodziliśmy wąską ścieżką.
Z mostu mogliśmy podziwiać malownicze koryto Tanwi z bursztynową wodą. Obok była mapa Ekomuzeum w Widłach Wisły i Sanu. Odpoczęliśmy pod zadaszeniem turystycznym.
Ja postanowiłam odnaleźć gospodarstwo agroturystyczne, w którym przed laty kąpałam się w basenie. Większość poszła ze mną i wkrótce znaleźliśmy się przy bramie z napisem „Relaks u Lecha”, a obok „Pole Biwakowe”. Gospodarz wyszedł nam naprzeciwko i wkrótce pokazywał atrakcje swojego królestwa. Był też basen obecnie nieczynny, ale za to do dyspozycji sauna, miejsce do grillowania, kominek i eleganckie sypialnie. Wróciliśmy do Ewy. Tu też trwały przygotowania do Święta Dziecka. Mostem przeszliśmy znów na lewy brzeg rzeki.
Żeby nie iść asfaltem wybraliśmy ścieżkę biegnącą brzegiem Tanwi. Jednak, gdy się okazało, że domostwa zostają w dali spróbowaliśmy iść do nich ugorem na przełaj. Kwitły chabry i dzwonki, rumianki i maki. Drogę zagrodził nam płot. Musieliśmy przejść przez pastwisko, by dojść do lasu. Niedaleko pasły się konie i krowy, które nas ciekawie obserwowały. Wkrótce wydostaliśmy się z gąszczu na szosę prowadzącą do wsi Zwolaki. Na początku zaskoczył nas plac do zabawy dla dzieci. Dalej były zadbane chaty i nowe domostwa. W „Domowym Zaciszu” zapraszano do pokoi gościnnych. Pamiętam, gdy była tu piaszczysta droga i kilka drewnianych chat. Teraz wiekowe sosny minęliśmy za zakrętem i dalsza droga prowadziła wśród malowniczych domków na skraju lasu. Drewniany kościółek stał przy końcu wsi.
Asfalt wił się wśród sosnowego lasu. Doszliśmy do ruchliwej drogi Ulanów- Dąbrowica koło Leśniczówki. Wyszła do nas gospodyni i polecała nocleg w pobliskim domku ukrytym wśród drzew. Może innym razem. Nas czekała jeszcze droga do Glinianki. Wkrótce maszerowaliśmy szutrówką w pięknym lesie sosnowym. Wśród jagodzin wypatrzyliśmy podgrzybka. Jagody były jeszcze zielone. Minęliśmy mostek na rzeczce i usiedliśmy przy piaszczystej skarpie. Wiatr szumiał wśród gałęzi, a my zajadaliśmy kanapki siedząc na miękkim mchu.
Doszliśmy do pól porośniętych zbożem i asfaltowa droga doprowadziła nas między domy. Minęliśmy budynek leśniczówki i skręciliśmy w drogę prowadzącą skrajem lasu, by nie wchodzić do wsi. Musieliśmy wrócić do Ośrodka. Wyszła do nas pani pasąca krowy i porozmawiała o ludziach, którzy wyjeżdżają za pieniędzmi i wracają, by budować domy, zakładać firmy. Dlatego wieś jest coraz ładniejsza.
Mijaliśmy kałuże na drodze. Za strugą skręciliśmy w lewo. Odpoczęliśmy na drągach. Widać było ślady niedawnego pożaru na pniach drzew.
Natrafiliśmy na kępkę kwiatów ogrodowych w środku lasu. Za szosą postanowiliśmy iść na azymut. Najpierw górka, z której zeszliśmy stromym zboczem, a później wycinką do drogi piaszczystej. Dalej prowadziły nas wskazówki z Biegu Flisackiego.
Wokół Hotelu Tanew było mnóstwo ludzi. Ostatni biegacze kończyli trasę. Można było pojeździć na koniach za drobną opłatą. Bufet też oferował różne przekąski. Na boisku tenisowym stało sporo samochodów. Musieliśmy wracać do Stalowej Woli.
Halina Rydzyk
Nisko- Białe Góry- Jelnia- Stalowa Wola
Wycieczkę zainicjowała Ewa Idziniak, a prowadziła lasem Halina Rydzyk.
Przeszliśmy 19km, podejść 190m, zejść 180m ( licznik Ewy Idziniak). Było 9 osób.
MKS linią nr 4, która odjeżdżała o godzinie 9,38 przy Centrum4, pojechaliśmy do Niska- Jednostka Wojskowa. Oczywiście każdy wsiadał na przystanku najbliższym jego miejsca zamieszkania, a Andrzej podszedł koło szpitala, by chociaż nam pomachać. Zdziwiony był liczebnością grupy. Bo chociaż po słonecznej sobocie, był pochmurny poranek i zapowiadano deszcze, to uzbierało się nas 9 osób.
W Nisku najkrótszą drogą doszliśmy do szosy na Nową Dębę. Przez tory, mostem nad Barcówką, obok leśniczówki Barce, doszliśmy do cmentarza. Weszliśmy w las pierwszą napotkaną drogą leśną. A później kierowaliśmy się na północny zachód. Ciągle było lekko pod górę i w dół. Otaczał nas coraz gęstszy las. Igliwie zieleniło się nad żółtą trawą poszycia. Wybieraliśmy drogi mało uczęszczane, ale czasem męczyła świeża szutrówka z kamieniami, które wbijały się w podeszwy butów. Tym sposobem dotarliśmy na Białe Góry. Po odpoczynku w piaszczystym wąwozie na malowniczych korzeniach, ukośnym traktem doszliśmy do szczytu 166,7m.
Droga Chylańska doprowadziła nas do wodnego zbiornika przeciwpożarowego. Mimo dodatnich temperatur był częściowo zamarznięty. Za nim skręciliśmy na zachód, by za kanałem, przy wiekowych pniach, odbić na północ w drogę porośniętą sitowiem. Spotkany wędrowiec zapewniał, że można nią przejść suchą nogą.
Wkrótce mogliśmy podziwiać podmokłe łąki Jelni. Pozostawiliśmy wygodną szutrową Drogę Maszkowską i ufając zapewnieniom Karola, że da się przejść, ruszyliśmy dalej na północ w wysokiej trzcinie. W dali widać było hałdę porośniętą trawą i krzakami. Na szczęście na szerokim jednym z dopływów Jelonka był most i wkrótce znaleźliśmy się na wyasfaltowanej kwadratowej zatoczce na końcu drogi, niedawno oddanej, na terenach przewidzianych pod inwestycje. Na kolejnej zatoczce zrobiliśmy sobie mały odpoczynek przy starych balach.
Szliśmy dalej asfaltem na zachód, wzdłuż głębokich rowów wypełnionych szybko płynącą wodą, do dróżki leśnej w bagiennym źródlisku Jelonki. Tu też udało się przejść suchą nogą, bo grunt był zmarznięty i kałuże pokrywał cienki lód. Zbysiu ujrzał w dali pięć biegnących jeleni. My widzieliśmy jedynie wydeptane ścieżki odbijające w bok, nad rowami z wodą, w wysokie zarośla.
Za Drogą Czołgową, przeszliśmy przez Drogę Przyszowską niedaleko Alutecu. Właśnie zajechały autobusy po pracowników, bo zbliżała się 15-ta. Wzdłuż pomarańczowych słupów wysokiego napięcia doszliśmy do płotu HSW i tak dotarliśmy do czwartej bramy. Kaziu z Ewą poszli przodem. Ewa z Marysią wsiadły do 17-tki niedaleko Ambulatorium HSW. Wkrótce Zbysiu też nabrał tempa. Rozstaliśmy się z Karolem, Ewą i Marianem za stacją. Powoli zmierzchało.
Płuca przepełniała nam żywica i wilgotne leśne powietrze, a policzki piekły owiane wiatrem i słońcem zza chmur. Najważniejsze, że nie padało.
Stalowa Wola – Wrotnia Góra (191 m ) – Stalowa Wola
Dzień był przepiękny lekki mrozik słoneczko i śnieżek biały, który dzień wcześniej niespodziewanie spadł, bo zima w tym roku o nas zapomniała. Nie wyobrażam sobie jak w taki dzień można siedzieć w domu.
Tydzień temu, gdy wracaliśmy z Zemborzyc umówiliśmy się na tą wyprawę. Zbiórka była o 9 na wiadukcie tylko Halinka miała czekać pod Sezamem, ponieważ spała u mamy i tam jej było bliżej.
Niewiele osób zjawiło się, ale dla mnie to bez znaczenia ile jest osób, ważne, żeby wyjść z domu i dla zdrowia przejść się trochę.
Byliśmy w czwórkę Halinka, Marysia, Marian i ja. Drogą na Tarnobrzeg przeszliśmy kawałeczek i za poligonem weszliśmy w las. I tu skończyła się moja wiedza o tym jak idziemy i w którym miejscu się znajdujemy. Nie mam orientacji w lesie, zdaje się na innych, a szczególnie na Halinkę, która świetnie prowadzi. Mój mąż też trochę te lasy zna, bo w młodości biegał po nich, więc razem z Halinką zabawiał się w przewodnika.
Naszym celem była góra Wrotnia, ale ta niedaleko śmietnika, bo z tego co przeczytałam Wrotnie Góry to pasmo wzniesień, które są pozostałością po cofnięciu się lądolodu i jest ich trochę. I słynna góra „czołgowa”, która znajduje się daleko od celu naszej wyprawy też nosi nazwę Wrotnia.
Górę oczywiście zdobyliśmy, wspinając się wcześniej trochę, bo nasi przewodnicy specjalnie wybrali trasę z dużymi podejściami. Zawsze, gdy znajdę się w tych okolicach nie mogę się nadziwić, że są tam takie wzniesienia.
Las był cudowny, drzewa pokryte śniegiem wyglądały jak w bajce, natomiast nasłonecznione młodniki były zielone i tworzyły niesamowity kontrast z bielą śnieżną.
Mieliśmy urocze spotkanie z mieszkańcami lasu. W pewnym momencie zauważyliśmy stado jeleni, wydawało nam się, ze zaraz uciekną w popłochu ale one wyraźnie zainteresowały się nami. Stały długą chwilę niedaleko nas bacznie się nam przyglądając. To było niesamowite ja jeszcze czegoś takiego nie przeżyłam. Miałam wrażenie, ze zaraz ruszą na nas i tymi ogromnymi rogami nas staranują. Po chwili zwierzęta ruszyły, ale zaraz zawróciły i znowu bacznie nam się zaczęły przyglądać. Znudziło im się w końcu, bo pobiegły dalej.
Ulice prowadzącą do Bojanowa przecięliśmy w okolicy Ciemnego Kąta i lasem dalej doszliśmy do stadionu Stali. Halinka koło Urzędu Skarbowego poszła do mamy a my udaliśmy się do domu ulicą Hutniczą.
Nawigator włączyłam i wyłączyłam pod moją klatką. Wyliczył mi, że zrobiliśmy 17749 m a więc prawie 18 km oraz 232 m podejść i zejść 255 m.
Trasa
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zG3poTssRmQg.kYUedWicawjs
Rudnik nad Sanem - Rudnik Stróże PKP - jezioro Podwolina - Nisko Podwolina PKP
Rudnik nad Sanem – Polska Stolica Wikliny, takie hasło przeczytałam na stronie internetowej Urzędu Miasta.
Miasto to swoją nazwę wzięło od rzeki Rudnia a powstało na gruntach wsi Kopki, co zostało potwierdzone aktem erekcyjnym w 1552 r.
"My Zygmunt August, król Polski wynagradzając wierne sługi chętnie nam i Rzeczypospolitej przez Krzysztofa Gnojeńskiego niesione, pozwalamy na gruntach wsi Kopki nad rzeką Rudnik w powiecie sandomierskim, należących do jego żony Katarzyny z Tarnowskich, założyć miasto o nazwie Rudnik, Anno Domini 1552." – to streszczenie dokumentu.
To był pomysł Halinki a mnie i Ewie bardzo się spodobał. Przejazd pociągiem do Rudnika a potem przejście do Podwoliny i powrót do domu również pociągiem. Dla Halinki był to taki sentymentalny wyjazd, ponieważ wiele lat temu w mieście tym bardzo często ze swoim synem przebywała. Na początek chciała pokazać nam pałacyk wzniesiony ok. 1760 roku przez Jana Grabińskiego. Obiekt ten zmieniał swoich właścicieli był też wielokrotnie przebudowywany i rozbudowywany. Jest on obecnie własnością rodziny Tarnowskich, która kiedyś utraciła go przez upaństwowienie.
Leśną ścieżką udałyśmy się, więc w poszukiwaniu dworku. Bardzo szybko doszłyśmy do ulicy prowadzącej do Leżańska, bo tam miało być wejście do parku pałacowego, ale nigdzie nie mogłyśmy go znaleźć, więc postanowiłyśmy zostawić to na inną wycieczkę a teraz przejść do centrum miasta.
Szłyśmy wzdłuż ulicy mijając kolejno stadion sportowy, cmentarz a potem przepięknie odremontowany młyn o nazwie Kaszarnia. W młynie można kupić mąkę na różne wypieki oraz ekologiczną kaszę gryczaną Na rzeczce i jej brzegu zobaczyłyśmy mnóstwo kaczek.
Gdy przechodziłyśmy koło kościółka dzwony zaczęły bić, ludzie odświętnie ubrani szli na mszę i co niektórzy dziwnie spoglądali na idące trzy baby z plecakami i aparatami w ręku.
Na rynku ustawionych było kilka figur z wikliny, promujących przemysł wikliniarski, który jest wizytówką tego miasta. Zrobiłyśmy sobie przy nich zdjęcia. Bardzo podobały nam się odnowione domki, ale niestety były tam też straszne rudery, które szpeciły to miejsce. Szkoda, że tak jest, bo takie małe ryneczki mają swój urok, są miejscem spotkań mieszkańców i powinno się zadbać o ich estetykę.
Z mapą w ręku Halinka prowadziła nas dalej uliczkami tego małego miasteczka. Za przejazdem kolejowym ulica Kończycką doszłyśmy do mostku na Stróżance, za którym to skręciłyśmy szeroką ścieżką w las.
W lesie było pięknie, bo śnieżku troszkę napadało, więc zrobiło się biało, ale było go niewiele tak, że nie utrudniał nam marszu.
Po jakimś czasie skręciłyśmy w bok i doszłyśmy do torów kolejowych, przy których już cały czas wędrowałyśmy. Z jednej strony miałyśmy lasek z drugiej wyższy nasyp kolejowy, wiec było zacisznie. Halinka nie mogła się nadziwić jak las pięknie podrósł, bo pamiętała jak były tam kiedyś małe sadzonki no, ale czas szybko leci.
Przy zaniedbanej z powybijanymi szybami stacji kolejowej w Rudniku Stróże zrobiłyśmy sobie przerwę na posiłek. Ławka na peronie, na której siedziałyśmy tez była częściowo zniszczona, więc komfortu nie było, ale została przynajmniej wiata, więc było zaciszniej.
Idąc dalej wzdłuż torów zobaczyłyśmy znanego już nam z wcześniejszych wypraw Światowida, który taż już nie miał wszystkich tabliczek.
Zalew w Podwolinie do którego doszłyśmy w szacie zimowej prezentował się pięknie. Nas szczególnie przywitał, bo gdy zaczęłyśmy wędrówkę jego brzegiem przyszła zamieć śnieżna. Byłyśmy na odkrytym terenie, więc nie było to przyjemne. Postanowiłyśmy nie poddawać się i mimo tego obejść go dookoła. Szło się ciężko, bo zimny wiatr wiał nam w twarz. Po ok. 10 min ucichło i zrobiło się pięknie.
Do stacji kolejowej zostało nam ok. 20 min drogi. Tam na ławeczce na peronie poczekałyśmy na pociąg delektując się gorącą herbatką.
Przeszłyśmy 14 km, podejść było 165 m a zejść 187 m.
Trasa
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.kaWuJ929tsww
Nisko Warchoły – Soputek – Babia Góra – Jelnia bagna – Aluteck – Stalowa Wola
Ta wyprawa to pomysł Halinki. Busem 7 osób, bo tyle się nas zgłosiło podjechaliśmy za Nisko na Warchoły. Na miejscu czekał na nas jeszcze jeden uczestnik wyprawy i już w ósemkę ruszyliśmy na spacerek do Stalowej Woli
Pierwszym naszym celem było piękne jeziorko zagubione w lesie o nazwie Soputek. To niezwykle urokliwe miejsce, ostoja ptaków. Po okrążeniu jeziorka ruszyliśmy dalej na Babią Górę, wzniesienie o wysokości 184,2 m. Na szczycie zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie i górkami ruszyliśmy w kierunku Stalowej.
Bezbłędnie prowadziła nas Halinka momentami przyprawiając o zadyszkę, bo wejść i zejść było trochę. Następnie przez Jelnie –bagna doszliśmy do Alutecu a potem wzdłuż torów do miasta.
Pogoda była cudowna, humory nam dopisywały, wiec wyprawa nam się udała. Zrobiliśmy 20351 m marszu 310 m podejść i 263 m zejść.
Trasa
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zG3poTssRmQg.ko4oYjc3f3Ho
Tarnobrzeg - spacer wokół jeziora tarnobrzeskiego
Jezioro Tarnobrzeskie to zbiornik wodny utworzony przez zalanie wodą z Wisły wyrobiska górniczego powstałego po odkrywkowej kopalni siarki w Tarnobrzegu. Jego powierzchnia wynosi 560 ha a głębokość do 110 m.
Już od dawna planowaliśmy wyprawę wokół tego akwenu, ale coś nam zawsze przeszkadzało aż w końcu postanowiliśmy zwiedzić nie tak odległe od naszego miejsca zamieszkania tereny.
Jak zwykle przewodniczką była Halinka, która jako jedyna z nas była już nad tym jeziorem, ale mimo wszystko zaopatrzona była w odpowiednie mapy, taka, bowiem jest Halinka lipy nigdy nie odstawia przy niej wszyscy czujemy się bezpiecznie.
Było nas sześć osób: ja, Halinka, Ewa, Marysia, Helena i Marian. Podjechaliśmy nad zalew od strony jednej z najstarszych dzielnic Tarnobrzega Miechocina. Planowaliśmy zostawić samochód blisko jeziora, ale ponieważ były zakazy to zostawiliśmy go koło kościoła, który po spacerze zamierzaliśmy zobaczyć.
Zalew zrobił na nas duże wrażenie, mimo dosyć ruchliwej ulicy przechodzącej z jednej strony jeziora i widoku na obiekty kopalni Machów, które mnie się nie podobały.
Spacer zaczęłyśmy idąc w kierunku przystani, przy której było dosyć dużo ludzi a zwłaszcza dzieci, które ciągnęły do wody małe żaglóweczki.
Brzeg jeziora był z tej strony uregulowany, dosyć spora plaża, czego się nie spodziewałam i zieleń z ogromną ilością żółtych mleczy, które przepięknie tam wyglądały. Z boku na ścieżce asfaltowej zobaczyliśmy dużą grupę biegaczy, odbywał się tam, bowiem Bieg Siarkowca.
Ale my, żeby obejść jezioro musieliśmy oddalić się trochę od jego brzegu. Przechodziliśmy koło schroniska dla zwierząt, budynków kopalni, pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej, podziwialiśmy piękne krzewy rosnące wokół.
Zejściem zrobionym z betonów doszliśmy na brzeg, gdzie zrobiliśmy sobie odpoczynek, a potem nasza wędrówka prowadziła przez trawy, w których wylegiwał się dosyć spory padalec. Spotkanie z tym gadem najbardziej przeżyła Helenka, która z wielkim krzykiem przebiegła ten odcinek trasy. Ale to nie jedyna niespodzianka, bo trafiliśmy tam na mokradła, przez które trzeba było przeskakiwać.
Byliśmy bardzo szczęśliwi, gdy wyszliśmy na wolną przestrzeń. Przed nami było bardzo ciekawe wzgórze a z drugiej strony piękna wysepka na jeziorze.
Wyprawę zakończyliśmy przy kościółku gdzie czekał na nas samochód, ale ponieważ zostało nam jeszcze trochę czasu więc podjechaliśmy pod pałacyk w Dzikowie gdzie chwile jeszcze pospacerowaliśmy podziwiając park i ładnie odnowiony pałac.
Kłyżów – Zarzecze -Racławice – Nisko
Po dłuższej przerwie związanej ze świętami i przeziębieniami, które wyjątkowo w tym roku mnie gnębiły postanowiłam wyruszyć na wyprawę organizowana przez Halinkę. Autobusem miejskim ja Halinka i Marysia bo tyle było chętnych podjechałyśmy do Kłyżowa skąd spacerkiem przeszłyśmy do Niska.
Nasza traska początkowo prowadziła lasem, którym pięknie się szło udeptanym śniegiem z dala od samochodów. Ale dalej już musiałyśmy iść wioskami co nie bardzo podobało się Marysi ponieważ trochę czuć było dymy z kominów nie zawsze przyjazne dla środowiska, bo niestety zdarzają się przypadki , że ludzie wkładają do pieca plastiki itp.
W Zarzeczu przy kościele zrobiłyśmy sobie przerwę na posiłek a następnie mostem na Sanie którym płynęły pokruszone kry dotarłyśmy do Racławic. Jak zwykle gdy jesteśmy w tych stronach zachwycałyśmy się pięknym odremontowanym dworkiem i jego otoczeniem.
Bardzo sprawnie nasza przewodniczka Halinka doprowadziła nas do Niska skąd autobusem dojechałyśmy do Stalowej. Przeszłyśmy prawie 12km i poznałyśmy okolice Stalowej, które okazuje się, że mniej znam niż dalsze zakątki naszej pięknej ojczyzny.
Nisko- Warchoły- Wrotnia Góra 173,8m- Jelnia 180m- Ambulatorium HSW
Wyjechaliśmy spod Centrum4 MKS 4-ką o godz. 7,58. Wysiedliśmy na ostatnim przystanku w Nisku i ruszyliśmy na zachód. Za torami skręciliśmy w drogę obok kościoła św. Jana Chrzciciela. Na Warchołach, po przejściu mostem nad Barcówką, Mieliśmy problem, jak wejść do lasu, bo na drodze wyrosła posiadłość. Musieliśmy kluczyć bocznymi drogami i ścieżkami, zanim nie weszliśmy na leśną przecinkę prowadzącą na zachód. Wkrótce minęliśmy linie wysokiego napięcia i musieliśmy skręcić na północ. Minęliśmy jezdnię ze świeżym szutrem w środku lasu. Niewysoki wąwóz doprowadził nas pod zadaszenie. 5 km za nami i mogliśmy zjeść
Wkrótce przyjechał rowerem Marian i poszliśmy wspólnie znów na wschód, drogą prowadzącą na Soputek. Obok przejechało na koniach dwóch jeźdźców. Na rozgałęzieniu wybraliśmy równoległą do Bojanowskiej szosy i długo szliśmy mijając kolejne przecinki i górki. Zwalone pnie drzew zagrodziły nam przejście przed Wrotnią Górą. Marian odjechał do domu, a my skręciliśmy w kierunku Nierody. Za szosą drogę przecięło nam stadko siedmiu łani. Wspięliśmy się na górę Jelnię i przysiedliśmy na pniakach jej wschodniego zbocza. Tu dopiero spotkaliśmy turystów. Szliśmy wzdłuż długiej góry.
Za Drogą Czołgową widać było samochody na Szosie Przyszowskiej wiodącej z Alutecu. Po piasku, mając słońce za plecami, doszliśmy do krzyżówki i odbiliśmy w prawo. Odpoczęliśmy na ławce przy Ścieżce Dydaktycznej. Dalej wzdłuż pomarańczowych słupów wysokiego napięcia, później siatki HSW doszliśmy do 4-tej bramy. Na terenie dawnej HSW hałasowali młodzieńcy na quadach. Zostałam na przystanku MKS czekając na 17-tkę, a reszta pognała do domu.
W 5 osób przeszliśmy 16km. Rano była mgła, ale jak wychodziliśmy z lasu słońce próbowało ocieplić powietrze. Szliśmy głównie szlakiem końskim. Każdy miał po kilka grzybków, a niektórzy nawet prawdziwków. Byłam zauroczona lasem. W tej części Lasów Janowskich jeszcze dotąd nie byłam.
Zaczęliśmy od Osiedla Leśnego Obrówka. Jest tu Ośrodek Edukacyjno Ekologiczny. Przy nim utworzono dwie ścieżki dydaktyczne po lesie wśród leśnych jeziorek i bagienek. Tymi szlakami doszliśmy do Szlaku Końskiego. Krótko szliśmy Gościniec Biłgorakski, by dalej iść Drogą Miastową. Niedaleko Gwizdowa, tego bliżej Frampola nasz szlak zakręcił znów w kierunku Gościńca Biłgorajskiego. Przez Łysą Górę i Duży Wiąż doszliśmy do dawnej drogi prowadzącej na Porytowe Wzgórza. Kiszczańską Drogą prowadziły nas na zmianę szlak zółty PTTK lub niebieski rowerowy. Trochę mnie to zmyliło, ale najważniejsze, że w końcu poszliśmy dobrze prosto na Janów Lubelski.
https://drive.google.com/open?id=1ARwYtD8DH_KpnGmEj7jXxd4QfMQ&usp=sharing
MKS nr 4 dojechalismy do Malców a potem pieknymi lesnymi sciezkami spacerkiem doszlismy do Stalowej. Było nas 3 osoby: ja Halinka i Marian. Nie potrafię dokładnie opisać trasy bo idę zawsze jak ciele za Halinką i nigdy nie wiem gdzie jestem. W górach potrafie prowadzić w naszych lasach niestety gubię sie. Ale naszym zadaniem było wyjść z domu na powietrze zrobic troche kilometrow i ten cel zrealizowaliśmy. Spacerek udał się , zrobilismy 14,5 km.
https://drive.google.com/open?id=1rGvb0XTUXGyOPss8MbcsEq0pw8I&usp=sharing
Agatówka - Góry Turebskie - ścieżka edukacyjna - Stalowa Wola
MKS-em nr 4 spod Centrum4 o godz. 8.54 dojechaliśmy do Agatówki przy stacji CPN. Było nas 6 osób + pies.
Przeszliśmy 16km, w tym 2 osoby tylko 13km, gdyż od cmentarza wróciły 19-ką. Pogoda nam dopisała. Nie padało, słońce czasem się pojawiało i było ciepło jak na jesień późną. Sarenki migały nam między drzewami. Zaskroniec obudzony ciepłem zgubił się na drodze.
https://drive.google.com/open?id=1_u5POyCbVE1oCYu31aREDt3CDkM&usp=sharing
W cztery osoby podjechalismy do Kłyżowa a nastepnie przez most kolejowy doszlismy do żółtego szaku, który prowadzi z Leżańska do Sandomierza i nim doszlismy do Stalowej Woli.Szlak był ładnie zaznaczony i prowadził wzdłuż Sanu. Przeszliśmy 12,5km
https://drive.google.com/open?id=141uu_s5Qbar-0RCQR8EdWTZgNAM&usp=sharing
Kłyżów- Rybakówka, Borek, Krzaki, Misiurowa, Piskorowy Staw, Nasze Piaski Olszowiec, Pysznica
We dwie z Ewą Idziniak przeszłyśmy 13km, ze średnią prędkością 3,3 km/godz.
Wyjechałyśmy MKS 17-ką o godz. 7,45 w niedzielę do Kłyżowa. Zajrzałyśmy na Rybakówkę. Woda w stawie była zamarznięta. Mijałyśmy kolejne domki i laski na pagórkach, by koło posiadłości z bramą ozdobną skręcić na zachód. W ten sposób obeszłyśmy wokół Lisie Górki. Fajnie się szło polami po białym śniegu lekko ujeżdżonym na bocznych drogach. Tylko odcinek Piskorowy Staw do skrętu na Nasze Pisaki był czarnym asfaltem. I akurat jechało sporo samochodów w oba kierunki. Mimo plusowej temperatury i roztopów w mieście, my miałyśmy zimę i nawet buty nam nie przemokły. Renatka Cichy opowiadała, że Morsy kąpią się w Naszych Piaskach. Rzeczywiście był spory przerębel w lodzie. Nie było wiatru i tylko słońce schowało się za chmurami. Pojawili się pojedynczy spacerowicze.
Dalej szłyśmy opłotkami Olszowca i dopiero na czarnej ścieżce rowerowej do Pysznicy przyśpieszyłyśmy i nasza prędkość doszła do 5,9km/godz. Wg Ewy.
Byłyśmy 2 minuty przed odjazdem MKS 17-ki tj. 12,05.W domu okazało się, że jestem przepocona, ale był czas na odpoczynek.
https://drive.google.com/open?id=1N3RiSeRJZNcg-3HF6rdME6QrRgE&usp=sharing
Kłyżów- Rybakówka- Lisie Górki 180,2m – Krzaki- Misiurów –
Misiurowa- Piskorowy Staw- Trzy Stawy – Nasze Piaski- Kaczyłów- Pysznica- Ziarny- Sudoły
MKS 17 o godz. 7,45 spod Centrum4 zawiózł nas do Kłyżowa. Niektórzy z nas mają bezpłatne bilety, inni zapłacili 3zł. Tym razem było nas więcej, bo aż 8 osób.
Mimo, że zapowiadali słoneczny dzień, to słońce schowało się za chmurami i był mróz –2 ºC. Zaczęliśmy marsz od Rybakówki zamkniętej w porze zimowej. Widać było lód na stawie. Tym razem poszliśmy boczną drogą przez Lisie Górki 180,2m. Do Krzaków zeszliśmy koło bramy z napisem Zbychowo. Z radością opuściliśmy wyślizganą drogę i skręciliśmy na zachód polną, mało ujeżdżoną. Wokół rozległe podmokłe łąki z lasami na horyzoncie. Odpoczęliśmy pod zadaszeniem turystycznym we wsi Misiurów. Wojtek poszedł swoją drogą, a my znów na zachód do nowego osiedla domków Misiurowa. Za lasem było słychać dzwony w kościele w Krzakach.
W Piskorowym Stawie 181,9m n.p.m. musieliśmy 500m przejść asfaltową, czarną szosą. Samochody mijały nas ostrożnie. Koło pomarańczowej kapliczki skręciliśmy w las. Doszliśmy do Trzech Stawów. Obok nich były ustawione płotki do skoków konnych. Wróciliśmy do rozdroża i leśną drogą schodziliśmy obok zakrzaczonych dołów do zakrętu szosy na Pysznicę. Szybko przeszliśmy przez czarny asfalt na drugą stronę, by znów po białym śniegu, wśród dorodnych sosen dojść do kąpieliska Nasze Piaski. Pozostała jeszcze dziura w lodzie po kąpieli morsów. Całe kąpielisko było ogrodzone i niedostępne bez zgody właściciela, którego telefon był na planszy. Widzieliśmy na śniegu pokrywającym lód ślady kół samochodów.
Odpoczęliśmy pod kolejnym zadaszeniem nieopodal białej, murowanej kapliczki. Obok była tablica z mapą atrakcji Lasów Janowskich. Słoneczko grzało nas w plecy. Znów mieliśmy krótki marsz czarnym asfaltem, by za stajniami odbić na zachód. Szerokie pola wokół doprowadziły nas do granicy lasu. Widzieliśmy już wieżę kościoła w Pysznicy. Wzdłuż Pysznianki w nowym osiedlu doszliśmy do szosy przy kościele, mijając krzyż. Wkrótce ujrzeliśmy zabytkową plebanię w Pysznicy z 1906 roku zapisaną do rejestru zabytków w 2008 roku, na tle wysokiej, drewnianej rzeźby. Tablica informacyjna zachwalała malowidła w jej jadalni, zabytkowy parkiet, piece kaflowe. Jest w niej 9 pokoi i dobudowana kuchnia ze spiżarnią. Ksiądz krzyknął za nami, żebyśmy zamykali drzwi kościoła, bo jest ogrzewany. Udało nam się wejść do przedsionka i przez szklane drzwi podziwiać jego wystrój. Z tablicy wyczytaliśmy, że budowano go w latach 1926- 31 jako murowany. Pierwszy drewniany powstał w 1564r. w miejscu, w którym, jak głosi legenda król polski Zygmunt August zobaczył na polowaniu jelenia z krzyżem w porożu i dlatego nazwał go p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego. Później jeszcze kilka razy przebudowywali drewniany kościół.
Była godzina 13-ta i mieliśmy 1 godzinę do odjazdu MKS 17. Jednogłośnie ruszyliśmy na południe czarnym asfaltem. Mijając Ziarny wspomnieliśmy kolegę Bronka, który już odszedł 3 lata temu. Słońce już świeciło mocno grzejąc nas w twarze.
Na przystanku w Sudołach czekaliśmy 2 minuty na MKS.
Nisko- działki pracownicze- Podsanie- most kolejowy na Sanie-Zasanie- Rędziny- Sudoły- Stalowa Wola
Wyjazd był w niedzielę spod Centrum4 przy Biedronce MKS-4 o godz. 8,52. Było nas 4 osoby. Na ten dzień zapowiadano odwilż i niewielkie opady.
Wysiedliśmy w Nisku koło koszar. Karol pokazał nam dawny młyn. Zrobiłam pamiątkowe zdjęcie przy figurze ustawionej w 1907 przez ówczesnych właścicieli Niska, których przodkowie nabyli je w drodze licytacji od władz austriackich.
Przejście przez park utrudniały śliskie dróżki. Wśród starych drzew ustawiono urządzenia do ćwiczeń na powietrzu. Był amfiteatr i mostek nad strumykiem. Bramą opuściliśmy park i szliśmy wyślizganą drogą wzdłuż działek pracowniczych.
Tak doszliśmy do Podsania. Na szczęście środek drogi był przykryty cienką warstwą śniegu, po której się bezpiecznie szło. Wojtek odszedł swoją drogą w kierunku Moskali, a my w trójkę okrążyliśmy domki, małe zamarznięte w dolince jeziorko i doszliśmy do nasypu kolejowego. Ścieżką pokrytą lodem wspięliśmy się na kładkę przy moście kolejowym. Minął nas rowerzysta. Zaczęło padać i wyciągnęłyśmy z Ewą parasole, Karol miał pelerynę przeciwdeszczową. Dobrze, że nie wiało.
Najważniejsze, że mogłam sprawdzić, iż San pokrywała warstwa lodu. Przy brzegu było trochę wody, a dalej przymarznięte do siebie okrągłe kry. Gdy zeszliśmy na Zasanie dalsza droga była łatwiejsza, bo po czarnym asfalcie aż do Rędzin. Po lewej stronie w dole poprzez gałęzie widzieliśmy koryto rzeczki Korzanki. Przeszliśmy mostkiem obok dwóch kolorowych kapliczek.
Za wsią otoczyły nas pola pokryte śniegiem aż do Sudół. Gdy w dali z mgły wyłoniła się wieża kościoła w Pysznicy wiedziałyśmy, że już niedaleko. Byliśmy już nieźle przemoknięci i spoceni. Minęliśmy rozjeżdżone pole, z którego startują motolotnie. Przyspieszyliśmy na asfalcie, ale okazało się, że autobus odjechał 5 minut przed naszym przyjściem do Sudół. Karol wstąpił do kolegi, a my wolałyśmy jak najszybciej znaleźć się w domu.
Siadłyśmy jeszcze z Ewą na przystanku i zjadłyśmy kanapkę, by nabrać sił do dalszego marszu. Na moście widziałyśmy, że na wysokości Stalowej Woli tylko pół Sanu jest zamarznięta. Po wodzie pływały dzikie kaczki, które nagle poderwały się z wody i przefrunęły dalej. Tylko ślady łapek widać było na lodzie pokrytym cienką warstwą śniegu na drugim brzegu.
Gdy dotarłyśmy do domu, za oknem zaczął prószyć śnieg. Zima wróciła.
W 3 osoby przeszliśmy 14 km.
W niedzielę 2 kwietnia 2017 wyjechaliśmy samochodem w 7 osób o godzinie 8.00 w kierunku Kamienia.Samochód zostawiliśmy pod kościołem w Podlesiu i przeszliśmy całą ścieżkę Zdołga tę krótszą, bliższą Podlesia. W sumie przeszliśmy 8km.
Pogoda była słoneczna, spod nóg wyskakiwały nam żaby, na ścieżce biegały gęsto mrówki, a pod koniec dnia było wręcz upalnie.
Spotkaliśmy zaskoczeni wśród liści czosnku i kaczeńcy wystające z ziemi 2 kwiaty łuskiewnika różowego http://zimorodek.com/puskiewnik-rowy-lathraca-sguamaria/ .
Były też w dużych ilościach białe zawilce, a między nimi przylaszczki, miodunki, kokorycz, ziarnopłon wiosenny, kaczeńce, podbiał. Pszczoły już pracowicie zbierały nektar, a nawet motyl pawie oczko siedział na kwiatach kaczeńca. Wśród gałęzi jeszcze pozbawionych liści głośno śpiewały ptaki.
Tym razem na skraju lasu od zadaszenia poszliśmy asfaltową drogą na południe. Mijaliśmy działy ze świerkiem i strumyki wodne, by dojść do glinianek pozostałych po dawnej cegielni. Wędkarze urządzili sobie tu pomosty do łowienia ryb. My odpoczęliśmy pod zadaszeniem turystycznym niedaleko pagórka widokowego. Następnie wzdłuż łąki doszliśmy do drogi wchodzącej w las. Prowadził nas szlak czerwono- żółty. Dzięki temu, że na gałęziach dopiero nabrzmiewały pąki liści, widoczność była dobra i z łatwością znajdowaliśmy właściwą drogę. Pod świerkiem opanowanym przez krzaczki jemioły skręciliśmy do głębokiego jaru nad którym prowadziły dwa drewniane mostki. W dole wąskim strumieniem płynęła woda a na wilgotnym poszyciu kwitły kaczeńce.
Wróciliśmy na główną drogę leśną. Szlak biało- niebieski odszedł w lewo. Kiedyś nim szliśmy, a teraz ciągle na północ doszliśmy do bitej drogi. W rowach po bokach płynęła woda, dalej w krzakach kwitły zawilce i małe kępki przylaszczek. Zapachniało czosnkiem niedźwiedzim w miejscu, gdzie strumyk przepływał pod drogą. Było ciepło i słonecznie, więc z żalem opuszczaliśmy ten malowniczy zakątek, w którym wiosna zawsze jest troszkę wcześniej niż bliżej Stalowej Woli.
Pozostało nam jeszcze asfaltem dojść do kościoła w Podlesiu. Msza skoczyła się i mogliśmy zajrzeć do środka.
Goliszowiec, Oszustowe Łąki, Białe Góry 168.3m,
dawna kolejka wąskotorowa, Kruszyna, Goliszowiec.
Wyjechaliśmy samochodem w 5 osób o godzinie 8.00. Niespodziewanie od 6-tej przybywało mgły i jechaliśmy przy widoczności zaledwie kilku metrów. Z mostu nie widać było Sanu i dopiero w lesie mgła znikła. Tego dnia przeszliśmy 10km.
Zostawiliśmy samochód obok odnowionej zbiorowej mogiły ofiar z 1942r. Miejscami zwinięto z drogi asfalt bardzo popękany, później śmialiśmy się, że znaleźliśmy go na nowej szutrówce z Kruszyny do Goliszowca. Najważniejsze, że nie musieliśmy brnąć w kałużach, które zawsze na wiosnę tam zalegały.
Zaczęliśmy marsz na północ łąkami nieopodal pustego bocianiego gniazda kierując się niebieskim szlakiem. Zajrzeliśmy nad bobrzy staw, ale widać było, że chyba bobry wyniosły się z tego uroczego miejsca. Drewniany mostek nad Dużym Rowem wprowadził nas w Oszustowe Łąki. Szkoda, że słońce jeszcze nie przebiło resztek mgły, bo znajdowaliśmy zwinięte kwiaty zawilców i fiołków. Szkoda, bo liczyliśmy na fiolet fiołków, których wiosną jest tu mnóstwo. Nad kałużami żółciły się kaczeńce. Maria zwróciła mi uwagę jak wiele krzaków jałowca rośnie na Białych Górach. Strugi na bocznych drogach mieliśmy za sobą. Odpoczęłyśmy przy zadaszeniu, w którym został tylko stół i dach.
Dalej wśród zeszłorocznych wrzosów szliśmy pomarańczowym szlakiem Lipskich Lasów aż do drogi prowadzącej dawnym nasypem wąskotorówki. Jeszcze w piasku widać było drewniane podkłady, a Ewa znalazła nawet metalowy gwóźdź.
Za asfaltową drogą do Lipy, dukt wąskotorówki był utwardzony i szło się lepiej w pięknym sosnowym lesie. Po drodze mijaliśmy ambony. Zakończyliśmy marsz przy mostku na Łukawicy. Doszliśmy do Kruszyny z jej stawami.
Wróciliśmy do nowej szutrówki, którą prowadził szlak żółty. Chwila zadumy nad mogiłą poległych w 1942r. Podziwialiśmy jak rozrosła się Kruszyna przez te lata. Leśniczówki przy rozdrożu już nie było i zadaszenia. Ale ławki tym razem uchowały się i mogliśmy odpocząć. Znajdowaliśmy się na terenie Projektu „W zgodzie z naturą LIFE+ dla Janowskich Lasów” i kolejne tablice informowały nas o nowej szansie poprawy zachowania siedlisk.
Wzdłuż asfaltu do Goliszowca ujrzeliśmy w pełnym słońcu rozwinięte fiołki, ale ten gatunek nie pachnie. Modrzew miał kolorowe pączki. Minęła 13-ta i trzeba było wracać do Stalowej Woli, chociaż zrobił się upalny, słoneczny dzień.
https://drive.google.com/open?id=1K7pmBo2qyBj0PHcii35Svv81jyo&usp=sharing
Maliniec, Osówek, Kierzki, Łukawica, Maliniec
W niedzielę miała być niepewna pogoda, mimo to zdecydowaliśmy się wyjechać samochodem w 6 osób do Malińca. Rano słońce na wschodzie pięknie świeciło, ale po niebie przewalały się ciężkie chmury, gdy wyjeżdżaliśmy rano o 8-ej godzinie. Na szybach samochodu za Brandwicą pojawiły się krople deszczu, ale udawaliśmy, ze ich nie widzimy. Jechaliśmy przez Lipę, Gielnię. W lesie pojawiły się białe połacie kwitnącego zawilca. Tego dnia przeszliśmy 10km.
Za Banią skręciliśmy w lewo przy stawie Pilarnia Duża. Było trochę zimno, gdy wychodziliśmy z małego parkingu przy sklepie w Malińcu drogą asfaltową na Osówek. Wokół nas rozległe stawy, jak jeziora na Mazurach pod ciężkimi chmurami. Coś czasem kropnęło, ale ciągle nie padało. Woda w stawach czysta, kaczeńce kwitły nad strumykami. W lesie drewniana figurka Chrystusa na drzewie. W kaplicy w Osówku msza zaczynała się o 9.45, więc mogliśmy na chwilę wejść do środka. Obok pomnik upamiętniający rodziny wymordowane we wrześniu 1942r.
Kiedyś jechałam drogą na południe, więc teraz wybrałam kierunek na północ. Tam nie byłam. Wędrowaliśmy w nieznane wspierani tylko mapką i kompasem. Asfalt się skończył i zaczęła się wyjeżdżona, piaszczysta leśna droga. Skręciliśmy w prowadzącą między stawami. Na niebie pojawiły się puszyste, białe obłoki pięknie odbijające się w wodzie. Nad nami przeleciały trzy żurawie. Później usłyszeliśmy ich krzyk na zarastającym stawie i ujrzeliśmy je w dali lecące na tle ściany lasu. Wróciliśmy do piaszczystego traktu, by znów odbić do osady Kierzki z jedną chatką.
Za Kierzkami na mapie miałam drogę, ale tym razem zakończyła się na ogrodzeniu młodnika. Nie chcieliśmy zawracać. Ruszyliśmy wysokim podszytem ścieżkami dzikich zwierząt na wschód. Słońce po prawej ręce. Znów ogrodzenie pojawiło się przed nami, ale z radością ujrzeliśmy lukę z lewej strony. Tym sposobem doszliśmy do głębokiego i szerokiego rowu prowadzącego w kierunku Łukawicy. Chcieliśmy tam dojść, ale wygodną drogą. Ania narzekała na nowe buty, a Ewa nie chciała przejść kładką z jednego drąga. Ruszyliśmy wzdłuż rowu na północ i wkrótce ujrzeliśmy zwężenie na pół metra, które z łatwością przeskoczyliśmy. Po prawej widzieliśmy powyginane i poprzewracane drzewa. Jednak ledwo widoczne ścieżki wyprowadziły nas na linię elektryczną. Pod nogami wyczułam dawną drogę i już łatwiej się szło. Wkrótce z radością znów byliśmy na trakcie leśnym w działach 127/104. Otaczał nas piękny las w dziale 88 daleko od szos, który z żalem zostawiliśmy za sobą skręcając na zachód w drogę na osadę Łukawicę. Mieliśmy wyznaczony czas powrotu na 13-tą, a tu zbliżała się 12-ta. Ujrzałam młode sosenki, które zimą przebarwiają igły na żółto. Wkrótce wśród drzew pojawiło się kilka drewnianych domków i myśliwska ambona. Słońce grzało i na polance między liściastymi drzewami rosła dorodna wiosenna pokrzywa. Wśród poplątanych dróg udało mi się wybrać tę właściwą, która łukiem biegła wzdłuż wąskiej tu rzeczki Łukawicy, ale z wieloma dopływami. Zwiedziliśmy mostek kamienny z bardzo dawnych czasów prowadzący na łąkę nadrzeczną. Piękny mieliśmy widok z zastawki- mostku betonowego pamiętającej lepsze czasy. Tymczasem zaczęły na nas spadać grube krople deszczu. Wyciągnęliśmy parasole, a szeroka droga prowadziła nas na południe w wysokim sosnowym lesie. Gdzieś bo bokach płynęły rzeczki. Przestało padać, więc usiedliśmy na ściętych grubych pniach brzozy. Wśród krzaków wypatrzył Marian kępki kwitnącego zawilca. Gdy po odpoczynku zaczęliśmy znów iść, słoneczko schowało się i znów straszyło deszczem. Pamiątkowe zdjęcie przy tablicach Uroczysko Lasy Janowskie- Natura 2000, kaczeńce i zawilce nad Łukawicą podziwiane z mostku na asfaltowej drodze Maliniec- Potoczek. Zaczął lecieć z góry drobny grad przez dłuższą chwilę. Wkrótce znów słońce i mogliśmy podziwiać wiekowy dąb odbijający się w wodzie. Zostawiliśmy za sobą domek przy szosie i weszliśmy drogą między stawy. Znów białe kłębiaste chmury, pchane przez wiatr odbijały się w lustrze wody. Wśród wysokich brzóz głośno śpiewał słowik. Nad stawami przelatywały kolorowe kaczki. Wałami otoczeni błękitną wodą doszliśmy do kominka z cegieł i zadaszenia. Chwila odpoczynku i powrót do Stalowej Woli drogami pełnymi kałuż.
https://drive.google.com/open?id=1Hi6Ncxiw3Mr2e0VxGQWOLr-f3KQ&usp=sharing