Beskid Wyspowy

24.06.2011r.
Jurków- Cyrla – Mogielica - Hala Mogielica – Mały Krzystonów – Krzystonów ( opis w KGP)


Główny szlak Beskidu Wyspowego "Beskidzkie Wyspy"

Odznaka „Beskidzkie Wyspy” jest przyznawana w dwóch stopniach:

1. Złota – za przejście Głównego Szlaku Beskidu Wyspowego w ciągu 16 dni,

2. Srebrna – za przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego w czasie nieograniczonym.

Szczyty do zdobycia:
1. G. Mogielica (1171 m n.p.m.)
2. G. Łopień (951 m n.p.m.)
3. G. Śnieżnica (1006 m n.p.m.
4. G. Dolna Góra
5. G. Ostra Góra (616 m n.p.m.)
6. G. Worecznik
7. G. Ciecień (829 m n.p.m.)
8. G. Lubomir (912 m n.p.m.)
9. G. Jaworz (921 m n.p.m.)
10. G. Babia Góra (728 m n.p.m.)
11. G. Sałasz (909 m n.p.m.)
12. G. Łysa Góra (781 m n.p.m.)
13. G. Miejska Góra (716m n.p.m.)
14. G. Jabłoniec (624 m n.p.m.)
15. G. Kuklacz (774 m n.p.m.)
16. G. Łyżka (807 m n.p.m.)
17. G. Pępówka (777 m n.p.m.)
18. G. Skiełek (755 m n.p.m.)
19. G. Jeżowa Woda (895 m n.p.m.)
20. G. Ostra (925 m n.p.m.)
21. G. Cichoń (926 m n.p.m.)
22. G. Modyń (1028 m n.p.m.)
23. G. Mała Modyń (988 m n.p.m.)
24. G. Piechówka
25. G. Lubogoszcz (968 m n.p.m.)
26. G. Grunwald (Wsołowa 624 m n.p.m.)
27. G. Czarny Dział (673 m n.p.m.)
28. G. Ćwilin (1072 m n.p.m.)
29. G. Księża Góra (649 m n.p.m.)
30. G. Grodzisko (618 m n.p.m.)
31. G. Kostrza (725 m n.p.m.)
32. G. Zęzów (705 m n.p.m.)
33. G. Paproć (645 m n.p.m.)
34. G. Pasierbiecka Góra (764 m n.p.m.)
35. G. Kamionna (802 m n.p.m.)
36. G. Łopusze Zach. (661 m n.p.m.)
37. G. Laskowa Góra
38. G. Korab (727 m n.p.m.)
39. G. Zbludzkie Wierchy (680 m n.p.m.)
40. G. Mały Krzysztonów (984 m n.p.m.)
41. G. Krzysztonów (1012 m n.p.m.)
42. G. Kutrzyca (1051 m n.p.m.)
43. G. Jasień (1062 m n.p.m.)
44. G. Kiczora (901 m n.p.m.)
45. G. Ostra (780 m n.p.m.)
46. G. Ogorzała (806m n.p.m.)
47. G. Adamczykowa (611 m n.p.m.)
48. G. Potaczkowa (746 m n.p.m.)
49. Z Góry Potaczkowa (746 m n.p.m.)
50. G. Grzebień (679 m n.p.m.)
51. G. Polczakówka (Królewska Góra 588 m n.p.m.)
52. G. Luboń Wielki (1022 m n.p.m.)
53. G. Szczebel (976 m n.p.m.)
54. G. Mały Szczebel 


13.09.2014r
(wyprawa nr 1)
Kłodne - Rojówka - Jaworz – Sałasz - Kłodne
     Zakończyliśmy już Koronę Gór Polski, w Głównym Szlaku Beskidzkim został nam do zrobienia tylko Beskid Niski, w Koronie Sudetów też już niewiele, więc postanowiliśmy poszukać sobie nowych wyzwań. Spodobała nam się odznaka za przejście Głównym Szlakiem Beskidu Wyspowego Beskidzkie Wyspy do zdobycia, której trzeba zrobić taką sporą pętle o długości 320 km a przy okazji zdobyć 53 szczyty. Piękna przygoda dla nas na parę lat ale my lubimy jak mamy jakiś cel. Przy okazji tych odznak postanowiliśmy zrobić tez inne: Tysięczniki Trzech Narodów, Zamki Trzech Narodów oraz Wielka i Mała Korona Beskidów.
     Nasz kolega Zbyszek niesamowity twardziel i zdobywca wielu odznak a który dla nas jest wzorem do naśladowania parę tygodni po otwarciu odznaki już ja zdobył, zajęło mu to 11 dni. My postanowiliśmy robić ją ratami tam gdzie się da korzystać z podjazdów samochodem natomiast gdzie będzie to niemożliwe wędrować z plecakiem.
     Pierwszym takim naszym miejscem wypadowym miała być Mszana Dolna, ale lipcowe wichury i ulewne deszcze zniszczyły w tym rejonie mosty i drogi, więc postanowiliśmy naszą przygodę z tym Beskidem zacząć od okolic Limanowej.
      W piękny wrześniowy poranek zajechaliśmy z mężem do małej prześlicznie położonej wioski Kłodne. Pierwsze zmianki o niej pochodzą z 1320 roku. W 2010r działy się tam dramatyczne wydarzenia, ponieważ osuwiska ziemi zniszczyły tam kilkanaście domów z których wiele nie nadawało się już do zamieszkania.
     Samochód postawiliśmy niedaleko małej kapliczki, skąd żółtym szlakiem mieliśmy przejść do Rojówki następnie niebieskim przez Babią Górę i Jaworz dotrzeć do Sałasza, potem zielonym a następnie czerwonym dojść do kapliczki. Marian stwierdził , że przejdziemy tęczowym szlakiem.
     Pierwszy nasz odcinek był bardzo ciężki najpierw prowadził wioską a potem lasem mocno pod górę. Przy ścieżce znaleźliśmy kilka dużych, ale robaczywych prawdziwków. Ja rozglądałam się za rydzami jeszcze nigdy tych grzybów nie zbierałam, znałam je tylko z opisów, ale nic podobnego nie było widać. Za to na polanie pojawiły się domy a potem mały, ale bardzo ładny kościółek, a na słupkach tabliczki ze szlakami. Z mapy wyczytałam, że znaleźliśmy się w przysiółku Babia Góra. Byłam mile zaskoczona, ze tak szybko dotarliśmy do tego miejsca. 
     Z żółtego szlaku weszliśmy na niebieski. Nad nami pojawiły się brzydkie chmury, zaczął mżyć deszczyk. Byłam zła, bo przez ostatnie dni była taka piękna pogoda a jak wyjechaliśmy w góry to się skończyła. Ubrałam pelerynę i ruszyliśmy dalej. Szliśmy szczytami między innymi Babią Górą ( 728 m )w większości po otwartym terenie, więc mogliśmy podziwiać przepiękne okolice. 
     Deszczyk szybko przestał padać zrobiło się cudownie. Przed nami pojawił się stożkowaty szczyt, była to góra Jaworz. Ale zanim tam znaleźliśmy się zainteresowaliśmy się małą kapliczką pieczołowicie czyszczoną przez panią, która powiedziała nam, ze raz w miesiącu odbywają się tam msze. Zrobiliśmy sobie tez przerwę w miejscu widokowym gdzie były stoły oraz palenisko. Pan z Nowego Sącza zapalony turysta zdobywca wielu odznak zapalił ognisko. To było cos niesamowitego, przecudne widoki na okolice i miła pogawędka przy ognisku. Cudownie by było w upalny dzień spędzić w takim miejscu noc. Pomarzyć zawsze można, ale my niestety musieliśmy iść dalej. Pożegnaliśmy turystę, który jeszcze chwile miał tam zostać i ruszyliśmy w drogę. 
     
     Jaworz to najwyższy szczyt pasma Łososińskiego, przez miejscowych nazwany Kretówką. Szczyt jest zalesiony, a jego plusem jest to, ze jest na nim kopczyk z kamieni i tablica. Kiedyś była na nim wieża widokowa, ale teraz jest niżej w miejscu gdzie odpoczywaliśmy. Mieliśmy tam tak cudowne widoki, ze nie chciało nam się już na nią wchodzić.
     W pobliżu szczytu znajduje się jaskinia niezbadana przez ludzi. Miejscowi opowiadają ,że znajduje się tam zasypane kamieniami wejście do dwóch komat w których ukrywali się zbójnicy. Według legendy śpią tam rycerze , którzy obudza się gdy Polska będzie potrzebować pomocy. Są i tacy, którzy uważają, ze zamieszkują ja diabły i strachy i lepiej tam samemu nie chodzić. 
     My nie ryzykowaliśmy spotkania z diabłami i nie szukaliśmy jaskini tylko ruszyliśmy w stronę następnego szczytu o nazwie Sałasz. Nie było na tej trasie żadnej wspinaczki, więc dosyć szybko dotarliśmy do celu. Szczyt ten jest o 12 m niższy od Jaworza i również na nim była tablica, co dla mnie jest miłym zaskoczeniem bo wędrując w lipcu po Beskidzie Zywieckim mieliśmy ogromne problemy z określeniem w którym miejscu znajdowaliśmy się bo szczyty były nie oznaczone. Na tablicach znajdowało się logo zakładów produkujących soki z Tymbarku, więc na pewno są one ich sponsorem i chwała im za to.
     Za szczytem wypatrywaliśmy zielonego szlaku i nim zeszliśmy z gór. Szlak ten prowadził do Pyszowej, ale my u podnóża góry skręciliśmy w czerwony, który miał nas zaprowadzić do samochodu.
     Szlak czerwony nie jest zaznaczony na mapach ja znalazłam go w Internecie na mapie do odznaki i według tego zaznaczyłam sobie go na swojej mapie. Prowadził nas doliną wzdłuż gór, przez które przechodziliśmy. Szliśmy najpierw pięknym lasem a potem mała asfaltową dróżka, po której nie jeździły żadne samochody. Okolice były przepiękne, a droga prowadziła w dół i pod górę, więc nie było tak łatwo. W oddali widać było najwyższy szczyt Beskidów Mogielnicę. Ale najpiękniejsza była taka cudowna cisza, żadnych huków odgłosów samochodów, karetek na sygnałach itp. Mieliśmy wrażenie jakby czas tam w miejscu zatrzymał się.
     Nigdzie nie było tablicy z nazwą wiosek przez, które przechodziliśmy, więc nie zawsze wiedziałam dokładnie gdzie jesteśmy. Dopiero gdy zobaczyliśmy szkołę i kościół potrafiliśmy na mapie pokazać nasze położenie. 
     Ostatni odcinek naszei trasy prowadził pod górkę, żeby potem lekko w dół zejść do samochodu. a więc musieliśmy się jeszcze trochę natrudzić . 
     Samochód stał na swoim miejscu, wiec szczęśliwi, że udało nam się dotrzeć do niego bez żadnych przykrych przygód ruszyliśmy do Limanowej na obiad .
     Limanowa to małe około 15 tysięczne miasteczko. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z XV wieku, natomiast prawa miejskie otrzymała w 1565 r. od Zygmunta II Augusta. Miasteczko jest przepięknie położone w kotlinie górskiej. Jej zabytki to: kościół par.pw. Matki Bożej Bolesnej, kapliczka koło dworu Marsów, kapliczka przy ul. Kościuszki, park miejski, Dwór Marsów, cmentarze z I wojny światowej i żołnierzy radzieckich z II wojny światowej. 
     My nie mieliśmy czasu na zwiedzanie( może kiedyś to nadrobimy), spędziliśmy tylko trochę czasu na rynku podziwiając przepiękny kościół, który nasz Papież podniósł do rangi Bazyliki Mniejszej. Szczególnym kultem otoczona jest tam figura Matki Bożej Bolesnej łaskami słynąca. Bazylika ta uważana jest za najpiękniejszą budowle sakralną południa Polski.
     Zjedliśmy tam gorący posiłek w bardzo przytulnej restauracji, ale najwięcej czasu zabrało nam szukanie postojów busów ponieważ chcieliśmy na następny dzień zaplanować sobie traskę z podjazdem busem i powrotem górami do Limanowej. Niestety to zadanie okazało się bardzo trudne, bo na dworcu przeczytałam, że rano w niedziele nie ma połączeń w obranych przez nas kierunkach, a na postojach gdzie kursowała inna sieć busów nie było rozkładów.
     Zła byłam, że tak było, ale ściemniać się zaczęło, więc postanowiliśmy jechać na nocleg i na miejscu wieczorem podjąć decyzję jaką traskę na następny dzień zrobimy. Po cichu liczyłam, że gospodyni naszego noclegu będzie miała rozkład jazdy i nam pomoże.
     Nocleg mieliśmy zarezerwowany w Laskowej. Miałam podaną nazwę miejscowości i numer domu, ale bez ulicy. I zaczął się problem, bo ta miejscowość jest bardzo rozległa a mój nawigator nie chciał mi adresu bez ulicy wpisać. Zaprogramowałam go, więc na centrum. Gdy mieliśmy ok. 1 km do celu zupełnie ściemniało. Marian ma problemy z oczami, więc zaczął się denerwować. Zatrzymaliśmy się, więc na poboczu i zadzwoniłam do gospodyni, ale nie umiałam określić naszego położenia. Umówiliśmy się, że poszukamy charakterystycznego punktu np. kościoła szkoły itp. i jeszcze raz zadzwonimy a ona nas wtedy pokieruje. I tak się stało zatrzymaliśmy się przy sklepie, okazało się ,że to już niedaleko, tyle tylko, że po ciemku było tam bardzo ciężko dojechać bo uliczka była wąziutka a pobocze w niektórych miejscach niskie a na dodatek jechało się mocno pod górę.
     Ulżyło mi się, gdy dotarliśmy do celu. Bardzo miła pani czekała na nas przed domem. Dostaliśmy bardzo przytulny pokój z telewizorem, co bardzo ucieszyło mojego męża, który od tego sprzętu jest uzależniony. Nasz pokój znajdował się na piętrze gdzie były jeszcze dwa inne pokoje, dwie łazienki i kuchnia. Nie było innych lokatorów, więc czuliśmy się tam bardzo dobrze.
     Tak jak spodziewałam się pani miała rozkład jazdy, i po jego analizie stwierdziłam, ze najlepszym rozwiązaniem będzie przejazd rano busem do Limanowej i powrót górami do miejsca noclegu.
     Świetnie poczuliśmy się po gorącej kąpiel,i ale jeszcze bardziej po wiadomości od syna, że nasi siatkarze na Mistrzostwach Świata wygrali z Iranem 3:2. Szkoda tylko, że nie mogliśmy obejrzeć tej transmisji, ale w naszym cudownym kraju możemy oglądać beznadziejne bez żadnej wartości seriale filmy takie jak Kogiel Mogiel, który w ostatnich miesiącach puszczany jest niemal raz w tygodniu itp. a taką piękną imprezę jak Mistrzostwa Świata i to rozgrywane w Polsce blokuje się. Jest to po prostu tak delikatnie mówiąc wielkie świństwo zrobione kibicom tej pięknej dyscypliny sportu.
Ewa



14. 09. 2014 r.
Limanowa – Miejska Góra (716 m ) – Łysa Góra (781 m) – Sałasz – G. Korab ( 727 m )– Laskowa – Laskowa Góra(540 m ) – Rozdziele – Laskowa ( Snuskie)

     Pobudkę zrobiliśmy o godzinie 6,30 ponieważ Bus do Limanowej mieliśmy przed ósmą a do przystanku daleko. Nie było dobrej widoczności, bo góry zakrywała poranna mgła, za to dobrze widoczna była drużka, po której ze strachem po ciemku wjeżdżaliśmy poprzedniego dnia na nocleg. Teraz dopiero idąc cały czas w dół zdaliśmy sobie sprawę jak wysoko położony jest dom, w którym spaliśmy.
    Bus przyjechał punktualnie, więc szybko dotarliśmy do celu. Mgła nadal utrzymywała się, więc nie mogliśmy obserwować okolic przez które przejeżdżaliśmy. 
     Na rynku w Limanowej odszukaliśmy niebieski szlak i od razu zaczęliśmy naszą wędrówkę, bo przed nami było sporo kilometrów do przebycia. 
     Pierwszym naszym celem była Miejska Góra ( 716m). Już z miasta widzieliśmy stojący na niej olbrzymi stalowy krzyż górujący nad miastem , który zachęcał turystów do wejścia na szczyt. Krzyż został ufundowany przez mieszkańców Limanowej dla upamiętnienia jubileuszu 2000-lecia Chrześcijaństwa. Miał to być taki ”drogowskaz” na następne tysiąclecie. Przeczytałam w internecie, że jest to najwyższy stalowy krzyż w Polsce.
     Wejście było ciężkie cały czas wspinaliśmy się pod górę. Widoczność stawała się coraz lepsza i to nas bardzo cieszyło. Szliśmy najpierw asfaltową drogą pomiędzy domkami a potem lasem. Podziwialiśmy piękne małe kapliczki znajdujące się przy szlaku, domki z pięknymi ogródkami. Marian wiele lat temu był tu na obozie sportowym i nie mógł się nadziwić jak wiele się zmieniło.
     Odpoczynek zrobiliśmy przy krzyżu gdzie znajdowały się ławeczki i skąd rozpościerały się przepiękne widoki na Limanowa i okolicę. Krzyż ma wysokość 37 m , rozpiętość ramion 13 m a waży 321 ton. Pod nim znajduje się kapliczka z kopią Matki Boskiej Bolesnej z Bazyliki Limanowskiej oraz platforma widokowa.
      Byliśmy na wysokości 716 m na odsłoniętym terenie wiaterek zimny zaczął wiać i zrobiło się chłodno. Powyciągaliśmy cieplejsze bluzy, żeby móc trochę w tym miejscu posiedzieć i nie zmarznąć.
     Zaskoczeni byliśmy, gdy zobaczyliśmy tam domki, a nawet małe ogródki warzywne. Fajnie jest na takich wysokościach spędzić parę dni, ale mieszkać na stałe a zwłaszcza w zimie jest bardzo ciężko.
     
     Miejska Góra jest zachodnim ramieniem Łysej Góry ( 782 m) przez którą następnie przechodziliśmy, żeby potem zejść trochę w dół na przepiękna przełęcz, gdzie znajdowało się parę domków, wyciąg narciarski ,staw oraz przepiękny ośrodek wypoczynkowy, który wyglądało na to, że jest jaszcze nie oddany do użytku. Nigdy nie spodziewałabym się, że znajdziemy tu tak urocze miejsce.
     Dalej szlak wprowadził nas w las ostro pod górę. Marian znalazł rydze, na które z ciekawością spoglądałam, żeby nauczyć się je odróżniać, ale nie zbieraliśmy ich.
     Naszym celem był teraz Sałasz Mały i Zachodni. Szlak zielony, który pojawił się oznaczał, że to już nie daleko. Nie było tu już większych podejść, więc dosyć szybko znaleźliśmy się na szczytach. 
     Bez problemów idąc już czarnym szlakiem znaleźliśmy się też na górze Korab (727m),która jest bocznym grzbietem Sałasza. I tam zaczęły nam się kłopoty. Najpierw przy pięknym drewnianym domu na rozwidleniu dróg zeszłam daleko w dół jedną z nich, bo wydawało mi się, że jest ona prawidłowa. Znaku nigdzie nie było widać, więc sapiąc wdrapałam się z powrotem na miejsce rozwidlenia. Marian znalazł szlak, więc poszliśmy dalej. Drugi problem mieliśmy przy malutkim cmentarzu wojennym z 1914 roku na którym pochowano 33 żołnierzy. Wchodziliśmy w dwie drogi prowadzące lasem w dół, które po jakimś czasie kończyły się. Za każdym razem wracaliśmy do ostatniego znaku i wydawało nam się ,że innej drogi tam nie ma. W końcu Marian wziął mapę i zaczął ją dokładnie analizować. Okazało się, że ja malując mazakiem niezaznaczone na mapie szlaki zamazałam sobie znak cmentarza. Z boku zostały cyfry oznaczające jego numer ale ja myślałam, że jest to wysokość terenu. Na mapie można było odczytać, że mamy skręcić ścieżką przed a nie tak jak my robiliśmy za cmentarzem. Jest to dla mnie nauczka, że na mapie jest wiele cennych wskazówek i trzeba się nauczyć dobrze je czytać. Ale i szlak powinien na rozwidleniach być wyraźnie malowany i blisko nich, to w wielu miejscach ułatwiłoby turystom wędrówkę.
     Straciliśmy sporo czasu na szukanie szlaku, więc schodząc z gór do Laskowej troszkę przyspieszyliśmy, chociaż nie zawsze udawało nam się iść szybciej bo widoki były tak cudowne, ze co chwilę zatrzymywałam się, żeby zrobić zdjęcie. Przepięknie widać było górę Laskową, na którą mieliśmy się jeszcze wspiąć oraz wioskę.
     Laskowa jest bardzo rozległą wioską. Leży w kotlinie rzeki Łososiny ale również na zboczach okolicznych wzniesień. W jej centrum, przez które przechodziliśmy znajduje się zabytkowy drewniany dworek Michałowskich z 1677 roku, oraz przepiękny murowany kościół w stylu neogotyckim. Wszędzie piękna zieleń i bardzo czyściutko . Byliśmy zauroczeni tym miejscem.
     My mieszkaliśmy bardzo daleko od centrum, więc naszego domu nie było tam widać.
     Za kościółkiem dalej czarnym szlakiem zaczęliśmy się wspinać pod górkę. Naszym celem była teraz Laskowa Góra (540 m). Nie jest to wysoka góra ale my już byliśmy trochę zmęczeni więc co trochę odpoczywaliśmy. 
     Na samym szczycie góry było sporo zabudowań, do których prowadziła z innej strony niż my szliśmy asfaltowa droga.
     Wioska za szczytem schodziła w dół a potem znowu pod górkę. I tu był najcięższy dla mnie kawałek szlaku, bo zaczęły zbierać się bardzo brzydkie chmury wiatr mocniejszy się zerwał a, na dodatek słychać było grzmoty. Marian przyspieszył a ja wystraszona ledwo nadążałam za nim. Gdy wspięliśmy się na najwyższy punkt wiatr ustał i chmurki przesunęły się troszkę w innym kierunku, więc odetchnęliśmy z ulgą.
     Byliśmy w bardo ładnym miejscu. Wąska szosa asfaltowa na szczytach, żadnych drzew w pobliżu tak, ze szlak malowany był tam na asfalcie a z obu stron piękne widoki. Taka drużką szliśmy do głównej drogi przy które była platforma widokowa z tablicami okolicznych szczytów. Również bardzo ładne miejsce.
     Załamałam się, bo skończyła mi się bateria przy aparacie, komórka dużo wcześniej rozładowała mi się, więc żadnych zdjęć już zrobić nie mogłam a mieliśmy jeszcze parę kilometrów do zrobienia i na pewno wiele ciekawych miejsc do sfotografowania.
    Nasza dalsza wędrówka nie odbywała się już po pętli do odznaki, ponieważ prowadziła ona do Żegociny a my natomiast niebieskim szlakiem mieliśmy dojść do wyciągu narciarskiego znajdującego się na górze Kamionnej i zejść nim do naszego noclegu.
     Postanowiliśmy po drodze wstąpić na gorący posiłek do Bacówki, którą znaleźliśmy na mapie. 
    Droga prowadziła przez wioskę cały czas lekko pod górę. Za nami w oddali słychać było odgłosy burzy, co dla mnie nigdy nie jest przyjemne. Rozglądaliśmy się cały czas za bacówką, ale gdy skończyły się zabudowania i przeszliśmy niedaleko dużej wieży, która widoczna była z daleka i która była dla nas też takim drogowskazem zorientowaliśmy się, że bacówki nie znaleźliśmy. Nie mogliśmy zrozumieć, jakim cudem, bo miała być przy drodze, ale wracać na jej poszukiwanie nie mieliśmy już ochoty. Nasz szlak prowadził nas potem lasem bardzo ładną szutrówką. Mieliśmy teraz wypatrywać wyciągu. Trochę się bałam, żebyśmy go nie przegapili, ale Marian, który szedł pierwszy zobaczył go. 
     Tak jak nam gospodyni podpowiadała mieliśmy zejść w dół i przy 6 słupie skręcić w taką ścieżkę w bok. Zgłupieliśmy trochę, bo okazało się, że było dwa wyciągi i nie wiedzieliśmy przy którym liczyć słupy. Zaczęliśmy schodzić nartostradą w dół a w międzyczasie zadzwoniłam do naszej pani z prośbą o podpowiedź, co mamy robić jak iść. Pani powiedziała , że wyjdzie po nas, więc uspokoiliśmy się. Gdy wyszliśmy za zakrętu nartostrady zobaczyłam w dole budynek stacji narciarskiej, więc już zorientowałam się gdzie powinniśmy skręcać i taki kierunek obraliśmy. Okazało się ,że dobry bo spotkaliśmy tam panią, która z pieskiem szła na spotkanie z nami. Dowiedzieliśmy się, że szukana przez nas bacówka od kilku lat już nie istnieje. Ja mam mapę starą, wiec mogła mnie zmylić ale na drodze widzieliśmy tabliczkę informującą o niej i to jest bardzo niepokojące, że nikt do tej pory nie zdjął tabliczki.
     Szczęśliwi byliśmy, że dotarliśmy do celu bo błądzenie w tych stronach mogło się skończyć pokonaniem dodatkowych podejść pod górę a my już w tym dniu nie mieliśmy na to ochoty. Zrobiliśmy ponad 20 km i ok. 900m podejść , więc byliśmy zmęczeni.
     I tak jak w dniu poprzednim czekała nas gorąca kąpiel, telewizja i miła wiadomość od syna. Tym razem nasi wspaniali siatkarze wygrali mecz z Francją 3:2, a my nie bardzo wierzyliśmy w zwycięstwo bo grali bez kontuzjowanego Michała Winiarskiego co bardzo osłabiło nasz zespół.
Ewa 


15.09.2014r
Jodłownik – Górki – Kostrza(730 m) – Stronia – Zęzów(705 m) - Tymbatk

     W tym dniu wyprawa miała być krótsza, bo czekała nas podróż do domu a chcieliśmy dojechać jeszcze przed zmrokiem.
    Samochodem raniutko udaliśmy się, więc do Tymbarku, miejscowości słynącego z produkcji soków do picia. Zaparkowaliśmy w centrum i udaliśmy się na przystanek autobusowy, żeby podjechać do małej wioski oddalonej ok. 12 km do Jodłownika. 
     Jodłownik istniał już w średniowieczu, jego nazwa pochodzi od rozległych lasów jodłowych, które kiedyś rosły w jego okolicach. Mieszkańcy utrzymują się tu przede wszystkim z sadownictwa, drzewiarstwa i hodowli bydła. 
     Mgła była duża jak dojechaliśmy na miejsce. Odnaleźliśmy zielony szlak i mimo słabej widoczności ruszyliśmy w drogę, żeby nie tracić czasu. Asfaltowa dróżka prowadziła nas wioską cały czas pod górkę
     Teren nie był zalesiony, więc widoki na pewno były ładne, ale nam nie dane było ich podziwiać. Pocieszaliśmy się patrząc w niebo, że to się niebawem zmieni, bo widać było słoneczko, które koniecznie chciało przebić się przez chmury. I rzeczywiście tak było, gdy byliśmy na większych wysokościach powoli zaczęły pojawiać się nam najbliższe a potem dalsze okolice. I od razu zrobiło się piękniej, aż chciało się maszerować.
     Przy jednym z gospodarstw Marian zainteresował się ogromną lipą. Drzewo na pewno miało dużo ponad 200 lat. Potwierdził to starszy pan, który widząc nasze zainteresowanie drzewem wyszedł z domu i wdał się z nami w pogawędkę. 
     Przed drogą, która łączyła dwie miejscowości Kostrza i Wilkowisko a do której musieliśmy lasem zejść natknęliśmy się na rydze. Było ich bardzo dużo, więc postanowiliśmy je zebrać. Marian wyciągnął reklamówki i zaczęliśmy je zapełniać grzybami. Zbieraliśmy tylko te, które były przy szlaku nigdzie głębiej nie zaglądaliśmy, bo nie chcieliśmy mieć za dużo do dźwigania. I całe szczęście, ze nie zebraliśmy więcej bo po przyjeździe do domu i obgotowaniu ich okazało się, że wszystkie były robaczywe.
     Za drogą zaczął się teren rezerwatu Kostrza. Informowała o tym duża tablica, na której były informacje dotyczące rezerwatu. Dowiedzieliśmy się, że celem ochrony jest tam zachowanie ze względów przyrodniczych, naukowych, i krajobrazowych stanowiska języcznika zwyczajnego oraz zespołów leśnych: buczyny karpackiej, jaworzyny z miesiącznicą trwałą i jaworzyny z języcznikiem zwyczajnym. Może moja koleżanka Halinka, która rozpoznaje roślinki i drzewa wiedziała by co znaczą te nazwy do mnie przemawiała tylko buczyna karpacka a reszta to kosmos. Postanowiłam po przyjeździe do domu doszkolić się. 
     Przy tablicy były ławeczki do odpoczynku i źródełko pięknie obudowane, przy którym postawiona była filiżanka dla turystów, żeby mogli sobie wodę nabierać. 
     Nasz szlak prowadził teraz cały czas lasem na szczyt o wysokości 730 m o nazwie Kostrza. Szliśmy najpierw dosyć ostro w górę a potem troszkę łagodniej. Marian podziwiał drzewa a mnie spodobała się przepiękna aleja. Wkurzyłam się, gdy okazało się, że w pewnym momencie szlak schodził w bok, żeby po jakimś czasie prowadząc pod górę wprowadzić nas z powrotem na alejkę. Zupełna głupota przecież można by było to zmienić niewiele pracy by to wymagało. 
    Szczyt, był oznaczony, co nas bardzo ucieszyło. Były tam również ławeczki, więc zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek. 
     Zejście ze szczytu prowadziło kawałek lasem a potem terenem odkrytym. Pogubiliśmy się trochę wychodząc z lasu, bo nie zauważyliśmy namalowanego na domku szlaku tylko przed domkiem skręciliśmy w dół ścieżką, która nas w krzaki zaprowadziła. Na szczęście szybko odnaleźliśmy szlak i bez problemów doszliśmy do malej wioski. Szlak prowadził bardzo blisko domów a w niektórych miejscach przechodził przez podwórka. Czułam się skrepowana wchodząc na czyjś teren. Jeden z gospodarzy powiedział nam, że do turystów się już przyzwyczaił ale najgorzej jest jak po szlaku poruszają się ludzie kładami . Szlak ten znaczony był jeszcze za komuny i nie wiele mieli wtedy ludzie do powiedzenia ale myślę, że teraz powinna być zrobiona korekta. Ja na ich miejscu protestowałabym przeciwko takiemu rozwiązaniu.
    Fajne są zejścia z gór, przynajmniej dla mnie i tym razem też tak było, ale nas czekała jeszcze jedna w tym dniu wspinaczka. Tym razem była to góra Zęzów ( 705 m).
    Nazwa tej góry pochodzi od niemieckiego słowa Sehnsuch oznaczającego tęsknotę. Za czasów Kazimierza Wielkiego w tych okolicach mieszkali koloniści niemieccy, którzy bardzo tęsknili za swoją ojczyzną i często wychodzili na szczyt góry by spojrzeć w jej kierunku.
    Góra ta leży w paśmie Zęzowa na grzbiet, którego w okolice Stronia doprowadził nas szlak zielony. Tam skręciliśmy w czarny, który grzbietem delikatnie w górę doprowadził nas do celu. Nie byliśmy na samych czubku góry, ponieważ szlak tam nie prowadził, więc nie wiem czy jest on oznaczony, ale wyglądało na to, ze byliśmy tuż obok niego.
     Zejście z góry było cały czas lasem dosyć stromo w dół. Ja miałam na zadanie pilnować szlaku a Marian rozglądał się za rydzami. 
     Kawałek drogi szliśmy jeszcze wioską, zanim doszliśmy do samochodu. Marianowi pić się bardzo chciało, więc kupił 3 litrowe kartony soków miejscowej produkcji. Dochodząc do samochodu jeden już miał wypity.
     Zawsze, wydawało mi się, że Tymbark jest miasteczkiem, ale okazało się, że tak nie jest. Prawa miejskie nadane przez króla Kazimierza Wielkiego miejscowość ta straciła w 1934 roku. Mnie szczególnie podobały się domki znajdujące się przy rynku, ratusz i jego okolica. 
     Mieliśmy w planie zjeść gorący posiłek w tym miejscu, ale nie spotkaliśmy tam po drodze, żadnej restauracji, więc podjechaliśmy do Limanowej i w znanej nam już restauracji zjedliśmy obiad. Wstąpiliśmy też do Centrum Informacji Turystycznej znajdującego się w nowoczesnym budynku w centrum rynku, ale niestety dokładnej mapy Beskidu Wyspowego, którą miałam tam zamiar kupić nie było, podbiliśmy tylko pieczątki. Odwiedziliśmy też księgarnię i parę kiosków, ale nigdzie takich map nie mieli. Szkoda, bo myślałam, że tam na miejscu takiego zakupu dokonam. Moja mapa jest już stara i zniszczona i nie ma na niej wielu szlaków. 
     Szukanie mapy i obiad zajęło nam więcej czasu niż planowaliśmy tak, że do domu przyjechaliśmy już po zmroku, co dla Mariana było utrudnieniem.
     Wyprawa udała nam się . Mieliśmy cudowną pogodę, trasy były przepiękne. Beskid Wyspowy zauroczył mnie i z niecierpliwością będę czekać na następną naszą wyprawę w te okolice. Jak tylko będzie pogoda to może uda nam się tam pojechać jeszcze w październiku. Bardzo bym chciała zobaczyć w tamtych stronach taką prawdziwą polską jesień z pięknymi przebarwieniami.
Ewa.
Mapka po I wyprawie



9.11. 2014r.
(wyprawa nr. 2)
Poznachowice Górne – Grodzisko(618m) – Poznachowice Górne

      W listopadzie nie planowaliśmy już żadnych wypadów w góry, ale pogoda zrobiła nam niespodziankę(ciepło bez opadów) zupełnie jakby zapomniała, jaka to już pora roku, więc postanowiliśmy wykorzystać to i jeszcze raz wyjechać w Beskid Wyspowy. Noclegi załatwiłam w Porębie Wielkiej. 
     Wyjechaliśmy wcześnie rano bo po drodze zahaczyliśmy o Kraków , żeby naszemu najmłodszemu synowi podać paczkę z prowiantem a następnie udaliśmy się do małej wioski Poznachowice Górne położonej u stóp góry Grodzisko. Góra ta to był cel nasze wspinaczki w tym dniu. Jest to bardzo ciekawe miejsce, ponieważ ślady pierwszych osad datuje się tam na V wiek p.n.e. 
     Przez wioskę prowadziła cały czas pod górkę wąska asfaltowa droga. Długo wypatrywaliśmy miejsca gdzie moglibyśmy zostawić samochód, bo przy drodze stały domy ogrodzone płotkami. Dopiero pod koniec wioski takie miejsce znaleźliśmy. Włączyłam w komórce program treningowy, który przed wyprawą sobie wgrałam i ruszyliśmy w drogę. Nasza trasa prowadziła najpierw asfaltem a potem cały czas lasem. Nie było łatwo, bo szło się dosyć ostro pod górę ścieżką pokrytą liśćmi, po których ślizgały nam się buty i tylko kijki ratowały nas przed upadkiem.
     W lesie była fantastyczna cisza, zero turystów i dopiero na szczycie usłyszeliśmy ryk motorów i zobaczyliśmy trzech młodych ludzi atakujących szczyt na tych pojazdach. Dwóm z nich udało się natomiast trzeci stoczył się do tyłu całe szczęście, że nic mu się nie stało.
    Grodzisko to najwyższa góra w tej okolicy, jej wysokość to 618 m. Na jej szczycie znajdują się resztki wałów obronnych, fos. Już przed I wojną światową prowadzono tam badania archeologiczne, znaleziono broń, naczynia gliniane. Gród warowny wzniesiono tam w czasach pierwszych Piastów. Przeczytałam w Internecie, że mury układano tam z kamienia bez użycia zaprawy murarskiej i że gród został zburzony w II połowie XII w podczas najazdu Tatarów na Polskę. 
     Szczyt jest zalesiony a więc zero widoków na okolice. Jest tam symboliczny grób partyzantów AK z czasów II wojny światowej.
     Mieliśmy w planie podejść jeszcze kawałek gdzie na mapie zaznaczony był punk widokowy, ale taka mgiełka zaczynała się, więc nie ryzykowaliśmy i po krótkim odpoczynku tą samą trasą wróciliśmy do samochodu. 
     Program w komórce okazał się rewelacyjny, wyliczył nam ile kilometrów przeszliśmy ile było zejść i podejść, czas przejścia a całą naszą trasę pokazach nam na mapie satelitarnej. Nie szliśmy długo, ale byliśmy trochę zmęczen , bo podejść było sporo.
     W Mszanie Dolnej gdzie podjechaliśmy zjedliśmy obiad, zrobiliśmy spacerek po ryneczku oraz sprawdziliśmy na dworcu autobusowym połączenia z najbliższymi okolicami, bo miały się one nam przydać w następnych dniach, a następnie udaliśmy się na nocleg do Poręby Wielkiej. Nie było problemu ze znalezieniem kwater prywatnych gdzie zarezerwowaliśmy sobie noclegi, ponieważ przy głównej drodze zauważyliśmy sporą tablicę informująca o dojeździe. Pokoik dwuosobowy z łazienką okazał się bardo przyjemny. 
Ewa


10.11. 2014r
Kasinka Mała – Lubogoszcz(968) – Mszana Dolna
     Wczesnym rankiem samochodem udaliśmy się do Mszany Dolnej, skąd autobusem podjechaliśmy do Kasinki Małej, tam, bowiem czarnym szlakiem rozpoczęliśmy wędrówkę na Lubogoszcz.
     Kasinka Mała to wieś, której początki istnienia sięgają 1360 roku. Wioska ta jest bardzo ładnie umiejscowiona, wzdłuż rzeki Raby oraz pomiędzy trzema szczytami: Szczeblem, Lubogoszczą i Kiczorą. Szliśmy od razu cały czas pod górę asfaltowa dróżką, przy której stały zabudowania. Teren był odkryty, więc mogliśmy podziwiać znajdujący się za naszymi plecami po drugiej stronie wioski Szczebel szczyt, który będziemy również zdobywać do odznaki, ale już w innym terminie. 
     Asfalt się skończył i widoki również, bo weszliśmy w las. Szutrówka prowadziła nas teraz wąwozem gdzie spotkaliśmy pierwszą turystkę starszą panią, która samotnie wędrowała. Potem ścieżką lasem dotarliśmy do Bazy Szkoleniowo Wypoczynkowej będącym własnością Krakowskiego Ośrodka Sportowego. Bardzo przyjemne miejsce pięknie położone z miejscami do spania, stołówką, boiskiem sportowym. Przywitały nas tam dwa piękne koty domagające się głaskania. Było to fajne miejsce na odpoczynek i posiłek. W biurze ośrodka podbiłam książeczki i ruszyliśmy w dalszą wędrówkę.
     Lubogoszcz to szczyt o wysokości 968 m. Posiada długi grzbiet, na który my wspięliśmy się od strony zachodniej na tak zwany Lubogoszcz Zachodni o wysokości 952 m. Następnie grzbietem zwanym Kozią Brodą dotarliśmy do celu naszej wyprawy. Z informacji przeczytanych o tej górze dowiedziałam się, ze znajduje się na niej 99 źródełek a drzewostan jest tam bardzo cenny a nasiona drzew iglastych tam rosnących gromadzone są w centralnym banku nasion. Rośnie tam też bardzo rzadko spotykana paproć : języczek zwyczajny.
     Sam szczyt dawno temu był bezleśny i znajdowała się tam drewniana wieża widokowa. Dzisiaj niestety jest zarośnięty, a po wieży nic nie zostało szkoda bo widoki na okolice były by tam niezwykłe. Jest na nim tablica informacyjna, metalowy krzyż, oraz miejsce na ognisko i do odpoczynku.
     Turyści z Krakowa, których zastaliśmy na szczycie zapalili ognisko, wiec zrobiło się przyjemnie. Zrobiliśmy sobie tam dłuższą przerwę na odpoczynek i pogawędkę z turystami. Są tak jak my zauroczeni Beskidem Wyspowym i bardzo często tam przyjeżdżają, a mogą sobie na to pozwolić, bo z Krakowa jest tam bardzo blisko. Zachęciliśmy ich do odwiedzenia Bieszczad, bo okazało się, ze nigdy w tych górach nie byli.
     Fajnie było tak posiedzieć, ale dzień krótki o tej porze roku, więc musieliśmy pożegnać sympatycznych wędrowców, którzy też zbierali się już do dalszej wędrówki. Schodzili oni czerwonym szlakiem do Kasiny Wielkiej po pięknym przerzedzonym od drzew zboczu z cudownymi widokami a my lasem, zielonym szlakiem do Mszany Dolnej. Widoków nie mieliśmy, ale las też ma swój urok, więc tak nam źle nie było. 
    Idąc cały czas w dół doszlismy do miejsca gdzie las się skończył i roztoczył się piękny widok na Mszanę i okolicę.
     Mszana Dolna to miasto, o którym pierwsze wzmianki pochodzą z 1365 roku. Położona, jest u podnóży dużych szczytów i stąd jest bardzo atrakcyjna turystycznie. Jest tam sporo szlaków turystycznych, dobrze rozwinięta agroturystyka.
     Asfaltowa dróżka doprowadziła nas na mały ryneczek przy kościele, który poznaliśmy już dzień wcześniej. Do parkingu, na którym zostawiliśmy samochód zostało nam jeszcze ok. kilometra drogi. Po drodze wstąpiliśmy do apteki, gdzie sympatyczna farmaceutka podbiła nam pieczątki w książeczkach, do restauracji na obiad oraz do księgarni gdzie zakupiłam kryminał Miłoszewskiego. 
     Gorący prysznic oraz ciekawa książka były miłym zakończeniem cudownego dnia, jaki przeżyliśmy w tym przepięknym rejonie.
Ewa


11. 11. 2014r
Rabka Zaryte – Polczakówka(Królewska Góra) 588m – Rabka Zdrój – Grzebień (679 )– Olszówka – Raba NIżna

     To miała być krótka wędrówka, ponieważ czekała nas jeszcze podróż do domu. Rano podjechaliśmy do Raby Niżnej gdzie pod sklepem niedaleko starej stacji kolejowej zostawiliśmy nasz pojazd i udaliśmy się na przystanek autobusowy, żeby złapać połączenie do Rabki. 
     Nie było ta takie proste, bo był to dzień świąteczny i nie wszystkie autobusy kursowały. Rozkładu jazdy nie było, więc nie bardzo wiedzieliśmy, na jakie połączenia możemy liczyć. Po półgodzinnym staniu na przystanku postanowiliśmy ruszyć na piechotę, licząc na to, ze może po drodze coś złapiemy. Niestety nikt się nam nie zatrzymał, ale na następnym przystanku, do którego doszliśmy stała kobieta i oznajmiła nam, ze za parę minut będzie autobus. Faktycznie tak się stało, więc uradowani, ze nie będziemy musieli maszerować dalej przy dosyć ruchliwej drodze wsiedliśmy do pojazdu i podjechaliśmy do Rabki Zaryte.
     Bardzo szybko znaleźliśmy niebieski szlak, którym rozpoczęliśmy nasza wędrówkę. A zaczęliśmy ją niedaleko pięknego kościółka z dwoma potężnymi wieżami oraz ciekawą dzwonnicą. Następnie weszliśmy w ścieżkę prowadzącą cały czas lekko w górę a po której prowadziła droga krzyżowa. Po przeciwnej stronie obserwowaliśmy Luboń Wielki, który przepięknie się prezentował.
     Po przejściu przez Królewska Górę weszliśmy na olbrzymią polanę, na której zaczęliśmy rozglądać się za czarnym szlakiem, który miał gdzieś w tych okolicach połączyć się z niebieskim a my nim mieliśmy wędrować dalej. I tak szukając szlaku dotarliśmy aż do Rabki gdzie ten szlak miał początek. Niestety tam też nigdzie go nie znaleźliśmy. Byłam wściekła, bo miałam najnowsza mapę i szlaki na niej powinny być aktualne a tu okazało się, że tak nie jest. Pod górkę z powrotem wracaliśmy kawał drogi na obszerną polanę i z tego miejsca tak na wyczucie bez żadnego szlaku postanowiliśmy iść dalej. 
     Dosyć ładna ścieżka doprowadziła nas na górę Grzebień, z której przepięknie widać było najbliższe okolice. Te widoki poprawiły mi nastrój. Za wierzchołkiem góry zobaczyliśmy turystów wędrujących z boku góry oraz czarny szlak. Zupełnie nie mogłam zrozumieć tego, bo przecież umiem czytać z mapy a tu mi nic nie pasowało. Okazało się, ze szlak został zmieniony a na mapach nie było zmianki o tym. Turyści wędrowali z Rabki i tam zupełnie przypadkowo dowiedzieli się o tym, bo też by szukali tak jak my.
     Spokojni już, ze się nie pogubimy wędrowaliśmy dalej najpierw lasem a potem w dół do jakiejś wioski gdzie dosyć długo szliśmy małą asfaltową uliczką z daleka od zabudowań. Następnie nasza droga prowadziła pod górkę na przepiękne wniesienie z fantastycznymi widokami. Daleko przed nami obserwowaliśmy krzyż na Potaczkowej a z boku Luboń, który nam cały czas towarzyszył, a i widoki na najbliższe okolice były zniewalające. Najchętniej bym tam na dłuższy czas została, ale sporo czasu straciliśmy na szukanie szlaku, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższe odpoczynki.
     Zejście do Raby Niżnej było też dla nas pechowe, bo jak zwykle tam gdzie się drogi rozchodzą szlak jest słabo zaznaczony i my po prostu w takim miejscu pogubiliśmy się. Byliśmy już niedaleko celu naszej podróży, więc nie chciało nam się wracać i go szukać tylko tak na wyczucie postanowiliśmy schodzić do wioski, którą widzieliśmy już przed nami. Niestety weszliśmy na jakieś pastwiska ogrodzone drutami. Całe szczęście, ze pojawił się właściciel tych ziem i przeprowadził nas przez swoje gospodarstwo, bo inaczej musielibyśmy dosyć sporo wracać się i to pod górkę na poszukiwanie szlaku. Szlak zobaczyliśmy na dole w wiosce, ale już nie był nam potrzebny, bo uliczka doprowadziła nas do naszego samochodu.
     W sklepiku, przy którym zaparkowaliśmy zrobiliśmy zakupy i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Przed Rzeszowem zaczęło się ściemniać, czego Marian nie lubi ze względu na problemy z oczami, ale szczęśliwie przy mojej pomocy w roli pilota dojechaliśmy do domu.
     I tak jak na pierwszej wyprawie w Beskid Wyspowy pogodę mieliśmy rewelacyjną trasy fantastyczne, co jeszcze bardziej zachęciło nas do kontynuowania wędrówek po tych okolicach. Ale to już nastąpi dopiero na wiosnę oczywiście jak nam zdrowie dopisze.. Do tej pory będziemy dbać o kondycję wędrując po naszych okolicach, które też mają wiele ciekawych i pięknych miejsc.
Ewa
     Po powrocie do domu zadzwoniłam do PTTK w Rabce z zapytaniem o czarny szlak. Niezbyt przyjemna pracownica poinformowała mnie, że szlak został zmieniony i informacja o tym została podana na ich stronie internetowej. Na moje pytanie czy w miejscu gdzie dawniej zaczynał się szlak nie można było dać jakiejś informacji o tym fakcie, zdenerwowała się i powiedziała, że nic takiego oddział nie będzie robić, ze można czytać informacje zamieszczone na ich stronie. 
     Zadzwoniłam również do wydawnictwa, z którego mam mapę z prośbą o to, żeby drukując mapy sprawdzali czy wszystkie szlaki są aktualne. I tu trafiłam na bardzo grzecznego pana, który przeprosił obiecał, że na przyszłość zwrócą na to uwagę. W ramach rekompensaty za problemy na trasie zaproponował, że może mi przysłać gratis wybraną przeze mnie mapę. Było to bardzo miłe, ale podziękowałam za mapę. 

Mapka po II wyprawie 
 


1.05.2015 r ( wyprawa nr 3)
Mszana Dolna – Kasinka Mała – Szczebel ( 976) – przełęcz Glisne - Mszana Dolna

     To już nasza trzecia wyprawa, ale tym razem nie byliśmy sami, bo dołączyły do nas Ewa i Marysia.
     Nocleg załatwiony mieliśmy w Mszanie Dolnej w ośrodku PCK, gdzie do naszej dyspozycji był domek kempingowy składający się z dwóch pokoików na górze i małego saloniku, kuchni i łazienki na dole. Podjechaliśmy tam po dotarciu do Mszany i po wniesieniu bagaży i króciutkim odpoczynku po podróży ruszyliśmy na naszą pierwszą w tej wyprawie wspinaczkę.
     Naszym celem był Szczebel szczyt o wysokości 976 m, a więc nie zawrotnej, ale za to z ostrym podejściem od strony Kasinki Małej, którym my zamierzaliśmy go zdobyć.
     Dotarcie do Kasinki zajęło nam trochę czasu, bo nie korzystaliśmy z żadnych środków lokomocji. Szliśmy uliczkami osiedlowymi o niewielkim natężeniu ruchu, więc nie było tak najgorzej. Martwiliśmy się tylko tym czy pogoda nam dopisze, bo zaczęło lekko mżyć.
     Po dotarciu do czarnego szlaku lekko zaczęliśmy się wspinać pod górkę. Początkowo droga prowadziła odkrytym terenem, więc zachwycaliśmy się okolicą, a było, czym, bo to miejsce przeurocze. Przed nami był Szczebel za nami Lubogoszcz, który zdobyliśmy na poprzedniej wyprawie a z boku Potaczkowa i góra Grunwald. Zabudowania Kasinki i Mszany cudownie prezentowały się w takiej scenerii Słychać było, co trochę wołania Marysi „ale tu pięknie’ 
     Widoki skończyły się, bo weszliśmy w las. Po przekroczeniu strumyczka zaczęło się ostre podejście, które powoli pokonaliśmy.
     Szczyt był zalesiony z lekkimi prześwitami i znowu słychać było zachwyty. Mieszkańcy Kasinki postawili tam tablicę upamiętniającą pobyt na nim w roku 1953 i 1955 naszego Papieża. Była tam też mała kapliczka, słupek z nazwą szczytu, miejsce do odpoczynku, z którego ochoczo skorzystaliśmy. 
     Lubię tak posiedzieć sobie trochę na zdobytych szczytach, odpocząć, posilić się i delektować tą chwilą. Fajne są też rozmowy z turystami spotykanymi w takich miejscach dzielenie się swoimi doświadczeniami spostrzeżeniami. My na tym szczycie byliśmy sami, turystów na szlaku nie widzieliśmy. 
     Schodziliśmy zielonym szlakiem już łagodnym do przełęczy Glisne. Naprzeciwko mieliśmy teraz Luboń Wielki z charakterystyczną wieżą na szczycie. Przez moment mogliśmy zobaczyć również zaśnieżone szczyty Tatr.
     Na przełęczy zmieniliśmy kolor szlaku z zielonego na czerwony, który miał nas doprowadzić do Mszany. Oczywiście jak to się często zdarza w miejscu gdzie kilka dróg rozchodziło się w różne strony znaku nie było, więc poszliśmy w nie tą, co trzeba ścieżkę ale po jakimś czasie dotarliśmy do szlaku.
     Trasa nasza prowadziła przez przecudne miejsca. Różne kolory drzew na zboczach wyglądały bajkowo, ścieżki wijące się wśród łąk zachwycały, tak ja cały Beskid Wyspowy, który oprócz wielu ciekawych gór ma przepiękne doliny.
     Najbardziej meczącym dla nas odcinkiem naszej w tym dniu wyprawy była końcówka naszej trasy prowadząca przez miasto. Droga prowadziła, bowiem cały czas pod górę a my byliśmy już zmęczeni wędrowaniem i nie ma się, co dziwić, bo zrobiliśmy ponad 19 km. Byliśmy szczęśliwi, gdy dotarliśmy do celu. I tak jak zwykle po takich wyczynach kolacja i gorąca kąpiel dobrze nam zrobiły. 
     Marian oczywiście włączył jeszcze telewizor, żeby oglądnąć ostatni odcinek serialu Talianka, Marysia z Ewą zajęły się zgrywaniem zdjęć na laptopie a ja pierwsza udałam się na górę na zasłużony odpoczynek.
Przeszliśmy 19057 m, w tym 742 m podejść i 708 zejść. Pogoda mimo początkowej mżawki dopisała nam. 
Mapka trasy
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.kVEuBUW8pRys


2.05.2015 r
Dobra – Jurków – Ćwilin (1072) – Czarny Dział ( 673) – Grunwald(593) – Mszana Dolna
   
    Ćwilin szczyt o wysokości 1072m to był cel naszej w tym dniu wyprawy. Postanowiliśmy, więc podjechać do Jurkowa i z tej miejscowości niebieskim a potem żółtym szlakiem dojść do Mszany. Okazało się, że plany musieliśmy trochę zweryfikować wydłużając nieco naszą trasę, ponieważ, w dni wolne od pracy w godzinach rannych nie było tam połączeń. Wsiedliśmy, więc w Busa jadącego do Limanowej i poprosiliśmy kierowcę, żeby wysadził nas najbliżej drogi prowadzącej do Jurkowa, i tak się stało.
     Ponad 2 km szliśmy przy drodze asfaltowej, po której od czasu do czasu mknął samochodem jakiś wariat. Policji oczywiście widać nigdzie nie było a szkoda, bo dobrze by, było żeby pojawiała się od czasami w takich małych mieścinach gdzie niektórym się wydaje, że im wszystko wolno.
    Jurków to mała wieś o charakterze rolniczym. Są tam plantacje aronii i porzeczki. Większość jego obszaru to łąki, na których wypasa się bydło mleczne. To jest również bardzo atrakcyjna turystycznie wioska. 
    Przy kościele pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy z 1913 roku szukaliśmy niebieskiego szlaku, bo tak z mapy wyglądało, ze tam będzie. Był, ale trochę za kościołem.
     Weszliśmy w bardzo błotnistą drogę prowadzącą pod górę. Chmurki zaczęły unosić się do góry odsłaniając przepiękne okolice, zapowiadało się pięknie. Ale okazało się, ze tak różowo nie było. W lesie zrobiło się mroczniej drobny deszczyk zaczął padać. Na szczycie widoczność była już niewielka. Szkoda, bo było trochę odkrytego terenu i moglibyśmy podziwiać ładne widoki. 
     To na Ćwilinie dawno temu podczas wycieki z grupą młodzieży profesor K. Sosnowski wymyślił nazwę „ Beskid Wyspowy’. Jest z nim związana również pewna legenda, która mówiła, że znajdowała się tam kiedyś głęboka przepaść, w którą zrzucił się młody chłopak z rozpaczy po zdradzie ukochanej. Często słychać tam było stęki, jęki i zgrzytanie zębami. Pewnego razu znalazła się tam dziewczyna, która go rzuciła i w potoku zobaczyła odbicie swojego dawnego chłopaka, któremu z ust buchał ogień. Dziewczyna zaczęła uciekać krzycząc, ale upiór dogonił ją i wciągnął w głębinę. Od tej pory jęki i zgrzytania ustały.
     Na stojąco, bo mokro było przekąsiliśmy trochę i ruszyliśmy dalej. Zdziwieni byliśmy dosyć sporą ilością turystów spotkanych na trasie. Mgła zaczęła nam trochę utrudniać marsz, bo ciężko było znaleźć szlak, zwłaszcza na rozległej polanie. Daliśmy sobie jednak radę i gdy dotarliśmy do następnego szczytu ze znakiem nawigacyjnym Czarnego Działu mgła powoli zaczęła znikać. Mogliśmy już spoglądać na okolice. Zrobiło się przyjemnie.
     Zanim doszliśmy do następnego szczytu Grunwaldu mnie spotkały dwie przygody. Przechodząc przez duży pień drzewa zwalony na ścieżce poślizgnęłam się i wpadłam na kijek, który położyłam sobie za przeszkodą. Oczywiście kijek pod moim niemałym ciężarem pękł. Pocieszeniem dla mnie było to, ze nie wbiłam go sobie w nogę, bo mogło być różnie.
     Drugą przygodę przeżyłam na odkrytej polanie gdzie zagapiwszy się na coś pośliznęłam się na błotku i w tymże błotku wylądowałam na brzuchu niczym woodstockowicze w Kostrzynie nad Odrą. Oczywiście cała zabłocona musiałam pokonać dalszą trasę. 
    Nazwa tej góry została nadana w 1910 roku z okazji 500 rocznicy bitwy pod Grunwaldem.
     Ostatni odcinek naszej trasy był bardzo ładny. Teren odkryty cudowne widoki na Mszanę i pobliskie góry, prawdziwa uczta na koniec wędrówki. Szlak zgubiliśmy gdzieś, ale to nie był dla nas żaden problem, bo szliśmy ładną ścieżką w dobrym kierunku i nie było możliwości zabłądzenia.
    Obiadokolacje zjedliśmy w restauracji niedaleko mostu gdzie na małym parkingu zostawiliśmy samochód, a potem już bez wspinania pod górę dotarliśmy do domku na zasłużony wypoczynek.
Przeszliśmy w tym dniu 16568 m w tym podejść 678 m i zejść 722 m.
Mapka trasy
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.kfVXyW7KUbxw


3.05.2015r
Raba Niżna – Olszówka – Chabówka – Potaczkowa (746) – Mszana Dolna

     To już ostatni dzień naszej wyprawy. Tym razem naszym celem była góra Potaczkowa leżąca wprawdzie w Gorcach, ale włączona do odznaki „ Odkryj Beskid Wyspowy”, co bardzo zwiększyło jej popularność.
     Rano spakowani opuściliśmy domek i podjechaliśmy na parking koło rzeczki gdzie zostawiliśmy samochód a następnie Busem do Raby Niżnej skąd zielonym szlakiem doszliśmy do Olszówki a następnie czarnym na Potaczkową.
     Pogoda była wymarzona temperatura nie za wysoka, słoneczko i duża widoczność, a do tego poruszaliśmy się terem odkrytym, więc rewelacja. 
     Wspinaczka nie była trudna, bo to łagodny szczyt. W oddali obserwowaliśmy samotną ośnieżoną górę, Marian od razu zorientował się, że to Babia Góra. Wyglądała majestatycznie tak jak przystało na Królową Beskidów. Wypatrywaliśmy Tatr, ale ich nie było widać. Za to na szczycie góry, na którą wchodziliśmy pięknie prezentował się wzniesiony w 2000 roku pamiątkowy milenijny krzyż wzorowany na krzyżu z Giewontu.
     Ławeczki na szczycie zachęciły nas do odpoczynku. Mieliśmy trochę czasu, więc, mogliśmy pozwolić sobie na trochę dłuższy relaks.
     Powrót do Mszany był uroczy, bo prowadził czarnym szlakiem cały czas lekko w dół po terenie odkrytym a więc mogliśmy znowu podziwiać z góry Mszanę i jej okolicę.
    Już w mieście natknęliśmy się na ciekawy kamienny budynek. Okazało się, że jest to wybudowany w XVIII wieku folwark. Należał on do majątku, którego właściciele bardzo często się zmieniali. Po wojnie hrabiom odebrano ich dobra a w budynku produkowano wino, ale potem jak zaprzestano jego produkcji obiekt, zaczął popadać w ruinę.
     W 2004 roku nowi właściciele pięknie odnowili i rozbudowali budynek robiąc w nim hotel z restauracją. Przeczytałam kiedyś o nim takie słowa „ Jest to miejsce, gdzie tradycja i historia przeplatają się z komfortem i nowoczesnością. Miejsce pełne uroku, stylowe, o niepowtarzalnym klimacie”. Nie wchodziliśmy do środka, ale sam budynek bardzo nam się podobał.
     W drodze powrotnej zrobiliśmy sobie jeszcze postój w centrum Limanowej, gdzie zjedliśmy obiad. 
     Przeszliśmy w tym dniu 10301 m, zrobiliśmy 349 m podejść i 323 m zejść
Mapka trasy
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.k2LOd_kf-brE
     I tak następna nasza wyprawa w przeuroczy Beskid Wyspowy przeszła do historii. Zdobyliśmy kilka szczytów powiększyliśmy pętle, którą mamy zrobić do odznaki. 
Ewa
Mapa po III wyprawie


4.06.2015r ( wyprawa nr 4)
Laskowa - Kamionna – Żegocina – Łopusze ( 661m ) – Przełęcz Widoma – Rozdziele – Kamionna -Laskowa
     To już nasza czwarta wyprawa w ten uroczy zakątek naszego kraju. Tym razem pojechaliśmy tam z Marysią i jej mężem Heńkiem. Noclegi załatwiłam w Laskowej w agroturystyce gdzie nocowaliśmy już rok wcześniej. Miejsce to bardzo odpowiadało mi, bo było niedaleko trasy zaplanowanych w tej wyprawie wędrówek.
     Po ulokowaniu naszego prowiantu w lodówce, udaliśmy się na wędrówkę. Naszym pierwszym celem była stacja narciarska. Laskowa- Kamionna. Dosyć szybko tam dotarliśmy, bo nasza kwatera była niedaleko. Cudowne miejsce z przepięknymi widokami. Posiedzieliśmy, więc tam trochę rozglądając się po okolicach. Mogliśmy z Marianem rozpoznać już niektóre szczyty zdobyte przez nas rok wcześniej.
     Dziesięć minut drogi od stacji znajduje się szczyt Kamionna, ale my na następny dzień zostawiliśmy sobie jego zaliczenie, a udaliśmy się w przeciwną stronę w kierunku Żegociny. Droga prowadziła cały czas z góry lasem. Prześwity zrobiły się dopiero niedaleko tej małej miejscowości.
    Zazdrościliśmy właścicielom domków położonych wyżej, bo było tam tak cicho, zielono i co najważniejsze dla mnie, były cudowne widoki. Ja coraz częściej odczuwam potrzebę wyprowadzenia się z miasta i gdybym miała wybierać miejsce zamieszkania to chyba bym Beskid Wyspowy wybrała, bo ten region coraz bardziej mnie fascynuje.
     Żegocina to mała miejscowość typowo turystyczna ze względu na przepiękne położenie na Obszarze Chronionego Krajobrazu Pogórza Wiśnickiego. Założona została w czasach Bolesława Krzywoustego. W czasie I wojny światowej w grudniu 1914 roku rozegrała się tutaj krwawa bitwa zakończona zwycięstwem wojsk austriacko- pruskich. 
     Przerwę krótką zrobiliśmy sobie koło kościółka, przy którym znajdował się niewielki cmentarz z I wojny światowej. 
     Naszym następnym celem była góra Łopusze, na którą powoli wspinaliśmy się obserwując Żegocinę z innej strony
     Niestety szlak nie prowadził przez wierzchołek góry, odbiliśmy trochę w bok, żeby go znaleźć, ale widocznie nie był zaznaczony, bo żadnej tabliczki nie widzieliśmy. Szlak prowadził nas następnie w kierunku małej wioski Rozdziele i ponownie ujrzeliśmy w całej okazałości najbliższe okolice. I znów były okrzyki :jak tu pięknie. Dochodząc do wioski zobaczyliśmy z góry budynek schroniska, w którym chcieliśmy sobie podbić pieczątki. Zeszliśmy, więc ze szlaku i tak na skróty kierowaliśmy się polami w stronę schroniska. Niestety okazało się, że było ono zamknięte, więc drogą asfaltową udaliśmy się w kierunku naszego szlaku.
     Ostatni kilkukilometrowy odcinek naszej trasy prowadził znaną nam już z poprzedniej wyprawy drogą, ale tak uroczą, że mogłabym ją kilka razy w roku zaliczać.
     Przez jakiś czas szliśmy Jakubowym szlakiem, jakże różniącym się od tego z naszych stron, bo u nas znakiem jest piękna muszelka a w tych stronach jakaś biała lapa na niebieskim tle mnie przypominająca kapustę.
     Robiąc przepiękną pętelkę doszliśmy do stacji narciarskiej a następnie do kwatery. Zrobiliśmy ok 17 km w tym podejść ok. 700m
     Na kwaterze do dyspozycji mieliśmy zaraz przy pokoikach kuchnię, więc ugotowaliśmy sobie ziemniaczki do kotlecików przywiezionych z domu. Ciepły obiadek smakował nam wyśmienicie.
mapa
https://www.google.com/maps/d/u/0/edit?hl=pl&hl=pl&authuser=0&authuser=0&mid=zEwaW5V0bOss.kuyE0qFfXT6Y


5.06.2015r
Tymbark – Paproć ( 645m ) – Łososina Góra – Pasierbicka Góra ( 764m )Kamionna( 802m ) – Laskowa 


    Jak zwykle w naszych wyprawach pobudkę zrobiliśmy wcześnie rano. Marysia pijąc kawę na tarasie zobaczyła Tatry, co było dla nas ogromnym zaskoczeniem, bo nie spodziewaliśmy się, z tego miejsca taki widok zobaczyć, ale do tego musi też być odpowiednia pogoda a w tym dniu taka własnie była.
     Dzień zapowiadał się piękny. Na piechotkę udaliśmy się na przystanek autobusowy skąd podjechaliśmy do Limanowej a tam bardzo szybko znaleźliśmy połączenie do Tymbarku, skąd górami zamierzaliśmy dojść do naszej kwatery.
     Rok wcześnie jedną z wypraw kończyliśmy w tym miasteczku teraz kolejność była odwrócona. Spacerkiem przeszliśmy się przez centrum, żeby mogli zobaczyć to miejsce nasi towarzysze podróży, którzy byli tam pierwszy raz. Niedaleko słynnej fabryki pysznych soczków owocowych znaleźliśmy interesujący nas zielony szlak.
     Naszym pierwszym celem była góra Paproć. Tabliczka postawiona niedaleko rzeczki poinformowała nas, że za godzinę będziemy na miejscu. My dodaliśmy sobie jeszcze pół godzinki, bo same zatrzymywanie się przy robieniu zdjęć zawsze dużo czasu nam zajmuje.
     Żegnaliśmy Tymbark i jego okolice, które widziane z góry pięknie prezentowały się.
     Ścieżka lasem zaprowadziła nas na szczyt góry, gdzie rozpoczęto budowę wieży widokowej. Tuż przy wierzchołku na otwartej przestrzeni była kapliczka pw. Matki Bożej Królowej Beskidów, z krzyżem upamiętniającym 2000 chrześcijaństwa. Było też miejsce do odpoczynku z cudownym widokiem, z którego chętnie skorzystaliśmy.
    Pożegnaliśmy zielony szlak, który prowadził do Limanowej, my schodziliśmy z góry niebieskim do Walowej Góry a potem już do końca żółtym. Zachwycaliśmy się tak jak w innych miejscach tego Beskidu nie tylko górami, ale i prześlicznymi kotlinkami.
     Ciekawym miejscem okazała się mała miejscowość Pasierbiec, w której znajduje się Sanktuarium Maryjne z otoczonym kultem łaskami słynącym obrazie Matki Bożej Pocieszenia. Obraz ten ufundowany był w 1822 r. przez Jana Matrasa z wdzięczności po cudownym ocaleniu po bitwie pod Ramstatt w 1793 roku.
     Jest tam górujący nad okolicą murowany kościół wzniesiony w latach 70 XX wieku Prowadzą do niego bardzo okazałe i długie schody. Widok z nich jest przecudny. Jest też tam stara kaplica wybudowana przez Matrasa, która była przez lata centrum życia religijnego mieszkańców tych okolic, grota ocalenia z figurą Matki Bożej pochylającej się nad rannym żołnierzem, oraz Dróżki Maryjne.
     Bardzo ładne miejsce, o którym istnieniu nie wiedzieliśmy, i gdyby nie ta odznaka to pewnie nigdy byśmy tam nie trafili.
    Następnym naszym celem była góra Pasierbicka, która nie była oznaczona a potem Kamionna. Szliśmy w większości przez tereny odkryte, więc mogliśmy obserwować przecudne okolice. 
     W 1997 roku na terenie góry Kamionnej utworzony został rezerwat przyrody, mający na celu ochronę zespołów buczyny karpackiej i jedlin. Sam szczyt był w terenie zalesionym z karteczką włożoną do foli i przyczepioną do drzewa. Dobre i to, bo mogliśmy udokumentować nasz pobyt w tym miejscu robiąc zdjęcia. Spodziewaliśmy się zastać tam ławeczki do odpoczynku tak jak na wielu szczytach w tym Beskidzie, ale niestety nic takiego tam nie było, więc przerwę zrobiliśmy sobie przy wyciągu który znany był nam już z poprzedniego dnia.
     Z wyciągu już niedaleko mieliśmy do domku, więc powolutku robiąc zdjęcia i podziwiając okolice wędrowaliśmy na nocleg.
    Niestety program w komórce nie nagrał mi trasy, więc dokładnej rozpiski nie mam, ale według wyliczeń z mapy przeszliśmy ok. 
Ewa


6. 06. 2014r
Łukowica – G. Pępówka (645m )Łyżka ( 807m )G. Kuklacz (772m )G. Jabłoniec ( 624m ) - Limanowa

     Samochodem wcześnie rano udaliśmy się do Limanowej a potem autobusem do miejscowości o nazwie Łukowica, skąd mieliśmy szlakiem zielonym dojść do Limanowej.
     Łukowica to mała osada. Jest w niej bardzo ładny stary drewniany kościółek pw. św. Andrzeja Apostoła, zbudowany w 1325-1327 roku a przebudowany w roku 1693-1697. Znajdowała się tam dawniej piękna rzeźba Matki Boskiej z Dzieciątkiem z XIV w, ale w czasie okupacji hitlerowskiej została zrabowana. Zaraz przy nim znajduje się nowoczesny kościół wspaniale kontrastujący z drewnianym zabytkiem.
     Centrum miejscowości jest pięknie zagospodarowane; ładne chodniczki, parkingi, zieleń oraz sporo sklepów. Bardzo ładne i czyste miejsce, a na dodatek przepięknie położone wśród gór Beskidu Wyspowego. Na jedną z takich gór szlakiem zielonym zaczęliśmy się wspinać. 
     Łukowica z góry prezentowała się pięknie, cudowne były tez widoki na najbliższe okolice. Przy ścieżce, którą szliśmy było mnóstwo sadów pewnie zaopatrujących zakłady w Tymbarku w różnego rodzaju owoce. Piękne przydrożne kapliczki dodawały uroku.
     Ciepło było, więc ucieszyliśmy się, gdy weszliśmy w niewielki las. Odpoczęliśmy troszkę na zwalonych drzewach, a potem dalej wędrowaliśmy odkrytym terenem, gdzie zachwyciły nas łąki z mnóstwem kwiatów. 
     Wejście w następny lasek było dla nas mniej miłe, bo trochę pobłądziliśmy a to przez powalone drzewa, które upadły na ścieżkę ze szlakiem. Ale my już doświadczyliśmy różnych niespodzianek w naszych wędrówkach, więc tak bardzo tym nie przejęliśmy się a szlak po pewnym czasie znaleźliśmy. Zawsze śmiejemy się w takich sytuacjach, ze będziemy mieli w przyszłości co wspominać. 
     Podczas naszej wędrówki kilka razy wspinaliśmy się na niezbyt wysokie góry. Do odznaki zdobyliśmy dwie: Pępówkę 774m oraz Łyżkę 803m. Nie było na tych szczytach tabliczek, więc pamiątkowych zdjęć dokumentujących wejścia na nie nie zrobiliśmy. Przy schodzeniu z Łyżki nasi panowie stwierdzili, że szczyt tej góry troszkę przypomina przedmiot, od którego nazwę ona wzięła.
     Nasz szlak nie tylko prowadził nas przez lasy i pola, ale również przez małe wioski, w których zachwycały nas piękne domki z cudowną zielenią wokół. 
     Na wzgórzu Jabłoniec już przed Limanową zatrzymaliśmy się chwilę na cmentarzu z czasów I wojny światowej. Jest to jeden z największych i najciekawszych architektonicznie cmentarzy na terenie Zachodniej Galicji. Jest tam bardzo ciekawa kaplica mauzoleum pułkownika hr. Othmara Muhra dowódcy 9 pułku huzarów, wysmukły pomnik postawiony przez rodzinę na miejscu śmierci rotmistrza 9 pułku huzarów, oraz wiele grobów i zbiorowych mogił. Na cmentarzu spoczywa 409 żołnierzy.
     Najmniej zachwyciła nas Limanowa. W powietrzu czuliśmy jakiś niemiły zapach pewnie z jakiś zakładów a peryferie miasta były mniej okazałe niż centrum.
Zrobilismy w tym dniu ok. 16,5 km.
mapa

https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.k_OCUCC9oSeU&usp=sharing
Ewa


7.07 2015r
Łącko – G. Piechówka ( 623m ) Zagorzyn – Łącko

     To już ostatni dzień naszej wyprawy, przed nami była podróż do Stalowej, więc wybraliśmy na ten dzień najkrótszą trasę. Pożegnaliśmy, więc Laskową z nadzieją, ze jeszcze kiedyś tam wrócimy i pojechaliśmy samochodem do Łącka. 
     Łącko to mała wioska otoczona górami . Leży na krawędzi Beskidu Wyspowego i Sądeckiego w miejscu gdzie łaczy się Dunajec i Czarna Woda. To bardzo zadbana i czysta miejscowość z pięknym kościołem pod wezwaniem Św. Jana Chrzciciela z 1728r. Tradycja głosi, że materiały do jego budowy uzyskano z rozbiórki zameczku Zyndrama znanego z bitwy pod Grunwaldem.
W dokumentach po raz pierwszy ta miejscowość pojawia się pod datą 1251 rok.
     Na dużym zadbanym rynku zostawiliśmy samochód i uliczkami wioski ruszyliśmy żółtym szlakiem na niewielką, bo liczącą 623 m górę Piechówkę. Upał był duży, więc nie było tak łatwo a to też, dlatego, że długo szliśmy odkrytym terenem. Wejście w las sprawiło nam ulgę mogliśmy trochę w cieniu drzew odpocząć. Szlak był ładnie oznaczony, ale góra mała i tabliczki na jej szczycie nie było. Niedaleko za szczytem opuściliśmy szlak, który prowadził dalej na Modyń pięknie prezentujący się z daleka i zachęcający do wejścia. Ścieżkami w lesie tak na wyczucie troszkę błądząc zawróciliśmy i doszliśmy do wioski o nazwie Zagorzyn a potem do Łącka.
     Przeszli ok. 10 km traską z pięknymi widokami tak jak to zwykle bywa na szlakach Beskidu Wyspowego, poznaliśmy dwie urocze wioski, a to wszystko zasługa osoby, która tą oznakę wymyśliła, bo gdyby nie to, to w te strony pewnie nigdy nie zawitalibyśmy.
mapa
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zEwaW5V0bOss.klJzR0dA6nls&usp=sharing
      W drodze powrotnej zrobiliśmy sobie przerwę nad Dunajcem gdzie ochłodziliśmy się trochę a potem wstąpiliśmy do jednego z najstarszych miast w Polsce do Starego Sącza na krótki spacerek.
Ewa
Mapa po IV wyprawie


26.05.2016r ( V wyprawa)
Jurków- Chyszówki –prz. Rydza Śmigłego- Mogielica ( 1170 )– Jurków

     To nasza kolejna wyprawa w Beskid Wyspowy. Wyruszyliśmy w czwórkę ja Marian , Marysia i Ewa na cztery dni. Noclegi załatwiłam w małej miejscowości o nazwie Chyszówki, która znajduje się u podnóża Mogielicy. Planowałam zostawić tam samochód i wyruszyć w trasę robiąc takie koło zakończone na miejscu noclegowym. Niestety nie udało się ponieważ okazało się że nasza kwatera znajdowała się daleko za wioską poza wyznaczonym kołem w miejscu zupełnie niespodziewanym bo niedaleko wioski Półrzeczki. Dojechaliśmy tam tylko dzięki właścicielowi, który przez telefon udzielał nam wskazówek jak mamy jechać, gdzie skręcać. 
     Zostawiliśmy wiec swoje rzeczy w pokojach i podjechaliśmy samochodem do Jurkowa skąd wyruszyliśmy w trasę. Uliczką asfaltową przez wioskę Chyszówki szliśmy na przełęcz Rydza Śmigłego. Z jednej strony mieliśmy Mogielicę z drugiej Łopień, przepiękne widoki, cudowna trasa. W Beskidzie Wyspowym góry są zalesione nie zawsze można na nich liczyć na piękne widoki, natomiast doliny są przecudne i warto po nich chodzić.
     Na przełęczy zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek a następnie szliśmy czerwonym szlakiem prowadzącym w stronę Słopienic a potem żółtym zaczęliśmy wejście na Mogielicę tak bowiem prowadzi pętla do odznaki Odkryj Beskid Wyspowy.
     Mogielica zwana często przez miejscową ludność Kopą to najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego o wysokości 1170m. Jest tam wieża widokowa z bardzo stromymi schodami, i tylko dla osób bez lęku wysokości . Wychodziłam tam w strachu ale udało się, Marian do mnie dołączył natomiast dziewczyny wróciły po wejściu na parę schodków nie chciały bowiem się stresować .Perę lat temu gdy byliśmy na tym szczycie nie udało nam się wejść na wieżę bo szła burza i musieliśmy szybko schodzić, dlatego bardzo się cieszyłam, ze teraz nam się to udało. 
    Wejście oczywiście opłaciło się bo widok był przepiękny, z wieży można bowiem zobaczyć Beskid Wyspowy, Beskid Sądecki, Gorce, Pieniny i Tatry
     Na szczycie była mała przecinka, więc też można było nacieszyć się ładnymi widokami ale już nie takimi jak z wieży.
Przeszliśmy 16 km 
Kliknij, aby edytować treść...
mapa
https://drive.google.com/open?id=1DnKGUDU_Tz6ypvSAUzOPNP5Hte8&usp=sharing

27.05.2016r
Dobra –Śnieżnica – Ośrodek Rekolekcyjny –Kasina Wielka – Porąbka – Dobra
     
     Dobra to gminna wioska, o której pierwsze wzmianki pochodzą z 1361 roku. Ze względu na swoje położenie jest dobrym punktem wypadowym na bardzo popularne szczyty: Łopień, Mogielicę, Śnieżnicę i Ćwilin. My w tym dniu rozpoczęliśmy z tej miejscowości wędrówkę na Śnieżnicę.
     Samochód zostawiliśmy na parkingu przy drewnianym kościele św. Szymona i Judy Tadeusza, który zbudowany był w XVII wieku. Niedaleko za nim stał kościół murowany.
     Zielonym szlakiem turystycznym ruszyliśmy w kierunku Jurkowa skąd przyjechaliśmy, potem przez jakiś czas główną szosa prowadzącą z Limanowej do Rabki a następnie zaczęliśmy wspinaczkę na szczyt. Była to bardzo łagodna wspinaczka początkowo odkrytym terenem przy przecudnie ukwieconych łąkach. Ale nie tylko łąki nas zachwyciły ale również piękne widoki, na Łopień, Mogielice i Ćwilin, a również grzbiet Śnieżnicy na który wchodziliśmy.
     Wędrówka lasem była mniej ciekawa ale nie było aż tak źle bo od czasu do czasu pomiędzy drzewami jakieś widoki się pojawiały.
     Śnieżnica zbudowana jest z trzech niemal równej wysokości szczytów. Szczyt główny zwany jest Na Budaszowie pozostałe to Wierchy i Nad Stambrukiem. Pierwotnie góra ta nazwana była Śnieżną Górą ,ponieważ jest tam zagłębienie w którym bardzo długo leży zawsze śnieg. Według podań ludowych na północnym stoku góry znajduje się jaskinia w której jest tunel prowadzący aż do góry Grodzisko. Jaskinie trudno zobaczyć bo jest zarośnięta.
    Znany XIX- wieczny podróżnik Jan Roztworowski w 1813 roku napisał o Śnieżnicy takie słowa: „Jako róża jest najpiękniejszą i najwonniejszą z kwiatów, tak i tę górę można uznać za najpiękniejszą ze swego układu, jako i z widoku i pięknego spaceru”
     Na szczycie zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek a potem niebieskim szlakiem udaliśmy się Ośrodka Rekolekcyjnego znajdującego się na południowym stoku na wysokości 840m. Jest tam kilka domów z miejscami noclegowymi i kaplica. Do ośrodka należy również wyciąg narciarski boisko sportowe oraz trasy rowerowe. 
     W stołówce znajdującej się w jednym z domów zjedliśmy pyszną zupkę, pokręciliśmy się trochę po ośrodku i zielonym szlakiem udaliśmy się w dalszą trasę. Naszym celem była teraz Kasina Wielka rodzinna wioska naszej najlepszej biegaczki narciarskiej Justyny Kowalczyk. Szlak prowadził teraz w górę a potem w okolicy remontowanego wyciągu urwał się nagle. Podejrzewaliśmy, że wycięte zostały drzewa na którym był znak, więc postanowiliśmy zejść do Kasiny wzdłuż wyciągu i na dole koło stacji kolejowej poszukać znaku. I tak też się stało. Zejście było piękne bo przed nami rozpościerał się cudowny widok na wioskę, a przy stacji znaleźliśmy czerwony szlak którym mieliśmy teraz poruszać się z powrotem do samochodu wzdłuż masywu Śnieżnicy. 
    Szlak prowadził wzdłuż torów od czasu do czasu przechodząc z jednej strony na drugą torów lub lekko odchodząc w bok. Po jakimś czasie doszliśmy do wniosku, że szybciej i łatwiej będzie nam iść torami, a spotkania z pociągiem nie spodziewaliśmy się bo miejscowi ludzie powiedzieli nam, że pociąg tą trasą będzie jechał dopiero za parę dni.
     Byliśmy wszyscy zadowoleni naszą nieplanowaną wcześniej trasą bo nie musieliśmy omijać błotka które pojawiało się na szlaku tylko równym rytmem po belkach podkładowych maszerowaliśmy przed siebie. Zeszliśmy z torów dopiero w wiosce Porąbka, którą szliśmy jeszcze jakiś czas a potem skrótami według mapy pomiędzy ładnymi domkami wyszliśmy w Dobrej koło murowanego kościoła.
    Ucieszył nas widok samochodu bo dziesięciogodzinna wędrówka troszkę nas zmęczyła. Przeszliśmy w tym czasie 21km w tym podejść było 850m, oczywiście z przerwami na trasie. 
mapa
https://drive.google.com/open?id=1F9ZxziPbYeS5giJVZ5dhYwQxU-I&usp=sharing

28.05.2016r
Dobra – Łopień ( 961m) – przełęcz Rydza Śmigłego – Chyszówki – Jurków.

      Trasa w tym dniu była krótka bo licząca ok. 11 km, a wiec był to taki wypoczynkowy dzień. Nie tak jednak miało być, w planie tą trasę miałam zaplanowaną w ostatni dzień, żeby potem mieć trochę czasu na powrót przed zmierzchem do domu, ale z powodu braku połączeń autobusowych w następnym dniu musiałam swoje plany pozmieniać. 
     Rano podjechaliśmy więc samochodem do Jurkowa a potem autobusem do Dobrej, skąd rozpoczęliśmy naszą wędrówkę. I tak jak w poprzednim dniu szliśmy zielonym szlakiem tyle tylko, ze w przeciwną stronę bowiem teraz naszym celem był Łopień. 
    Trasa prowadziła najpierw wioską a potem po przejściu głównej drogi (nr 28) odkrytym terenem lekko w górę. I to był najpiękniejszy odcinek naszej trasy. Im wyżej wychodziliśmy to widoki robiły się coraz ładniejsze. Pięknie reprezentowała się wioska Dobra a również Śnieżnica zdobyta przez nas w poprzednim dniu.
    Przerwę na posiłek zrobiliśmy sobie w lesie, którym następnie szliśmy, na zwalonych drzewach przy których było miejsce na ognisko.
     Łopień to szczyt o rozległym i długim grzbiecie składający się z trzech części: Łopień961m, Łopień Środkowy 950 oraz Łopień Wschodni 805m. Jest niemal całkowicie zalesiony, chociaż dawniej był jedną ogromną halą na której stały szałasy i pasły się owce. Do dzisiaj zostały tam cztery polany. Jest tam największa w Beskidzie Wyspowym ilość jaskiń i schronów, wśród nich Jaskinia Zbójecka z labiryntem ciasnych korytarzy o długości 433m. 
     Z górą tą związane są różne legendy i ludowe opowieści. Jedne z nich mówią, że wielkolud Łopień był małżonkiem Mogielicy, a w jaskiniach są podziemne połączenia z Mogielicą. Starsi ludzie opowiadają, że koza wpuszczona do jednej z jaskiń Łopienia wyszła na Mogielicy.
     My nie szukaliśmy jaskiń, trzymaliśmy się cały czas zielonego szlaku. Na szczycie było piękne miejsce widokowe skąd można było zobaczyć Jurków, Ćwiklin, Śnieżnicę i Lubogoszcz. Były tam ławeczki na których chętnie spoczęlibyśmy ale były zajęte przez turystki więc odpoczynek zrobiliśmy na polanie przy tablicy z napisem Łopień.
    Zejście było lasem na znaną nam już przełęcz Rydza Śmigłego i tam tez zrobiliśmy sobie następny odpoczynek. A był to taki dłuższy postój bo pogoda zaczęła się psuć nadchodziły burzowe chmury i słychać było gdzieś w oddali pomruki burzy, więc postanowiliśmy tam burzę przeczekać. Godzina była wczesna bo trasa była krótka a do samochodu niedaleko wiec nie spieszyliśmy się. 
     Na przystanku autobusowym pod daszkiem siedzieliśmy obserwując chmury burzowe, które przesunęły się w inną stronę a potem grupę ludzi w ludowych strojach, którzy robili tam jakąś sesje zdjęciową. Nie nudziło więc nam się, przyjemnie jest tak czasami na łonie przyrody poleniuchować.
     Do samochodu wracaliśmy uliczką przez Chyszówki tą samą którą szliśmy w pierwszy dzień tylko w odwrotnym kierunku, i tak jak poprzednio słychać było co trochę nasze okrzyki „och jak tu pięknie”.
     Przy drewnianej karczmie w której zjedliśmy gorący posiłek spotkaliśmy dużą grupę młodych ludzi na motorach i kładach troszkę wybłoconych tez czynnie wypoczywających w Beskidzie ale inaczej niż my.
mapa
https://drive.google.com/open?id=1tSq4bkq3mocO-O5FnW8jIDvsSpU&usp=sharing


29.05.2016r.
Szczyrzyc – Pogorzany – Podkamień – Księża Góra( 649m) – Ciecień(829m ) - Szczyrzyc

     To już ostatni dzień naszej wyprawy w Beskid Wyspowy. Pożegnaliśmy miłych gospodarzy agroturystyki i samochodem podjechaliśmy do malowniczej miejscowości o nazwie Szczyrzyc., której powstanie wiąże się z zakonem Cystersów. W 1234 roku zakonnicy ci przenieśli się bowiem w te strony z Ludźmierza na Podhalu budując pierwszy kościół i zabudowania klasztorne a z czasem następne obiekty. Na wyróżnienie zasługuje tam murowany kościół z 1620 roku pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, gdzie znajduje się krucyfiks z XV wieku oraz kamienna kropielnica z XVI wieku, spichlerz murowany z XVII w. W pobliżu zabudowań klasztornych znajduje się browar wybudowany w 1628r.Do 1925 roku zakonnicy sami wyrabiali w nim piwo. Potem został on wydzierżawiony a następnie znacjonalizowany. W 1993 roku cystersi odzyskali browar ale ze względu na brak funduszy na modernizację wstrzymali produkcję w 1997roku. W 2003 roku jeden ze znanych europejskich browarów uruchomił zakład w Polsce gdzie robiono piwo w oparciu o receptury cystersów.
     Istnieje legenda dotycząca powstania klasztoru według której miejscowy grajek wracając z wesela spotkał diabła który obiecał mu wór złota. Podpisał więc cyrograf i przygrywał do tańca diabłu, a ponieważ bał się żony przed którą chciał ukryć, ze zaprzedał dusze, złoto przekazał na budowę klasztoru. Ale gdy diabeł od czarownicy na Łysej Górze dowiedział się na co jego złoto zostało przeznaczone, postanowił zniszczyć klasztor., zrzucając na niego olbrzymi głaz. Zakonnicy, którzy dowiedzieli się o tym powierzyli siebie i klasztor opiece Matki Bożej, która sprawiła, ze głaz zaczął diabłu ciążyć tak, ze musiał porzucić go ok. 3 km przed klasztorem.
     Niedaleko obiektów klasztornych zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy w trasę czarnym szlakiem. Początkowo szliśmy ulicą wzdłuż rzeczki, a następnie mała ścieżką prowadzącą pod górę wśród pól i sadów doszliśmy do wioski o nazwie Pogorzany, którą poruszaliśmy się w kierunku Podkamienia. Trasa była piękna wśród ładnych domków otoczonych zielenią oraz pięknymi widokami rozpościerającymi się na wszystkie strony świata.
    W okolicach Diablego Kamienia opuszczonego tu przez diabła skręciliśmy w bok i idąc najpierw wioską a potem lasem doszliśmy do niebieskiego szlaku prowadzącego z góry Grodzisko. Na tablicy informacyjnej przeczytaliśmy, ze do góry Ciecień, która była głównym celem naszej wyprawy w tym dniu zostało nam 2 godziny drogi.
    Trasa prowadziła cały czas lasem, prowadząc po drodze przez szczyt o nazwie Księża Góra o wysokości 649m.
    Ciecień to najwyższy szczyt w paśmie Cietnia. Rózni się trochę od innych szczytów Beskidu Wyspowego tym, że nie ma takiego charakterystycznego „wyspowego” kształtu, oraz budową geologiczną zbudowany jest bowiem z utworów płaszczowiny śląskiej a nie płaszczowiny magurskiej jak większość szczytów w tym Beskidzie. Informacje te znalazłam w Internecie bo mnie te nazwy zupełnie nic nie mówią.
    Szczyt jest zalesiony, co mnie trochę rozczarowało bo miałam nadzieje, że chociaż maleńka przecinka będzie, żeby można trochę zobaczyć najbliższe okolice.
    Widoki zobaczyliśmy dopiero przy zejściu zielonym szlakiem do samochodu. Szczyrzyc i jego okolice przepięknie się prezentowały.
   Samochód czekał na nas ale my zanim ruszyliśmy w powrotną drogę do domu pochodziliśmy trochę po obiektach klasztornych. 
    Przeszliśmy w tym dniu ok. 16 km w tym 626m przewyższeń robiąc takie duże koło co bardzo lubię chociaż nie zawsze się da tak trasę zorganizować, bywa tak też, ze musimy wracać ta samą drogą i to jest najgorsze.
mapa
https://drive.google.com/open?id=1bQSBVR7bp_RlCI6QMK_JdHQK2Oo&usp=sharing
    Wyprawa udała nam się . wszystkie zaplanowane szczyty zdobyliśmy, poznaliśmy nowe zakątki tego pięknego Beskidu, jeszcze nie tak dawno zupełnie nam nieznanemu. Teraz poruszając się w tych stronach potrafimy nazwać mijane przez nas szczyty a jest tu ich naprawdę dużo, wiemy gdzie jaka droga prowadzi.
    Pogoda tez nam sprzyjała wiec zadowoleni wracaliśmy do domu po drodze zatrzymując się jeszcze w znanej nam restauracji znajdującej się na rynku w Limanowej na obiad.
    W planie mamy jeszcze parę wypadów w ten uroczy zakątek Polski. Mam nadzieję, ze może uda nam się tu jeszcze wrócić w tym roku. 


15.06.2017r ( VI wyprawa)
Wola Kosnowa - Modyń (1029m) – Zbludza – Wola Kosnowa

     To już nasza szósta wyprawa w Beskid Wyspowy. Tym razem było nas cztery osoby: ja Marian Ewa i Marysia.
     Swoją wyprawę zaczęliśmy od zdobycia szczytu o nazwie Modyń. Jest to jeden z najwyższych szczytów tego niezwykle urokliwego Beskidu ale troszkę nietypowy ponieważ tworzy trzy grzbiety. Spływa z niego kilka potoków uchodzących do Zbludzy, Jastrzębika i Czarnej Wody. Dawniej na szczycie była wieża triangulacyjna, która z czasem zbutwiała a potem powaliła ją wichura. Takie wieże nazywano Patryjami i stąd górę tą nazywano również Patryją. 
     Samochód zostawiliśmy w małej wiosce o nazwie Wola Kosnowa przy budynku straży pożarnej i ruszyliśmy w trasę. Szliśmy dróżką asfaltową cały czas pod górę terenem odkrytym więc mogliśmy podziwiać bardzo piękne okolice. W miejscu przecięcia dróżki ze szlakiem żółtym weszliśmy na ten szlak który lasem z niewielkimi prześwitami doprowadził nas na Modyń. 
     W przewodniku po Beskidach Zachodnich Kazimierz Sosnowski o górze tej napisał „Dość daleko od kolei odsunięta i mało uczęszczana ta góra. Od północy stroma i dzika, buczyną aż po podłużny grzbiet zarosła. Po jej zachodnim podnóżu toczy się gościniec Tymbark-Zabrzeż, który między Zalesiem a Zbludzą przewija się przez malowniczą gardziel górską. Sama góra nie ma w sobie nic osobliwego, natomiast jej zalesiony wierzchołek daje widok niespodziewanie piękny. Ciągnie się bowiem na jego południowym skłonie duża, obsiana owsem polana (na tej wysokości rzecz wyjątkowa), z której w stronę południową widok nadzwyczaj daleki i okazały na trzy fale gór”[5].
     Do samochodu schodziliśmy przez małą miejscowość o nazwie Zbludza robiąc takie koło, żeby nie wracać tą samą trasą. I to był dobry pomysł bo trasa była cudowna ,przepiękne widoki wspaniała przyroda.
    Zrobiliśmy 14 km ale przed nami była jeszcze podróż na nocleg który mieliśmy w małej miejscowości Młynne w gospodarstwie agroturystycznym. Czekał tam na nas ciepły posiłek , który bardzo nam smakował.
mapa
https://drive.google.com/open?id=1iebld9mdrr70eod2gvrCBICGB60&usp=sharing


16.06.2017r
Mszana Górna – Ogorzała (806m ) -Ostra(780 ) – Łętowe – Kiczora ( 901)
     W tym dniu mieliśmy do zdobycia trzy góry Ostrą Ogorzałą i Kiczorę. Po śniadaniu samochodem udaliśmy się do Lubomierza a następnie autobusem do Mszany skąd górami szlakiem zielonym i czarnym mieliśmy dojść do samochodu. 
     Już na początku wędrówki poubieraliśmy się w peleryny bo lekki deszczyk zaczął padać. Zaraz potem zgubiliśmy szlak przedzierając się dosyć długo przez wysokie trawy cały czas wspinając się pod górę. Nie była to przyjemna wspinaczka ale rekompensowały ją przepiękne widoki na Mszanę i okoliczne góry. Szczególnie pięknie prezentował się Luboń Wielki. 
     Na grzbiecie góry trawska się skończyły więc odetchnęliśmy z ulgą ale szlaku nadal nie znaleźliśmy. Wydeptaną ścieżką po otwartym terenie maszerowaliśmy w kierunku Lubomierza mając nadzieje na odnalezienie szlaku. Deszczyk przestał padać więc humory nam się poprawiły. W najwyższym punkcie góry był las, wiec tam udaliśmy się przedzierając się przez konary drzew i paprocie i ku naszemu zadowoleniu znaleźliśmy tabliczkę z napisem Ogorzała (806m). Las był rzadki więc mogliśmy podziwiać okolice. Niedługo potem przez moment natchnęliśmy się na szlak ale niestety zniknął nam bardzo szybko. Udało nam się również trafić na szczyt góry Ostrej. Bardzo ładne miejsce z pięknymi widokami. 
     Następnym naszym celem była mała wioska o nazwie Łętowe którą było widać gdy schodziliśmy z góry Ostrej bo szliśmy terenem odkrytym. Pięknie prezentował się teraz Ćwilin, który kiedyś zdobywaliśmy w dużej mgle. I tak jak poprzednio w połowie zejścia ujrzeliśmy szlak który po pewnym czasie ponownie nam zniknął. Zaczęło nas to denerwować bo taka sytuacja w Beskidzie Wysokim pierwszy raz nam się wydarzyła na wszystkich poprzednich trasach szlaki były dosyć ładnie zaznaczone. Na mapie zauważyłam że szlak szosę przechodzącą przez wioskę przecinał w okolicach mostku więc postanowiliśmy tam się udać. Niestety szlaku nigdzie nie znaleźliśmy więc ponownie tak na wyczucie postanowiliśmy wspiąć się na następne wzniesienie, ale zanim to zrobiliśmy zajrzeliśmy do małej kapliczki ślicznie odnawianej przez dwóch panów.
     Pech nas w tym dniu prześladował dalej bo zaczęły się zbierać nad naszymi głowami bardzo brzydkie chmury. Na brzegu lasku rozpętała się burza. Przysiedliśmy więc na pieńkach i w strachu czekaliśmy aż burza pójdzie sobie dalej. Tak też się stało więc zaczęliśmy laskiem wspinać się pod górę i to była taka prawdziwa wspinaczka bardzo ostro w górę przypominająca wejście na górę Walter koło Jabłonek w Bieszczadach. Gdyby nie kijki i drzewa których chwytaliśmy się nie wiem czy udało by nam się wejść na grzbiet góry. Bardzo byłam zmęczona i przestraszona bo burza która poszła sobie gdzieś teraz znowu wracała a my byliśmy już na dużej wysokości i robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. 
     Szliśmy więc coraz bardziej zdenerwowani i nagle zauważyliśmy dosyć duży szałas ukryty na małej polanie zarośniętej wysokimi trawami. Szałas był stary już nie używany w niektórym miejscach przeciekający ale dla nas był doskonałą kryjówka przed deszczem i burzą . 
     Gdy deszcz przestał padać i nie słychać już było grzmotów ruszyliśmy w dalszą drogę. Ku naszemu zdziwieniu pojawił się na drzewach nasz zagubiony szlak, którego my już nawet przestaliśmy szukać i o dziwo nie zniknął nam był już cały czas ładnie zaznaczony. 
     Czarny szlak który pojawił się na drzewach oznaczał że należy już nim zejść do samochodu oraz to, ze minęliśmy wierzchołek góry Kiczory. Nigdzie nie było żadnej tabliczki informującej o dojściu na sam wierzchołek góry. Nie wiemy więc czy na górze tej znajduje się tabliczka czy może tak jak to czasami zdarza się szlak prowadzi tuz przy wierzchołku ale nie dochodzi do niego. Postanowiliśmy sprawdzić to innym razem gdy będziemy w tych stronach zdobywać szczyt Krzysztonów bo to niedaleko
     Czarnym szlakiem schodziliśmy do Lubomierza ale żeby do końca wyprawy było ciekawie w małym wąwoziku w którym było dużo powalonych drzew i ten szlak nam zaginął, tylko tym razem nie przejęliśmy się tym bo wkrótce zobaczyliśmy domki tej uroczej miejscowości.
     Wykopaliska archeologiczne wykazały, że na terenach Lubomierza już w okresie 3500-1700 p.n.e zamieszkały nieznane plemiona myśliwych. Oficjalnie natomiast wieś istnieje od 1600 roku i była ona własnością Sebastiana Lubomirskiego, który zlikwidował tam pańszczyznę i uwłaszczył miejscowych chłopów. Niestety następni właściciele przywrócili pańszczyznę.
    W trakcie I wojny światowej toczyły się tam walki pomiędzy wojskami austro-wegierskimi a rosyjskimi a podczas II wojny światowej w tych okolicach znajdowało się lądowisko cichociemnych. Miejscowość tą zamieszkują górale zwani Zagórzanami.
     Lubomierz jest bazą wypadową do uprawiania turystyki pieszej, rowerowej, konnej i narciarskiej. Wychodzą stąd liczne szlaki turystyczne, zarówno w Gorce (w tym w Gorczański Park Narodowy), jak i w Beskid Wyspowy.
     Samochód stał tam gdzie go zostawiliśmy więc zadowoleni że skończyła się pełna wrażeń i niespodzianek wyprawa ruszyliśmy do kwatery na nocleg. Zrobiliśmy w tym dniu ok. 16 km gubiąc bez przerwy szlak i chowając się prze deszczem i burzami. Na pewno o tej wyprawie nigdy nie zapomnimy.
Ewa
mapa
https://drive.google.com/open?id=17bH6ug2yk_FFpW5AFa3tzJm7cA0&usp=sharing


17.06.2017r
Młynne – Gorc(1228m) – Młynne
     Przyjechaliśmy na wyprawę w Beskid Wyspowy ale w tym dniu zrobiliśmy sobie wyjątek i wybraliśmy się na na górę Gorc należącą do Gorców. Okazało się bowiem, że niedaleko naszego noclegu znajduje się utwardzona ścieżka prowadząca na szczyt tej góry. Ścieżka nie była oznaczona ale gospodarz zapewnił nas, że bez problemu dojdziemy do celu i nigdzie po drodze nie zabłądzimy.
     Poubierani w peleryny bo niestety padało ruszyliśmy w drogę. Szliśmy lasem i odkrytym terenem mogliśmy więc podziwiać góry Beskidu Wyspowego i Gorców. Marsz spowalniały nam poziomki rosnące przy ścieżce po które co trochę schylaliśmy się. Ścieżka prowadziła cały czas pod gorę ale bez stromych podejść więc niezmęczeni dosyć szybko dotarliśmy na szczyt góry. Deszcz nadal padał i zrobiło się bardzo zimno, wiec pod schodami wieży zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek i posiłek. Nie było to komfortowe miejsce bo deszcz i tam zaciekał ale lepszego nie było. Razem z nami odpoczywała tam dosyć spora grupa turystów z małymi dziećmi przemarzniętymi jak my aż żal ściskał patrząc na nich.
     Góra Gorc jest zalesiona ale w 2015 roku wybudowana została tam wieża widokowa z tarasem znajdującym się ponad wierzchołkami drzew. Jej zaleta są zabudowane schody które pozwalają wejść na nią ludziom z lękiem wysokości. Z jej tarasu rozpościera się przepiękna panorama prawdopodobnie widać nawet Kraków oddalony o 80km. Niestety my nie mieliśmy szans na delektowanie się widokami bo była duża mgła. Marian mimo to wyszedł na nią a my przemarznięte nie miałyśmy na to ochoty. Po odpoczynku i sesji zdjęciowej ruszyliśmy w drogę powrotną ta samą ścieżką w dół. Z każdym krokiem robiło się cieplej a i mgła była mniejsza a potem ustąpiła więc szybko zapomnieliśmy o niewygodach na szczycie.
     Zrobiliśmy w tym dniu 10km a więc nie przemęczyliśmy się. Szkoda że nie trafiliśmy na ładniejszą pogodę ale nie zawsze można mieć wszystko. Zadowoleni biliśmy że jeszcze jeden szczyt udało nam się zdobyć. 
mapa
https://drive.google.com/open?id=1If3hs5FHY6WnB0y-4OBwl1VPfgY&usp=sharing

18.06.2017r.
Młyńczyska – Jeżowa Woda(895) –Ostra (925m ) –-przełęcz Ostra - Cichoń(926 ) - - Młyńczyska
     To już ostatni dzień naszej wyprawy i powrót do domu.
     Wąziutką drogą asfaltową, przed którą w pierwszym dniu pobytu w Młynnym ostrzegał nas jeden z mieszkańców tej miejscowości a która okazała się całkiem bezpieczna bo miała dużo mijanek przejechaliśmy z noclegu robiąc duży skrót do Kamienicy a potem do wioski o nazwie Młyńczyska skąd ruszyliśmy w trasę. 
     Deszczyk mżył lekka mgiełka jeszcze została ale my przyzwyczajeni do takich klimatów cały czas pod gorę wspinaliśmy się asfaltową drogą. Towarzyszyła nam starsza pani która z kościoła wracała do swojego domu znajdującego się na Jeżowej Górze, a ta znajdowała się na naszym szlaku. Pani szła dosyć szybko opowiadając nam historie swojej rodziny a my dorównywaliśmy jej kroku. Rzadko zdarza mi się w takim tempie iść pod górkę ale wstyd mi było przed tą panią zostawać w tyle. Na grzbiecie góry pożegnaliśmy się z naszą rozmówczynią i laskiem zielonym szlakiem kontynuowaliśmy wyprawę. Ucieszyły nas tabliczki na dwóch szczytach Jeżowej Górze i Ostrej przy których zrobiliśmy sobie zdjęcia a następnie zeszliśmy w dół do przełęczy pod Ostrą. 
     Przełęcz Ostra znajduje się na wysokości 812 m i jest najwyższa przejezdną przełęczą w Beskidzie Wyspowym. Prowadzi przez nią droga asfaltowa z Kamienicy do Limanowej.
     Naszym następnym celem był szczyt Cichoń więc zielonym szlakiem ponownie zaczęliśmy wspinać się pod górkę. Nie była to mocna wspinaczka ale taki fajny spacerek, który dosyć szybko doprowadził nas do celu.
     Cichoń (929m) dawniej nazywany był przez miejscową ludność Tokoniem, ponieważ głuszce odbywały tam swoje toki. Jest to góra zalesiona z przewagą świerka i jodły. Po zrobieniu zdjęć czarnym szlakiem schodziliśmy do szosy prowadzącej przez przełęcz. I tutaj mogliśmy się zacząć delektować widokami. Szczególnie pięknie prezentował się szczyt Modyń, który my zdobywaliśmy w pierwszy dzień wyprawy tylko z innej strony. Do samochodu doszliśmy szosą robiąc takie koło. Program na komórce wyliczył nam ze przeszliśmy 11 km.
     Mimo nienajlepszej pogody w naszej VI wyprawie w Beskid Wyspowy do domu wracaliśmy zadowoleni i zrelaksowani. Będziemy tęsknić za tym rejonem. Do końca odznaki zostało nam niewiele gór do zaliczenia, myślę ze skończymy je na wiosnę 2018 roku bo w tym roku mamy zaplanowane wyprawy w inne partie górskie. Ja po tej wyprawie postanowiłam sobie, że wgram sobie w komórkę mapy turystyczne ze szlakami, dzięki którym mam nadzieję uniknę takich przygód ze zgubieniem trasy jak w drugim dniu tej wyprawy.
mapa
.https://drive.google.com/open?id=1aYEi4PjQiaHgL0NUcTnLeIq2XhA&usp=sharing

28 IV 2018r  ( VII wyprawa)
Skrzydlna – Worecznik( 560) – Dolna Góra (606) – Porąbka – Wola Skrzydlana - Skrzydlna 
     To był już nasz ostatni wyjazd w Beskid Wyspowy z serii wypraw związanych ze zdobyciem odznaki „ Poznaj Beskid Wyspowy”, a pojechaliśmy na 5 dni bo tyle nam potrzeba było do zaliczenia wszystkich zaległych szczytów. Było nas 4 osoby ja Marian Halinka i Ewa a swoją przygodę zaczęliśmy od małej osady pięknie położonej u źródeł Stradomki niedaleko Śnieżnicy o nazwie Skrzydlna. Pierwsze wzmianki o tej miejscowości pochodzą z 1296 roku. W czasie okupacji hitlerowskiej miała tam miejsce pacyfikacja, która była odwetem na mieszkańcach za zbrojny opór stawiany okupantowi. 
     Samochód zostawiliśmy na parkingu znajdującym się przy pięknym nowym kościele pw. Św Mikołaja a wędrówkę rozpoczęliśmy czarnym szlakiem przy innym drewniano- murowanym pochodzący z XVI wieku kościele. Szliśmy długo terenem odkrytym podziwiając przepiękne okolice. Teren zalesiony zaczął się na wzniesieniach o nazwie Pieninki Skrzydlańsie gdzie zaliczyliśmy dwa szczyty ładnie oznakowane Worecznik i Dolną Górę. 
     Nie spiesząc się dotarliśmy do torów którymi we wcześniejszych wyprawach szliśmy z Kasiny do Dobrej. Kolej ta zbudowana została za czasów austro -węgierskiego imperium Franciszka Józefa i jest to fragment 800 kilometrowej Galicyjskiej Kolei Transwersalnej biegnącej ze Słowacji na Ukrainę. Niestety pociągi dzisiaj tam to rzadkość i tory niszczeją a szkoda bo to bardzo piękny odcinek z tego co wyczytałam w Internecie najładniejszy w Polsce. Prowadził tam też czerwony szlak którym przez Wole Skrzydlaną wróciliśmy do samochodu. Szlak prowadził cały czas odkrytym terenem, mogliśmy więc podziwiać przecudne okolice a szczególnie zbocza Śnieżki , Ciecienia, gór które zaliczaliśmy w poprzednich wyprawach.
Zrobiliśmy km
     Czekała nas jeszcze podróż na nocleg do znanej nam już z wcześniejszych wypraw agroturystyki w Ochotnicy. W miejscowości Kamienica wjechaliśmy w wąziutką uliczkę asfaltową duży skrót na kwaterę, który doprowadził mnie niemalże do zawału serca bo bałam się ze przy zakrętach o niewielkiej widoczności czołowo zderzymy się z innym pojazdem. Żaden pojazd nie jechał więc mieliśmy szczęście i szczęśliwie dotarliśmy na nocleg.

29.IV. 2018r
Rabka Zaryte – Luboń Wielki( 1022 )- Glisne – Mszana Dolna
     Po śniadaniu samochodem podjechaliśmy do Mszany Dolnej skąd Busem udaliśmy się do Rabki Zaryte a następnie zielonym szlakiem zaczęliśmy wspinaczkę na Luboń Wielki. Przez miejscowych góra ta nazwana jest Biernatką i jest bardzo popularna wśród turystów. 
     Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie przy pięknej kapliczce Chrystusa Króla gdzie znajdowały się ławeczki. Mogliśmy tam podziwiać piękną rzeźbę oraz widoki na Rabkę bo teren był odkryty. Potem nasza wędrówka była lasem ale nie było stromych podejść więc niezmęczeni stanęliśmy na szczycie góry.
     Luboń Wielki to jedna z większych gór w Beskidzie Wyspowym. Na jego szczycie znajduje się radiowo – telewizyjna stacja nadawcza wybudowana w 1961 roku w celu umożliwienia transmisji mistrzostw świata FIS w Zakopanem. Przekaźnik jest widoczny z daleka dzięki czemu góra ta jest rozpoznawalna. Jest tam też wybudowane w 1931 roku nieduże schronisko w którym podbiliśmy nasze książeczki turystyczne. W czasie II wojny światowej góra ta była schronieniem dla partyzantów. Nas zafascynował widok jaki rozpościerał się ze szczytu szczególnie na Szczebel i Lubogoszcz i pewnie długo byśmy się nim delektowali ale usłyszeliśmy odgłosy burzy więc postanowiliśmy szybko zejść z góry. A schodziliśmy czerwonym szlakiem przez przełęcz Glisną do Mszany. Na moment do zdjęcia zatrzymaliśmy się pod tablicą informującą o Rezerwacie Przyrody który chroni tam największe w tym Beskidzie gołoborze, jaskinie oraz skałki zwane Dziurawymi Turniami. Coraz więcej czarnych chmur zbierało się, więc przyspieszyliśmy a nie było to łatwe bo zejście było dosyć strome. Bardzo zdziwiona byłam widząc rodziny z małymi dziećmi spokojnie wchodzące na górę , coraz częściej słychać bowiem o przypadkach porażeń człowieka piorunami. 
     Burza straszyła prawie do przełęczy Glisne ale nie doszła do nas tylko poszła gdzieś w okolice Limanowej co przyjęliśmy z ogromną ulgą. Przełęcz była nam już znana bowiem schodziliśmy tam kiedyś ze Szczebla. Ale wówczas zgubiliśmy trochę czerwony szlak więc teraz postanowiliśmy odnaleźć to miejsce gdzie pobłądziliśmy. I tak się stało na dużej polanie rok wcześniej żle skręciliśmy teraz ten błąd nadrobiliśmy i znaleźliśmy się w pięknym miejscu z cudownymi widokami gdzie na małej wiacie widniał napis Złote Wierchy. Zrobiliśmy tam sobie przerwę na posiłek i odpoczynek. Do samochodu doszliśmy trochę zmęczeni bo w tym dniu zrobiliśmy         km.
    Na agroturystyka wracaliśmy również skrótem ale on już nie wydawał mi się taki straszny jak pierwszy przejazd.
mapa

30.IV.2018r
Szczawa – Zbludzkie Wierchy - Kamienica
    W tym dniu samochód zostawiliśmy w Kamienicy skąd autobusem dojechaliśmy do Szczawy i czerwonym szlakiem doszliśmy do samochodu.
     Szczawa to mała wioska której nazwa powstała od występujących w tych stronach wód „szczaw” mających lecznicze właściwości. W 1938 powstała tam pierwsza pijalnia i rozlewnia wód.
     Nasza wędrówka w tym dniu rozpoczęła się na małym mostku którym przeszliśmy na drugi brzeg rzeczki Kamienicy. Tam uliczką wśród zabudować dosyć długo wędrowaliśmy w stronę Kamienicy a następnie szlak wprowadził nas w las na niewielkie pasmo o nazwie Zbludzkie Wierchy. Pasmo to składa się z czterech wierzchołków oddzielonych płytko wciętymi przełęczami. Najwyższy z nich ma wysokość 820m.Pasmo to jest całkowicie zalesione więc w teren odkryty weszliśmy dopiero po kilku kilometrach marszu przy zejściu do Kamienicy. 
     Kamienica to malownicza wioska położona pomiędzy Gorcami a Beskidem Wyspowym co czyni ją bazą wypadową w te piękne partie górskie. Jest tam pałac zbudowany w latach 1830-1840 wzniesiony w stylu późnoklasycystycznym , park przypałacowy z pięknych starodrzewem , XIX – wieczny dwór murowany, cmentarz z zabytkową kaplicą rodziny Szalayów oraz grobami partyzantów. 
     Pokręciliśmy się trochę po centrum tej miejscowości a w Gminnym Ośrodku Kultury gdzie dostaliśmy mapki tych okolic podbiliśmy książeczki . Podjechaliśmy również do pijalni wód mineralnych w Szczawie gdzie degustując znajdujące się tam wody mineralne odpoczęliśmy po wędrówce.
mapa


1.V. 2018r
Rzeki – Myszyca (877m) – Jasień (1052) – Kutrzyca ( 1051) –Krzysztonów( 1012)- Bukówka
     W tym dniu samochód zostawiliśmy w małej osadzie o nazwie Bukówka skąd autobusem dojechaliśmy do wsi Rzeki i górami doszliśmy do samochodu.
     Rzeki zostały założone w XVII wieku przez niemieckich i czeskich hutników . Do XIX wieku istniały tam huty szkła. Dzisiaj natomiast znajduje się tam kilka domów , zabytkowa kapliczka, ośrodek wypoczynkowy i leśniczówka.
     Szlakiem żółtym ruszyliśmy w trasę. Początkowo szliśmy odkrytym terenem skąd rozpościerały się piękne widoki zwłaszcza na Gorce. Przed pierwszym szczytem o nazwie Myszyca weszliśmy w las którym doszliśmy do Jasienia, ale po drodze minęliśmy przepiękną polane na przełęczy Przysłopek, gdzie zrobiliśmy sobie odpoczynek. Przełęcz położona jest na wysokości ok. 770m. Znajdują tam się łąki pola uprawne oraz dwa gospodarstwa należące do wsi Lubomierz. Ale są też tam piękne widoki na wzniesienia Wielkiego Wierchu i Kiczory Kamienickiej w Gorcach oraz Mogielnice, Luboń Wielki a nawet pasmo Polic i Babią Górę.
    Jasień to trzeci co do wielkości szczyt w Beskidzie Wyspowym. Szczyt ten ma dwa wierzchołki właściwy oraz niższy o nazwie Kutrzyca . Pomiędzy nimi znajduje się cudowna polana Skalne z dużym szałasem których w Beskidzie wyspowym jest już niewiele. I tutaj również zachwycaliśmy się pięknymi widokami a szczególnie pięknie wyglądały Tatry co było dla nas zaskoczeniem bo nie spodziewaliśmy się że będą tutaj widoczne.
    Następny szczyt który mieliśmy zdobyć to był Krzysztonów o wysokości 1012m. Była tam duża tablica z napisem ” Pomnik Przyrody Osuwiskowy Podwójny Grzbiet na Krzysztonowie” gdzie zrobiliśmy sobie zdjęcia i zaczęliśmy schodzić do przełęczy pod małym Krzysztonowem. Przed nami pięknie prezentowała się Mogielica najwyższy szczyt tego Beskidu na której byliśmy już dwa razy . Tam też zakończyliśmy wędrówkę żółtym szlakiem i rozpoczęliśmy powrót do samochodu szlakiem niebieskim oczywiście po krótkim odpoczynku. 
    Szliśmy leśną uliczką podziwiając piękne okolice a zwłaszcza Mogielicę a możliwe to było dzięki dużej ilości prześwitów, które zawsze nas bardzo cieszą.
Przeszliśmy w tym dniu 

2.V.2018r
Przełęcz Wierch Młynne- Gorc ( 1228) – Przełęcz Wierch Młynne
Pod Skiełkiem _ Skiełek(755) – Pod Skiełkiem
    W tym dniu mieliśmy zaliczyć tylko ostatni już szczyt do odznaki Beskidu Wyspowego Skiełek ale zmieniliśmy plany i postanowiliśmy dodać jeszcze jeden o nazwie Gorc w Gorcach. Nasza kwatera w której przez trzy dni spaliśmy była niedaleko tej góry a widoczność była niezła, więc postanowiliśmy to wykorzystać, ponieważ rok temu będąc na tej górze nic nie widzieliśmy przez okropną pogodę.
    Podjechaliśmy niedaleko agroturystyki na przełęcz Wierch Młynne która jest na wysokości 732m,tam też zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy w trasę. Deszczyk lekki zaczął padać ale to nam nie przeszkadzało bo widoczność była dobra. Szliśmy szeroką ścieżką , która powstała do przewożenia materiałów na budowę wieży. Teraz są tam ścieżki rowerowe oraz trasy narciarskie. Ścieżka prowadziła lasem ale po drodze było parę polan więc mogliśmy delektować się pięknymi widokami i obserwować okolice oraz wieże na szczycie, która była dla nas takim drogowskazem. 
    Deszczyk szybko przestał padać co nas bardzo ucieszyło. Na szczyt doszliśmy dosyć szybko i byliśmy bardzo szczęśliwi , że tym razem udało nam się i zobaczyliśmy przepiękne widoki, które z wieży można było obserwować. 
     W drodze powrotnej do samochodu na pięknych polanach zatrzymaliśmy się , żeby zebrać kwiaty mleczu z których po powrocie do domu zrobiliśmy bardzo zdrowe soczki.
     Drugi szczyt, który mieliśmy zdobyć leżał niedaleko miejscowości Łukowica znanej nam już z wcześniejszych wędrówek, tutaj też mieliśmy zostawić samochód i ruszyć zielonym szlakiem. Byliśmy już zmęczeni wcześniejszą wędrówką a czekał nas jeszcze powrót do domu, więc postanowiliśmy skrócić sobie trasę jadąc samochodem w miejsce gdzie szlak z drogi asfaltowej skręca w las. I to była bardzo stresująca jazda. Droga asfaltowa prowadziła ostro pod górę i w pewnym momencie zwężyła się tylko na szerokość jednego samochodu. Szukając miejsca do zaparkowania pojechaliśmy za daleko i okazało się ze był ogromny problem z zawróceniem. Z jednej strony wąskiej dróżki mieliśmy górę a z drugiej przepaść. Jeszcze nigdy tak się nie bałam nie wiem co byśmy zrobili gdyby jechał naprzeciwko nas jakiś samochód, całe szczęście że nic takiego się nie stało. Po jakimś czasie udało nam się zawrócić i zaparkowaliśmy samochód koło małego gospodarstwa znajdującego się przy szlaku którym szliśmy na szczyt o nazwie Skiełek. 
    Skiełek to niewielki szczyt o wysokości 755m. Jest tam tabliczka z nazwą szczytu oraz ławeczki gdzie zrobiliśmy sobie odpoczynek. 
     To był ostatni szczyt zdobyty do odznaki poznaj Beskid Wyspowy Z jednej strony cieszyliśmy się że odznakę zdobyliśmy ale z drugiej żal nam się zrobiło ze to koniec naszych tam wędrówek bo ten Beskid bardzo nas zauroczył. 
Zrobiliśmy 
Tworzenie stron internetowych - Kreator stron WW