III
29.04.2012r
Przehyba – Radziejowa – Wielki Rogacz – Niemcowa - Rytro(15 pkt)
Opis trasy w Koronie Gór Polski pod datą 29.04.2012r
IV
8.06.2012r
Przełęcz Krowiarki – Sokolica –Babia Góra – Przełęcz Brona – Markowe Szczawiny – Przełęcz Jałowiecka (21 pkt)
Opis trasy w Koronie Gór Polski pod datą 8.06.2012r
Smerek Wieś – Fereczata – Okrąglik – Jasło - Male jasło – Cisna (24 pkt )
Wiele miesięcy minęło od naszego ostatniego pobytu w górach. Tak bardzo marzył mi się wyjazd ,ale długa zima, praca spowodowały ze tą przyjemność musiałam odłożyć na później. Słowa wiersza które umieściłam na stronie” Witajcie, kochane góry, O, witaj droga ma rzeko! „ za każdym razem gdy otwierałam stronę przypominały mi o cudownych chwilach spędzonych w górach. Góry są bowiem dla mnie takim magicznym miejscem ,miejscem wyciszeniem, oazą spokoju, ciszy, zapomnienia o trudach dnia powszechnego. Uczą pokory, cierpliwości ,wytrwałości, miłości do nich.
Na ten rok zaplanowaliśmy dokończenie odznaki Korona Gór Świętokrzyskich gdzie został nam jeden szczyt do zdobycia Jaźwina, oraz Korony Gór Polski z dwoma szczytami Turbacz i Rysy. Chcemy również zdobyć brązową odznakę Głównego Beskidzkiego Szlaku za zdobycie 200 pkt. ,oraz jeżeli czas i pieniążki pozwolą kontynuować Koronę Sudetów i Sudetów Polskich.
Plany ambitne, lekkie opóźnienie ,wiec mimo nieciekawych prognoz; deszcze i burze postanowiliśmy wyjechać.
Swą przygodę z górami w tym roku ( ja i Marian) zaczęliśmy od Bieszczad, tam bowiem rozpoczyna się albo kończy zależy jak kto liczy Główny Szlak Beskidzki. Noclegi zarezerwowaliśmy w schronisku w Jabłonkach gdzie zjawiliśmy się o 7 rano ale tylko po to, żeby schować prowiant do lodówki i udaliśmy się samochodem do maleńkiej wioski Smerek.
W Bieszczadach komunikacja autobusowa jest bardzo skromna. Od Wetliny do Ustrzyk Górnych kursuje dużo busów ,natomiast w okolicach w których my w tym dniu byliśmy ich już nie ma. My przyjechaliśmy w święto Bożego Ciała więc sytuacja była jeszcze gorsza. Jedynym sensownym rozwiązaniem było więc podjechanie samochodem do Smereka przejście czerwonym szlakiem do Cisnej i jedynym w tym dniu autobusem o 17,30 z Cisnej wrócić do Smereka do samochodu. Tak tez więc zrobiliśmy.
Smerek to mała wioska leżąca przy ujściu potoku Smerek do Wetliny. Jej nazwa pochodzi od słowackiej nazwy świerka (smrek). Liczy ona ok 100 mieszkańców. Jest punktem wyjściowym dla bardzo atrakcyjnych szlaków na szczyt Smerek i Połoninę Wętlińską ,oraz przez Fereczatą ,Okrąglik ,Jasło do Cisnej.
Pogoda w tym dniu była piękna, widoczność wspaniała więc nic nam więcej do szczęścia nie brakowało, chyba tylko tego żeby prognozy nie sprawdziły się i nie zastała nas w górach burza bo to jest bardzo nieprzyjemne.
Zaopatrzeni w dobre humory picie, jedzenie ruszyliśmy w drogę. Naszym pierwszym celem był Okrąglik do którego według informacji na tabliczce było 3 godz. drogi. Szliśmy lekko pod górę podziwiając domki porozrzucane wokół przepięknej ,soczystej zieleni oraz otaczające ten teren góry. Gdzieś daleko unosił się dymek z miejsca gdzie wytwarzany jest węgiel drzewny dodając uroku temu miejscu.
Troszkę ostrzejsze wejście zaczęło się gdy ścieżka weszła w lasek. Ponieważ na trasie nie było żadnych turystów Marian zabawiał się w tropiciela szukając śladów człowieka oraz zwierząt. Okazało się ,że tych drugich było znacznie więcej. Wystraszyłam się trochę jak zobaczył ślady po jakimś niedźwiadku. Spotkanie z takim bywalcem tych terenów nie należy do przyjemnych ,wiec wolałabym tego nie przeżyć. Na szczęście dla nas oczywiście właściciela tych śladów nie spotkaliśmy a pierwszych turystów zobaczyliśmy dopiero po kilku godzinach marszu.
Droga nie była taka łatwa ponieważ prowadziła przez kilka wierzchołków w górę i w dół. Zawiedzona byłam, że nie było na nich tabliczek z nazwą szczytu jest to dla turysty zawsze taka informacja w którym miejscu znajduje się . A zaskoczenie moje było tym większe ,ze przechodziliśmy przez Fereczatą szczyt o 1cm wyższy od Okrąglika i nie bardzo wiem ,który wierzchołek był tą górą.
Okrąglik jest szczytem granicznym o wysokości 1101 m. Rozpościera się z niego ładny widok na słowacką stronę. Tabliczka z nazwą szczytu znajdowała się tam ale to tylko dlatego ,że jest miejscem skrzyżowania szlaków ; czerwonego GSB oraz niebieskiego granicznego.
Nie odpoczywaliśmy długo na szczycie ponieważ zaczęły pojawiać się podejrzane chmurki które przypomniały mi nieciekawe prognozy pogody ale i nie mieliśmy takiej potrzeby ponieważ nie byliśmy zmęczeni.
Niedaleko Jasła zerwał się wiatr i zaczęło kropić poubieraliśmy więc peleryny i lekko przyspieszyliśmy . Chmury wyglądały nieciekawie i posuwały się w naszym kierunku, byliśmy pewni ,że nas dogonią ale okazało się, że mieliśmy szczęście poszły w bok w kierunku Połonin. Od razu humor nam się poprawił .
Spokojnie mijając dosyć sporo jak na ten szlak turystów schodziliśmy do Cisnej . Było tam troszkę błotka ,więc nasze buty wyglądały okropnie. Marian oczywiście wymył je w strumyczku a mnie nie chciało już się schylać więc w zabłoconych butach udałam się na przystanek gdzie odpoczywaliśmy czekając na autobus. Uwagę naszą zwróciła duża ilość młodych ludzi chodzących po miasteczku z jednakowymi reklamówkami. Okazało się ,że byli to uczestnicy Biegu Rzeźnika który miał się rozpocząć w Komańczy o 2.30 w nocy. W Cisnej mieli zakwaterowanie i wyżywienie. Postanowiliśmy zaplanować tak trasę na następny dzień ,żeby móc zobaczyć biegaczy, bo wiele słyszeliśmy o tym biegu . Licząc czas biegu na poszczególnych odcinkach stwierdziliśmy, że najlepiej będzie obserwować ich na Połoninie Wetlińskiej.
Obiad zjedliśmy w Smerku w oberży pod którą czekał na nas samochód .Gorący posiłek po wielogodzinnym marszu zawsze dobrze robi , my też poczuliśmy się lepiej.
W schronisku dostaliśmy mały pokoik z telewizorem ,który mój mąż od razu uruchomił, ja natomiast po gorącej kąpieli udałam się do łóżka. Nie wiem dlaczego bardzo rozbolały mnie łydki, nigdy tak nie było obawiałam się ,że na następny dzień nie będę mogła ruszyć w trasę. Całe szczęście ,że Marian miał maść przeciwbólową i przeciwzapalną która okazała się bardzo skuteczna.
Pierwszy dzień naszej wyprawy udał nam się wyśmienicie, a niewiele brakowało ,żeby dał nam się we znaki bo w schronisku spotkaliśmy ludzi którzy byli na Rabiej Górze a więc parę kilometrów od nas i tam zastał ich duży deszcz i grad , to z tych chmur które nas goniły. Przyjechali do schroniska okropnie przemoknięci i zabłoceni.
Ewa
VI31.05.2013r
Brzegi Górne –schr. PTTK – Połonina Wetlińska –przełęcz Orłowicza – Smerek- Smerek wieś (22pkt)
Zgodnie z ustaleniami dzisiejszy dzień mieliśmy spędzić na Połoninie Wetlińskiej. Musiałam trochę pogimnastykować się żeby zaplanować dojazdy tak żeby można było przejść trasę bez konieczności wracania do punktu wyjścia. Podjechaliśmy więc samochodem pod znaną nam już oberżę w Smereku a następnie autobusem do Wetliny i busem do Brzegów Górnych skąd zaczęliśmy wspinaczkę.
Szło nam się wyśmienicie, wbrew moim obawom nic mnie nie bolało więc dosyć szybko zjawiliśmy się pod Chatką Puchatka. Nie był to dla nas pierwszy pobyt w tym miejscu ale po raz pierwszy tą trasą tam dotarliśmy.
Tradycyjnie w tym miejscu zrobiliśmy sobie odpoczynek a był on znacznie dłuższy niż zazwyczaj ponieważ zastaliśmy tam kilku kibiców Rzeźników ,którzy mieli informacje ,ze niedługo powinni pojawić się tam pierwsi biegacze. Postanowiliśmy więc razem z nimi ich przywitać.
Bieg Rzeźnika jest najtrudniejszym biegiem górskim w Polsce. Zawodnicy pokonują w nim prawie osiemdziesięciokilometrowa trasę Głównym Szlakiem Beskidzkim z Komańczy do Ustrzyk Górnych przez: przełęcz Żebrak ,Cisną, Jasło, Fereczatą, Smerek, Połoninę Wetlińską i Caryńską. Na pokonanie tej trasy zawodnicy mają 16 godz a biegną parami.
Bardzo ciekawa jest historia tego Biegu. W latach dziewięćdziesiątych dwóch przyjaciół po przejściu tej trasy stwierdziło że będą w stanie pokonać tą trasę w czasie ok 12 godzin. Ich znajomi stwierdzili ,że to po prostu niemożliwe do zrobienia, i tak powstał zakład. W 2004r zorganizowano bieg na starcie ,którego stanęło 10 osób ,w tym dwaj przyjaciele uczestnicy zakładu. Jeden z nich jest obecnie dyrektorem Biegu Rzeźnika .Zakład wygrali ,przebiegli dystans w czasie mniejszym niż 12 godz. . Do mety dobiegło w tym biegu 6 uczestników.
Bieg z roku na rok cieszy się coraz większą popularnością. Jest biegiem bardzo wymagającym, trudnym. Biega się tam nie dla nagród bo poza Pucharem dla zwycięzców nic nie ma, tam biegnie się po to, żeby sprawdzić siebie, granice swojej wytrzymałości. Nie jest łatwo np. po 50 km gdy jest się już bardzo zmęczonym wspiąć się jeszcze na Smerek a po przebiegnięciu całej Połoniny Wetlińskiej i zejściu z niej wdrapać się na Caryńską. Ja na samą myśl o tym dostaje gęsiej skórki. Dla mnie każdy uczestnik tego biegu a w tym roku było ich ponad 400 par jest wielki i godny podziwu bez względu na to ,które miejsce zajmie na mecie.
Czekając na biegaczy obserwowaliśmy kibiców z Krosna ,którzy przynieśli tam transparent z trochę niecenzuralnym słowem „Krosno zapierdalać” i szukali odpowiedniego miejsca do jego umieszczenia przybijając go w różnych miejscach, żartując przy tym. Była też bardzo sympatyczna pani która czekała na swojego biegnącego kolegę wuefistę. Czas nam wiec miło mijał ,rozmawiając i żartując z tymi ludźmi.
Poczułam dreszcz emocji gdy zobaczyłam pierwszą parę biegaczy. Zmęczeni utytłani w błocie jeden za drugim pojawili się koło chatki uśmiechnęli się do kibiców i nie zatrzymując pobiegli dalej. Druga przybiegła para mieszana. Dziewczyna przywiązana była linką do partnera , ja zobaczyłam to dopiero na zdjęciu ,tam na górze tego nie widziałam para biegła blisko siebie i linki widać nie było. Nie była to zresztą jedyna para połączona linkami. Przywitaliśmy jeszcze kilka par pod schroniskiem i ruszyliśmy w stronę Smereka w przeciwnym kierunku niż biegacze, a tym sposobem wszystkich ich mogliśmy widzieć i powitać oklaskami i słowami otuchy.
Wśród biegaczy byli już i tacy, którzy biegli sami bo partnerzy z różnych przyczyn bieg przerwali .Ci pechowcy na mecie nie będą klasyfikowani bo liczą się tylko pary, ale dla własnej satysfakcji i sprawdzenia siebie bieg kończą . Byli i tacy co już nie mieli siły podbiegać ale wszyscy uśmiechali się do ludzi bijących brawa i dziękowali za słowa uznania i otuchy.
Ostatnią uczestniczkę biegu spotkaliśmy już schodząc ze Smereka szła zmęczona smutna i sama .Zapytana o partnerkę powiedziała, że doznała poważnej kontuzji i zabrana została karetką do szpitala. Tak to niestety w tym biegu bywa walczy się nie tylko z własnymi słabościami ale zależnym jest się też od partnera i bardzo ważna jest tu taka umiejętność współpracy , motywowania siebie nawzajem, dodawania otuchy, pomagania.
Ponieważ przy wszystkich biegaczach zatrzymywaliśmy się, czas przejścia wydłużył nam się bardzo. Ale nie martwiliśmy się tym bo pogoda i w tym dniu nam dopisała widoki przepiękne ,wiec szkoda było nawet schodzić z trasy.
Najmniej ciekawym był ostatni odcinek, który prowadził przy ulicy. Jak tylko mogę to unikam takich miejsc ale w tym przypadku nie można było tego zrobić bo tak prowadził szlak czerwony który mamy przejść. Koniec dzisiejszej trasy był przy oberży gdzie zostawiliśmy samochód, a ponieważ dzień wczesniej obiad nam tam smakował wiec postanowiliśmy teraz też tam zjeść. Pełni wrażeń już swoim samochodem wróciliśmy do schroniska.
Dzień minął nam pod kątem Biegu Rzeźnika ale bardzo się cieszę ,że tą imprezę obejrzeliśmy mamy teraz wyobrażenie jak ten bieg wygląda. Dodatkowo mogłam zobaczyć w biegu znajomego trenera z Rzeszowa, który tak jak mi później na zawodach w Stalowej powiedział dobiegł do mety w czasie 15 godz. Biegła tam też siostra mojego zawodnika mieszkająca w Warszawie . Nie znam jej ,wiec nie wiedziałam jak wygląda i z jakim nr biegła ale zrobiłam mnóstwo zdjęć ,które potem przekazałam Michałowi z nadzieją ,ze gdzieś na nich siostrę rozpozna.
Ewa.
VII1.06.2013r
Jabłonki –Kolonice – siodło pod Jaworem- Wołosań –Hon – Bacówka pod Honem – Cisna (13 pkt)
Jabłonki to niewielka osada ,która istniała już w 1498r i była to pierwsza osada powstała tak głęboko w górach założona przez Balów ( ród szlachecki). 27 marca 1947r w zasadzce UPA zginął tam wiceminister obrony narodowej gen Karol Świerczewski. Jest tam pomnik generała wybudowany w 1962r. Krzyżują się tam różne szlaki turystyczne: do Baligrodu, Komańczy, Cisnej przez Łopiennik albo Wołosań.
My na ten dzień zaplanowaliśmy sobie przejście z Cisnej do Jabłonek przez Wołosań. Niestety rano nie było żadnego autobusu do Cisnej, więc musieliśmy zrobić odwrotnie z Jabłonek przejść do Cisnej a potem jedynym autobusem zatrzymującym się w tym dniu w tej osadzie wrócić do schroniska. Nie lubię wychodząc na trasę spoglądać co trochę na zegarek i zastanawiać czy zdążę na odpowiednią godzinę dojść do celu ale nie było innego wyjścia. Ale ,żeby się tak zupełnie nie stresować uzgodniłam z kierownikiem schroniska ,że gdybyśmy nie zdążyli na autobus to on po nas swoim samochodem przyjedzie.
Dzień był bardzo przyjemny, nie za zimno, bez opadów więc wcześnie rano wyszliśmy na trasę. Przez dłuższy czas czarny szlak prowadził nas wąską asfaltową drogą, cały czas lekko w górę. Nie było to uciążliwe bo jedynym pojazdem jaki tam spotkaliśmy to był rower ,którym mieszkaniec jechał do pracy a dokładnie do miejsca wypalania drewna, które to spotkaliśmy przy drodze.
W urządzeniach zwanych retortami wypalacze inaczej zwani węglarzami wypalają węgiel drzewny, który używany jest do grillowania. Używa się do tego drzewa liściastego ,najlepszy to buk, brzoza, grab. Odpowiednio przygotowane drzewo układa się w retorach zamyka otwór i podpala. Unosi się wtedy biały dym ale w momencie gdy dym robi się niebieskawy urządzenie zalewa się wodą i uszczelnia błotem. Na następny dzień wyjmuje się węgiel drzewny.
Asfalt nie prowadził tylko do wypalarni ale również dalej W pewnym miejscu szlak skręcił w bok na piękną polanę z cudownym widokiem a potem w las żeby potem znowu przeciąć drogę i już na dobre zniknąć w lesie. Idąc słyszeliśmy drwali, którzy gdzieś niedaleko od nas pracowali.
Po kilku kilometrach marszu weszliśmy na czerwony GSB., który tu przebiegał z Komańczy do Cisnej. My oczywiście skręciliśmy w lewo na Cisnę. Szliśmy grzbietem góry lasem, zrobiło się tam wietrznie ,więc poubieraliśmy kurtki. Krótki odpoczynek zrobiliśmy sobie na najwyższym szczycie na tej trasie o nazwie Wołosań i wysokości 1071m.
Pierwszych turystów spotkaliśmy dopiero ładny kawałek za Wołosaniem .Było to małżeństwo w naszym wieku które również robiło GSB a właściwie już kończyło bo są już zdobywcami brązowej i srebrnej odznaki i niewiele punktów im zostało do złotej. Są również zdobywcami Korony Gór Polski. Trochę nie po mojemu to wszystko robią bo często idą jakiś odcinek tam i z powrotem, czego ja staram się unikać. Teraz też szli z Cisnej do przełęczy Żebrak i z powrotem tą samą trasą mieli wracać.
Szlak którym szliśmy do samej Cisnej prowadził lasem grzbietami gór, prowadząc w górę i w dół .Parę razy weszliśmy na malutką polankę , było też parę miejsc gdzie było widać okolice. Ale mimo tego ,że nie jest on widokowy tak jak Połoniny jest bardzo przyjemny jest takim szlakiem przyrodniczym, znajduje się zresztą w granicach Ciśniańsko-Wetlińskiego Parku Krajobrazowego. Idąc więc nim podziwialiśmy przyrodę: piękne paprocie różnego rodzaju drzewa, które przyroda w tym miejscu ciekawie ukształtowała. Wsłuchiwaliśmy się również w przepiękny śpiew ptasi.
Dodatkowym jego plusem jest to ,że w kilku miejscach są tabliczki informujące turystów gdzie się znajdują. Jest też dobrze oznakowany.
Bardzo nieprzyjemny był jego ostatni odcinek gdzie ostro w dół po błotku przy wyciągu narciarskim schodziliśmy do schroniska pod Homem. Widać tam było mnóstwo śladów butów pozostawionych przez Rzeźników, którzy tą trasą poprzedniego dnia raniutko biegli.
Do autobusu mieliśmy jeszcze ponad godzinę wiec postanowiliśmy odpocząć troszkę w schronisku. Przywitał nas tam piękny kocur, który wylegiwał się przed drzwiami. Dla mnie to bardzo miły widok. Zamówiliśmy sobie żurek powyciągaliśmy książeczki bo w schronisku były pieczątki. Przybijając je uniosłam głowę i zobaczyłam znane nam z trasy małżeństwo zdobywców wchodzące do sali. Myślałam ,że z jakiegoś powodu nie dotarli do celu i zawrócili wcześniej, ale okazało się ,że się myliłam szli szybko i całą zaplanowaną trasę zrobili. Tylko podziwiać kondycje jaką mają ,wielu młodych ludzi by im nie dorównało. Wdaliśmy się w rozmowę z tymi przesympatycznymi ludźmi, tak ,że znacznie więcej czasu niż planowaliśmy spędziliśmy w schronisku.
Do przystanku autobusowego było niedaleko, wiec powolutku doszliśmy do niego i tam poczekaliśmy na autobus obserwując jaskółeczki ,które zrobiły sobie gniazdko wewnątrz pod dachem. Malutkie piszczały czekając na pokarm i wychylając się z gniazdka. Gdy Marian stanął na ławce z aparatem chcąc im zrobić zdjęcie momentami umilkły i schowały się ,ze na zdjęciu wyszło tylko gniazdo bez lokatorów. To niesamowicie jaki instynkt zachowawczy mają takie malutkie stworzenia.
Po trzech dniach chodzenia zmęczenie lekkie odczuwaliśmy ,więc po przyjeździe do schroniska ,mimo nie tak późnej pogody postanowiliśmy nie wychodzić już nigdzie tylko odpocząć i nabrać siły przed następnym już ostatnim dniem naszego pobytu w Bieszczadach.
Ewa
VIII
2.06.2013r
Brzegi Górne –Połonina Caryńska – Ustrzyki Górne (15pkt)
Prognoza pogody na ten dzień podobnie jak i na poprzednie nie była idealna, mógł być deszcz i burza. Przez trzy dni nam się udawało ,więc liczyliśmy na to ,że i tym razem tak będzie .Na wszelki wypadek postanowiliśmy wcześnie wyjść na szlak bo burze zazwyczaj tak trochę później przychodzą. Pożegnaliśmy schronisko i podjechaliśmy do Ustrzyk Górnych. Tam udaliśmy się na miejsce gdzie stoją prywatne busy. Stało dwa ale turystów nie było wiec musieliśmy czekać ,aż się jacyś zjawią. Po 15 minutach doszliśmy do wniosku ,ze bez sensu takie czekanie a czas uciekał więc poprosiliśmy kierowcę ,żeby nas samych zawiózł . I tak się też stało .
Podjechaliśmy do Brzegów Górnych w miejsce już nam znane sprzed dwóch dni ,skąd wchodziliśmy na Połoninę Wetlińską. Tym razem skręciliśmy w drugą stronę ponieważ mieliśmy przejść przez Połoninę Caryńską do Ustrzyk oczywiście czerwonym szlakiem.
Zaraz na początku szlaku uwagę naszą zwróciły nagrobki. Na tablicy informacyjnej przeczytaliśmy ,że była tam kiedyś Cerkiew założona w 1589roku. Na jej miejscu stoi obecnie krzyż. Nieopodal była tabliczka informująca o tym ,że po 30 minutach marszu będzie wiata. Ktoś dowcipny dopisał na niej „biegiem” i chyba miał racje choć nie musiał bazgrać na tablicy ale ciężko było tam dojść w tym czasie nawet lepszym piechurom niż my.
Szlak jest na tej trasie zadbany porobione są schodki , barierki, mostki co bardzo ułatwia turystom chodzenie. Powolutku wspinaliśmy się w górę i o dziwo mimo, że już to był czwarty dzień łażenia nic mnie nie bolało ,żadnych zakwasów, szło się wyśmienicie. Im wyżej wchodziliśmy to widoki stawały się piękniejsze.
Połonina Caryńska posiada cztery kulminacje z najwyższym o nazwie Kruhly Wierch o wysokości 1297m. Jej nazwa pochodzi od nazwy nieistniejącej już wsi Caryńskie., która leżała u jej podnóża.
Stojąc na niej zachwycaliśmy się cudownymi widokami na najpiękniejsze góry w Bieszczadach. Widać bowiem było pasmo Tarnicy i Halicza, Połoniny Wetlińskiej , Rawek. Mariana szczególnie zainteresowały Rawki bo nigdy tam nie był. Ustaliliśmy, ze przy następnym pobycie w tych stronach na te szczyty pójdziemy.
W planie mieliśmy odpoczynek na szczycie ale zaniepokoiły mnie czarne chmury ,które gdzieś tam za Tarnicą zaczęły się pojawiać. Ja jestem straszny cykor na samą myśl o burzy ciarki mnie przechodzą, a już na pewno na szczytach nie chciałabym jej przeżywać. Postanowiliśmy ,więc nasyciwszy się widokami schodzić w dół a posilić się już przy samochodzie.
W połowie drogi spotkałam koleżanki mojej siostrę, która mnie poznała bo ja szłam wpatrzona w chmury. Tak samo jak my ,z mężem chodziła po górach. Miło jest gdzieś daleko spotkać znajomego, zamienić parę słów.
Zdążyliśmy jeszcze dojść do samochodu, posilić się podbić pieczątki w pobliskim schronisku, bo po ujechaniu paru kilometrów lunął siarczysty deszcz. Zmoczył by nas ładnie .
Wracaliśmy do domu drogą na Birczę ,którą nigdy nie jechaliśmy a która nas zauroczyła i postanowiliśmy ją koniecznie powtórzyć. Droga dobra, domki wkomponowane w cudowny krajobraz Pogórza Przemyskiego, a przy tym przepiękna zieleń. Momentami dech zapierało. Szkoda ,że nasze podkarpackie pogórza są tak mało rozreklamowane jest niewiele szlaków a to są niesamowite tereny.
Dobiegła końca nasza wyprawa, zrobiliśmy sporo kilometrów, 74 pkt. do Głównego Szlaku Beskidzkiego. Nałykaliśmy się cudownego powietrza . Ja wprawdzie te wszystkie szlaki już przeszłam wcześniej ze sportowcami poza małymi kawałkami z Brzegów Górnych do Chatki Puchatka ,oraz na Połoninę Caryńską na którą wchodziłam z wszystkich stron tylko nie z Brzegów, ale nie podbijałam wtedy książeczek i nie liczyłam ich do żadnej punktacji. Cały szlak Beskidzki chcę zrobić z Marianem , tak jak KGP gdzie szczyty również zdobyte wcześniej powtarzałam.
Wróciliśmy do szarej rzeczywistości, tęskniąc już w samochodzie za górami ale mamy przed sobą następną wyprawę na którą wyruszyć chcemy 29 czerwca .Tym razem jedziemy autobusem z plecakami i będziemy szlakiem czerwonym maszerować z przełęczy Krowiarki przez Police, Cupel, Jordanów, Rabkę ,Turbacz, Lubań, Krościenko na Przehybę., śpiąc w schroniskach po drodze. Cały czas poruszać będziemy się czerwonym GSB, a więc dosyć sporo punktów zdobędziemy a przy okazji zaliczymy Turbacz ,zaległy szczyt do KGP.
Ewa
IX3.VII.2013r
Przełecz Krowiarki - Cyl Hali Śmietankowej - Polica - Sch.na Hali Krupowej(14pkt)
Z pięciodniowym opóźnieniem spowodowanym moją infekcją gardłową wyjechaliśmy z Marianem w góry. Tym razem samochód zostawiliśmy w Stalowej a my pojechaliśmy Busem do Krakowa a następnie do Zawoi Polesie, skąd mieliśmy udać się na przełęcz Krowiarki i czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim ruszyć w trasę aż do Krościenka. Byliśmy w Zawoi o godzinie 12 ale okazało się, że o tej porze ,żadnego połączenia na przełęcz już nie było. Nie pozostało nam nic innego jak ruszyć na piechotę drogą z nadzieją ,że uda się złapać okazję. I o dziwo udało się , uszliśmy może z 50 metrów jak zatrzymał się młody bardzo miły mężczyzna ,który podwiózł nas na przełęcz.
Pierwszym naszym celem był Cyl Hali Śmietankowej. ,szczyt o wysokości 1298m. Szliśmy lasem pod górę , przyzwyczajając się do plecaków w które trochę za dużo rzeczy powkładaliśmy i teraz trzeba było to wszystko dźwigać . Na pierwszym cypelku zobaczyliśmy słup graniczny. Do 1918r przechodziła tutaj granica galicyjsko-węgierska a w latach 1918-1920 polsko – czechosłowacka. Przeczytałam w Internecie ,że prowadził tędy szlak przemytniczy zwany tabakowym chodnikiem.
Cyl Hali Śmietankowej jest szczytem zwrotnikowym, ponieważ od głównego grzbietu odchodzą dwa boczne jeden na północ ,drugi na zachód. Na jego wierzchołku znajduje się niewielka Hala Śmietankowa od której pochodzi nazwa tego szczytu. Szczyt jest zalesiony ,żadnych widoków wiec zatrzymaliśmy się tam tylko na chwilkę czytając tabliczki z informacjami o szlakach ,oraz zamieniając parę słów z młodymi ludźmi którzy byli tam z małym pieskiem .
Spokojnie bez pospiechu dotarliśmy do następnego szczytu jeszcze wyższego bo mającego 1396 m o nazwie Polica. Szczyt ten jest również zalesiony ale w wyniku nawałnicy wiele drzew zostało tam powalonych i w związku z tym zrobiło się tam dużo prześwitów skąd można było obserwować Babią Górę, oraz pobliskie okolice. 2 .04.1969r na szczycie tym rozbił się samolot z 53 osobami. Jest tam krzyż oraz pomnik poświęcony ofiarom tej katastrofy. Jest tam również tabliczka informująca o oddziałach partyzanckich działających tam w czasie II wojny światowej.
Na północnym stoku Policy w 1998r utworzono Rezerwat Przyrody, który obejmuje ok. 59ha wysokogórskiego boru świerkowego. Rezerwat ten nazwano imieniem prof. Zenona Klemensiewicza ,który również zginął w katastrofie lotniczej. Jego pomnik widzieliśmy na Przełęczy Krowiarki.
Mimo ,że miejsce to wygląda trochę złowrogo przyjemnie było posiedzieć tam trochę , posilić się , przeglądnąć mapy. Wokół była cudowna cisza ,której tak nam bardzo w mieście brakuje ,więc delektowaliśmy się tym stanem. Mogliśmy sobie pozwolić na dłuższy odpoczynek ,ponieważ do celu naszej wędrówki w tym dniu było już niedaleko ( 2,5km) i nie było już podejść tylko zejście w dół.
Schronisko na Hali Krupowej bo tam nocowaliśmy położone jest na wysokości 1152m. Zostało wybudowane w 1935r ,następnie przez Niemców spalone podczas okupacji i odbudowane w 1955r. Ma bardzo ładne położenie z przecudnym widokiem na Tatry. Nam widok ten dodatkowo upiększyła tęcza ,która tam się pokazała.
Na tabliczkach przywieszonych na ścianach schroniska przeczytaliśmy ,że w tym miejscu na ostatniej swojej wycieczce przed wyjazdem na Konklawe do Rzymu był Karol Wojtyła przyszły Papież ,oraz ,że stacjonował tam Oddział Partyzancki Armii Krajowej.
Spaliśmy w pokoju wieloosobowym co miało swój urok bo mogliśmy sobie trochę porozmawiać z turystami. Była tam pani ze Śląska ,która samotnie wędrowała po górach i bardzo często tymi samymi ulubionymi szlakami, młody chłopak którzy robił GSB ale w bardzo krótkim czasie (12)dni bo tyle wynosił jego urlop. Był też pan z Tych którego spotkaliśmy przed Policą ,który również robił GSB ale miał na to 21 dni. Chciał zrobić diamentowa odznakę a przy okazji sprawdzić możliwości swojego organizmu. Pan ten przez prawie 30 lat miał duże problemy ze zdrowiem i nie mógł chodzić po górach teraz nadrabiał zaległości. Dzieliliśmy się swoimi doświadczeniami ,informacjami o szlaku ,opowiadaliśmy o różnych przygodach na górskich szlakach. Wieczór minął nam więc bardzo miło.
Ewa
4.VII.2013rSchr. na Hali Krupowej – Cupel – Bystra Podhalańska - Jordanów – Rabka – sch na Maciejowej (29pkt)
Budzik w komórce nastawiony był na godzinę 6. Czekała nas daleka wędrówka wiec postanowiliśmy wyjść wcześnie. Okazało się ,że nie tylko my bo całe towarzystwo było już na nogach. Tylko pan z Tych czekał na otwarcie bufetu (8 godz.) w którym zamówił sobie śniadanie.
Dzień zapowiadał się piękny więc ochoczo ruszyliśmy w drogę . Szlak prowadził przez dużą polanę zwaną Halą Krupową przez którą wczoraj dotarliśmy do schroniska w stronę Okrąglicy której nie dało się przeoczyć ponieważ widać było postawiony na jej wierzchołku maszt telekomunikacyjny. Lasem iglastym ,który w kilku miejscach miał fajne prześwity przez które można było podziwiać najbliższe okolice przeszliśmy blisko wierzchołka Okraglicy bo tak prowadził szlak i kierowaliśmy się na Cupel szczyt o wysokości 887m. Szło się fajnie bo nie było ostrych wejść ani zejść a dodatkowa frajdą była duża ilość jagód które ochoczo zajadaliśmy.
Za Cuplem weszliśmy w las liściasty na ścieżkach pojawiło się dużo błota więc manewrowaliśmy pomiędzy kałużami, ale nie jest z nami jeszcze tak źle bo bez zabłocenia dotarliśmy do Suchej Podhalańskiej . Przed samą Suchą minął nas pan z Tych, który planował w Jordanowie nadać trochę swoich rzeczy pocztą do domu ,żeby mu było lżej wędrować.
Dalej szlak prowadził Suchą do Jordanowa a potem do Rabki i to był najgorszy odcinek w naszej wyprawie a to za sprawą słońca ,które niemiłosiernie świeciło osłabiając nas okropnie. W lesie tego tak nie było czuć ale na terenie otwartym ledwo posuwaliśmy się do przodu. Niemiła przygoda spotkała nas gdy okazało się ,że powódź zniszczyła mostek przez który prowadził szlak. Nie mieliśmy odwagi ściągnąć buty i wejść do rzeki ponieważ woda w niej była brudna i dna nie było widać. Rozłożyłam mapę ,żeby sprawdzić inne dojście do Jordanowa i z przerażeniem spojrzałam na moje nogi które były czarne od komarów, więc szybko uciekliśmy z tego miejsca. Marian stwierdził ,ze do Jordanowa dojdziemy torami kolejowymi i tak też zrobiliśmy. Szliśmy kawałek wzdłuż torów a potem tak na wyczucie widząc z daleka wieżę kościoła ścieżkami wzdłuż domów dotarliśmy do miasta po drodze trafiając na szlak czerwony.
Jakże przyjemnie było posiedzieć trochę w restauracji przy stoliku położonym na polu w cudownym cieniu. Zamówiliśmy sobie obiad oraz piwko i odpoczywaliśmy bo byliśmy bardzo zmęczeni a ponieważ Jordanów to mała miejscowość więc spotkaliśmy tu dwóch panów którzy spali z nami w schronisku, pana z Tych który przed nami skończył obiad i ruszał właśnie w dalszą drogę oraz tego który w 12 dni planował przejść GSB. Niestety przeliczył swoje siły i po dotarciu do Jordanowa stwierdził ,ze nie da rady i rezygnuje z dalszej wędrówki. Zaplanował sobie solidnie ćwiczyć i na następny rok powtórzyć to wyzwanie. Żal nam się go zrobiło bo mówił to trochę takim łamiącym głosem ale to młody chłopak ,życie przed nim jak się zaweźmie to na pewno mu się uda.
Ciężko było zakładać plecaki, ciążyły nam w tym dniu wyjątkowo ale musieliśmy ruszać dalej w drogę. Niebo było bez chmurek więc słońce nadal znęcało się nad nami niemiłosiernie, a trasa prowadziła teraz wzdłuż ulicy prawie 5 kilometrów. Żeby nie było mi za lekko to okazało się że na nodze zrobił mi się dosyć spory bąbel a szlak zgubiliśmy .Nie zauważyliśmy porostu miejsca w którym skręcał on z drogi bo nie było ono dobrze oznakowane. Doszliśmy więc ulicą prawie pod Zakopiankę. Nie było sensu iść dalej bo ten kawałek szlaku z Jordanowa do Rabki musimy innym razem zrobić ,więc postanowiliśmy Busem podjechać do Rabki. Jadąc zobaczyłam pana z Tych który piechotką szedł do Rabki, a więc i on pobłądził.
Rabka jest miejscowością uzdrowiskową , wykorzystywane są tu walory klimatyczne oraz wody lecznice do leczenia schorzeń układu oddechowego i krążeniowego zwłaszcza u dzieci. Z miejscowości tej prowadzi wiele szlaków turystycznych i rowerowych w Gorce , Beskid Wyspowy i Żywiecki. W związku z tym przyjeżdża tu wielu wczasowiczów, a to ma też wpływ na ceny noclegów .Byłam przerażona gdy w agroturystyce za nocleg gospodarze zażyczyli sobie 50zł. Dla mnie była to cena nie do przyjęcia dlatego mimo zmęczenia postanowiliśmy zrobić jeszcze prawie 6 km i dotrzeć do schr. na Maciejowej na nocleg. Zadzwoniłam tam wcześniej i zarezerwowałam pokój dwuosobowy więc spokojnie bez pośpiechu mogliśmy sobie maszerować a ze słońce już nie świeciło tak mocno bo wieczór się zbliżał poczuliśmy się o wiele lepiej .
Droga do schroniska była bardzo malownicza. Prowadziła po otwartym terenie ,więc mogliśmy na osłodę tego pechowego dnia nasycić się pięknymi widokami, a dla mnie to zawsze wielka przyjemność. Pod koniec traski weszliśmy w las a potem na polanę na której zobaczyliśmy bardzo ładne schronisko.
Schronisko było nie tylko ładne ale i przytulne i z pięknymi widokami bo przy dobrej pogodzie nawet na Tatry i Babią Górę. Po zakwaterowaniu i kąpieli po której od razu lepiej się zrobiło wyszliśmy przed budynek ,żeby przy herbatce porozmawiać z panem z Tych który również tutaj na nocleg zawitał.
Ewa
XI5.VII.2013r
Schr na Maciejowej – Schr.na Starych Wierchach – Obidowiec – Turbacz – Kiczora – przełęcz Knurowska -stacja turystyczna Studzianki (33pk)
Tym razem budzik nastawiony był na godzinę 7. Ponad 20 kilometrowy marsz w ogromnym upale poprzedniego dnia dał nam się we znaki więc postanowiliśmy troszkę spokojniej spędzić trzeci dzień naszej wędrówki i nie spieszyć się a o miejscu noclegu zadecydować na trasie . Słoneczko już przygrzewało gdy wychodziliśmy ze schroniska ale nie byłam tym przerażona bo większość trasy mieliśmy w tym dniu przejść terenem zalesionym. Odcisk zaklejony specjalnym plasterkiem specjalnie mi nie dokuczał więc szło się nienajgorzej.
Pierwszym naszym celem było schronisko na Starych Wierchach do którego mieliśmy 3,6 km ,więc dosyć szybko tam znaleźliśmy się.
Schronisko położone jest na rozległej polanie na wysokości 973m. Dawniej przez tą polanę prowadziła Droga Królewska z Krakowa na Węgry. Na polanie stała karczma bardzo często odwiedzana przez zbójników. Schronisko wybudowane zostało tam w 1931r. Ponieważ w czasie wojny służyło partyzantom w 1945r zostało przez Niemców spalone a nowy budynek zbudowano dopiero w latach siedemdziesiątych. Posiedzieliśmy sobie tam trochę przy herbacie podbiliśmy pieczątki w książeczkach i ruszyliśmy w dalszą drogę na Turbacz .
Turbacz jest najwyższym szczytem Gorców o wysokości 1310m. Jest zaliczany do Korony Gór Polski ,dla nas to 27 szczyt zdobyty do tej odznaki. Został nam już tylko jeden i to najwyższy :Rysy. Bardzo fajnym okazał się ostatni odcinek drogi bo las tam został zniszczony chyba przez jakieś szkodniki i mogliśmy delektować się niesamowitymi widokami .Za parę lat już tak pięknie nie będzie bo rośnie młody las i zasłoni wszystko. Na samym szczycie jest kamienny obelisk ,metalowy krzyż ,oraz ławeczki na których można odpocząć. My nie skorzystaliśmy z tej okazji bo zaczęły się zbierać chmurki deszczowe więc postanowiliśmy odpocząć w schronisku do którego było 10min drogi. I całe szczęście żeśmy tak zrobili bo gdy doszliśmy do schroniska zaczął padać deszcz.
Schronisko na Turbaczu leży na wysokości 1285m. Jest to duży kamienny budynek. W czasie II wojny światowej było tam miejsce kontaktowe oraz azyl dla ukrywających się patriotów a jego okolice były świadkami wielu walk partyzanckich.
Deszczyk padał a my przy żurku zastanawialiśmy się co dalej robić , godzina była wczesna (13) nie byliśmy zmęczeni przeszliśmy bowiem dopiero ok10km , wiec zostać tu na nocleg nie było sensu. Postanowiliśmy więc przejść powoli 13km do Stacji Turystycznej Studzianki. Dla pewności zadzwoniłam i zarezerwowałam noclegi .
Wyszliśmy gdy przestało padać ale po przejściu około 200m usłyszeliśmy pomruki burzy i zobaczyliśmy nad nami czarne bardzo złowrogie chmury . Do schroniska nie chcieliśmy już wracać zatrzymaliśmy się więc przy takiej drewnianej szopie z napisem Bacówka i tam pod daszkiem przeczekaliśmy duży deszczyk który lunął .Deszczyk dla mnie nie jest wielkim zmartwieniem chociaż wole ,żeby go nie było w trakcie naszych wędrówek po górach. Natomiast panicznie boję się burzy i te pomruki przeraziły mnie. Gdy przestało grzmieć ubraliśmy peleryny i ruszyliśmy w drogę ,deszczyk już niewielki padał ,więc nie było najgorzej.
Nasza trasa prowadziła teraz przez Kiczorę do przełęczy Knurowskiej . Cudowne było zejście z Kiczory. Teren z jednej strony ścieżki był odsłonięty ukazując przepiękne widoki. Zejście do przełęczy było długie bo ponad 6 kilometrowe ale łagodne wiec szło się fajnie.
Przełęcz Knurowska leży na wysokości 846m oddziela ona pasmo Turbacza od pasma Lubania. Przechodzi przez nią asfaltowa droga , która została wykonana za czasów zaboru austriackiego w celach militarnych.
Byliśmy już trochę zmęczeni gdy doszliśmy do Przełęczy , może dlatego ostatnie 3km marszu które dzieliło nas od niej do miejsca noclegów było dla nas najtrudniejsze. Droga prowadziła lasem dużo pod górkę. Czasami pojawiały się prześwity, które odsłaniały nam widoki na jezioro Czorsztyńskie . Bardzo ucieszyliśmy się gdy zobaczyliśmy duża polanę a na niej parę domków.
Stacja Turystyczna Studzianki to przysiółek Ochotnicy Górnej położony na pięknej polanie na wysokości 900m. Znajdują się tu prywatne kwatery niedrogie z bardzo dobrym jedzeniem i miłą gospodynią.
Znalazłam w Internecie wiersz jakiejś turystki która fajnie i prawdziwie napisała o tym miejscu :
Oj te Studzionki, Studzionki,
Jakież piękne są tutaj dzionki.
Za oknem wczesnym rankiem
Tatry skrzą się wschodzącym słonkiem
A pod nami dolina jeszcze śpiąca,
Morze chmur we śnie ją kołysze…
Czyżby to był nas sen jeszcze?
Ależ nie! Pani Ela gospodyni nasza,
Na wyborne śniadanko już zaprasza.
Znów zapachniało góralską swojszczyzną,
Jak na wczorajszej kolacji-perłą kulinarną.
Kuchmistrzowie rady takiej posłuchajcie:
W szranki z Panią Elą – ha, szans nie macie!
Czas by jednak w dalszą drogę ruszać,
chociaż serce, dusza nie chcą tego słuchać:
tak tu pięknie jest i niebawem pewnie
zapukamy w drzwi „Studzionek” ponownie
by powitać w nich kolejny dzionek.
Dostaliśmy mały pokoik za niewielką opłatą oraz pyszną zupkę pomidorową. Troszkę wystraszyliśmy się gdy zobaczyliśmy w pokojach koło nas małe dzieci ,które tam były na koloni. Obawialiśmy się ,że będą hałasować w nocy, ale okazało się dzieciaki były bardzo grzeczne w nocy było spokojnie i cicho mogliśmy więc wyspać się i nabrać siły przed dalszą podróżą
Miał to być dla nas dzień odpoczynku ale nic z tego nie wyszło bo zrobiliśmy ok 24 km oraz ponad 1000m podejść a więc sporo jak na mnie. Docenił mój wysiłek pan z Tych ,który również tam zawitał na nocleg i był zaskoczony i pełen podziwu ,jak mnie tam zobaczył.
Ewa.
Stacja Turystyczna Studzianki – polana Morgi – Lubań – Krościenko. (21pkt)
Pożegnaliśmy przepiękną polanę na której pasły się już krówki gdy wychodziliśmy w dalszą drogę. Tym razem naszym celem było Krościenko gdzie planowaliśmy przenocować 3 noce i już bez ciężkich plecaków pochodzić po górach.
Szlak czerwony bo cały czas po nim poruszaliśmy prowadził nas przez polanę Morgi i Lubań. Szliśmy lasem podejścia i zejścia były na początku naszej trasy bardzo łagodne. Jagódki których było tam ogromnie dużo opóźniały nasz marsz ale nie mogliśmy się im oprzeć. Szczególnie dużo było ich na dwóch małych polanach. Widoczność w tym dniu była słabsza ,wiec nie widzieliśmy jeziora Myczkowskiego , które gdzieś z boku powinno się pojawiać.
Mieliśmy tam ostatnie spotkanie z panem z Tych , który tradycyjnie czekał na śniadanie a potem doganiał nas na trasie. Wymieniliśmy się mailami . Mnie bardzo interesowało jak będzie wyglądało jego przejście przez Beskid Niski ciekawe miejsca, noclegi, oznakowanie trasy bo to wszystko jeszcze przed nami może w 2014r. Poprosiłam go o opis tego przejścia. Przeszliśmy z kilometr razem a potem pożegnaliśmy się bo pan musiał przyspieszyć ponieważ nocleg zarezerwował sobie w schronisku na Przehybie ,więc czekał go jeszcze duży wysiłek.
Przed Lubaniem było dosyć ostre wejście więc trochę zasapaliśmy się. Minęło nas tam starsze małżeństwo ,które dosyć fajnie dawało sobie radę na ostrym podejściu ale okazało się ,że byli oni na treningu górskim w Himalajach.
Lubań to szczyt o wysokości 1211m. Według ludowych podań jest to miejsce przeklęte i magiczne. Miejscowi czarownicy toczyli tam między sobą spory. Legenda mówi ,ze stado owiec z juhasami zapadło się pod ziemię po przekleństwie jednego z czarowników, a w dniu św. Jakuba z pod ziemi wydobywają się okrzyki juhasów i słychać dzwonki owiec.
Na szczycie znajduję się kamienny obelisk z krzyżem na którym znajduje się tabliczka z napisem „GORCE BARDZO KOCHAŁEM A NA LUBANIU WIELE RAZY BYŁEM” Jan Paweł II. Bardzo często spotykamy w swoich wędrówkach ślady po naszym wielkim Polaku. Był to człowiek który góry bardzo kochał i często po nich chodził.
Niedaleko szczytu na polanie znajduje się Studencka Baza Namiotowa działająca w okresie wakacyjnym a prowadzona przez krakowskich studentów. Są tam namioty w których można przenocować . Jest stołówka w której zamówiliśmy sobie krupnik. Posiedzieliśmy trochę w tym miejscu bo jest tam taki fajny klimat.
Do Krościenka zostało nam jeszcze prawie 10km i 820 m zejść więc musieliśmy opuścić to miłe miejsce. Baliśmy się tych zejść bo wysiadają nam przy ostrych kolana ,ale nie było tak najgorzej zejście było długie i w miarę łagodne. Widoczność zaczęła się poprawiać więc szło się bardzo fajnie.
Krościenko to miejscowość turystyczno- wypoczynkowa. Jest bazą wypadową w Pieniny, Gorce i Beskid Sądecki. Schodząc do tej miejscowości zobaczyłam na jednym z domów tabliczkę z napisem pokoje do wynajęcia. Zadzwoniłam pod podany numer ,pan który odebrał telefon stwierdził, że nie ma wolnych pokoi, ale po chwili odzwonił, że w centrum jego żona ma wolny pokój. I takim sposobem bardzo szybko znaleźliśmy fajny pokoik z łazienką. Po zakwaterowaniu udaliśmy się na ryneczek na obiad i zakupy. Zakupy się udały ale obiad nie , pierogi były fatalne ,ja w każdym razie nigdy tak niedobrych nie jadłam ale przepiłam je piwem i dolegliwości żołądkowych po nich nie miałam jedynie po piwie trochę w głowie mi się kręciło.
Ponieważ w pokoju był telewizor więc po kąpieli oglądnęliśmy wiadomości. Usłyszeliśmy o ulewnych deszczach które gdzieś w Polsce wyrzuciły ogromne straty. Zobaczyliśmy powtórkę odcinka Ojca Mateusza i zmęczeni usnęliśmy .
Ewa
Szczawnica - Gabańka – Przehyba - Dzwonkówka - Krościenko ( 13pkt)
Kliknij, aby edytować treść...
Ten dzień przeznaczyliśmy na zrobienie czerwonego szlaku od Przehyby do Krościenka bo tego kawałka nam brakowało . Na Przehybę postanowiliśmy dojść ze Szczawnicy szlakiem niebieskim. Udaliśmy się więc rano na ryneczek w Krościenku gdzie znajdował się przystanek autobusowy i prywatnym Busem podjechaliśmy do Szczawnicy. W miejscu gdzie wysiedliśmy zobaczyliśmy tabliczkę z zielonym szlakiem i informacją ,że na Przehybę idzie się 3,5 godz. Postanowiliśmy więc swoje plany zmienić i zamiast niebieskim zielonym szlakiem ruszyć w drogę.
Szlak prowadził dłuższy czas uzdrowiskiem wzdłuż rzeki a następnie skręcił w górę. Trasa była prześliczna bo długo prowadziła terenem odkrytym. Mogliśmy więc obserwować okolice, rozpoznawać miejsca w których byliśmy rok wcześniej.
Wysoko w górach zobaczyliśmy kilka domków, aż trudno było uwierzyć ,że w tym miejscu ktoś mieszka. Mieliśmy też witaminki, ja zbierałam poziomki ,których było tam bardzo dużo , Marian natomiast zrywał z drzew cześnie.
W wyższych partiach szlak prowadził lasem. Spotkaliśmy tam grupę rowerzystów oraz małżeństwo ze Śląska z którym doszliśmy już do schroniska ponieważ w pewnym miejscu pogubiliśmy się i musieliśmy iść na wyczucie a w większej grupie zawsze w takiej sytuacji raźniej. Szliśmy trochę dłużej niż byśmy nie pobłądzili ale nie przejęliśmy się tym bo drużka prowadziła pięknym terenem.
Na Przehybie zjedliśmy żurek i nie odpoczywając długo ruszyliśmy w dalszą drogę, a to za sprawą znaku który mylnie pokazywał czas dojścia do Krościenka o godzinę dłużej niż mapa. Wtedy jeszcze nie bardzo wiedziałam która informacja jest prawdziwa, bałam się ,żeby po ciemku nie kończyć trasy bo nie miałam przy sobie latarki.
Zejście do Krościenka było bardzo ładne początkowo prowadziło w dół bardzo łagodnie. Potem była przecudna przełęcz o nazwie Przysłup, która znajduje się na wysokości 870m i na której jest kilka domków. Przełęcz leży na polanie z której rozpościerają się niesamowite widoki. Była tam też kapliczka poświęcona partyzantom AK którzy tam mieli swoją bazę. Potem szlak prowadził pod górę na szczyt Dzwonkówki 983m. I to było nasze ostanie podejście pod górę czerwonym szlakiem w tej wyprawie bo potem już do Krościenka schodziliśmy tylko w dół. Sporo tego zejścia było bo 550m więc kolana lekko nam zaczęły dokuczać.
Plan który zakładaliśmy w tej wyprawie wykonaliśmy . Zrobiliśmy 110 pkt do czerwonego Głównego Szlaku Beskidzkiego a licząc razem z poprzednimi wyprawami zdobyliśmy już punkty na brązową odznakę i sporo do srebrnej. Do całości GSB został nam odcinek od Hali Pisanej w Beskidzie Sądeckim przez Beskid Niski do Wołosania w Bieszczadach, i od przełęczy Jałowieckiej przy Babiej Górze do Ustronia oraz parę kilometrów z Rabki do drogi z Jordanowa. Mam nadzieje, że jeszcze w tym roku uda nam się jakiś odcinek tego niezwykle interesującego szlaku zaliczyć.
Został nam jeszcze jeden dzień postanowiliśmy zaliczyć w nim Sokolice i Trzy Korony szczyty nie leżące na GSB ale bardo piękne i warte zobaczenia. Opis tej trasy jest w zakładce Pieniny pod datą 8.07.2013r.
Ewa
Autobusem do Krakowa a potem busami z przesiadkami w Bielsku, Skoczowie dotarliśmy z Marianem do Ustronia skąd mieliśmy rozpocząć wędrówkę Głównym Szlakiem Beskidzkim do Zawoi. Było to spore wyzwanie, ponieważ trasa była wymagająca często suma podejść wynosiła ok. 1000m a do tego należy dodać nasze lata i plecak dosyć ciężki, który cały czas nosiliśmy.
GSB zaczyna się przy dworcu PKP gdzie znajduje się znak symbolizujący jego początek. Oczywiście od razu tam udaliśmy się i po zrobieniu zdjęć ruszyliśmy w trasę. Była już późna godzina ponieważ podróż zajęła nam większą część dnia, więc nasza wędrówka w tym dniu była krótka, tylko do schroniska PTTK Równica(ok. 4,5 km).
Trasa prowadziła najpierw przez miasto a potem bukowym lasem cały czas pod górę. Dziwna cisza panowała wokół nie słychać było śpiewu ptaków a i turystów na trasie było niewielu, kilka osób schodziło do miasta.
Krótki odpoczynek zrobiliśmy sobie przy kamieniu Ewangelików na wysokości 883m. Jest to miejsce gdzie dawno temu w okresie kontrreformacji w ukryciu spotykali się ewangelicy na modlitwach. Odprawiane były tam msze, przyjmowano Komunię Świętą. Są tam dwa głazy jeden okrągły o średnicy 105cm oraz drugi o wysokości 190cm, na którym wyryte są tablice Mojżeszowe oraz kielich. Jest tam również źródełko, które daje początek potokowi Gościeradowiec i któremu niektórzy przypisują niezwykłe właściwości.
Do schroniska od kamienia było już niedaleko, więc powolutku szliśmy wdychając cudowne górskie powietrze jakże inne od tego na dworcach autobusowych
Schronisko PTTK Równica powstało w 1927r i znajduje się na podszczytowej polanie na wysokości 785m
Po zakwaterowaniu postanowiliśmy zjeść coś ciepłego a ponieważ w schronisku bufet zamykano udaliśmy się do restauracji, która znajdowała się obok. Pierogi bardzo drogie okazały się niezbyt smaczne, no ale byliśmy daleko od miasta i na dużej wysokości, więc nie mieliśmy w czym przebierać.
Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy będąc niedaleko szczytu nie zaliczyli go. Ścieżką w górę tak na wyczucie doszliśmy na sam wierzchołek Równicy , szczytu położonego pomiędzy dolinami Wisły i Brennicy o wysokości 885m skąd rozpościerały się wspaniałe widoki na Beskid Śląski.
Pomarańczowym szlakiem wróciliśmy do schroniska po drodze zbierając jagody i robiąc zdjęcia.
W schronisku byliśmy chyba jedynymi turystami panowała cisza a my po podróży i wspinaczce zmęczeni, więc szybko zasnęliśmy.
Schronisko PTTK Równica – Ustroń Polana – Stokłosica – Wielka Czantoria – Beskidem – Soszów Wielki –Mały Stożek –Schronisko PTTK Stożek
Rano pobudka i przed nami ponad 16km marszu 1011m podejść i 800m zejść. Nocleg zarezerwowałam sobie już przed wyjazdem w schronisku na Stożku, ponieważ obawiałam się, że na łykendzie może być problem w tych stronach z wolnymi miejscami. Spokojnie, więc wyruszyliśmy w trasę idąc cały czas w dół do Ustronia Polany. Słońce nie świeciło jeszcze zbyt mocno a widoki były cudowne, więc szło się wspaniale.
W Ustroniu w dużym sklepie zrobiliśmy zakupy na dwa dni, ponieważ następne robić mieliśmy dopiero w Węgierskiej Górce. Koło sklepu zjedliśmy śniadanie.
Następny odcinek naszej wędrówki w tym dniu był bardzo ciężki a prowadził na Stokłosice. Byłam przerażona, gdy podeszliśmy w okolice wyciągu i zobaczyłam ludzi wspinającym się pod górę na odkrytym stoku. Upał robił się coraz większy a mnie nic tak nie osłabia jak gorąc. Przez moment zastanawialiśmy się czy nie ulżyć sobie i nie wyjechać wyciągiem. Wiele lat temu tą trasę przeszliśmy, więc nie było by to żadne oszukaństwo ale stwierdziliśmy ,ze żadnych ułatwień nie będziemy robić i ruszyliśmy w górę.
Na moje szczęście niewielki kawałek szliśmy po odkrytym terenie, ponieważ szlak bardzo szybko skręcił w las i cały czas przez niego prowadził bardzo blisko stoku, więc można było od czasu do czasu zrobić parę kroków w bok i podziwiać prześliczne okolice oraz robić zdjęcia.
Droga prowadziła ostro w górę na odcinku ok. 2km podejść było prawie 400m a więc sporo. Byłam bardzo zmęczona, co trochę odpoczywałam. Marian cierpliwie znosił moje żółwie tempo.
Na jednym z wielu postojów spotkaliśmy młodego człowieka pierwszego spotkanego na trasie robiącego diamentową odznakę GSB.
Od Stokłosicy, miejsca w którym kończy się wyciąg do Wielkiej Czantorii następnego celu naszej wędrówki podejścia były już łagodniejsze więc przyspieszyłam lekko co ucieszyło trochę mojego męża. Ludzi idących tym szlakiem było mnóstwo. Czantoria w tym rejonie cieszy się dużym powodzeniem. Góra ma wysokość 995m porośnięta jest w większości lasami bukowymi i świerkowo-jodłowymi. Znajduje się tam rezerwat leśny z żyzną buczyną karpacką. Jest to góra graniczna posiadająca po czeskiej stronie wieżę widokową o wysokości 29m z której można obserwować panoramę Beskidu Śląskiego i Morawsko-Śląskiego.
Nie lubię szczytów na których czuje zapach grillowanych potraw gdzie są punkty gastronomiczne i ludzi jest pełno a tak było na Czantorii, dlatego też nie robiliśmy tam odpoczynku. Nie wchodziliśmy też tam na wieże, bo byliśmy zmęczeni a piękne widoki oglądać mieliśmy w dalszej trasie.
Aż do celu naszej wędrówki w tym dniu szliśmy przy granicy z Czechami. Trasa nie była już trudna ok.3 km prowadziła w dół a potem spokojnie w górę. Przez moment pokropił lekki deszczyk, ale szliśmy akurat pod drzewami więc nawet nie wyciągaliśmy peleryn.
Na Soszowie przy wyciągu zrobiliśmy sobie przerwę na żurek i kwaśnicę. Przepiękne miejsce cisza spokój piękne widoki. Zostalibyśmy tam chętnie dłużej, ale mieliśmy jeszcze kawałek drogi przed sobą, więc po posiłku ruszyliśmy dalej. Niedaleko wyciągu znajdowało się schronisko myślałam, że podbije tam pieczątki ale okazało się ,ze miało ono być czynne od 10 lipca. Myślę, że w sezonie wakacyjnym coś takiego nie powinno się zdarzyć byłam zawiedziona. Ale okazało się, że nie tylko ja, bo spotkaliśmy dwóch młodych studentów z Pomorza, którzy zaplanowali sobie tam nocleg i teraz zmęczeni musieli iść dalej. Przez jakiś czas szliśmy razem, chłopcy pierwszy raz ruszyli na tego typu wędrówkę a szli tak jak my szlakiem czerwonym. Jeden z z nich był zapalonym fotografem amatorem, w plecaku dźwigał dużo sprzętu fotograficznego.
Ostatni odcinek naszej trasy w tym dniu na Stożek szczyt o charakterystycznym stożkowatym kształcie według opisów, które posiadałam miał mieć ostre podejście. Bałam się trochę tego, ale okazało się, że strach ma wielkie oczy wcale jakiś ostrych wspinaczek nie było szło się takimi serpentynkami zupełnie spokojnie.
Schronisko na Stożku oddane było do użytku w 1920r. Dostaliśmy zgodnie z zamówieniem pokoik dwuosobowy, trochę za mały jak na osobę klaustrofobiczną ale ruch w schronisku był spory, więc nie było możliwości wymiany na większy. Najgorszy był spad ściany nad łóżkiem, dlatego przesunęliśmy go na środek co utrudniło nam poruszanie ale ja miałam przynajmniej więcej przestrzeni nad głową.
Schronisko PTTK Stożek – Kiczory – Mraźnica – Kubalonka –Stecówka
Pożegnaliśmy schronisko PTTK Stożek z którego rozpościerały się przepiękne widoki a przy którym stała krówka Milka nie pasująca do tej scenerii ale widocznie jest to jakiś sposób sponsoringu.
Nasza trasa nadal prowadziła wzdłuż czeskiej granicy. Towarzyszyły nam piękne krajobrazy. Przez dłuższy czas z różnej perspektywy obserwowaliśmy schronisko, w którym spaliśmy, Skrzyczne z charakterystyczną wieżą nadawczą RTV, wzgórze Kozińca. Przed Kiczorą, na której pożegnaliśmy granicę czeską, która towarzyszyła nam od Czantorii napotkaliśmy wychodnie skalne.
Śniadanie zjedliśmy w lesie na trawce, wybornie nam smakowało. Słychać było delikatne śpiewy ptaków oraz drwali pracujących przy wycinkach.
Przed drugą wojną światową szwedzcy hodowcy poszukiwali odmiany świerka, który charakteryzowałby się szybkim wzrostem, odporny by był na choroby i miałby ładny pokrój. Taką odmianę znaleźli właśnie koło Istebnej w stronach gdzie my właśnie poruszaliśmy się. Nie wiedziałabym, ze maszeruje koło tak unikatowych drzew, ale przeczytałam wcześniej o tym w przewodniku po GSB.
Podziwialiśmy, więc istebniańskie świerki ale również przepiękne okolice Istebnej które pojawiały się nam bo las w tych okolicach był bardzo przerzedzony. Przepięknie wyglądała Ochodzita. Jest to bezleśna góra na terenie Koniakowa. Roztacza się z niej jedna z najpiękniejszych panoram górskich w Beskidach Zachodnich.
I tak zapatrzeni w prawdziwe cuda przyrody nie zauważyliśmy ,że zniknął nam gdzieś nasz czerwony szlak. Słyszeliśmy już samochody a ponieważ te strony są nam znane wiedzieliśmy ,że dochodzimy do Kubalonki, więc postanowiliśmy iść już dalej tak na wyczucie. Wyszliśmy koło bloków mieszkalnych ,skąd ulicą udaliśmy się do miejsca gdzie znajdują się punkty gastronomiczne i tam też ujrzeliśmy nasz zagubiony znak.
Kubalonka jest przełęczą oddzielającą pasmo Stożka i Czantorii od pasma Baraniej Góry . Znajduje się tam dziecięce sanatorium chorób płuc, zabytkowy drewniany kościółek przeniesiony tu w 1957r z Pyszowic, wyciąg narciarski oraz są tam trasy biegowe ze strzelnicą do biathlonu.
Następny odcinek prowadził do Stecówki. Szlak w tym miejscu został zmieniony bo prowadził ulicą a w 2001r poprowadzono go bardzo malowniczym lasem. Jest on teraz troszkę dłuższy ale ciekawszy, no i najważniejsze nie trzeba iść wąchając smrody z samochodów.
Niebo zaczęło robić się coraz ciemniejsze ,słychać było gdzieś w oddali grzmoty ,więc przyspieszyliśmy trochę. Bardzo boję się burzy, więc ucieszyłam się gdy zobaczyłam schronisko na Stecówce.
Schronisko powstało w 1932r.Wybudowali go Marta i Michał Legierscy. W 1942r Niemcy nakazali zamknąć schronisko a rok później jego właściciel został aresztowany i wywieziony do obozu w Oświęcimiu a potem do Niemiec za współpracę z partyzantami. Po wojnie wrócił do kraju.
Na ścianie w schronisku był duży napis o treści:
80 LAT JUŻ LECI
Michał I, II, III….
ZANIM REMONT UCZYNIMY
GOŚCI JESZCZE NAKARMIMY
KUCHNIA PACHNIE JUŻ BOGATO
CIASTEM MIĘSEM I SAŁATĄ
WIĘC PRADAWNYM OBYCZAJEM
UGOŚCIMY ŻUREM Z JAJEM
Z TYM WYJĄTKIEM , ŻE OD MAJA
PODAJEMY ŻUR BEZ JAJA.
Domyśliliśmy się, że to powieszone było w związku z rocznicami powstania schroniska. Nie zamawialiśmy żurku, żeby sprawdzić czy z jajami czy bez go podają podbiliśmy pieczątki i udaliśmy się w pobliże kościółka gdzie czakała na nas rodzina z niedalekiego Koniakowa z którą mieliśmy udać się na imprezę na której miała być wybierana najładniejsza góralka.
Ogromne było nasze zdziwienie ,gdy zamiast drewnianego kościółka wybudowanego w Przyszowicach w 1779r.a przeniesionego tu w 1958r zobaczyliśmy puste miejsce. Okazało się, że zabytkowy obiekt spłonął. Był to dla nas cios, bo ten kościółek był bardzo bliski naszej rodzinie, ponieważ dwa lata temu odbył się tam ślub męża bratanicy.
Szkoda, że u nas tak mało dba się o tak cenne obiekty i odpowiednio ich się nie zabezpiecza.
Wybór góralki okazał się długą imprezą zorganizowaną przy okazji dni Istebnej. Oprócz konkursu w czasie którego 10 dziewcząt pięknie prezentowało się w strojach ślubnych, wieczorowych, codziennych i góralskich były też występy taneczne zespołu z Ukrainy.
Mnie szczególnie zachwyciła gwara jaką prowadziła tą imprezę młoda kobieta ubrana w góralski strój oraz którą mówiły uczestniczki konkursu. Dobrze, że w tych stronach zwracają uwagę na to ,żeby następne pokolenia nie zapomniały o swoich korzeniach.
Późno już było gdy do kuzynki wróciliśmy z imprezy. Musieliśmy zweryfikować swoje plany ponieważ nie zdążylibyśmy dojść przed zmrokiem do schroniska Przysłóp tak jak planowaliśmy. Nie mieliśmy innego wyjścia jak zostać u rodziny i na następny dzień ten odcinek dodać do zaplanowanej trasy. Przeliczyłam kilometry było to możliwe do zrealizowania, więc nie zmartwiłam się zmianą planów.
Stecówka –schronisko PTTK Przysłop – Barania Góra – Magurka Wislana – Magurka Radziechowska_- Wegierska Górka.
Po nocy spędzonej u rodziny, bratanica męża podrzuciła nas do Stecówki w miejsce gdzie dzień wcześniej opuściliśmy szlak czerwony. Przed nami było ok. 20km marszu 700m przewyższeń i jedna z najbardziej popularnych gór w tym regionie Barania Góra.
Pierwszym naszym celem było schronisko Przysłop . Pierwszy odcinek był spokojny lekko w górę potem w dół do doliny Czarnej Wisełki, natomiast najgorsze było podejście przed schroniskiem.
Schronisko PTTK na Przysłopie jest bardzo specyficzne bo z wyglądu nie przypomina tego typu obiektów, jest to taki blok z epoki Gierka. Wybudowane zostało w 1978r w miejscu dawnego drewnianego przeniesionego w 1985r do centrum Wisły.
Schronisko zagubione w lesie cisza taras przy wejściu i balkoniki w pokojach wychodzące na cudowny teren i tak patrząc na to zaczęłam żałować, że dzień wcześniej zmieniliśmy plany i nie spaliśmy tu, bo cudownie byłoby posiedzieć wieczorem na balkonie i wsłuchać się w odgłosy lasu.
Na szczyt Baraniej Góry zostało nam dwie godziny drogi a ponieważ nie było trudnych podejść i słońce nam tak bardzo nie dokuczało weszliśmy w czasie niewiele dłuższym niż podany w przewodnikach.
Moje zdziwienie było ogromne gdy dotarliśmy do celu. Pamiętam szczyt z przed wielu lat a byłam na nim kilkakrotnie był cały zalesiony, i taki też krajobraz spodziewałam się tam zastać. Teraz okazało się, że po stronie wschodniej i południowej zniknęły ogromne połacie lasu odsłaniając bajeczne widoki.
Na szczycie znajduje się wieża widokowa ,wiec weszliśmy , żeby zobaczyć panoramę gór trzech państw :Polski Słowacji i Czech które z wieży było widać. Długo wpatrywaliśmy się w te zapierające dech widoki. Wypatrzyłam tam również zagubiony w lasach pałacyk prezydencki do którego lubi przyjeżdżać zwłaszcza w zimie nasz obecny prezydent.
Barania Góra 1220m jest drugim co do wysokości szczytem w Beskidzie Śląskim. To z jej stoków wypływają dwa potoki źródłowe Biała i Czarna Wisełka, które dają początek najważniejszej w Polsce rzece Wiśle.
Dalsza nasza trasa prowadziła odkrytym terem przez Magurkę Wiślaną i Radziechowską. Z jednej strony podiwialiśmy zdobytą już przez nas Baranią z drugiej cały czas widać było Skrzyczne. Kikuty drzew, które spotykaliśmy przy szlaku świadczyły o tym ,ze drzewa w tych stronach zostały zaatakowane przez jakieś szkodniki.
Ale przyroda daje sobie radę powoli odradza się, bo wszędzie widać było widać małe drzewka, które kiedyś zasłonią te krajobrazy.
Ostatni odcinek naszej wędrówki to 8km i 690m zejść. Szliśmy w większości lasem ,zejścia były spokojne ,więc kolana nas nie bolały .W połowie drogi usłyszeliśmy grzmoty ,więc przyspieszyliśmy.
W miejscach mniej zalesionych zaczęła pojawiać się nam panorama Wegierskiej Górki. Cudowne widoki.
Według legendy nazwa tej miejscowości pochodzi od Węgrów , którzy w XV wieku chcieli te tereny zająć. Przywozili oni ziemię z rodzinnego kraju dawali w nogawice klękali na niej i przysięgali, że ziemia na której klęczą jest ich.
Bardzo ważne wydarzenia działy się tu we wrześniu 1939r. Żeby bronić te tereny przed hitlerowskimi najeźdźcami wybudowano 16 fortów obronnych. 1200 żołnierzy przez 40 godzin broniło tych terenów w bardzo nierównej walce, bo atakujących było 17tys.
Miejscowość ta została nazwana „Westerplatte Południa” i została odznaczona w 1971r Krzyżem Grunwaldu III klasy.
Do miasteczka weszliśmy przy moście na rzece Soła która dzieli Beskid Śląski od Żywieckiego . Teren wokół rzeki był pięknie zagospodarowany: baseny, muszle koncertowe, chodniczki i piękna zieleń. Widać, ze miasto dba o turystów.
Grzmoty przeszły ale deszczyk zaczął padać a my byliśmy głodni i zmęczeni ,więc weszliśmy do pierwszej spotkanej restauracji na obiad. Przyjemnie było ściągnąć plecaki i zjeść ciepły posiłek. Na obiedzie był również poznany na Soszowie młody fotograf z kolegą. Chłopcy znaleźli pocztę i nadali do domu niepotrzebne im w wędrówce rzeczy między innymi namiot.
Tak jak planowaliśmy w Ustroniu poszukaliśmy sklepu, żeby dokonać na następne trzy dni zakupy.
Nocleg znaleźliśmy już pod koniec Węgierskiej Górki na trasie czerwonego szlaku w gospodarstwie agroturystycznym. Pokoik dwuosobowy z łazienką i balkonikiem był bardzo ładny i niezbyt drogi. Gorąca kąpiel i parę szklanek ciepłej herbatki na uzupełnienie płynów dobrze nam zrobiły.
Węgierska Górka – Żabnica – Słowianka – schronisko PTTK Hala Rysiana
Przed nami 17km marszu 1130m podejść i niewiele zejść bo 170m.
Dzień zapowiadał się upalny, co mnie specjalnie nie cieszyło. Nasza trasa prowadziła najpierw przez wioskę Żabnice a potem przepiękną asfaltową drużką przez pola. W oddali widać było samotny bunkier. Wydawało mi się, że idziemy w dobrym kierunku. Marian w pewnym momencie zorientował się, że nie ma szlaku chciał wrócić, ale ja uparłam się iść dalej. I ta moja głupota doprowadziła do tego, że zrobiliśmy ok. 3km więcej w tym dniu. Okazało się, że to nie tylko my przegapiliśmy szlak bo wracając spotkaliśmy młodego człowieka, który spokojnie szedł nie przeczuwając ,że idzie w złym kierunku.
W trójkę znaleźliśmy szlak, skręcał prawie pod katem prostym w górę. Nie mogłam zrozumieć skąd ten mój błąd wyjęłam, więc przewodnik i okazało się, że niezbyt dokładnie spojrzałam na mapę a pech chciał, że mapa jedna kończyła a druga zaczynała się w tej okolicy i trzeba było wpatrzyć się dobrze, żeby ten skręt zobaczyć. Zła byłam, że tak się stało, bo słońce świeciło coraz bardziej a my mieliśmy się poruszać przez jakiś czas odkrytym terenem.
Ciężko się szło pod górę, podziwialiśmy Żabnice i Węgierską Górkę, które zostały za nami i pięknie się z góry prezentowały.
Przerwę zrobiliśmy sobie przy leśnej kapliczce. Dołączył do nas mężczyzna, który powiedział nam, że od wielu lat opiekuje się tą kapliczką i ,że co dziesięć lat dzieją się tu takie niezwykłe zjawiska jakby objawienia. Powiedział też, że razem z synem wymodlili tutaj zdrowie dla ciężko chorej synowej.
Po zdobyciu pierwszego szczytu o nazwie Grapa 613 m szło nam się troszkę lepiej bo szlak prowadził już nie tylko odkrytym terenie ale też i w dół.
Chmurki burzowe zaczęły się zbierać słychać było grzmoty ja oczywiście wpadłam w panikę. Najgorsze było to, że nie miałam pojęcia w którym , miejscu się znajdujemy . U nas oczywiście zachęca się ludzi do wędrowania i słusznie ale ,żeby cos zrobić dla turystów to już nie bardzo. Główne szczyty mają czasami tabliczki z nazwą ale te mniejsze już nie a przecież to nie taka wielka trudność przybić tabliczkę czy postawić słupek. Wydawało mi się ,ze zdobyliśmy Abrahamów, że dochodzić będziemy już do Słowianki. Zobaczyliśmy z daleka jakąś chałupkę więc trochę się uspokoiłam. Deszczyk mały zaczął padać gdy podeszliśmy pod domek przy którym była informacja o noclegach. Okazało się ,ze byliśmy w gospodarstwie agroturystycznym w Abrahamowie, i tam też ukryliśmy się przed burzą. Około godziny siedzieliśmy w jadłodajni z pięknymi tarasami na jeszcze piękniejsze widoki. Marian zjadł dobrą i niedrogą zupkę.
Burza krążyła gdzieś w okolicy, ale do nas nie dotarła deszczyk tylko trochę popadał. Jak chmurki się rozeszły ruszyliśmy dalej.
Dosyć długi kawałek jeszcze szliśmy zanim dotarliśmy do prywatnej stacji turystycznej Słowianki. To drewniany domek położony na zupełnym pustkowiu. Miałam ochotę zjeść coś ciepłego, ale były tylko zimne napoje. Podbiliśmy pieczątki i ruszyliśmy w dalszą drogę lekko w dół i po równym terenie. Ale przed nami widać było sporą górkę na którą mieliśmy się wspinać.
Ta górka to Romanka 1336m . Na sam jej szczyt prowadził niebieski szlak ,który na Suchym Groniu (863m) odchodził od naszego natomiast czerwony trawersował ją z boku.
Nie był to łatwy kawałek ale las był rzadki, wiec cały czas obserwowaliśmy przecudne okolice. W jednym miejscu przy głazach skalnych znajdowały się łańcuchy, jedyne na trasie czerwonego szlaku beskidzkiego.
W pobliżu szczytu znajduje się rezerwat chroniący jeden z najlepiej zachowanych w Beskidzie Żywieckim starodrzewów regla górnego.
Odpoczęliśmy trochę na Hali Wieprzskiej a potem znowu czekała nas wspinaczka. Przepięknie zrobiło się gdy weszliśmy na bardzo widokową Halę Pawlusią, z której do schroniska pod Rysianką w którym planowaliśmy się przespać zostało nam 1,2km drogi. Droga prowadziła pod górkę , ale to już była ostatnia wspinaczka w tym dniu.
Do schroniska dotarliśmy bardzo zmęczeni.
Schronisko PTTK na Rysiance oddano do uzytku w 1937r. Wybudował go człowiek , który był agentem Abwehry. W czasie II wojny światowej udostępnione ono było przede wszystkim turystom i żołnierzom niemieckim. W lutym 1945r zajęli go partyzanci.
Schronisko ma 50 miejsc noclegowych, ale niestety nie zawsze te miejsca są dla turystów i jest to bardzo przykre. Okazało, się bowiem, że została tam zorganizowana jakaś kolonia dla dzieci, którymi opiekowali się księża. Byłam wściekła gdy dowiedziałam się ,że nie ma tam ani jednego wolnego łóżka. Rozumiem, że schronisko chce zarabiać często sama jeżdżę z młodzieżą po schroniskach ale nie może być takiej sytuacji ,ze nie zostawia się dla turystów i członków PTTK-u żadnych miejsc. Wyraziłam głośno swoje niezadowolenie, oznajmiłam, że nigdzie się nie ruszam. Sytuacja zrobiła się niemiła. Kierowniczka schroniska próbowała się tłumaczyć ale ja wciąż wyrażałam swoje niezadowolenie. W końcu jakaś osoba słuchająca naszej rozmowy zaproponowała, żeby przejść do innego schroniska znajdującego bardzo niedaleko, a o którego istnieniu ja nie wiedziałam. Zadzwoniono tam, żeby sprawdzić czy są wolne miejsca. Były i takim to sposobem zupełnie nieoczekiwanie spaliśmy w schronisko na Hali lipowskiej a nie Rysianej .
Dostaliśmy pokój 8-osoby ale okazało się ze byliśmy tam sami i całe szczęście bo miałam ciężki i stresujący dzień zaczęłam go zgubieniem trasy potem upał, dużo podejść i ta niemiła sytuacja w schronisku więc potrzebowałam trochę spokoju i ciszy .
Hala Lipowskiea – Trzy Kopce – schronisko PTTK Hala Miziowa
Ten dzień miał być dniem wypoczynku. 7 km marszu i ok. 300m podejść to niewiele a potem już bez plecaków chcieliśmy wejść na drugi co do wielkości szczyt Beskidu Żywieckiego Pilsko (1557m.)
Pożegnaliśmy bardzo przyjazne schronisko na Hali Lipowskiej. Schodziliśmy w dół po otwartej przestrzeni Halą Rysianki.
Pięknie było ale deszczyk zaczął kropić i niestety czar prysł. Pod pelerynami, które poubieraliśmy zrobiło się gorąco, okulary mi zaparowały niewiele widziałam. Aparat, który trzymałam pod peleryną zawilgotniał i nie wszystkie zdjęcia wychodziły.
Na wysokości rezerwatu pod Rysianką weszliśmy w las i lekko podchodziliśmy pod górę na Trzy Kopce(1216m) gdzie nasz szlak zaczął prowadzić przy granicy słowackiej. Następnym szczytem była Palenica(1343m) a potem Munczolik(1356m) oczywiście szczyty bez tabliczek z nazwą więc musieliśmy się domyślać na jakim szczycie jesteśmy. Wejścia i zejścia były łagodne. Mgły utrudniały widoczność ale od czasu do czasu unosiły się i mogliśmy przyglądać się okolicom. Nas szczególnie zachwyciły zbocza Pilska.
Deszczyk przestał padać gdy zza drzew przepięknie ukazało nam się schronisko.
Schronisko na Hali Miziowej oddano do użytku w 2003r. Powstało na miejscu poprzedniego wybudowanego w 1931r spalonego w pożarze. Jest to duzy obiekt bardzo ładnie wyposażony.
My dostaliśmy pokoik dwuosobowy bardzo przytulny z telewizorem. Mokre ciuchy porozkładaliśmy na ciepłych kaloryferach i postanowiliśmy trochę odpocząć bo ok. 16 zaplanowaliśmy wyprawę na Pilsko. A ta godzina nie była przypadkowa. W schronisku spotkaliśmy naszego znajomego fotografa, który zdobył informacje ze po tej godzinie będzie ładna pogoda. Zadzwoniłam do mojego syna Wojtka sprawdził pogodę w Internecie i tez to potwierdził.
Wypoczęci w dobrych humorach wyszliśmy z schroniska wierząc ,ze na szczycie zachwycać się będziemy panoramą Beskidów Zachodnich, Tatr, gór Słowacji. Słyszałam, że przy dobrej pogodzie widać tam nawet wschodnie szczyty Sudetów.
Deszczyk nie padał mgły przepięknie unosiły się do góry. Niedaleko schroniska stał jelonek długo nam się przyglądał zanim czmychnął w las. Może uszliśmy ze 200m jak zaczął lekko kropić deszczyk. Schowałam się pod drzewkiem a Marian wrócił się po peleryny. Byłam pewna, że to zaraz przejdzie bo prognozy były inne, ale niestety deszczyk nie ustawał . Im byliśmy wyżej tym był większy. Schronisko które tak pięknie wyglądało z góry znikło po pewnym czasie we mgle. Widzieliśmy już tylko ścieżkę wokół której rosła przepiękna kosodrzewina która świadczyła, ze byliśmy już na dużej wysokości.
Na szczycie oprócz deszczu zaczął dokuczać nam też wiatr a widoczność była taka , ze ledwo siebie widzieliśmy. Zadzwoniłam do domu żeby jeszcze raz dzieci sprawdziły mi pogodę . tym razem córka zobaczyła i stwierdziła , ze nie ma szans na poprawę. . Nie wiem skąd chłopcy mieli poprzednie prognozy. Byłam zła bo gdybyśmy od razu po przyjściu do schronisko wyruszyli na Pilsko to znacznie wiecej byśmy widzieli bo pogoda była wtedy lepsza. Najgorsze było jednak przed nami gdy zaczęliśmy schodzić ze szczytu . Uszlismy sciezka z 50m i stwierdziliśmy ,ze to zła droga , wróciliśmy więc na szczyt i ponownie zła scieżką zaczeliśmy schodzić. Dobrze , ze cały czas wracaliśmy na szczyt a nie brnęliśmy dalej bo tak jak analizowałam później te nasze zejścia to znaleźlibyśmy się na Słowacji nie wiadomo jak daleko od cywilizacji. Za trzecim razem, gdy byliśmy już porządnie wystraszeni trafiliśmy na własciwą scieżkę. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji. Góry są piękne ale również niebezpieczne i cały czas trzeba niestety o tym pamiętać i przy złej pogodzie raczej się na wędrówki nie wybierać bo o nieszczęście nietrudno.
Schronisko na Hali Miziowej – Przełęcz Glinne – Beskid Korbielowski – Jaworzyna – Mędralowa Zachodnia – Mędralowa – Przełęcz Jałowiecka – Zawoja.
Na ciepłych kaloryferach ubrania nam pięknie wyschły, ale buty mimo, że wpychaliśmy w nie gazety i wielokrotnie zmienialiśmy nadal były mokre. Nie mieliśmy zapasowych, więc musieliśmy ubrać mokre. Jeden dzień deszczu na trasie potrafi zepsuć wszystko, marsz w mokrym obuwiu to niewielka przyjemność a jak ma się przejść w nich 25km to już koszmar.
Dzień zapowiadał się piękny. Wyszliśmy wcześniej rano z nadzieją , że uda nam się dojść do Zawoji. W razie burzy albo dużego zmęczenia mieliśmy alternatywę nocleg w bazie namiotowej na Głuchaczkach.
Pierwszym naszym celem była przełęcz Glinne. Szliśmy prawie 5 kilometrów cały czas w dół bo zejść było 480m. Trasa była ładna, w pierwszej części prowadziła Rezerwatem Pilsko, który powstał w 1971 roku. Są w nim ciekawe okazy świerków, których wiek przekracza 350lat a wysokość 30m .
Nie spotkaliśmy na tym odcinku turystów jedynie młodego chłopca, który zbierał śmiecie i szedł w odwrotną niż my stronę. Z rozmowy z nim dowiedzieliśmy się, że zatrudnił go leśniczy. Chłopiec był bardzo zadowolony ,ze mógł sobie parę groszy zarobić.
Przełęcz Glizne znajduje się na wysokości 809m. Przebiega tam droga z Żywca do Namestowa na Słowacji. Dawniej było tam przejście granicznie, dzisiaj jest tam restauracja i stragany gdzie można kupić np. oscypki.
Zrobiliśmy tam sobie przerwę Marian kupił parę serków, chwilę porozmawialiśmy z panią która je sprzedawała.
Przed nami była teraz baza namiotowa do której szlak prowadził przez trzy szczyty: Student, Beskid Korbielowski, Jaworzyna.
Pierwszy odcinek tej trasy był bardzo ciężki bo musieliśmy bardzo ostro wspinać się pod górkę. Potem było już lżej chociaż było dużo podejść. Trasa prowadziła większość lasem ale pomiędzy drzewami w wielu miejscach widać było cudowne okolice. Aparat przestał robić zdjęcia wiec niosłam go tak ,żeby był cały czas na słoneczku w nadziei ze się przesuszy .
Szliśmy na przemian wchodząc i schodząc z górek poruszając się cały czas przy granicy .Po pewnym czasie pogubiłam się , nie miałam pojęcia w którym miejscu jesteśmy. Minął nas młody człowiek robiący diamentową odznakę i na moje pytanie czy wie gdzie jesteśmy odpowiedział, że na drugiej albo trzeciej górze. I tak to jest jak ciężko oznaczyć szczyty mimo, że się idzie z mapą i na tej mapie trochę się zna to i tak wszystkiego się nie wie, zawsze będą jakieś wątpliwości.
Prawidłowe położenie ustaliliśmy dopiero gdy ujrzeliśmy tabliczkę informującą o bazie namiotowej. Jest to studencka baza znajdująca się na przełęczy Głuchaczki a która jest otwarta tylko w okresie wakacyjnym i prowadzą ją przewodnicy ze studenckich kół przewodnickich z różnych regionów Polski.
W bazie znajdowały się duże namioty wojskowe z łóżkami, kuchnia polowa, miejsce do rozbicia swoich namiotów. Był tam też bardzo oryginalny prysznic, który znajdował się w takim małym drewnianym pomieszczeniu z daleka wyglądał jak taki wychodek. Na zewnątrz był przymocowany bojler. Jeszcze takiego „cudu techniki” nie widziałam, ale tutaj w tej scenerii było to niezwykle urocze.
Przemiłe panie opiekujące się bazą poczęstowały nas gorącą herbatką. Odpoczęliśmy więc tam trochę i gdy mieliśmy już wychodzić w trasę bo stwierdziliśmy , ze damy rade dojść do Zawoi do bazy weszli nasi znajomi studenci. Zostaliśmy tam wiec jeszcze chwile bo chciałam ,żeby mój aparat obejrzał młody fotograf. Przeczyścił mi trochę styki, pooglądał aparat zrobił trochę zdjęć a na koniec stwierdził, że chyba coś z obiektywem się stało. Podpowiedział mi, żebym zdjęcia robiła na ręcznym ustawianiu ostrości na co ja sama bym nie wpadła. Humor mi się poprawił bo lubię robić zdjęcia trasy którą się poruszamy.
Aparat faktycznie zaczął robić coraz lepsze zdjęcia, a my znowu musieliśmy się wspinać tym razem na górę Mądralową. Trasa prowadziła nadal przy granicy lasem a potem pięknymi polanami z których rozpościerały się cudowne widoki, bo poruszaliśmy się cały czas na wysokościach ponad 1000m. Jagody ,których było tam mnóstwo gasiły nam pragnienie.
Zupełnie niespodziewanie poruszaliśmy się dosyć szybko. Zaczęłam zastanawiać się czy nie zmienić planów i zamiast szukać noclegów w Zawoi i rano wracać do domu znaleźć połączenia wieczorem. Córka do której zadzwoniłam z prośbą o sprawdzenie rozkładu jazdy oznajmiła nam ,ze ostatni Bus do Krakowa jest o 18,50. Postanowiliśmy nie przyspieszając specjalnie iść dalej i jeżeli dojdziemy przed ta godziną to pojedziemy do domu.
Od góry Madralowej skończyły nam się już podejścia zostały tylko zejścia: po przełęczy Jałowieckiej 100m a od przełęczy 360 m. oraz 5,5 km marszu.
Na przełęczy Jałowieckiej zakończyliśmy marsz Beskidzkim Szlakiem Czerwonym. Dalszy jego odcinek aż do Hali Łabowskiej w Beskidzie Sądeckim mamy już zaliczony.
Do Zawoi zeszliśmy znanym już nam czarnym szlakiem poruszając się Babiogórskim Parkiem Narodowym. Królowa Beskidów Babia Góra zakryta była chmurami.
Z przystanku który znajdował się niedaleko zejścia ze szlaku ,nie było wieczornego połączenia z Krakowem . Musieliśmy przejść pare kilometrów dalej, żeby dojść do drogi prowadzącej z przełęczy Krowiarki. Czekając na Busa zjedliśmy resztki jedzenia zakupionego jeszcze w Węgierskiej Górce, ale również przebraliśmy koszulki ,bo były bardzo przepocone oraz zdjęliśmy mokre buty.
Busem do Krakowa a potem autobusem przez Rzeszów dotarliśmy do Stalowej Woli.
Skończyła się nam nasza następna wyprawa Głównym Szlakiem Beskidzkim. Byliśmy zauroczeni tą trasą. Szlak prowadził przepieknymi górami z cudownymi widokami, prawie cały czas daleko od cywilizacji i to było najpiękniejsze. Spanie w schroniskach położonych wysoko w górach było dodatkową atrakcją.
Bardzo chciałabym kiedyś jeszcze raz wrócić w te strony, stanąć na szczycie Pilska przy dobrej widoczności, zobaczyć Babią Górę, przespać w schronisku na Przysłopie. Myślę ,że jeszcze kiedyś nadarzy się taka okazja . Na razie musimy jeszcze przejść Beskidem Niskim, żeby dokończyć czerwony szlak. Chcemy również zacząć robić odznakę „Beskid Wyspowy” i na tym w najbliższym czasie się skupimy.
Łomnica Zdrój – Łabowska Hala (1064m)
Po dwuletniej przerwie powróciliśmy do wędrówek po Głównym Beskidzkim Szlaku. To niełatwe zadanie ponieważ cały nasz bagaż nosimy cały czas na plecakach , noclegów szukamy tam gdzie nas wieczór zastanie, a środki lokomocji potrzebne są nam tylko w pierwszy i ostatni dzień wyprawy.
Do tej pory na tego typu wyprawy jeździliśmy sami, tym razem dołączyła do nas Ewa. Wyruszyliśmy o godz. 4 rano busem do Krakowa a potem pociągiem do Łomnicy Zdrój. Pociąg był drogi bo dostaliśmy tylko bilety na pierwsza klasę ale ponieważ nie było innych połączeń a nam zależało na czasie taki środek lokomocji wybraliśmy.
Wysiedliśmy na małej stacji w Łomnicy Zdrój i ruszyliśmy na pierwszą trasę w tej wyprawie. Żółtym szlakiem szliśmy długo uliczką przez Łomnicę cały czas lekko w górę. A nie było łatwo bo żar lał się z nieba. W sklepie spożywczym zrobiliśmy sobie zakupy przy okazji odpoczywając.
A potem było jeszcze gorzej bo szlak skręcił w bok i prowadził długo wśród pól odkrytym terenem bardziej w górę ale za to widoki były bajeczne, a potem weszliśmy w las. Niepokoiły nas naciągające ciemne chmurki a ponieważ w prognozach pogody zapowiadano burze przyspieszyliśmy troszkę, żeby dojść do schroniska przed deszczem. I doszliśmy ale tylko dlatego ,że chmurki burzowe poszły sobie w inną stronę.
Schronisko do którego wędrowaliśmy znajduje się na Hali Łabowskiej. Jej nazwa wzięła się od łemkowskiej wsi Łabowa której mieszkańcy wypasali tam owce. Hala w tamtych czasach była duża teraz część jej zarosła lasem. Dostaliśmy mały pokoik z przepięknym widokiem na Beskid Niski oraz bliższe szczyty Beskidu Sądeckiego. Lubię spać w schroniskach położonych wysoko w górach, to ma swój urok. Od lat marzy mi się, żeby w takim miejscu przeżyć burzę, obserwować w dali wyładowania zrobić zdjęcia. Ale niestety jak na razie burze trafiają mi się najczęściej na trasie.
Przeszliśmy w tym dniu około 10 km.
https://drive.google.com/open?id=11axAdN9vvnRgokksE1RgGIzD5K0&usp=sharing
Hala Łabowska (1064m) –Runek (1082m)-Jaworzyna Krynicka – Krynica-Zdrój
Rano pobudka dopasowana była do godziny otwarcia bufetu( godz. 8 ) ponieważ potrzebny był nam wrzątek na drogę. Nie byliśmy z tego powodu zadowoleni bo wolimy na trasę wychodzić wcześnie, żeby potem spokojnie bez pospiechu wędrować.
Naszym celem w tym dniu była Krynica a poruszaliśmy się czerwonym szlakiem i tym szlakiem już do końca naszej wyprawy wędrowaliśmy.
Szlak prowadził lasem , od czasu do czasu były polany albo małe wycinki, skąd mogliśmy obserwować najbliższe okolice. Na trasie pojawiali się turyści, ale najwięcej było rowerzystów. Podziwialiśmy ich bo potrafili pedałować nawet na duże wzniesienia co nie jest takie łatwe.
Po drodze zaliczyliśmy kilka szczytów: Juchówki 920m, Runek 170m, Jaworzyna Krynicka 1114m. Wstąpiliśmy na chwilę do schroniska na Jaworzynie do którego musieliśmy odbić lekko w bok ale opłaciło się bo schronisko bardo ciekawe a widoki z niego rewelacyjne. Podbiliśmy tam sobie pieczątki , uzupełniliśmy wrzątek i trochę odpoczęliśmy.
Najmniej podobał mi się szczyt Jaworzyny Krynickiej, który jak dla mnie jest za bardzo zagospodarowany, a ponieważ dochodzi tam kolej gondolowa jest oblegany przez turystów. Ciekawy kontrast tworzyliśmy z nimi bo my spoceni w brudnych butach objuczeni plecakami a tam większość wystrojona jak do kościoła w niedzielę.
Szczyt ten pokrywały kiedyś hale na których łemkowie wypasali owce. Po ich wysiedleniu zarósł ale pojawiły się polany bo na kolej gondolową i stoki narciarskie wycięto część lasu. I to jest tam najpiękniejsze bo powstały piękne punkty widokowe.
Zejście ze szczytu momentami było bardzo denerwujące bo szlak prowadził wąską ścieżką wśród wysokich traw i krzaków. Ciężko czasami było nam przejść pomiędzy nimi. Na dodatek w pewnym miejscu zgubiliśmy go i tak na wyczucie stokiem narciarskim schodziliśmy trafiając potem na niego.
Noclegów nie rezerwowaliśmy wcześniej, więc po zejściu z góry rozglądaliśmy się za miejscami noclegowy. Na początku trafiliśmy na olbrzymi kompleks wypasionych hoteli oczywiście nie na naszą kieszeń. Potem długo szliśmy wśród domków ale żadnych miejsc noclegowych nie widzieliśmy co nas zaczęło trochę niepokoić. W pobliżu centrum zaczęły pojawiać się reklamy o pokojach do wynajęcia i z jednej takiej oferty skorzystaliśmy, ale zanim zjawiliśmy się na kwaterze w stosunkowo niedrogim barze zjedliśmy obiad.
Domek w którym spaliśmy znajdował się przy ruchliwej uliczce i to był jego minus, ale w środku było bardzo miło. Dostaliśmy dwa pokoje z łazienką ładnie wyposażone i z balkonikami.
Gorąca kąpiel dobrze nam zrobiła bo po przejściu 19 km z dużymi plecakami byliśmy trochę zmęczeni.
https://drive.google.com/open?id=1kY_BYPxBBfbtV09r7paHqDPf9io&usp=sharing
Krynica-Zdrój - Mochnaczka Niżna – Banica
Krynica to miasto turystyczne ponieważ jest ona bazą wypadową w pobliskie góry, jest również ośrodkiem sportowym można tam bowiem uprawiać min. narciarstwo, łyżwiarstwo saneczkarstwo. Ale przede wszystkim to duży ośrodek lecznictwa uzdrowiskowego i sanatoryjnego. Są tu liczne sanatoria szpitale uzdrowiskowe w których leczy się choroby układu trawiennego , moczowego , krążenia i przemiany materii. Są tu również pijalnie ponieważ znajduje się tam wiele źródeł leczniczych wód mineralnych. To ośrodek bardzo popularny i chętnie odwiedzany przez kuracjuszy, sportowców i turystów. Tutaj bywali sławni Polacy min. Józef Piłsudski, Jan Matejko, Henryk Sienkiewicz, Ignacy Kraszewski, Helena Modrzejewska, Władysław Reymont, Julian Tuwim, Jan Kiepura. Od 1967r organizowany jest tam festiwal im Jana Kiepury.
To również miasto pięknych zabytkowych willi budowanych dla kuracjuszy w XIX wieku. W jednej z nich znajduje się Muzeum Nikifora krynickiego malarza prymitywisty pochodzenia łemkowskiego o światowej sławie nazywanego Matejką Krynicy.
Nasz plan na ten dzień to na początku była poczta gdzie Ewa nadać miała do domu paczkę z nadwyżką swojej garderoby, następnie delektowanie się wodami mineralnymi w największej pijalni, spacer uliczkami miasta a potem wędrówka do Banicy.
Ale niestety nie wszystko nam wyszło. Z poczty udaliśmy się do pijalni, która okazało się, była zamknięta, na dodatek zaczął padać deszczyk. Poubierani w peleryny szliśmy miastem spoglądając spod kapturów na piękny deptak i jego okolice. W sklepie spożywczym zrobiliśmy zakupy a obok pod daszkiem przy wejściu do restauracji zjedliśmy śniadanie chowając się przed coraz większym deszczem.
W tak paskudną pogodę nie pozostało nam nic innego jak ruszyć w drogę a zwiedzenie Krynicy zostawić na inną okazję. Omijając błotko zaraz za zabudowaniami Krynicy zaczęliśmy wspinać się na górę Huzary. Jej nazwa pochodzi od tego, że dawniej na jej stokach odbyli potyczkę konfederaci barscy. Wcześniej miała nazwę Czerteż. Góra ta jest miejscem spacerów kuracjuszy ze względu na dużą ilość szlaków przez nią prowadzących. Mnie specjalnie nie zachwyciła, jest całkowicie zalesiona, a zejście z niej było dosyć strome, podłoże mokre , więc trzeba było uważać, żeby nogi nie skręcić.
Potem szliśmy odkrytym terenem z przepięknym widokami ale też z problemami bo szlak kilka razy wchodził na pastwiska ogrodzone drutem wiec musieliśmy przeskakiwać przez nie. Marszem z przeszkodami doszliśmy do wioski Mochnaczka Niżna. W miejscu przeznaczonym chyba na festyny pod daszkiem zrobiliśmy sobie odpoczynek. Przyjemnie było ściągnąć mokrą pelerynę posiedzieć trochę na ławeczkach i wypić gorącą herbatkę.
Mochnaczka Niżna to wioska założona w 1589 roku przez Jana Świątkowskiego. Jest tam dawna cerkiew grecko-katolicka p.w. św. Michała Archanioła zbudowana w 1846roku w trybie budownictwa zachodnio łemkowskiego. Najstarszym a zarazem w całości zachowanym zabytkiem jest ikonostas barokowo-klasycystyczny z XVII/XVIII wieku.
Cerkiew była zamknięta wiec obeszliśmy ją dookoła i ruszyliśmy niedaleko niej pod górę w dalsza trasę, a było to wzniesienie należące do Beskidu Niskiego bo tutaj w tej miejscowości na czerwonym szlaku kończy się Beskid Sądecki a zaczyna Niski.
Szliśmy odkrytym terenem wiec było pięknie szkoda tylko, ze deszczyk mżył cały czas bo chętnie zrobilibyśmy sobie kilka przerw w miejscach ładnych widokowo, żeby podelektować się widokami, a w takich warunkach pogodowych było to niemożliwe.
Do Banicy w której w gospodarstwie agroturystycznym Opalówka zarezerwowane mieliśmy noclegi doszliśmy stosunkowo wcześnie bo ok. 16 a ponieważ w wiosce nie było nic ciekawego do zobaczenia udaliśmy się od razu na kwaterę. Zastanawiałam się co będę robić tyle czasu ale okazało się , ze było tam dużo książek więc nie nudziłam się tylko po obiedzie, który zjedliśmy u gospodyni i kąpieli wzięłam się za czytanie.
Zrobiliśmy w tym dniu ok. 13 kilometrów a wiec niewiele, moglibyśmy jeszcze trochę wędrować ale ze względu na małą ilość miejsc noclegowych na czerwonym szlaku w Beskidzie Niskim tak naszą trasę zaplanowałam biorąc pod uwagę następne dni.
https://drive.google.com/open?id=1Q14O5hKZb-AubQF8qEt8xXJRt9Y&usp=sharing
Banica –Ropki – Hańczowa –Kozie Żebro (847m)–Rotunda (771m )– Zdynia
Pobudka w tym dniu była wcześniej niż w poprzednich, bo przed nami była dłuższa droga. Pożegnaliśmy więc miłych gospodarzy i dom otoczony cudowna zielenią i udaliśmy się do sklepu, który niestety nie leżał na naszej trasie więc musieliśmy nadrobić ponad kilometr żeby zrobić zakupy. Przy sklepie były ławeczki więc zjedliśmy sobie tam śniadanko.
Zanim opuściliśmy wioskę ja musiałam wrócić się na agroturystykę, bo zapomniałam zabrać z pokoju tabletki na ciśnienie. „Jak ktoś nie ma w głowie to ma w nogach „tak mówi przysłowie mnie to niestety coraz częściej się zdarza.
Tak jak poprzedniego dnia deszczyk mżył wiec nie było przyjemnie, buty, które lekko nam wyschły w palarni gdzie je na noc daliśmy po pewnym czasie namokły ponownie. Szliśmy początkowo lasem, gdzie znaleźliśmy pięknego prawdziwka, a potem w małej wiosce Ropki wyszliśmy na odkrytą przestrzeń. Deszczyk przestał padać, więc od razu zrobiło się przyjemniej. Uliczką asfaltową doszliśmy następnie do wioski Hańczowa i tam przy spożywczym sklepie zrobiliśmy sobie dłuższa przerwę na posiłek i suszenie butów w których bardzo nam chlupało. Kupiliśmy parę rolek papieru toaletowego, który wpychany był do butów, żeby wyciągnął trochę wody.
Niedaleko sklepu była drewniana cerkiew z 1629 roku, ale przed nami była jeszcze długa droga i dwa szczyty do zdobycia, więc z daleka tylko spojrzeliśmy na nią i udaliśmy się na pierwszy z tych szczytów Kozie Żebro.
Pierwszy odcinek drogi był fatalny, bo prowadził lekko w górę wzdłuż strumyka po strasznych krzakach. Potem wyszliśmy na szerszą ścieżkę i już szło się lepiej.
Kozie Żebro to szczyt o wysokości 847m. Nazwę nadali mu prawdopodobnie austriaccy kartografowie, którzy znaleźli na nim szkielet sarny potocznie zwanej w tych stronach kozą. Szczyt ten należy do odznaki Korona Beskidu Niskiego, którą robimy więc zrobiliśmy sobie zdjęcia do dokumentacji i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Na przełęczy pomiędzy Kozim Żebrem i Rotundą na którą mieliśmy się jeszcze wdrapać zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek a ja zadzwoniłam do małego pensjonatu w Zdyni w którym spaliśmy rok temu, żeby zarezerwować nocleg. Przy wejściu na Rotundę było miejsce w którym na wakacjach powstaje studencka baza namiotowa. Trzy dni nam zabrakło, szkoda bo lubię w takich bazach posiedzieć posilić się bo często tam jakąś zupkę można kupić.
Rotunda 771m podobnie jak poprzedni szczyt jest zalesiona. Ma kształt kopy a na jej szczycie znajduje się jeden z najpiękniejszych cmentarzy wojennych z I wojny światowej zaprojektowany przez Dariusza Jurkowicza. Znajduje się tak jedna 16 metrowa gontyna oraz cztery mniejsze. Są tam również indywidualne groby oraz zbiorowe mogiły. Mnie zaciekawił napis na tablicy „ Nie płaczcie, że leżym tak z dala od ludzi, a burze nam nie raz we znaki się dały. Wszak słońce co rano wcześniej nas tu budzi i wcześniej okrywa purpurą swej chwały”
Dochodziła już 19 godzina gdy schodząc z góry wyszliśmy na otwartą przestrzeń i zobaczyliśmy Zdynie. Wioska prezentowała się pięknie, a pensjonat również bo został wyremontowany. Przy nim znajdował się sklepik więc zrobiliśmy sobie zakupy. Zjedliśmy pyszny obiad i po kąpieli udaliśmy się na zasłużony odpoczynek bo zrobiliśmy prawie 24km w tym ponad 1000m podejść. Marian zabrał się jeszcze za suszenie butów w czym jest niezastąpiony.
https://drive.google.com/open?id=1MMfpYGsigHAcXDly9SsNMSgBQ4M&usp=sharing
Zdynia – Popowe Wierchy(684) –Wołowiec -Bacówka w Bartnem
Pożegnaliśmy Zdynię z nadzieją, ze jeszcze tutaj kiedyś wrócimy. Szlak nasz prowadził krótko ulicą a potem od razu zaczęliśmy wejście na górę o nazwie Popowe Wierchy . Szczyt był zalesiony i ścieżka czasami zarośnięta ale to początek naszej trasy bo potem było już mnóstwo terenów odkrytych z łąkami pełnych kwiatów oraz pięknymi widokami , strumyczkami przez które musieliśmy przeskakiwać , samotnymi starymi kapliczkami.
Przeszliśmy w tym dniu prawie 16 km a tylko raz zeszliśmy do osad ludzkich . Była to mała wioska o nazwie Wołowiec. Na mapie zaznaczona była cerkiew postanowiliśmy więc zboczyć trochę ze szlaku i zobaczyć ten zabytek.
Cerkiew greckokatolicka Opieki Bogurodzicy została wzniesiona w XVIII wieku. Jest to cerkiew zachodniołemkowska z łamanymi dachami namiotowymi i cebulkowymi zwieńczeniami . W nawie i przedsionku zachowały się fragmenty XIX wiecznej polichromii ornamentalnej i figuralnej. Jest też tam ikonostas z końca XVIII wieku.
Nocleg zarezerwowany mieliśmy w schronisku PTTK w Bartnem, które położone jest na skraju lasu niedaleko wioski Bartne.
https://drive.google.com/open?id=1xEXIG0eQU_69I_G8Yi46VRZ_cTk&usp=sharing
Kliknij, aby edytować treść...
Bacówka w Barnem – Wątkowa (846m) – Magura (842 ) – prz. Hałbowska - Kąty
Bufet w Bacówce otwierany był o 7 i o tej porze byliśmy już gotowi do drogi, czekaliśmy tylko na wrzątek. Ale nie tylko my bo pozostali turyści śpiący w schronisku tez byli już na nogach.
Przed nami w tym dniu była dosyć długa trasa. Pierwszym etapem był masyw górski o nazwie Magura Wątkowska i dwa szczyty do niego należące Wątkowa i Magura. Szliśmy cały czas lasem. Na grzbiecie masywu znajdował się obelisk poświęcony naszemu papieżowi, w tym miejscu bowiem 14.08.10953r ks. Karol Wojtyła odprawił mszę świętą. Były tam ławeczki gdzie trochę odpoczęliśmy oraz pieczątka którą podbiliśmy sobie nasze książeczki. Szlak czerwony, którym wędrowaliśmy skręcał tam w prawo ale my chcieliśmy stanąć na szczycie Wątkowej która należy do Korony Beskidu Niskiego, wiec musieliśmy pójść w przeciwna stronę a potem wrócić w to miejsce i wędrować dalej naszym szlakiem. Na szczęście nie były to duże odległości. Ciekawostką jest to, że w tym miejscu pożegnaliśmy województwo małopolskie a weszliśmy w podkarpackie.
Magura o wysokości 842m była już na szlaku czerwonym. Następnym szczytem na naszej trasie to była Świerzowa 805m, która znajdowała się 2 godziny drogi od schroniska w którym spaliśmy tak przeczytaliśmy na tabliczce.
Z lasu wyszliśmy dopiero na przełęczy Hałbowskiej, która położona jest na wysokości 540m a przez którą przebiega droga łącząca Nowy Żmigród z Krempną. Na przełęczy znajduje się mogiła 1250 Żydów z Nowego Żmigrodu zamordowanych przez hitlerowców 7 lipca 1942r.
Krótki był nasz odpoczynek w tym miejscu i ponownie weszliśmy w las wspinając się teraz na górę Kamień. To niewielki szczyt bo wynoszący 714m na którym znajduje się kilka wychodni skalnych. Większość masywu Kamienia zajmuje Obszar Ochrony Ścisłej Kamień.
Najpiękniejszy odcinek trasy naszej w tym dniu był przed samą wioską Kąty , kiedy wyszliśmy z lasu i długo szliśmy grzbietem góry wśród ukwieconych łąk i pól. Zauważyliśmy w dole ulicę , która przebiegała przez przełęcz Hałbowską, piękne wyglądały również pobliskie góry. Pojawiła się również wioska Kąty w której zamierzaliśmy znaleźć nocleg. I znaleźliśmy bardzo szybko w agroturystyce w miejscu przy szlaku i sklepie spożywczym, a więc nic lepszego nie mogliśmy sobie wymarzyć.
W kuchni , którą mieliśmy do dyspozycji był telewizor co ucieszyło Mariana mógł bowiem oglądnąć mecz naszej reprezentacji z Portugalią na Euro 2016. Niestety mimo niezłej gry polaków o wyniku meczu decydowały rzuty karne oczywiście niekorzystne dla naszych i to zadecydowało, że Biało-Czerwoni nie awansowali do półfinału Euro 2016.
Zrobiliśmy w tym dniu ok. 25 kilometrów w tym prawie 1000 m podejść.
https://drive.google.com/open?id=1VzKhHgDP76BT2ZJxsvJ8gCPm88Q&usp=sharing
Kąty- Łysa Góra( 641m) – Chyrowa
Po śniadaniu i zakupach w pobliskim sklepie zaczęliśmy wędrówkę naszym szlakiem. Nie rezerwowaliśmy nigdzie noclegów bo prognozy pogody były niewesołe zapowiadano burze więc nie wiedzieliśmy dokąd pogoda pozwoli nam maszerować. Miałam nadzieje, ze uda nam się dojść do miejscowości o nazwie Nowa Wieś.
Szlak od razu prowadził w górę stokiem Grzywackiej Góry. Teren był odkryty więc mogliśmy obserwować najbliższe okolice. Pięknie prezentował się grzbiet Kamienia, którym wędrowaliśmy poprzedniego dnia oraz pasmo Magury Wątkowskiej, ale również wioska w której spaliśmy. Im wyżej wychodziliśmy tym widoki zmieniały się i były coraz ładniejsze. Z lewej strony ujrzeliśmy wieżę widokową na Grzywackiej Górze. Gdyby nie chmurki, które zaczęły się pojawiać i złowieszcze prognozy pogody moglibyśmy zboczyć troszkę w bok i wejść na wieżę, na pewno widoki z niej były by przepiękne. My jednak tylko tęsknie spoglądaliśmy w tamtą stronę i szli dalej czerwonym szlakiem. Mam nadzieję, że wędrując Beskidem Niskim, który coraz bardziej nas urzeka przy innej okazji tą wieże zaliczymy.
Szlak troszkę gubił nam się na pięknych polanach, ale czujnie wypatrywaliśmy znaczeń i jakoś udało nam się go utrzymać. Szliśmy coraz bardziej wystraszeni, bo coraz więcej ciemnych chmurek gdzieś tam w oddali zbierało się.
Łysa Góra szczyt na którym stanęliśmy ma dwie kumulacje jeden wierzchołek o wysokości 641m gdzie zrobiliśmy sobie zdjęcia i drugi odległy o 0,5km o wys. 628m. Jest tam utworzony w 2003 roku rezerwat przyrody chroniący starodrzew bukowo jodłowy oraz naturalne stanowiska cisa pospolitego.
W lesie do którego weszliśmy usłyszeliśmy pomruki burzy, więc przyspieszyliśmy. Całe szczęście, ze nasz szlak schodził już z góry co było przy takiej pogodzie korzystne dla nas bowiem im niżej to lepiej w czasie burzy. Spotkani rolnicy jadący na traktorze pocieszyli nas, ze niedaleko znajduje się wioska o nazwie Chyrowa, Mieliśmy nadzieje, że uda nam się przed burzą do niej dotrzeć, ale niestety nie udało się. Burza rozszalała się gdy byliśmy w takim malutkim zagajniku. Przed nami było odkryte pole na które bałam się wchodzić w czasie burzy, wiec postanowiliśmy przeczekać tam burzę. Poubierani w pelerynę staliśmy z pół godziny niedaleko malutkich drzewek czując się tam najbezpieczniej bo za nami były na wyższych wysokościach duże drzewa i liczyliśmy na to, ze one będą przyciągać pioruny. Baliśmy się tylko, ze była przy nas komórka Ewy, którą nie mogliśmy wyłączyć bo Ewa nie znała hasła do niej i nie potrafiłaby potem jej ponownie włączyć a komórki ponoć przyciągają pioruny.
Burza nie należała do najgroźniejszych bowiem większość wyładowań było gdzieś wysoko w chmurach, kilka tylko w pobliżu, ale deszcz był spory, wiec gdy wychodziliśmy z naszej kryjówki byliśmy przemoknięci. Jakież było nasze zdziwienie gdy przeszliśmy ok. 200m i ujrzeliśmy domek w którym parę miesięcy temu spaliśmy. Jak niedużo brakowało i mielibyśmy bezpieczne schronienie i przede wszystkim nie bylibyśmy tak mokrzy, ale cieszyliśmy się, ze bezpiecznie udało nam się przetrwać burzę.
Domek bardzo nam przypadł do gustu, wiec postanowiliśmy zostać tam na noc, bo okazała się, że w Nowej Wsi na nocleg nie mamy co liczyć a i w mokrych rzeczach też nie chcieliśmy dalej wędrować.
Bardzo uprzejma gospodyni proponowała nam, ze zawiezie nas parę kilometrów dalej do innej miejscowości na zakupy bo u nich sklepu nie było ale podziękowaliśmy bo nie chcieliśmy pani fatygować. Stwierdziliśmy, że gdy przestanie padać, bo mały deszczyk zaczął mżyć pójdziemy do restauracji na obiadokolację a te resztki jedzenia które nam zostały starczą nam do wieczora następnego dnia bo pani uświadomiła nam, ze na naszej trasie żadnego sklepu nie zastaniemy. Tak tez zrobiliśmy . W restauracji przy wyciągu narciarskim zjedliśmy pyszny posiłek. Udało nam się, ze była jeszcze czynna bowiem szykowała się tam osiemnastkowa impreza. Stoły były już pięknie przybierane a i zjawiła się solenizantka z rodzicami .
Dzień był pełen wrażeń, bo i szlak był piękny a i burza której tak się strasznie boję spotkała nas na trasie, ale nie przemęczyliśmy się bo zrobiliśmy tylko ok. 8 km. W Beskidzie Niskim tak bywa czasami, że po całym dniu marszu trafia się na jakąś cywilizację i trudno jest zaplanować trasę tak jakbyśmy chcieli. Dlatego nasze trasy czasami przekraczają dużo ponad 20 km a innym razem są krótkie tak jak w tym dniu.
https://drive.google.com/open?id=18Ef1CrqWsUiCM6ldxvHdu-n2ZjE&usp=sharing
Chyrowa – Pustelnia św. Jana – Nowa Wieś – Cergowa(716 m ) – Lubartowa – Iwonicz Zdrój
Chyrowa to mała wioska o której pierwsze wzmianki pochodzą z czasów Kazimierza Wielkiego z 1366 roku. Obecnie liczy ona ok. 100mieszkańców,gdy przed wojną było ich 300. We wrześniu 1944r toczyły się tu ciężkie walki w ramach operacji dukielsko- proszowskiej. W czasie walk wieś została spalona.
Szlak czerwony prowadził wzdłuż wioski, wiec mieliśmy okazję zobaczyć ją w całej okazałości. Domków było niewiele a wśród nich zabytkowa greckokatolicka drewniano- murowana cerkiew Opieki Bogurodzicy z 1780 roku. Przeczytałam, ze jest ona jedną z dwóch zachowanych do dzisiaj cerkwi ( obok cerkwi w Bałuciance) prezentujących typ budowli charakterystycznej dla obszaru środkowej i wschodniej Łemkowszczyzny w których upowszechniło się stosowanie wielopolowych sklepień zrębowych. Mnie oczywiście te słowa niewiele mówią bo się tymi zagadnieniami nie interesuje, ale lubię przyglądać się takim starym zabytkom a cerkwi w tym Beskidzie jest wiele.
Szlak na mojej mapie niedaleko za cerkwią skręcał w lewo w rzeczywistości okazało się, ze szedł cały czas prosto a potem wyszedł na główna ulicę z której my ok. 2 km wcześniej zeszliśmy. Mapę mam starą, więc musiało potem dojść do zmiany trasy.
Główną ulicą szliśmy jeszcze kawałek drogi a potem skręciliśmy w las i maszerowaliśmy stokiem Kamiennej Góry. Szlak przechodzi tuz pod wierzchołkiem tej góry i prowadzi dalej na wzgórze Zaśpit, gdzie znajduje się Pustelnia św. Jana z Dukli. Pustelnia założona została w 1769roku. Wzniesiono wówczas murowaną kaplicę, która spłonęła i w jej miejscu w 1883 roku wybudowano drewnianą. Trzecią zachowaną do dnia dzisiejszego kaplicę wybudowano w 1906-1908 a znajdująca się w niej polichromia przedstawiająca życie bł. Jana namalowana została przez sanockiego malarza Władysława Lisowskiego.
Obok świątyni znajduje się tam drewniany dom rekolekcyjny zwanym domem pustelnika oraz taras ze sztuczną grotą w której znajduje się źródełko. A wszystko to jest na małej polance z której pięknie widać pasmo Cergowej. Są tam też ścieżki z kapliczkami Drogi Krzyżowej. Piękne miejsce, ale nie podobały mi się jakieś szopki z boku postawione, nienawidzę gdy takie miejsca za bardzo są zagospodarowane a już do pustelni to na pewno nie pasuje. Tam powinien być zachowany w jak największym stopniu pierwotny charakter.
Na jednej z tabliczek mogliśmy przeczytać, ze przez 3 lata św. Jan przebywał tu w samotności oddając się modlitwie i pokucie, i właśnie tutaj śród ciszy i duchowej walki uchwycił go Bóg. I tak pozostali razem do końca.
My zrobiliśmy sobie tam odpoczynek , nabraliśmy wody ze źródełka ale gdy przyszła rozkrzyczana dosyć liczna wycieczka opuściliśmy to miejsce i udaliśmy się w dalszą drogę. Zeszliśmy więc do ulicy i idąc ją kawałek doszliśmy do pierwszych zabudowań Nowej Wsi. Tam tez zaczęliśmy wspinaczkę na ostatni szczyt w tej wyprawie Cergową. Wejście było paskudne, odkrytym terenem przez jakieś zarośla, a na dodatek upał był okropny. A widok też nie był rewelacyjny bo na pierwszym planie był duży kamieniołom i zakurzone wokół jego tereny. Przyjemnie zrobiło się gdy szlak zaczął prowadzić lasem.
Cergowa posiada trzy wierzchołki o wysokościach 716m, 683m i 681m. Nazywana jest również Wielką Górą. Na jej stokach znajduje się 10 jaskiń, z którymi wiążą się liczne podania: o podziemnych korytarzach prowadzących aż do zamku w Odrzykoniu. Należą one do najwcześniej opisywanych jaskiń w Polsce. Jest tam też źródełko zwane „Złotą Kaplicą” związane z św. Janem, oraz staw zwany Morskim Okiem, który znajduje się na południowo-wschodnim zboczu. Przeczytałam w Internecie, że co roku na jej szczycie odbywa się spotkanie noworoczno-opłatkowe organizowane przez Oddział PTTK w Krośnie.
Cergowa należy do korony Beskidu Niskiego, dlatego nie podobało mi się, że nie było tam tabliczki z nazwą szczytu pod którą chcieliśmy zrobić sobie zdjęcie do książeczki. Był tam natomiast żelazny krzyż pod którym odbyła się sesja zdjęciowa. Zrobiliśmy sobie tam tez odpoczynek, bo wędrując z ciężkimi plecakami cudownie jest od czasu do czasu ściągnąć ten ciężar z pleców, a przy okazji zjeść coś czy wypić gorącą herbatę.
Lasem, grzbietem góry prowadził następnie nas czerwony szlak. Z lewej strony mieliśmy przecinki z przepięknym widokiem na dosyć sporą wioskę. Cudowny widok. Stok z tej strony był bardzo stromy aż strach było podchodzić w pobliże.
Po zejściu z góry kierowaliśmy się uliczką asfaltową w kierunku wioski o nazwie Lubatowa. Za nami przepięknie prezentowała się Cergowa, dopiero teraz zobaczyliśmy jak okazały jest masyw tej góry, ale i wioska do której szliśmy wyglądała pięknie, bo wchodziliśmy do niej z góry. Gorąco było, więc bardzo chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się w wiosce licząc na to, że znajdziemy tam jakieś miejsce noclegowe. Okazało się że jedyna agroturystyka w tej miejscowości znajdowała się daleko za centrum wioski, więc zanim tam dotarliśmy to zatrzymaliśmy się w sklepach gdzie kupiliśmy jedzenie i picie, bo już nasze zapasy się wyczerpały. Zajrzeliśmy również do pięknego murowanego kościoła, który była na szlaku.
Przeżyliśmy rozczarowanie, gdy okazało się, ze w agroturystyce, która tak reklamuje się w Internecie oraz na tablicach miejsc noclegowych było niewiele i wszystkie były zajęte. Całe szczęście, że dom ten znajdował się na szlaku, więc nie zostało nam nic innego jak wędrować dalej jeszcze kilka kilometrów do Iwonicza- Zdroju.
Iwonicz Zdrój to duży ośrodek lecznictwa uzdrowiskowego i sanatoryjnego. Leczy się tu choroby narządów ruchu, układu trawiennego, reumatologicznie, dróg oddechowych, kobiece, układu nerwowego, skóry, osteoporozę i otyłość. Na terenie miasta znajdują się liczne źródła lecznicze, a także odwierty solanek jodobromowych są także wody siarczkowe.
Weszliśmy do miasta od strony muszli koncertowej położonej niedaleko ośrodka sportowego. Zapytaliśmy tam o miejsca noclegowe ale niestety nie było tam nic takiego. Udaliśmy się więc dalej do centrum miasta, które bardzo mi się spodobało. Piękne domy otoczone cudowną zielenią, miejsca spacerowe a wszędzie czyściutko. Reklamy o noclegach były ale większość już z wyglądu widać było, że niestety nie na naszą kieszeń. Szukaliśmy tych tańszych, ale w takim ośrodku to nie jest takie łatwe. W końcu zobaczyliśmy reklamę hostelu, więc zadzwoniliśmy na podany numer telefonu. Odebrała właścicielka, która akurat opuszczała hostel, zapytała nas w którym miejscu się znajdujemy i kazała nam nie ruszać się tylko czekać na nią. Sympatyczna pani zawiozła nas na miejsce noclegowe. Dostaliśmy pokoik trzyosobowy z łazienką za przyzwoitą jak na ta miejscowość cenę.
https://drive.google.com/open?id=1XSgDloaeGXjrGb0r4YICKeBG8u4&usp=sharing
Rano autobusem dojechaliśmy do Rzeszowa a potem pociągiem do Stalowej Woli.
I tak skończyła się nasza przygoda z czerwonym szlakiem i Beskidem Niskim o którym kiedyś przeczytałam, ze jego jedynym władcą jest nieokiełzana przyroda i tylko nieliczni odważają się wędrować jego nieprzetartymi szlakami.
Teraz za sprawą odznaki Główny Szlak Beskidzki, oraz Korony Beskidu Niskiego teren ten jest odkrywany przez coraz większą ilość turystów. I warto bo jest tu naprawdę pięknie.
Nam do zakończenia odznaki GSB została jeszcze tylko trasa z Iwonicza na Wołosań w Bieszczadach. Trasę tą rozbijemy na trzy odcinki i jak tylko zdowie dopisze będę chciała to zrobić w następnym roku.
Iwonicz - Iwonicz Zdrój – Rymanów Zdrój – Posada Górna
To już nasz ostatnia wyprawa Głównym Beskidzkim Szlakiem. Został nam jeszcze do zaliczenia odcinek z Iwonicza Zdroju do Jabłonek i tą trasę w tej wyprawie postanowiliśmy zrobić. Tak jak na poprzedniej wyprawie była z nami Ewa.
Ponieważ ze Stalowej Woli do Iwonicza nie ma bezpośredniego połączenia postanowiliśmy więc swoim samochodem pojechać do Sanoka i tam na parkingu osiedlowym , który poleciła nam koleżanka córki zostawić samochód a następnie Busem dojechać do Iwonicza Zdroju. I tak też zrobiliśmy tylko okazało się Bus nie dojeżdżał do Zdroju i z miejsca gdzie wysadził nas kierowca musieliśmy ok. 6km dojść tam na piechotkę. Nie przejęliśmy się tym bardzo bo w tym dniu czekał nas krótki marsz do Rymanowa Zdroju więc dodatkowe kilometry nie zaszkodziły nam a i czasu mieliśmy sporo bo dosyć szybko na miejscu znaleźliśmy się.
Rozpoczęliśmy wędrówkę czerwonym szlakiem w centrum Zdroju tam gdzie skończyliśmy ostatnią wyprawę rok wcześnie. Szlak prowadził od razu w gorę wśród starych uzdrowiskowych domów. Przy ostatnim była wiata turystyczna więc skorzystaliśmy z niej robiąc przerwę na posiłek i odpoczynek.
Dalsza droga prowadziła przez las i to już do samego Rymanowa. Nie było więc pięknych widoków na okolice, które tak lubimy, ale była cudowna przyroda cisza i zdrowe powietrze. Był też stary zabytkowy szyb naftowy bo w tych stronach dawniej taki przemysł się rozwijał.
Rymanów Zdrój to uzdrowiskowa wieś położona nad rzeką Tabor. Jej założycielami byli Anna i Stanisław Potocki. 16 sierpnia 1876 roku podczas spaceru jeden z synów Potockich Józef odkrył źródło lecznicze wody i to był początek uzdrowiska. Budowano piękne wille i pensjonaty oraz domy zdrojowe, powstawały ścieżki spacerowe.
W czasie I wojny światowej uzdrowisko zostało zniszczone przez wojska rosyjskie ponieważ trzykrotnie przesuwała się przez ten teren linia frontu. Odbudowa nastąpiła po wojnie ale niestety II wojna światowa też doprowadziła uzdrowisko do ruiny.
Po ustaniu działań wojennych ponownie przystąpiono do remontu ocalałych obiektów zachowując ich dotychczasowy styl oraz budowy nowych. Rymanów stał się dziecięcym uzdrowiskiem a potem i dla dorosłych. Dzisiaj jest niezwykle urokliwym miejscem, zwłaszcza jego centrum z przepiękna promenadą wzdłuż rzeki. Oczywiście zwiedziliśmy to miejsce odwiedzając przy okazji pijalnię wód gdzie degustowaliśmy wody z trzech źródeł o nazwach: Tytus Celestyna i Klaudia . Obiad zjedliśmy w restauracji którą wskazała nam Ewa, która była tam parę lat wcześniej z wycieczką.
Zostało nam jeszcze dotarcie na agroturystykę gdzie zamówiony mieliśmy nocleg. Okazało się że dom znajdował się daleko od szlaku a wiec następnych kilka kilometrów dodatkowo zrobiliśmy. Bardzo miła gospodyni oprowadziła nas po całym swoim domu pokazując wszystkie pokoje ich wyposażenie a wszędzie było czyściutko i ładnie . Z naszego pokoju rozpościerał się przepiękny widok na okolice.
W tym dniu planowałam zrobić ok. 7 km ale przez dodatkowe dojścia zrobiliśmy 17
https://drive.google.com/open?id=1QlYxbDVNmqaqgkOa51bl9toEL7w&usp=sharing
Rymanów Zdrój - baza namiotowa Wisłoczek - Puławy
Ten dzień zaczął się niewesoło bo po przebudzeniu usłyszeliśmy odgłos padającego deszczu. W taką pogodę najlepiej jest siedzieć w cieplutkim pokoju przy dobrym filmie lub książce ale my na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Po śniadaniu poubierani w peleryny ruszyliśmy w dalszą drogę. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do sklepu po prowiant bo najbliższy sklep mieliśmy spotkać dopiero za dwa dni w Komańczy.
Zatrzymaliśmy się też jeszcze chwilę przy znajdującej się w centrum uzdrowiska Tężni Solankowej. Jest to drewniana budowla pokryta gałązkami tarniny. Na szczyt tej budowli specjalnymi rurami wprowadzana jest woda mineralna Tytus. Woda ta opadając zrasza tarninę tworząc mikroklimat taki jak rozbryzgujące się fale morskie. Sążnia sprzyja leczeniu wielu chorób miedzy innymi nadciśnienia, krążenia.
Pierwszy przystanek na odpoczynek i posiłek zrobiliśmy sobie przy wiacie znajdującej się za uzdrowiskiem. Były tam przepiękne rzeźby największych rozbójników : zawsze uśmiechniętego Chroboczka, Skały który przydomek dostał od licznych ran z walk z których wychodził zawsze cało bo był twardy jak skała , herszta zbójów Ważnego, okrutnie silnego i upartego Kiepa, przebiegłego i pyskatego Śliskiego, z jednym okiem Dziurawego oraz jednej kobiety pięknej i sprytnej ale zarazem strasznej Hanki.
Deszcz który przy odpoczynku przestał padać w dalszej drodze coraz bardziej nam dokuczał bo był coraz silniejszy i uniemożliwiał nam podziwianie widoków, które na pewno były piękne bo wspinaliśmy się pod górę na otwartym terenie. Nasz szlak przez jakiś czas prowadził przy ścieżce historycznej oraz kurierskim szlaku. Piękne rzeźby pojawiły się jeszcze raz na wzniesieniu a potem do bazy namiotowej Wisłoczek był tylko las.
Baza namiotowa była dopiero w budowie ponieważ działa tylko w trakcie wakacji a my dotarliśmy tam w pierwszy dzień . Namioty rozkładano w przerwach pomiędzy deszczem więc był lekki poślizg. Jedynym skończonym obiektem była mała drewniana sauna . Pod wiatą z daszkiem schowaliśmy się przed deszczem na odpoczynek, gdzie zostaliśmy bardzo mile przywitani przez obsługę bazy.
Dalsza nasza trasa prowadziła asfaltową drogą bardzo mało uczęszczaną więc maszerowało nam się nieźle. Nocleg mieliśmy w małej wiosce o nazwie Puławy . Wioska ta dawniej zamieszkana była przez Łemków, Polaków i Żydów . Mieszkańcy zajmowali się hodowlą owies, tkactwem, handlem drewnem. Były to jednak bardzo skromne zarobki więc następowała masowa emigracja do Kanady i USA. W latach 1968-1970 nastąpiło zasiedlanie opustoszałej doliny przez repatriantów z Zaolzia i Śląska Cieszyńskiego. We wsi znajduje się Zbór Ewangelicznej Wspólnoty Zielonoświątkowej. W 2004 roku z inicjatywy mieszkańców powstał tam na stoku Kiczery wyciąg krzesełkowy oraz trasy narciarskie. Jest to największa atrakcja w tej okolicy.
Nasza kwatera znajdowała się przy szlaku na samym końcu wioski. Ponieważ w okolicy Puław odbywał się jakiś festiwal miejsca noclegowe były wszystkie zajęte. Dostaliśmy więc taki mały pokoik w części domu nieprzeznaczonej dla turystów bez łazienki i jak na ten standard dosyć drogi. Niestety musieliśmy się tym zadowolić.
Przeszliśmy w tym dniu 15 km a więc nie było tak strasznie jedynym utrudnieniem był deszcz.
https://drive.google.com/open?id=11xM3VkLc210nO0EIt1EDO0z2taw&usp=sharing
Puławy – Tokarnia (778 ) – Komańcza
Piękna pogoda przywitała nas w tym dniu co bardzo ucieszyło nas bo mieliśmy już dosyć deszczu. Po śniadaniu ruszyliśmy w trasę . Szliśmy początkowo odkrytym terenem cały czas pod górkę, mogliśmy więc podziwiać najbliższe okolice. Wokół nas było pełno pastwisk oraz krówek które ciekawie się nam przyglądały. Następnie weszliśmy do lasu , którym dosyć długo przemieszczaliśmy się. Szliśmy przez Rezerwat Przyrody Bukowica, w którym celem ochrony jest starodrzew bukowo- jodłowy o charakterze puszczańskim i przez szczyt o nazwie Skibce 776m.
Lekkie prześwity zaczęły się przed najwyższym szczytem na trasie o nazwie Tokarnia ( 778m) Byłam tam rok wcześnie więc teren był mi znany. Nowym elementem była tam tabliczka z nazwą szczytu co nas bardzo ucieszyło bo zrobiliśmy sobie zdjęcia do dokumentacji.
Z chmur które od pewnego czasu zaczęły się zbierać i straszyć nas zaczął padać deszcz na początku spokojny ale potem w najładniejszym miejscu gdy schodziliśmy z góry mając przed sobą widoki na Bieszczady zaczęła się ulewa i czar prysnął. Niewiele widzieliśmy mnie dodatkowo zaparowały okulary cudem udało mi się zejść bez upadku. W chacie studenckiej w Przybyszowie zrobiliśmy sobie przerwę.
Deszcz zelżył ale nie zrobiło nam się łatwiej bo narobił dużo błota, a my mieliśmy wyjątkowego pecha bo przed nami była wspinaczka pod górkę bardzo błotnistą drogą. Okropnie się szło płakać mi się chciało co mi się nie zdarza na szlakach ale błoto przyczepiało mi się do butów które ciążyć zaczęły mi okropnie a na dodatek ślizgały mi się tak że z trudem udawało mi się robić krok do przodu. Długo trwało zanim wspięliśmy się na wzniesienie gdzie koszmar się skończył bo ścieżka po której dalej szliśmy miała inne podłoże i nie było tam błota.
Ciekawym miejscem na naszej trasie były olbrzymie hale na których był szczyt o nazwie Wahalowski Wierch (666m). Idąc mogliśmy z jednej strony podziwiać Beskid Niski którym wędrowaliśmy wiele dni a z drugiej Bieszczady. Szkoda ze mokro było bo w takim miejscu fajnie było by usiąść i podelektować się widokami. Za halami czekało nas jeszcze kilkukilometrowe przejście przez las idąc cały czas lekko w dół i schronisko w Komańczy w którym zarezerwowany mieliśmy nocleg. Fajnie było znaleźć się w pokoju i odpocząć na łóżeczku zwłaszcza jeśli zrobiło się 29km przy takiej paskudnej pogodzie. Zanim jednak to zrobiliśmy trzeba było wyczyścić z błota buty czego bardzo nie lubię robić.
Mimo zmęczenia ciężko było mi zasnąć bo Ewa stwierdziła, ze usłyszała myszkę. Kanapkę, która została mi z trasy położyliśmy na podłodze i czekaliśmy aż to zwierzątko do niej się dobierze. Po godzinie kanapka nie była ruszona Marian stwierdził, że myszka widocznie jest pod podłogą więc uspokoiłam się i usnęłam.
https://drive.google.com/open?id=1FHTWPSIY-DWCysOb0hva7VIz6oc&usp=sharing
Komańcza- Duszatyn – Jeziorka Duszatyńskie – Chryszczata( 997) – Jawore(992) - Jabłonki
Przed nami był najcięższy dzień w tej wyprawie bo mieliśmy do zrobienia ponad 30 km , wcześniej wiec ruszyliśmy w trasę. Zła pogoda nadal nas prześladowała deszczyk od rana padał a my maszerowaliśmy w mokrych butach bo nie mieliśmy gdzie je wysuszyć , więc nie było za wesoło.
Naszym pierwszym celem był sklep w Komańczy gdzie zrobiliśmy sobie zakupy i następnie ulicą ruszyliśmy do Duszatyna . Szlak czerwony który szedł blisko ulicy odpuściliśmy sobie bo obawialiśmy się , ze po deszczach będzie ciężki do przejścia i będzie opóźniał nam wędrówkę.
Po kilku kilometrach marszu doszliśmy do Duszatyna gdzie przy małym sklepiku zjedliśmy śniadanie, był tam bowiem pod daszkiem stół i ławy gdzie mogliśmy spokojnie usiąść.
Duszatyn to niewielka osada leśna. Przeczytałam w Internecie , ze w 1879 roku było tam 24 domy. Po II wojnie światowej ludność wsi została wysiedlona a zabudowania zniszczone. Obecnie jest tam parę domów które powstały końcem lat 50 XX wieku jako budynki pracowników leśnych. Po dawnych czasach zachował się jedynie żeliwny krzyż przydrożny osadzony na betonowym cokole za którym znajduje się stara piwnica.
Najedzeni ruszyliśmy w dalsza drogę czerwonym szlakiem . Droga była bardzo urozmaicona bo był asfalt, ścieżki w lesie i strumyk przez który kilka razy musieliśmy przejść mocząc się ale naszym mokrym butom już to nie zaszkodziło. Tablice informowały nas że znaleźliśmy się w rezerwacie Zwiezło w którym znajdują się dwa jeziorka zwane Duszatyńskimi.
Jeziorka powstały w 1907 roku kiedy to po długich opadach ześlizgiwały się ze stoków warstwy skalne, ziemia wraz z lasem i runęły do potoku Olchowaty przegradzając go i tamując przepływ wody. W ten sposób powstały trzy jeziorka osuwiskowe z czego do naszych czasów zostało dwa.
Pierwsze jeziorko do którego dotarliśmy leży na wysokości 683m, drugie natomiast leży 18 metrów wyżej . Byliśmy zauroczeni tym miejscem ja z Marianem byliśmy w tym miejscu pierwszy raz Ewa już była tu parę razy.
Zrobiliśmy sobie trochę zdjęć w tym uroczym miejscu i ruszyliśmy dalej bo przed nami jeszcze był kawał drogi. Idąc cały czas lasem dotarliśmy na szczyt na nazwie Chryszczata. Jego nazwa pochodzi od ludowego określenia czworolistu pospolitego „ chreszczate zile” . Dawniej stała tam wieża służąca do pomiarów geodezyjnych, dzisiaj po niej został betonowy słup. W czasie I wojny światowej odbywały się tu zacięte walki przeszedł tam dwukrotnie front . Pozostałością po tym są zarośnięte cmentarze oraz odnowione krzyże, których spotkaliśmy sporo na trasie. W czasie II wojny światowej wzgórza tej góry były schronieniem oddziału partyzanckiego dowodzonego przez Mikołaja Kunickiego, oraz stanowiły bazę wypadową dla oddziałów UPA.
Odpoczęliśmy trochę na szczycie i ruszyliśmy dalej. Szliśmy cały czas lasem pasmem Chryszczatej a na przełęczy Żebrak zrobiliśmy sobie następną przerwę. Marian zaczął zastanawiać się czy przed zmrokiem dojdziemy do celu strasząc nas więc przyspieszyliśmy trochę przy wejściu na szczyt Jaworne ( 992m) który był naszym następnym celem. Potem było lżej bo szlak prowadził lekko w dół . Na przełęczy pod Jaworem powinniśmy wypić szampana ale nie przygotowaliśmy się do tego a to dlatego, ze w tym miejscu skończyliśmy zdobywanie czerwonego szlaku. (Szlak z Wołosatego przez Bieszczady w to miejsce zrobiliśmy w już wcześnie). Byłam przeszczęśliwa, że nie tak łatwy do zdobycia zwłaszcza dla ludzi w naszym wieku szlak przeszliśmy.
Ale to nie był koniec naszej wędrówki w tym dniu bo musieliśmy jeszcze kilka kilometrów przejść czarnym szlakiem do Jabłonek na nocleg. Byliśmy wystraszeni gdy zobaczyliśmy w schronisku do którego doszliśmy sporo ludzi, ze zabraknie dla nas noclegów ale sympatyczny kierownik oznajmił nam że są wolne pokoje. Był bardzo zaskoczony gdy dowiedział się ze przyszliśmy z Komańczy bo to sporo kilometrów a po nas dużego zmęczenia widać nie było. Było to dla nas bardzo miłe.
Dostaliśmy pokój w którym parę lat wcześniej mieszkałam będąc tutaj na obozie sportowym z młodzieżą. Na następny dzień byliśmy trochę wystraszeni bo wyszliśmy na przystanek autobusowy na godzinę która podał nam kierownik schroniska i okazało się że autobusu nie było. Tubylec powiedział nam ze jest jakiś problem z przewoźnikami i nie wiadomo czy będzie cos jechało. Próbowaliśmy pojechać autostopem ale żaden kierowca nie chciał się zatrzymać. Po prawie dwóch godzinach doczekaliśmy się autobusu którym podjechaliśmy do Sanoka gdzie czekał na nas nasz samochód. Mogliśmy więc bez zdenerwowania i czekania na jakieś połączenia wrócić do domu. Ale zanim to się stało pojechaliśmy jeszcze droga prowadzącą do Birczy znanymi nam już serpentynami i na przełęczy Przysłop zostawiliśmy samochód i poszliśmy na szczyt o nazwie Słonny, który potrzebny był nam do Diademu Gór Polski oraz do Korony Gór Sanocko-Turczyńskich.
Wyprawa nasza dobiegła końca tak jak i zdobycie Głównego Szlaku Czerwonego. Spodobały nam się wielodniowe wędrówki z plecakiem i chcielibyśmy dalej je kontynuować dlatego postanowiliśmy zrobić drugi co do długości szlak w Karpatach a mianowicie niebieski prowadzący z Grybowa do Rzeszowa.
Po powrocie do domu wysłałam książeczki w których dokumentowaliśmy nasze wędrówki czerwonym szlakiem do Krakowskiego PTTK i dostaliśmy złote odznaki GSB. To po Koronie Gór Polski największe nasze osiagnięcie.
Program liczący kilometry w mojej komórce przestał działać, więc nie wiemy ile dokładnie przeszliśmy kilometrów ale sporo powyżej trzydziestu.