Wykaz szczytów należących do Korony Gór Polski

  1. Góry Świętokrzyskie  -  Łysica - 612
  2. Masyw Ślęży  - Ślęża - 718
  3. Góry Kaczawskie -  Skopiec - 724
  4. Góry Bardzkie - Kłodzka Góra - 765
  5. Góry Wałbrzyskie - Chełmiec - 765
  6. Góry Opawskie - Biskupia Kopa - 889
  7. Beskid Makowski  - Lubomir - 912
  8. Góry Stołowe - Szczeliniec W. - 919
  9. Beskid Mały - Czupel  - 934
  10. Góry Kamienne  Waligóra  -  936
  11. Rudawy Janowickie - Skalnik  - 945
  12. Góry Bystrzyckie - Jagodna - 977
  13. Góry Złote - Kowadło - 989                
  14. Beskid Niski  - Lackowa -  997
  15. Góry Sowie  -Wielka Sowa  - 1015
  16. Pieniny - Wysoka - 1050
  17. Góry Orlickie - Orlica  - 1084
  18. Góry Bialskie  - Rudawiec  - 1112
  19. Góry Izerskie  - Wysoka Kopa - 1126
  20. Beskid Wyspowy -  Mogielica  -  1173
  21. Beskid Śląski -  Skrzyczne - 1257
  22. Beskid Sądecki  -  Radziejowa - 1262
  23. Gorce - Turbacz  - 1310
  24. Bieszczady - Tarnica  - 1346
  25. Masyw Śnieżnika  -  Śnieżnik - 1425
  26. Karkonosze  - Śnieżka - 1602
  27. Beskid  - Babia Góra  -  1725
  28. Tatry  -  Rysy - 2499 



Zdobyliśmy:

1. 1.08.2010r. - Skalnik

2. 2.08.2010r. - Śnieżka

3. 4.08.2010r. - Wysoka Kopa

4. 6.08.2010r. - Skopiec

5. 6.08.2010r. - Chełmiec

6. 7.08.2010r. - Ślęża

7. 4.10.2010r. - Łysica

8. 10.10.2010r. - Tatnica

9. 24.06.2011r. - Mogielnica

10. 25.06.2011r. - Lubomir

11. 17.07.2011r. - Waligóra

12. 18.07.2011r. - Wielka Sowa

13. 19.07.2011r. - Szczeliniec Wielki

14. 21.07.2011r. - Orlica

15. 22.07.2011r. - Jagodna

16. 23.07.2011r. - Skrzyczne

17. 10.09.2011r. - Lackowa

18. 12.11.2011r. - Wysoka

19. 29.04.2012r. - Radziejowa

20. 7.06.2012r. - Czupel

21. 8.06.2012r. - Babia Góra

22. 5.08.2012r. - Biskupia Kopa

23. 7.08.2012r. - Kłodzka Góra

24. 8.08.2012r. - Kowadło

25. 8.08.2012r. - Rudawiec

26. 9.08.2012r. - Śnieżnik

27. 5.VII.2013r  - Turbacz 

28. 2.08.2013r  - Rysy

29. 2.08.2014r - Pasowanie na zdobywcę Korony Gór Polski
1.VIII. 2010r



I. Czarnów Rozdroże pod Bobrzakiem (743m)- przełęcz pod Bobrzakiem (808m) – Konie Apokalipsy – Mała Ostra (935m) – Skalnik (935m) – ruiny wapiennika – Czarnów Rozdroże pod Bobrzakiem.
( przejście szlakiem czerwonym i niebieskim)
podejść 202m ok. 7km
II. Wieściszowice – Kolorowe Jeziorka ( purpurowe jeziorko, wąwóz sztolni, błękitne jeziorko ) – Wieściszowice.
( przejście szlakiem zielonym )
ok. 6km
III. Janowice Wielkie – Grab Leśnicza Kopa (454m) – Zamek Bolczów – Janowice Wielkie
( przejście szlakiem zielonym )
podejść ok120m ok. 6km



     Miesięcznik krajoznawczo-turystyczny Poznaj Swój Kraj powołał Klub Zdobywców Korony Gór Polskich. Klub zrzesza osoby, chlubiące się posiadaniem godności Zdobywcy , oraz osoby decydujące się na wejście na najwyższe szczyty zaliczane do Korony Gór Polskich. Celem tego Klubu jest popularyzacja turystyki górskiej, poznanie ciekawych miejsc, zabytków, tradycji ,kultury, oraz upowszechnienie racjonalnego wysiłku fizycznego tak bardzo ważnego i niezbędnego dla zdrowia człowieka.

     Nasz kolega z Kompasu Zbigniew Koperstyński jest zdobywcą wszystkich szczytów zaliczanych do Korony , jest również posiadaczem odznaki, a na internetowej liście zdobywców wpisany jest pod numerem 303. Pozazdrościliśmy (parę osób z Kompasu) Zbyszkowi i postanowiliśmy również zostać zdobywcami KGP. Ponieważ trudno było nam zorganizować wyprawę wspólnie ze względu na urlopy zaplanowane wcześniej w różnych terminach postanowiliśmy zdobywać góry w małych grupkach.

      I tak doszło do naszej wyprawy na którą wybraliśmy się w trojkę ja ,Stasia i Marian. Miała z nami jechać jeszcze Halinka jako kronikarz jak to sama określiła, ale w ostatniej chwili z przyczyn rodzinnych zrezygnowała.

     Wyjechaliśmy 31.VIII. 2010r. naszym samochodem do którego podłączyliśmy nowo kupiony nawigator samochodowy. Sprzęt sprawdził się rewelacyjnie, doprowadził nas w Sudety. Po drodze zatrzymaliśmy się w Częstochowie gdzie przywitał nas rzęsisty deszcz . Weszliśmy więc tylko szybciutko do Klasztoru i przemoczeni biegiem wróciliśmy do samochodu.

     Pierwszy nocleg znaleźliśmy w gospodarstwie agroturystycznym w Szarocinie. Nie robiliśmy wcześniejszych rezerwacji do samochodu zabraliśmy na wszelki wypadek namiot, ale na zasadzie ”koniec języka za przewodnika” udało nam się a właściwie Stasi szybko załatwić spanie i to w bardzo przytulnym ,czystym domku. Rano wyspani w dobrych nastrojach wyruszyliśmy samochodem do miejscowości Czarnów , tam zostawiliśmy samochód przy rozdrożu pod Bobrzakiem i czerwonym szlakiem wyruszyliśmy zdobyć pierwszy szczyt KGP. Skalnik.

     Skalnik jest najwyższym szczytem Rudaw Janowickich. Pasmo to zajmuje powierzchnie 90km2 . Występuje w nim duża ilość skałek zbudowanych przede wszystkim z granitu, ale też z gnejsów, amfibolitów, zlepieńców.
Wejście na szczyt nie było ciężkie , niezmęczeni dotarliśmy na przepiękną platformę widokową „Mała Ostra”. 
     Platforma ta to duże skały otoczone barierką na które wychodzi się wykutymi w nich schodami. Widok z niej był niesamowity. Ujrzeliśmy Rudawy, garb Karkonoszy ze Śnieżką, Kotlinę Jeleniogórską, Góry i Pogórze Izerskie, Góry Kaczawskie. 
     Wydawało nam się że to jest już najwyższy punkt Skalnika, więc zaczęliśmy robić zdjęcia z datownikiem, ponieważ takie zdjęcia musimy przedłożyć potem specjalnej komisji zatwierdzającej nam wejście na wszystkie szczyty. Najadłam się trochę strachu ponieważ moja lustrzanka nie robi zdjęć z datą do tych zdjęć wzięłam specjalnie stary aparat córki, którego nie umiałam za bardzo obsługiwać. Podczas robienia zdjęć coś naruszyłam i zamiast funkcji zdjęcia włączył mi się film. Nie potrafiłam przestawić tego, nerwowo przeszukiwałam wszystkie funkcje aparatu i niestety bezskutecznie. Poprosiłam o pomoc bardzo sympatycznego turystę, który tam się pojawił ale on również nic nie zdziałał. Zadzwoniłam więc do córki ale niestety rady udzielane przez z nią nie dotarły do mnie. Pot już lał się ze mnie z nerwów. Stasia robiła zdjęcia swoim aparatem, który co trochę zacinał się, więc nie byłam pewna czy te zdjęcia wyjdą. Zawzięłam się ,po długim czasie po wielu próbach udało mi się wreście przestawić aparat. Radość była ogromna.
     Po zrobieniu zdjęć spojrzałam jeszcze raz na mapę i zorientowałam się że ta platforma to nie najwyższy punkt , że należy przejść jeszcze ok. ½ km i tam szukać szczytu. I tak zrobiliśmy. Po drodze spotkaliśmy turystę , który powiedział nam ze musimy szukać drzewa na którym przyczepiona będzie karteczka z nazwą szczytu. Szybko odnaleźliśmy to drzewo, i po raz drugi rozpoczęliśmy sesję zdjęciową. 
     Stojąc pod drzewem pomyślałam, że fajnie by było gdybyśmy mieli przy sobie szampana i uczcili zdobycie pierwszego szczytu, Ale możemy przecież zrobić to na ostatnim ( ciekawe jaki to będzie szczyt).Kiedyś na zebraniu w Kompasie zażartowałyśmy ze Stasią ze na końcu zdobędziemy Łysicę ponieważ jest to najniższy szczyt Korony i najbliżej nas położony, wtedy Robert stwierdził ze za parę lat możemy już mieć problem ze zdobyciem i tego szczytu. Żeby jego przepowiednie się nie sprawdziły postanowiłyśmy jeszcze w tym roku stanąć na jego wierzchołku.
Mieliśmy już wracać ale Marian miał jakieś przeczucie że to jeszcze nie ten punkt, zboczył ze ścieżki wszedł głębiej w las i znalazł słup z napisem Skalnik. Po raz trzeci zaczęliśmy więc robić zdjęcia. 
     Zadowoleni wróciliśmy szlakiem zielonym do samochodu a że godzina była jeszcze wczesna postanowiliśmy zobaczyć jeszcze Kolorowe Jeziorka i Zamek Bolczów.

Kolorowe Jeziorka to trzy niewielkie stawy u podnóże Wielkiej Kopy (871m) powstałe w miejscu wyrobisk dawnych niemieckich kopalni. Są to:

- jeziorko purpurowe w miejscu dawnej kopalni łupków pirytonośnych,

- zielony staw

- lazurowe jezioro, które wiosną jest niebieskie a latem turkusowe.
     Żeby zobaczyć te jeziorka podjechaliśmy do miejscowości Wieściszowice i tam zielonym szlakiem prowadzącym na Kopę udaliśmy się nad jeziorko purpurowe a potem turkusowe.

      Do trzeciego nie wybraliśmy się ponieważ woda w nim najczęściej jest tylko jesienią. Ścieżka prowadziła cały czas pod górkę , więc z lekką zadyszką dotarliśmy do celu ale opłaciło się bo jeziorka były piękne.

     Zamek Bolczów wzniesiony był w XIV wieku. W 1433r był oblegany a następnie zdobyty przez mieszczan świdnickich. Został zburzony a następnie odbudowany w XV wieku. W czasie wojny 30 letniej zamek został obsadzony wojskami cesarskimi i jak głosi legenda, wskutek zdrady został opanowany przez Szwedów. W 1645r. pożar strawił drewnianą zabudowę obracając zamek w zgliszcza.
Do zamku dotarliśmy z Janowic Wielkich. Weszliśmy zmęczeni , ponieważ droga prowadziła cały czas pod górkę a nam już nazbierało się w tym dniu trochę kilometrów, ale opłacało się, ruiny okazały się bardzo ciekawe. 
     Zrobiliśmy trochę zdjęć i wróciliśmy pełni wrażeń do samochodu, a że dzień dobiegał końca nie było innego wyjścia jak udać się na zasłużony odpoczynek. W naszym przypadku nie było to takie łatwe bo musieliśmy poszukać sobie jeszcze noclegów. Postanowiliśmy zrobić to w Karpaczu i tam też udaliśmy się . Jak zwykle pomógł nam w tym nawigator, bardzo szybko doprowadził nas do celu. Stasia w jakimś przewodniku wyczytała ze na ulicy Grunwaldzkiej jest Schronisko Młodzieżowe. Na miejscu okazało się, że jest ono bardzo obskurne i drogie wobec tego postanowiliśmy poszukać czegoś innego. Parę domków dalej znaleźliśmy kwaterę, dwa połączone ze sobą pokoiki z łazienką. Wynajęliśmy ją na dwa dni. Ponieważ w pokoju był telewizor udało nam się oglądnąć transmisję z Mistrzostw Europy w Lekkiej Atletyce. Polacy na tych mistrzostwach spisali się bardzo dobrze więc był to bardzo miły akcent na zakończenie tak pracowitego dnia.
Ewa 



2.VIII.2010r.

Karpacz - Kopa(1377m)- schronisko pod Śnieżką – Śnieżka(1602m) – droga jubileuszowa – spalona strażnica – schronisko Strzecha Akademicka – schronisko Samotnia – domek myśliwski – św. Wang – Karpacz

(przejście szlakiem czarnym, czerwonym i niebieskim )podejść 225m ok. 14km


     W tym dniu postanowiliśmy zdobyć największy szczyt Karkonoszy Śnieżkę. Panuje tam specyficzny klimat zbliżony do tego jaki jest za kołem podbiegunowym. Średnia roczna temperatura nieznacznie przekracza 00C.Pokrywa śnieżna zalega tam już czasami od października do maja. Bardzo charakterystyczne są tam też huraganowe wiatry przekraczające 80m/s, oraz bardzo częste zamglenie. Ponieważ prognozy pogody na ten dzień nie były optymistyczne, zapowiadały bowiem załamanie pogody (słonecznie tylko rano), a my chcieliśmy trafić na dobrą widoczność na szczycie, zdecydowaliśmy że pojedziemy wyciągiem na Kopę a stamtąd udamy się na Śnieżkę. Już w połowie trasy wyciągu zrobiło się zimno i wietrznie. Dobrze że przewidzieliśmy taką sytuację i zaopatrzyliśmy się w odpowiednie ubrania, które powoli ubieraliśmy na siebie. 
     W drodze na szczyt przeżyliśmy przygodę ze Stasią. Poprawiając opaskę na głowie wyczuła lekkie zgrubienie. Spojrzałam w to miejsce , okazało się ze nad czołem we włosach wbity był mały kleszcz. Ponieważ często mi się zdarza obgryzać paznokcie nie mogłam jej tego kleszcza wyjąć. Stasia z nerwów dostała takiego przyspieszenia, że w bardzo szybkim tempie znalazła się na jego szczycie. Kiedy my weszliśmy na niego, czekała tam na nas z pożyczoną pensetą i zakupioną małą piersióweczką do dezynfekcji. Oczywiście musiałam tą bestie wyciągnąć ,miejsce odpowiednio zdezynfekować a pozostały płyn wypiliśmy żeby porządnie na wszelki wypadek odkazić nasze organizmy od środka. Posiedzieliśmy trochę na szczycie rozkoszując się widokami, odbyła się też sesja zdjęciowa.
     Nie zapomnieliśmy również o podbiciu książeczek pamiątkową pieczątką, a potem powolutku drogą jubileuszową a następnie czerwonym i niebieskim szlakiem schodziliśmy do Karpacza. Po drodze mijaliśmy sporo ludzi z pieskami czasami noszonymi w specjalnych nosidełkach. Zaskoczyła mnie tam również duża ilość biegaczy i to w bardzo różnym wieku. Okazało się ( przeczytałam to wieczorem w gazecie lokalnej) , że za parę dni na trasie Szrenica- Śnieżka- Szrenica, miał się odbyć maraton .Bardzo podobały mi się dwa schroniska w których zatrzymaliśmy się na chwilę schronisko Strzecha Akademicka i Samotnia oraz Mały Staw. 
     Szlak, którym szliśmy był bardzo zadbany wyłożony kamieniami tak, żeby turyści, których mijaliśmy sporo dotarli do celu suchą nogą. Na szczyt prowadziła też droga brukowa którą samochody terenowe wożą ludzi i sprzęt do stacji meteorologicznej .Było to dla mnie duże zaskoczenie nie spodziewałam się takiego widoku . Od lat wakacje spędzam w Bieszczadach w których czegoś takiego nie ma . Są przez to bardziej dzikie i niepowtarzalne.
     Już przed samym Karpaczem dotarliśmy do świątyni Wang. Kościół ten został zbudowany w Norwegii na przełomie XII i XIII wieku. W latach późniejszych został przeniesiony w Karkonosze. Jest atrakcją turystyczną Karpacza, planowaliśmy tam wstąpić ale kiedy okazało się ze za zwiedzanie kościoła jest opłata ,co nas bardzo zdenerwowało ,postanowiliśmy wejście do tego obiektu sobie darować. 
     Prognozy pogody na ten dzień nie sprawdziły się słoneczko cały czas pięknie świeciło widoczność była duża nic nam więc do szczęścia nie brakowało, no może tylko nie potrzebny był ten intruz w głowie Stasi. Ja miałam trochę taki niedosyt ,że podjechaliśmy wyciągiem a nie szliśmy szlakiem z Karpacza ale nie mogliśmy przewidzieć że pogoda sprawi nam figla oczywiście w tym pozytywnym znaczeniu. . Wyprawa była wspaniała . Zrobiliśmy w tym dniu ok. 15 km.
Ewa 


3.VIII.2010r.


I. Jelenia Góra(Sobieszów) – Skalny Grzyb – ruiny zamku Chojnik(627m) -zbójecka grota – zbójeckie skały – Sobieszów

(przejście szlakiem czerwonym i czarnym)

ok.5,5km

II. Szklarska Poręba – wodospad Szklarki
     Zamek Chojnik powstał w XIII wieku. Jego właścicielem był książę legnicki Bolesław Rogatka. Potem był rozbudowywany przez następnych właścicieli. 31 sierpnia 1675r uderzył w niego piorun, wybuch ogromny pożar, który strawił całe zabudowania pozostawiając jedynie zgliszcza. Nie podjęto już jego odbudowy. Dla turystów w 1822r urządzono tam gospodę oraz bazę przewodników górskich, a w 1860r Schronisko Górskie.
Oglądaliśmy zamek schowani pod pelerynami ,zrobiliśmy trochę zdjęć i postanowiliśmy wysuszyć się w schronisku oraz posilić się. Gdy ponownie wyszliśmy na pole okazało się że słoneczko wyszło za chmurek a deszczyk przestał padać . Postanowiliśmy jeszcze raz zrobić zdjęcia. Zamek a właściwie jego resztki prezentowały się pięknie.
     Do samochodu schodziliśmy inną trudniejszą trasą, szlakiem czarnym przez zbójeckie skałki uważając, żeby nie połamać nóg. 
     Następnie pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby , gdzie postanowiliśmy zobaczyć drugi co do wielkości wodospad w Karkonoszach (13,3m) o nazwie Szklarki. Znajdowało się tam schronisko do którego wstąpiliśmy podbić pieczątki. 
     Nocleg znaleźliśmy bez problemu. Po zakwaterowaniu poszłyśmy ze Stasią na dworzec autobusowy sprawdzić połączenia do Świeradowa, ponieważ na następny dzień planowaliśmy zdobycie najwyższego szczytu Gór Izerskich idąc ze Świeradowa do Szklarskiej. Okazało się ,że jest to niemożliwe, ponieważ autobusu na tej trasie rano nie było a taksówki były za drogie. Postanowiłam jeszcze raz na kwaterze przeglądnąć mapę i zmienić trasę na inną. Najciekawsza okazała się trasa z Polany Jakuszyckiej do Szklarskiej przez Wysoką Kopę. I znów powstał problem jak się dostać do Jakuszyc. Ponownie trzeba było udać się na dworzec i sprawdzić połączenia. Tym razem poszedł Marian ze Stasią. Przyszli zadowoleni bo okazało się że było odpowiadające nam połączenie. Można było więc spokojnie pomyśleć o kolacji. Stasia okazała się świetną kucharką, zrobiła bardzo dobry makaron z szynką i jajkiem. 
Ewa



4.VIII.2010r.

Polana Jakuszycka- Rozdroże pod Cichą Równią(943m) –Wysoka Kopa(1126m) – Sine Skałki(1122m) –Mokra Przełęcz(940m) –Szerzawa(975m) - Podmokła(975m) – Polana Izerska(965m) – Stog Izerski (1108m) – Świeradów Zdrój PKS

(przejście szlakiem zielonym i czerwonym)
ok. 26km
     Góry Izerskie to najbardziej na zachód wysunięte pasmo Sudetów.Większa część tego pasma leży na terenie Czech . zbudowane są niemal w całości z ganitów i gejsów.Najwyższym ich szczytem jest Wysoka Kopa . Właśnie ten szczyt i to pasmo było celem naszej w tym dniu wyprawy.Rano autobusem dojechaliśmy do Polany Jakuszuckiej. Wysiedliśmy przystanek za daleko nie z naszej winy ale tak nas pokierował turysta ,który wędrował po tych górach. Cale szczęscie ,że odległosci pomiędzy przystankami były niewielkie i szybko trafilismy na szlak . Pogoda w tym dniu na wędrówkę była wspaniała.
     Szlak był czysty ,zadbany , wokół mnóstwo jagód, którymi delektowaliśmy się .Troszkę sytuacja zmieniła się po wejściu na czerwony szlak gdzie ścieżka była bardziej zarośnięta i mokra. Po przejściu ok. 1.5km czerwonym szlakiem zobaczyliśmy niewielki szałasik na którym przyklejona była karteczka z informacją o wierzchołku Wysokiej Kopy do którego właśnie w tym miejscu należało skręcić ze szlaku. Na karteczce było jakieś nazwisko i nr telefonu. Skręciliśmy w bok w poszukiwaniu szczytu. Nie było to łatwe bo ścieżka była zarośnięta, ale jak zwykle Marian okazał się niezawodny znalazł tabliczkę Wysoka Kopa wetkniętą w kopczyk z kamieni. 
     Ze szczytu roztaczał się piękny widok na Stóg Izerski oraz na Czeską stronę Gór Izerskich. Przez chwile upajaliśmy się tymi widokami i zadowoleni ze zdobycia następnego szczytu (3) należącego do KGP wróciliśmy na szlak do szałasiku. Stasia szczęśliwa z odnalezienia szczytu zadzwoniła pod numer zapisany na karteczce , podziękować turyście, który pomyślał też o innych informując jak odnaleźć szczyt. Jakież było jego zdziwienie jak odebrał telefon z podziękowaniami. Było to bardzo miłe. W czasie kiedy Stasia zajęta była podziękowaniami ja rozłożyłam mapę i po krótkiej jej analizie postanowiłam zmienić nasza trasę. Zamiast tak jak zaplanowaliśmy wracać do Szklarskiej przez Wysoki Kamień zaproponowałam przejście Grzbietem Wysokim na Stóg Izerski. Plan przeszedł jednogłośnie. Czekała nas długa droga ale opłaciło się bo to uroczy zakątek naszej pięknej Ojczyzny. Podziwialiśmy przyrodę , która w tak cudowny sposób odradza się w tym rejonie., bowiem w latach 80-tych XX wieku przemysł Polski Czech i Niemiec doprowadził tu do śmierci tych lasów.
Teraz widać wszędzie kikuty drzew, które przypominają nam o tamtych czasach a przy nich młody soczysty drzewostan. Widok to niepowtarzalny, ale zmuszający do pewnych refleksji nad tym do czego może doprowadzić nieprzemyślane działanie człowieka.

Mimo sprej ilości kilometrów dotarliśmy w dobrej kondycji do schroniska na Stogu. Zjedliśmy żurek, i ruszyliśmy do Świeradowa. Stasia gondolą a my szlakiem czerwonym. W połowie zejścia otrzymałam telefon od Stasi która już była na przystanku PKS, że za 25 min mamy autobus do Szklarskiej. Nie wiem skąd ja miałam tyle siły ze po ponad 20km marszu potrafiłam prawie biegiem dotrzeć do autobusu. Zadowoleni, że nam się udało trafić na autobus co w tamtym rejonie nie jest takie proste ruszyliśmy w drogę do Szklarskiej. Ale okazało się że czekała nas jeszcze przygoda. W pewnym momencie gdy pojazd wspinał się pod sporą górkę zobaczyliśmy z wszystkich stron wokół samochodu dymy, Dech nam zaparło, wydawało mi się że zaraz ogień wybuchnie i będziemy się palić żywcem . Wystraszona poprosiłam kierowcę żeby otworzył drzwi chciałam uciekać , ale ten spokojnie zatrzymał samochód zrobił obchód, nic nie mówiąc wsiadł za kierownice poczekał chwile a potem bardzo powoli ruszył w dalszą drogę. Dym ustał uspokoiliśmy się , zaczęły się żarty na temat sprawności tej maszyny i tak w ślimaczym tempie dojechaliśmy do naszej kwatery.
Ewa


5.VIII. 2010r


Szklarska Po

ręba – Szrenica (1362m) – hala Szrenica – wodospad Kamieńczyka – Szklarska Poręba

(przejście czerwonym i czarnym szlakiem )
ok. 7km.

Szrenica nie należy do KGP ale ponieważ jest bardzo popularnym i licznie zdobywanym przez turystów szczytem postanowiliśmy i my na niej stanąć. Ponieważ dzień wcześniej mieliśmy długą wyprawę ,a na następny dzień zaplanowaliśmy zdobycie dwóch szczytów KGP, na szczyt wjechaliśmy wyciągiem a właściwie dwoma bo z przesiadką w połowie góry. Wyciąg jechał bardzo powoli a najładniejsze widoki były za naszymi plecami więc droga zaczęła nam się trochę dłużyć. O wiele lepiej byłoby zjeżdżać w dół i delektować się widokami.
I tu podobnie jak na Śnieżce ukazała nam się droga brukowana, ale nie było to już dla mnie takim zaskoczeniem. Po zaliczeniu szczytu powoli oglądając widoki i schroniska spotykane po drodze schodziliśmy w dół. 
Na wysokości 846m zatrzymaliśmy się przy Wodospadzie Kamieńczyka. Jest to najwyższy wodospad w Sudetach. Z wysokości 27m woda potoku Kamieńczyk spada tam trzema kaskadami. Poniżej wodospadu znajduje się kanion długości 100m, wysokości 25m , szerokości przy wodospadzie 15m a trochę dalej 3m. Postanowiliśmy zobaczyć wodospad od strony kanionu. Oczywiście nie odbyło się bez wydatku ponieważ zwiedzanie okazało się płatne . Każdy kupujący bilet otrzymywał również kask, który należało założyć na głowę. Kask nie był za wygodny bolała nas w nim głowa, ale nie mieliśmy innego wyboru. W 1973r w kanionie tym zginął turysta uderzony spadającym kamieniem, dlatego teraz ze względu bezpieczeństwa wprowadzono ochronę głowy
Na dno wodospadu schodziliśmy po metalowych schodach a następnie szliśmy chodnikiem przytwierdzonym do skalnej ściany. Wrażenie niesamowite .

Ale my w tym dniu musieliśmy przemieścić się w Góry Kaczawskie , wobec tego nasyciwszy się widokami udaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy w dalszą drogę szukać noclegu. Nawigator został nastawiony na miejscowość Radomierz z której na cel naszej następnej wędrówki (Skopiec) prowadził szlak niebieski. Niestety nie znaleźliśmy tam noclegu, ponieważ okazało się że są tam za drogie. . Pojechaliśmy więc dalej do Wojcieszowa ale tam też nam się nie udało. Jedyne gospodarstwo agroturystyczne w tej okolicy nie miało wolnych miejsc. Skierowano nas do małej miejscowości Podgórki, do której nie dotarliśmy ,ponieważ powodzie uszkodziły tam mostek. Wieczór się zbliżał więc trochę zaczęliśmy się obawiać że zostaniemy bez noclegów ,ja zaczęłam rozglądać się już za miejscem na rozbicie namiotu ale w miejscowości Dziwiszów znaleźliśmy pokój w gospodarstwie agroturystycznym .
Kamienica była duża poniemiecka. Z okien ku naszemu zaskoczeniu rozpościerał się piękny widok na Karkonosze. 
Stasia będąc na papierosku przed budynkiem dowiedziała się że w pobliżu można kupić świeżutkie jajeczka i mleczko prosto od krowy i takiego zakupu dokonała sprawiając nam wielką radość. I tak jak w poprzednie dni nikt z nas nie miał problemów z zaśnięciem. Świeże powietrze ,dużo ruchu to wspaniałe lekarstwo na bezsenność. A nam tego w tej wyprawie nie brakowało.
Ewa


6.VIII.2010r


I. Wojcieszów – Skopiec(724m) - Wojcieszów

(przejście żółtym i niebieskim szlakiem)

ok.10km



II. Boguszów Gorce – Boża Góra(650m)- Podchełmiec(688m) – Cichwa(751m)- przełęcz Rosochatka- Chełmiec ( 851m) – Boguszów Gorce

ok. 14km



Ten dzień był dla nas bardzo pracowity, bowiem po raz pierwszy w jednym dniu zaliczyliśmy dwa szczyty należące do Korony Gór Polskich : Skalnik oraz Chełmiec.

Skalnik to najwyższy szczyt Gór Kaczawskich. Jest to niewysoki , ale bardzo rozległy (310km2) kompleks górski o malowniczym krajobrazie.
Swoją wędrówkę rozpoczęliśmy od Wojcieszowa. Jest to miasto położone w centrum Gór Kaczawskich, ośrodek przemysłu wapienniczego. Znajdują się w nim trzy kościoły, ruiny zamku i szubienicy, kilka pałaców oraz wiele zabytkowych domów. Szlak żółty ,którym wchodziliśmy na szczyt prowadził koło zakładu wapienniczego do którego dojeżdżały ogromne ciężarówki wypełnione wapieniami.  
Wszystko wokół pokryte było dywanikiem szarego kurzu, którego czuć było nawet w powietrzu. Jakaż różnica była tu pomiędzy tą cudowną soczystą zielenią , którą spotykaliśmy na poprzednich pasmach górskich a tym co zobaczyliśmy. Im dalej od zakładu to krajobraz się zmieniał ale taki niesmak został ,oraz szary nalot na naszych butach. W połowie drogi rozpadało się ,więc wskoczyliśmy w peleryny. Po dojściu do niebieskiego szlaku skręciliśmy w ten szlak w lewo . Zobaczyliśmy wieże przekaźnikową, która znajduje się na bliźniaczym szczycie Barańcu(723m) mniejszym o 1m od celu naszej wyprawy.
Po krótkim czasie dotarliśmy na Skopiec. Oczywiście jak to u nas bywa, robiona jest piękna akcja zdobywania KGP, ale nikt nie pomyślał żeby postawić na wszystkich szczytach tabliczkę z nazwą szczytu. Tutaj takiego czegoś nie było. Był za to las brzozowo- świerkowy oraz rumowisko skalne co zgadzało się z informacjami o tym miejscu przeczytanymi przed wyprawą. Zrobiliśmy zdjęcia przy małym znaku pomiarowym mając nadzieje ze to właśnie był wierzchołek tej góry. 
Postanowiłam sobie że po przyjeździe do domu zadzwonię do redakcji „ Poznaj Swój Kraj” i poruszę ten temat. Niezmęczeni ale trochę zniesmaczeni tym wszystkim wróciliśmy do samochodu .I tu zaczął się następny problem ,ponieważ chcieliśmy zdobyć jeszcze jeden szczyt Chełmiec , którego nie miałam przed wyjazdem w planach. Nie wzięłam więc dokładnym map tych okolic. Nie mieliśmy zielonego pojęcia gdzie się udać, jak dojść do celu. Zaczęłam studiować niezbyt dokładną mapę Stasi. Wyglądało na to że najlepiej udać się do miejscowości Boguszów Gorce. Żeby upewnić się zadzwoniłam do Kasi z prośbą o przestudiowanie dokładnej mapy, którą miałam w domu. Po 5 minutach miałam odpowiedź ,że możemy tam jechać ponieważ jest tam Droga Krzyżowa Górniczego Trudu prowadząca na sam szczyt. I takim sposobem znaleźliśmy się w bardzo ładnej miejscowości z najwyżej w Polsce położonym Ratuszem.
Odnaleźliśmy drogę krzyżową oraz zielony szlak , który prowadził do celu. Szlak nie był męczący więc droga na szczyt była spacerkiem a nie mozolną wspinaczką.
Deszczyk lekko mżył ,rozmawiając, czytając poszczególne tabliczki drogi symbolizujące pamięć wszystkich ofiar górnictwa doszliśmy na szczyt. Chełmiec leży w Górach Wałbrzyskich. Do 1995 roku uznawany był za najwyższy szczyt tego pasma. Potem okazało się że wysokość podawana(869m) była nieprawidłowa, że szczyt ten ma 851m co plasowało go na drugim miejscu po Borowie(853m). W KGP został on jednak pozostawiony jako szczyt do zdobycia. Na szczycie mimo zamglenia zobaczyliśmy ogromny krzyż o wysokości 48m , Radiowo Telewizyjny Ośrodek Nadawczy oraz stara wieżę widokową . 
Wszystko było pozamykane, więc porobiwszy zdjęcia wróciliśmy na szlak prowadzący nas z powrotem do miasta. W mieście w restauracji ratuszowej zjedliśmy przepyszny obiad i ruszyliśmy w dalszą podróż w stronę Masywu Ślęży. I podobnie jak Góry Wałbrzyskie tak i to pasmo nie było wcześniej zaplanowane i rozpracowane. Stasia , która przed wieloma laty tam była pamiętała ze wchodziła na najwyższy szczyt tego pasma Ślęzę z miejscowości Sobótka, wobec tego w tamtą stronę udaliśmy się . Po drodze szukaliśmy noclegów , ale okazało się że baza noclegowa w tych okolicach jest bardzo uboga i był problem . Nocleg znaleźliśmy w małej mieścinie Sulistrowice w której nad niewielkim zalewem znajduje się Ośrodek Wypoczynkowy. 
Dostaliśmy maleńki pokoik, który nie podobał się Stasi ale za późno już była na szukanie czegoś innego. Po gorącej kąpieli zrobiło się nam przyjemniej i udaliśmy się do łóżek. Rozmyślając o wydarzeniach minionego dnia doszłam do wniosku, że na następną wyprawę zabiorę nie tylko te mapy , według których trasy zaplanuję ale jeszcze jakieś dodatkowe, żeby w razie zmiany planów nie spotkały mnie już takie przykre niespodzianki ,że nie wiem gdzie jechać jakim szlakiem iść na szczyt. Ale człowiek uczy się na błędach i należy z wszystkiego wyciągać wnioski. 
Ewa 






7.VIII.2010r




Sobótka-Przełom pod Wieżycą(280m) – Wieżyca widokowa – Bartoszów (382m) – Źródło Jakuba- Niedźwiadek – Husyckie Skały – Ślęża (718m )- Sobótka
ok. 8km

Ślęża to najwyższy szczyt Masywu Ślęży, wznoszący się na wysokość 718m. Była ona w dawnych wiekach miejscem pogańskiego kultu religijnego miejscowych plemion , uznawana za „ siedzibę bogów” Nazwana też jest Śląskim Olimpem. Od niej ,jak uważa większość naukowców wywodzi się nazwa plemiona Ślęzan zamieszkującego okolice tej góry. Ośrodek kultu na Ślęży poświęcony był przede wszystkich bóstwu słonecznemu – kult solarny. Pozostałością tamtych czasów jest wiele rzeźb kultowych i kamiennych wałów usypanych wokół szczytu. Góra ta jeszcze w XI w słynęła z pogańskich praktyk religijnych . Jednym z nich było starosłowiańskie święto Kupały.

Wśród szczytów KGP Ślęża jest na przedostatnim miejscu pod względem wysokości . Mniejsza od niej jest tylko Łysica . W związku z tym nie nastawialiśmy się na większą wspinaczkę liczyliśmy że będzie to taki przyjemny spacerek. Jakie było nasze zdziwienie gdy okazało się że wyjście na szczyt było ciężkie.
Wyruszyliśmy z Sobótki żółtym szlakiem . Droga prowadziła po kamieniach cały czas pod górę,. Na dodatek padał deszcz , więc zrobiło się ślisko.
Stasia narzekała na komary, które napastowały ją niesamowicie, mnie natomiast przeszkadzały okulary, które zaparowały i miałam bardzo ograniczone widzenie. Wokoło było bardzo dużo śmieci, co nas trochę zaskoczyło bo poprzednie szlaki były czyste. . Widok był nieprzyjemny ale niestety zdarzają się tacy turyści którym nie ciąży butelka z piciem ale pusta im przeszkadza i trzeba ją natychmiast wyrzucić.
Na szczyt weszliśmy przemoknięci i bardzo zmęczeni. Całe szczęście, że mieliśmy się w co przebrać . Zrobiliśmy to w znajdującym się tam domu Turysty .
Deszczyk przestał padać ,zrobiło się przyjemnie, więc mogliśmy oglądnąć obiekty tam znajdujące się .A było co oglądać ,bo był tam kościół pod wezwaniem Nawiedzenia NMP z 1852r., Radiowo Telewizyjne Centrum Nadawcze Ślęża , wybudowane w 1958r z masztem anteny nadawczej z 1972r o wysokości 136m, krzyż milenijny z granitu postawiony w 2000r,granitowa rzeźba kultowa „ niedźwiedź”.
Niesamowite wrażenie zrobiły na nas widoki jakie odsłaniały chmury unoszące się do góry. Zobaczyliśmy Sobótkę i jej okolice. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć i już mieliśmy schodzić ze szczytu, kiedy zobaczyłam znak, że do wierzchołka góry jeszcze 5min. Okazało się że szczyt góry to nie teren wokół Domu Turysty jak myśleliśmy ale miejsce gdzie była dwunastometrowa żelbetonowa wieża wzniesiona przed II wojną światową dla celów kartografii. . I tam też zrobiliśmy sobie zdjęcia z datownikiem.
Ale wszystko co dobre kończy się i my musieliśmy się pożegnać z górami i wracać do domu. Po drodze wstąpiliśmy do Brzegu miasta w województwie opolskim. Znajduje się w nim wiele zabytków, chcieliśmy parę z nich zobaczyć . Niestety ,pogoda nie pozwoliła nam na zrealizowanie naszych planów. 
Zobaczyliśmy przepiękny gotycki kościół pw. św. Mikołaja , wokół którego były ogromne reklamy szpecące tak cudowny zabytek. Zjedliśmy obiad w restauracji znajdującej się w XIV wiecznym ratuszu. W trakcie posiłku zaczął padać duży deszcz, dobrze że restauracja miała specjalne pompy, które od razu włączono bo byśmy w tym lokalu pływali. Gdy deszcz zrobił się mniejszy szybko udaliśmy się do samochodu po drodze spoglądając na ładne kamieniczki znajdujące się wokoło. Chmury nad nami wyglądały bardzo groźnie . Ja jeszcze tak niebezpiecznego nieba nie widziałam. Byłam w strachu, ponieważ rano Stasia dostała wiadomość od swojej siostry o zalaniu małej miejscowości Bogatyni znajdującej się w Sudetach. Woda zrobiła tam ogromne spustoszenie ,odcinając tą miejscowość od świata, pozbawiając życia dwie osoby. . Patrząc na niebo wydawało mi się że zaraz sytuacja się powtórzy . Na całe szczęście powolutku oddalaliśmy się od tego żywiołu. Jak miło było po jakimś czasie zobaczyć nad sobą czyste niebo.
Wieczór zastał nas na Śląsku więc postanowiliśmy poszukać noclegu. Zjechaliśmy z autostrady w Gliwicach i tam bardzo szybko znaleźliśmy nocleg w nowo powstałym hoteliku.
Rano wyspani nastawiliśmy nawigator na Wadowice, a ten znowu okazał się bardzo pożyteczny i bez problemu doprowadził nas do celu. Rodzinne miasto naszego wielkiego Papieża przywitało nas ładną pogodą. Ponieważ była to niedziela udaliśmy się na mszę do kościoła z którym bardzo związany był Jan Paweł II, tam został ochrzczony i tam też przyjmował pierwszą komunie świętą. Po mszy zwiedziliśmy dom w którym mieszkał a na koniec udaliśmy się do kawiarenki na słynne wadowickie kremówki. I tu przeżyliśmy rozczarowanie bo kremówki okazały się niezbyt smaczne.

Następny postój zrobiliśmy w Kalwarii Zebrzydowskiej ośrodku ruchu pielgrzymkowego do sanktuarium pasyjno-maryjnego oo, Bernardynów , które w 1999r zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako jedyna kalwaria na świecie. Najcenniejszym zabytkiem sakralnym jest tam cudowny wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej. Jest tam również dużo kapliczek, figur kościółków porozrzucanych w okolicy tworząc Drużki Pana Jezusa (28stacji) oraz Drużki Matki Boskiej (24stacje). Ponieważ przejście jednej ścieżki to ponad 3 godz. a myśmy już takim czasem nie dysponowali po zwiedzeniu sanktuarium udaliśmy się w drogę do domu. Jechaliśmy przez Rzeszów gdzie nastąpiła wymiana , na moim miejscu znalazł się mój najmłodszy syn Wojtek, który wracał z Harty i razem ze Stasią i Marianem udał się do Stalowej Woli. Ja natomiast pojechałam autobusem do Harty gdzie spędzam od wielu lat wakacje.

Z naszej tegorocznej wyprawy wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni. Zdobyliśmy 6 szczytów zaliczanych do KGP, dwa zamki, zobaczyliśmy dwa wodospady, przepiękne jeziorka. Poznaliśmy kilka pasm górskich w Sudetach i Masyw Ślęży. Zostało nam do zdobycia jeszcze tylko 22 szczyty. Ale co to dla takich piechurów jak my, damy radę tylko powoli nie spiesząc się .
Ewa


4.X.2010r


Nowa Słupia- Łysa Góra (594m) –Huta Szklana– Podlesie – Kakonin -kaplica Św. Mikołaja – Agata (608m) –Łysica (612m) – Święta Katarzyna

( przejście szlakiem niebieskim i czerwonym )

ok. 20km.

Góry Świętokrzyskie to najstarsze polskie góry. Oglądane z daleka wyglądają na niewysokie wzniesienia, jakby garby wśród pagórkowatego terenu. Także z bliska nie zadziwiają ani wysokością pojedynczych wzniesień, ani dzikością stoków, ani też wysokością obszaru, który zajmują. Przez wiele milionów lat niszczone były przez wody płynące, deszcze, śniegi i lody. Spowodowało to obniżenie tych gór i złagodzenie kształtów. Znajduje się w nich niezwykła rozmaitość skał , różnorodne formy terenu, tajemnicze ruiny zamków, liczne zabytki bogatej przeszłości oraz ginące już lasy modrzewiowo- jodłowe.

Najwyższym szczytem tych gór jest Łysica. Góra ta ma dwa wierzchołki : wschodni zwany Skałą Agaty lub Zamczyskiem ( jest to skalna grań o długości ok. pół kilometra ), zachodni (612m ) (znajduje się na nim pamiątkowy krzyż z 1930r).

Łysica to szczyt zaliczany do Korony Gór Polskich , najmniejszy z wszystkich szczytów Korony. 
Na wyprawę wyjechaliśmy ja , Stasia, Halinka i Marian naszym samochodem. Ponieważ dni są już coraz krótsze i szybko ciemno się robi , zbiórka była o godzinie 6 rano. Bez problemu i korków dotarliśmy do Nowej Słupi skąd zaczynaliśmy zdobycie najwyższego szczytu Gór Świętokrzyskich. . Samochód postawiliśmy na parkingu przy wejściu na szlak. Okazało się że byliśmy pierwszymi turystami Oprócz nas był tam tylko pan który otwierał swoją budkę z pamiątkami i jego piesek który nas oczywiście przywitał. Przy parkingu zobaczyliśmy figurkę klęczącego mężczyzny Emeryka. Według legendy to pełen pychy pielgrzymujący na Święty Krzyż rycerz, który skamieniał po tym jak oświadczył, że bijące na szczycie dzwony biją na jego cześć. Od tego czasu postać ta ponoć przesuwa się co rok o ziarenko piasku, a jak dojdzie na szczyt to będzie koniec świata. A ponieważ do szczytu ma jeszcze kawał drogi, więc nie przestraszyliśmy się i zadowoleni weszliśmy do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Nie kupiliśmy biletów ponieważ kasa jeszcze była zamknięta. Nie przeszkadzało nam to wcale ale planowaliśmy podbić sobie jubileuszową pieczątkę jedną z trzech znajdujących się na tej trasie, postanowiliśmy wobec tego dokonać tej czynności jak wrócimy tu do samochodu. Po drodze mijaliśmy kapliczki drogi krzyżowej , podziwialiśmy wysławianą przez Stefana Żeromskiego Puszczę Jodłową. Szliśmy powolutku robiąc zdjęcia , rozmawiając ,odpoczywając co jakiś czas, bo droga prowadziła cały czas pod górkę.
Niezmęczeni stanęliśmy na Łysej Górze ( Świętym Krzyżu ), a oczom naszym ukazał się piękny widok: klasztor założony w I połowie XII wieku przez Bolesława Krzywoustego, . Od XIV w. nazwany Świętym Krzyżem, jako że przechowywane są tu relikwie drzewa krzyża świętego, na którym miał umrzeć Jezus Chrystus.
W okresie wczesnego średniowiecza góra ta prawdopodobnie stanowiła ośrodek kultu pogańskiego. Jego pozostałością jest wał kultowy, otaczający partię szczytową wzniesienia. Przekazy kronikarzy mówią o trzech bóstwach, które miały być czczone na górze. Interesujące jest, że wybudowanej na tym miejscu świątyni chrześcijańskiej nadano wezwanie Trójcy Świętej .Istnieje również legenda związana z tym miejscem a mówiąca o odbywających się tu nocnych zlotach czarownic i demonów na narady, uczty i zabawy zwanych sabatami.

Za klasztorem znajduje się wieża radiowo- telewizyjna a przy niej tabliczka, która nas rozbawiła bo napis na niej brzmiał „ strefa spadania z góry lodu i innych elementów” . Zastanawialiśmy się jakie to mogą być te elementy.
Idąc czerwonym szlakiem doszliśmy do szczególnego miejsca ,bardzo charakterystycznego w tym paśmie - gołoborza. Jest to rumowisko skalne, na którym zbudowana została metalowa platforma z której rozpościera się wspaniały widok na pobliskie okolice. 
Przy wejściu na platformę znajduje się kasa w której musieliśmy zakupić bilety i podbiliśmy pieczątkę jubileuszową. Nasyciwszy się widokami ruszyliśmy dalej. Zobaczyliśmy tabliczkę informującą nas że do Łysicy mamy jeszcze 6,5 godz . Byłam zdziwiona tą informacją bo przed wyprawą znalazłam w internecie informację że cały szlak który mieliśmy w tym dniu przebyć miał być na 5 godz. ,a tu po godzinie marszu okazuje się że jest dużo więcej. Postanowiliśmy więc idąc w dół i po prostej trochę tempo zwiększyć. Szlak prowadził cały czas po drodze, aż do małej miejscowości Huta Szklana , gdzie przy pięknych domach ze strzechy, które są rekonstrukcją wioski średniowiecznej skręciliśmy w las i dalej szliśmy jego brzegiem.
Halinka miała ochotę nazbierać trochę grzybów, ale okazało się że grzybki były ale tylko te niejadalne.
Na skraju lasu postanowiliśmy odpocząć posilić się ,a Stasia tradycyjnie musiała zapalić papieroska. Przed nami była jeszcze długa droga , więc przerwa była krótka .
Szlak doprowadził nas do małej wioski Kakonin .Był to najmniej ciekawy odcinek trasy, prowadził drogą asfaltową. Całe szczęście, że niewiele samochodów nas mijało bo nie jest przyjemnie maszerować po ruchliwej szosie. Mijaliśmy po drodze piękne nowo wybudowane domki i takie stare rozwalające w których już nikt nie chciał mieszkać. Na końcu wioski znajdował się maleńki sklepik i tam też było wejście do lasu na ścieżkę prowadzącą na Łysicę.
`Ścieżka była bardzo błotnista, więc musieliśmy trochę te miejsca omijać. Manewrując tak pomiędzy błotkiem doszliśmy do ciekawej kapliczki w której znajdowała się figurka św. Mikołaja patrona podróżnych.
Tam chwilę odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej. Teren zaczął robić się bardziej kamienisty, a na ścieżce zamiast błotka musieliśmy zmierzyć się z innymi przeszkodami np. powalonymi drzewami. 

Różnymi sposobami te przeszkody mijaliśmy jedni górą wspinając się a inni mocno schylając się co w naszym wieku nie jest takie proste. Ale okazało się że nie jest z nami jeszcze tak źle bo daliśmy sobie radę i na najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich dotarliśmy.
Sesja zdjęciowa na szczycie była oczywiście obowiązkowa. Halinka również w swoim aparacie , który dostała od syna ustawiła datownik, żeby nam zdjęcia do Korony zrobić. Okazało się że jej zdjęcia wyszły całkiem niezłe o wiele lepsze niż z mojego aparatu ,jedynie źle ustawiła datę i zamiast 3 październik na jej zdęciach był 10 marzec.
Zostało nam tylko jeszcze zejście z góry i dostanie się do naszego samochodu, który znajdował się 20km od Świętej Katarzyny gdzie nasza trasa się skończyła. Na dole czekał na nas kuzyn z Kielc. Zawiózł nas na swoją działkę na pieczone ziemniaczki, które bardzo nam smakowały, a potem odwiózł nas do Nowej Słupi. Pieczątek niestety nie podbiliśmy, ponieważ kasa już była zamknięta. Ale wyprawa była wspaniała, byliśmy dumni że taką długą trasę pokonaliśmy bez większego zmęczenia.
Ewa



9.X. 2010r

Przełęcz Wyżnia – Chatka Puchatka(1228m) –Roh( 1256m) – przełęcz M. Orłowicza ( 1075m) –

Smerek (1222m) - przełęcz M. Orłowicza – Wetlina

( szlakiem żółtym czerwonym i żółtym)
ok 11 km

Bieszczady to niezwykle malowniczy i urzekający surowym pięknem krajobrazu obszar górski. Przyroda tu jest wyjątkowo bogata , również ciekawy jest świat zwierzęcy. Żyją tam między innymi :żubry, jelenie , niedźwiedzie, wilki ,rysie , żbiki , koniki polskie. Dla mnie są to najpiękniejsze góry, i jak tylko nadarza się okazja wyjazdu tam, to zawsze z niej korzystam. I tak też było tym razem. Kompas organizował dwudniowy wypad do Wetliny. Dla nas była to okazja do zdobycia następnego szczytu KGP Tarnicy. Ponieważ udało się zarezerwować tylko 18 miejsc noclegowych, wyruszyliśmy swoimi samochodami.

Pobudka była o godz. 4 rano bo na 5 godz. prezeska Irena zarządziła zbiórkę. Ciężko jest wstawać o tej porze , ale chcieliśmy jeszcze w dzień wyjazdu pochodzić trochę po górach a i droga daleka, więc nie było innego wyjścia. Ciemno było jeszcze jak wyjeżdżaliśmy, a za Rzeszowem kiedy już zaczęło się rozjaśniać zrobiła się mgła i widoczność znowu była ograniczona. W naszym samochodzie jechała z nami Stasia, Ania i jej mąż. Dyskutowaliśmy na różne tematy ale najbardziej burzliwie o obwodnicy stalowowolskiej mającej przejść przez działki. I ta dyskusja tak nas zaabsorbowała, że zapomnieliśmy śledzić drogę, nie zwracaliśmy uwagę na nawigator a skutek tego był taki że pojechaliśmy nie tak jak trzeba. Całe szczęście ,że Marian szybko zorientował się że jedziemy źle i przed Lubczą wjechał na właściwą drogę, i już bez problemu dojechaliśmy do pięknie położonej małej miejscowości Wetliny. 

Po rozlokowaniu w schronisku młodzieżowym, busem pojechaliśmy na przełęcz Wyżnią i ruszyliśmy szlakiem żółtym na Połoninę Wetlińską i Smerek. Połonina ta jest jednym z najbardziej znanych i najczęściej odwiedzanych bieszczadzkich miejsc. Na początku szlaku , zaraz za kasą znajdują się dwa głazy upamiętniające poetę Jerzego Harasymowicza miłośnika tych gór. Warto zatrzymać się przy nich i przeczytać fragment jednego z jego wierszy.
Droga początkowo była bardzo łagodna , stopniowo przechodziła w bardziej stromą i prowadziła przez dłuższy czas przez las. Po wyjściu z lasu weszliśmy na rozległa połoninę i na ławeczkach zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek.
Jeszcze chwile marszu i byliśmy przy najwyżej położonym bieszczadzkim schronisku Chatce Puchatka(1228m). Schronisko to powstało w latach pięćdziesiątych jako wojskowy punkt obserwacyjny , dopiero potem przejął je PTTK. Jest tu wspaniały punkt widokowy . Można podziwiać cały grzbiet Połoniny Wetlińskiej, Połoninę Caryńską, Tarnicę , Rawki, pasmo graniczne. Widoki cudowne dla nich warto się pomęczyć i na tym szczycie stanąć. 
Pogoda jak na tą porę roku była niezła, ale wiał okropny wiatr, musieliśmy więc pozapinać się porządnie a na głowę założyć czapki i kaptury. Następnym naszym celem była Przełęcz Orłowicza .Na tablicy wyczytaliśmy że idzie się tam 2 godziny i 15 minut. Ruszyliśmy więc dziarsko w drogę podziwiając widoki . Mnie szczególnie interesowały przebarwienia, ponieważ po raz pierwszy byłam w Bieszczadach o tej porze roku.
Odpoczynki robiliśmy w miejscach osłoniętych od wiatru, żeby choć trochę ogrzać się bo wiatr stawał się coraz bardziej dokuczliwy.
Na przełęczy część grupy weszła w żółty szlak prowadzący do Wetliny a bardziej wytrwali udali się na Smerek (1222m) .
Smerek jest przedłużeniem na zachód Połoniny Wetlińskiej .Ma dwa wierzchołki oddzielone trawiastym obniżeniem. Dla turystów udostępniony jest wierzchołek południowy. Znajduje się na nim żelazny krzyż w miejscu gdzie piorun zabił turystę. Można z tego miejsca zobaczyć Połoninę Wetlińską , pasmo graniczne, Rawkę , Rabią Skałę, Pasmo Łopiennika i Durnej , Wysoki Dział z Wołosanią
Wcześniej planowaliśmy ,że ze Smerka będziemy schodzić do wioski o tej samej nazwie i tam będziemy czekać na Cześka , który nie miał wchodzić na ten szczyt i miał przyjechać po nas samochodem. Będąc na szczycie zmieniliśmy plany . Nie chcieliśmy angażować zmęczonego po trasie kolegi, i po zaliczeniu Smerka wróciliśmy do przełęczy i zeszliśmy tak jak wszyscy do Wetliny. 
Zmarzliśmy porządnie ,więc dużą ulgę poczuliśmy gdy znaleźliśmy się już w lesie. Można było trochę porozpinać się ,spokojnie napić się ciepłej herbatki , której trochę zostało nam w termosie. Dobrze zrobiła nam gorąca kąpiel w schronisku, ale zimno , wiatr i kilometry przebyte dały się wszystkim we znaki bo gdy Tamara wyjęła gitarę i zachęcała wszystkich do śpiewów niewiele było chętnych , większość drzemała na swoich łóżkach.
Ewa



10.10.2010r.


Wołosate – przełęcz Bukowska – Rozsypaniec (1280m) – Halicz ( 1333m)- Tarnica ( 1346m) - Wołosate

( szlakiem czerwonym i zielonym )

ok.20 km

Tarnica to najwyższy szczyt Bieszczad, zaliczany do Korony Gór Polski. Stanowi najbardziej atrakcyjny punkt widokowy w tych górach. Znajduje się na niej punkt geodezyjny i żelazny krzyż wraz z wmurowaną tablicą upamiętniającą pobyt tutaj ks. Karola Wojtyły w 1954r. I ten to właśnie szczyt był celem naszej wyprawy, jako ósmy zdobywany do Korony Gór Polski.
Wędrówkę rozpoczęliśmy w małej osadzie Wołosate, niegdyś dużej i ludnej wsi bojkowskiej a po wojnie przymusowo wysiedlonej i zniszczonej. Jest ona najdalej wysuniętą na południe miejscowością w Polsce . Szlakiem czerwonym( głównym beskidzkim ) udaliśmy się w stronę przełęczy Bukowskiej. Początkowo droga prowadziła otwartym terenem , mogliśmy podziwiać góry bo widoczność była niezła. Potem weszliśmy w las i długo szliśmy drużką asfaltową cały czas pod górkę. Był to najbardziej monotonny i najmniej ciekawy a dosyć spory odcinek trasy. Szliśmy rozmawiając i podziwiając przepiękne barwy jesieni, więc czas mijał nam szybko . 
Przełęcz Bukowska (1107m) znajduje się na granicy polsko- ukraińskiej między Kińczykiem Bukowskim a Rozsypańcem . Tam też w szałasiku odpoczywaliśmy . A potem szlak prowadził nas na Rozsypaniec (1280m). To jedno z piękniejszych miejsc w Bieszczadach z cudownymi widokami na pasma ukraińskie. Patrząc na te góry ,puste bez turystów, aż łezka się w oczach kręci, że nie można po nich wędrować. 
Wiatr stawał się coraz większy , chmury coraz ciemniejsze , momentami strach nas ogarniał, że zaraz wiatr zepchnie nas ze szlaku. Na Haliczu widoczność była już niewielka a z poręczy odlatywały kawałki lodu. Halicz to trzeci co do wielkości szczyt w Bieszczadach (1333m), cieszy się dużą popularnością ze względu na wspaniałą panoramę na polską i ukraińską część Bieszczadów. Niestety my tego nie mogliśmy zobaczyć , żeby nie zamarznąć szybko uciekaliśmy z tego miejsca.
Schodziliśmy niżej, i z każdym krokiem robiło się przyjemniej, chmury stawały się coraz mniejsze powoli zaczęliśmy widzieć otaczające nas góry. Na Tarnicy wiatr wiał już dużo mniejszy, widoczność była niezła. W zasadzie widać było wszystkie góry oprócz wierzchołka Halicza
Nie zabawiliśmy długo na najwyższym szczycie Bieszczad bo przemarznięci byliśmy już po zimie jaką przeżyliśmy na Haliczu. Schodziliśmy ze szczytu szlakiem zielonym do osady Wołosate tam skąd zaczęliśmy naszą wędrówkę. Zejście było dosyć strome ,nogi same pędziły do przodu cały czas z góry
Na dole jeszcze ostatnie spojrzenie na Tarnicę i pamiątkowe zdjęcie. 
Już przed samym zejściem ze szlaku zobaczyliśmy mały cmentarz ,pozostałość po dużym cmentarzu otaczającym stojącą tam kiedyś Cerkiew. Zostało niewiele grobów bardzo skromnych na których są drewniane krzyże lub polne kamienie. Pochowani są tam też żołnierze polegli w I wojnie światowej.

Ze smutkiem wsiadaliśmy do samochodu, żegnając góry .Ale wszyscy wierzyliśmy głęboko w to, że jeszcze nie raz w ten cudowny zakątek będziemy mieli okazję przyjechać.
Ewa 



24.06.2011r.

Jurków- Cyrla – Mogielica - Hala Mogielica – Mały Krzystonów – Krzystonów

Miski – Jurków
(przejście szlakiem niebieskim, pomarańczowym i zielonym)
ok.19km

Góry mają w sobie wielką tajemniczość , tam się czuje bliskość nieba, nieskończoność, są cudowne o każdej porze roku. Brakowało nam ich w zimie, marzyliśmy o tym żeby wsiąść w samochód i jechać na zdobycie następnych szczytów KGP , ale ze względów osobistych i pracę nie mogliśmy zrealizować swoich marzeń. Dopiero w drugiej połowie czerwca udało nam się zorganizować wyjazd.

Tym razem zaplanowaliśmy zdobycie dwóch szczytów :Mogielnicy w Beskidzie Wyspowym oraz Lubomira w Beskidzie Makowskim.

Wyruszyliśmy naszym samochodem w czwórkę : ja , Stasia, Marian i Karol. Karol nie należy do Klubu Zdobywców KGP ale lubi aktywny wypoczynek , więc chętnie przyłączył się do nas . Dodatkową motywacją dla niego była chęć odwiedzenia swojej rodziny zamieszkującej w tych stronach.
Zaczęliśmy od Beskidu Wyspowego, który wszystkich nas oczarował . Występują tam odosobnione szczyty niczym wyspy wznoszące się do góry, tworząc niesamowite krajobrazy. Największą „wyspę” tworzy Mogielica (1171m). Przez miejscową ludność nazwana jest Kopą ze względu na charakterystyczny kształt. Z górą tą związane są różne legendy. Jedna mówi ,że Mogielica była żoną wielkoluda Łopienia oddzieloną od małżonka Przełęczą Rydza Śmigłego, inne o zbójnickich skarbach ukrytych w jej lasach .
Na wędrówkę wybraliśmy szlak niebieski ,który prowadził z małej miejscowości Jurków. Tam zostawiliśmy samochód i wyruszyliśmy na długo oczekiwaną wyprawę. Po przejściu ok. 200m zorientowaliśmy się że nie zabraliśmy kijków z samochodu , Marian zdecydował się wrócić po nie i całe szczęście bo w niektórych miejscach na szlaku było ślisko i kijki były tam bardzo potrzebne. Jedynym wyjątkiem okazał się Karol, który poruszał się bez kijków a na dodatek w klapkach , wzbudzając tym zainteresowanie turystów.
Wejście na szczyt nie było łatwe , szło się bowiem cały czas pod górę, ale mieliśmy dużo czasu więc nie spieszyliśmy się. My ze Stasią bardzo lubimy iść powoli podziwiając widoki , Marian się przyzwyczaił chodząc z nami do takiego tempa, ale Karol trochę się niecierpliwił bo lubi szybciej chodzić więc czasami znikał nam z oczu ale na krótko bo czekał na nas i krzyczał z daleka „szybciej się nie da”. Spotkaliśmy małżeństwo w średnim wieku schodzące ze szczytu , które robi również KGP . Miło spotkać takich ludzi na szlaku chwile porozmawiać ,podzielić się wrażeniami. Na szczycie góry zobaczyliśmy wieżę widokową z której rozpościerał się przepiękny widok na Beskid Wyspowy, Beskid Sądecki, Pieniny , Gorce i Tatry. 
Stasia z Marianem wdrapali się na sam szczyt wieży, ja niestety stchórzyłam i weszłam tylko do połowy, przestraszyłam się stromych schodów. Zeszłam do Karola, który pożywiał się opróżniając plecak z jedzenia. A plecak jego ważył sporo kilogramów bo niósł w nim cały ekwipunek zamiast część zostawić w samochodzie. Nie dawało mi to spokoju że nie odważyłam się wejść na sam szczyt wieży ,więc postanowiłam jeszcze raz spróbować . Odważnie zaczęłam wchodzić na wieżę ale niestety i tym razem nie osiągnęłam celu ponieważ zobaczyłam czarną chmurę i usłyszałam grzmot. 
Postanowiliśmy iść w dalszą drogę już w dół ( szlakiem pomarańczowym ) bo niżej zawsze bezpieczniej w czasie burzy. Deszcz zaczął padać , więc poubieraliśmy się w peleryny. Na całe szczęście burzy nie było tylko nas trochę postraszyło. 
Po niedługim czasie wyszliśmy na przepiękną halę z której widać było wierzchołek Mogielicy z wieżą widokową. Deszcz przestał padać, więc znowu zrobiło się przyjemnie. Na ławeczce zrobiliśmy sobie odpoczynek . Karol słoik z którego jadł zupę na Mogielicy płukał teraz piwem oczywiście zawartość słoika popijając. W wiosce potem do tego słoika kupił mleko. Pewnie trochę pachniało piwem ale naszemu koledze to nie przeszkadzało, potrafi on bowiem zjeść kiełbasę, rybę czy czereśnie i popić to mlekiem. Tylko pozazdrościć takiego żołądka.
Niedaleko podnóża góry na pięknej łące nasi panowie idący przodem znaleźli stary rozwalający się szałasik w którym ktoś dawniej urzędował bo był tam maleńki stryszek z materacem do spania ,kupa rupieci w tym stare zardzewiałe garnki oraz rozwalająca się harmonia. Może jakiś pasterz siedział tam sobie i wypasał owieczki. Dzisiaj, o czym dowiedzieliśmy się dochodząc do wioski urzędują tam często żmije. Dobrze, że myśmy na takie lokatorki nie trafili. 
Szlak pomarańczowy doprowadził nas do wioski Miśki a potem zielony do Jurkowa. Czekała nas jeszcze podróż do Burletki wioski położonej koło jeziora Dobczyckiego, będącego ujęciem wody pitnej dla Krakowa. Tam mieliśmy zawieść Karola na nocleg do córki, po drodze szukając noclegów dla siebie. Niestety dla siebie nic nie znaleźliśmy więc wszyscy dojechaliśmy do rodziny Karola. W ich gospodarstwie było dwie stodoły więc postanowiliśmy w jednej z nich przenocować Zrobiliśmy rozeznanie , w jednej było świeże siano, Marian stwierdził że może być niebezpieczne dla śpiącego człowieka, natomiast w drugiej stare i przestraszyliśmy się robaków które mogłyby znajdować się w takim sianie. Postanowiliśmy więc rozbić namiot , który wozimy ze sobą na wyprawy, ale okazało się że gospodyni tego gospodarstwa przygotowała nam pokój w którym było kilka łóżek i tam udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Ewa



25.06.2011r.

Poręba – Kamiennik –przełęcz Sucha – Lubomir – schronisko na Kudłaczkach – Działek – Poręba

( przejście szlakiem zielonym, pomarańczowym, czerwonym i zielonym )
ok. 20km.


Pospało by się trochę dłużej ale przy Karolu jest to niemożliwe, chcąc nie chcąc trzeba było wstawać. Po śniadaniu , wyruszyliśmy na podbój najwyższego szczytu Beskidu Makowskiego . Beskid ten nazywany jest również Średnim a najwyższym jego szczytem jest Lubomir. Można tam dostać się z różnych miejscowości np. Pcimia, Lubni, Wiśniowej, Dobczyc , Poręby. Myśmy wybrali tą ostatnią miejscowość . Planując trasę zawszę zwracam uwagę na to żeby można było schodzić z gór innym szlakiem niż się wchodzi, i tutaj była taka możliwość . Niebo było zachmurzone gdy wyruszaliśmy ,potem zaczął padać deszczyk. Początkowo szlak prowadził przez pola ,łąki. Na jednej z nich pasły się krowy i młody byczek, który wyraźnie zainteresował się nami i podbiegł w naszą stronę. Nie było nam do śmiechu w tym momencie ja oglądałam się na boki gdzie w razie czego można szukać schronienia ale byczek na całe szczęście stracił zainteresowanie naszymi osobami, więc przeszliśmy obok niego bez problemu.
Dalsza droga prowadziła przez las , gdzie było ponuro i mgliście, Ale to też ma swój urok, w naszych pelerynach wyglądaliśmy w tej mgiełce jak jakieś skrzaty leśne. Bardzo szybko przeszliśmy przez Kamiennik. Następnym punktem naszej wyprawy, była Sucha Polana. Jest to bardzo ładny zakątek zagubiony w górach. Stoi tam pomnik upamiętniający miejsce zgrupowania oddziałów partyzanckich. 
Następnie pomarańczowym a potem czerwonym szlakiem lekko pod górę wchodziliśmy na szczyt. Marian wypaczył źródełko z którego Karol do słynnego już słoika nabrał wody, ponoć bardzo dobrej bo ja jej nie próbowałam. Szlak cały czas już prowadził lasem ale były miejsca gdzie można było 20 m zboczyć w bok i zobaczyć fantastyczne widoki.
I tak podziwiając okolice , żartując doszliśmy do szczytu. 
Na Lubomirze znajduje się obserwatorium astronomiczne , które udostępniane jest turystom tylko w wyznaczonych porach. Okazało się, że za 40 min będzie otwarte więc poczekaliśmy , wykorzystując ten czas na posiłek. Równiutko o określonej porze młody człowiek, pracownik obserwatorium zaprosił nas na taras gdzie zainstalował odpowiednie teleskopy i tam obserwowaliśmy burze na słońcu. Mieliśmy szczęście ze słoneczko pięknie świeciło chmurek było niewiele bo gdy wychodziliśmy z pokazów nadeszły chmury i następna grupa czekająca na wejście zamiast słońca oglądała przez teleskop chmurki. 
Lubomir to dziesiąty szczyt zdobyty przez nas do KGP. Zostało „tylko 18”. W tym roku planujemy jeszcze 5 szczytów w Sudetach, Lackową w Beskidzie Niskim oraz Rysy których wszyscy strasznie się boimy . Gdyby udało nam się to zrealizować była by szansa na to że w ciągu 3-4 lat uda nam się zrobić Koronę Gór Polski.
Wracając zahaczyliśmy o bardzo urokliwe miejsce; schronisko na Kudłaczkach.
Pięknie położone zadbane schronisko podobało nam się , zjedliśmy gorący żurek bo Stasia prosiła żeby taki był podany, odpoczęliśmy trochę i zeszliśmy z powrotem do Poręby. 
Mieliśmy tu również nocleg, który rano załatwiliśmy sobie w ośrodku wypoczynkowym. Przyjemnie było wziąć prysznic bo na poprzednim noclegu mieliśmy do dyspozycji tylko zlew z ciepłą wodą. Ale zanim do tego doszło to numer wykręcił nam nasz Karol, który cały czas twierdził że będzie spał z nami żeby się nie rozdzielać. Gdy doszedł do samochodu wziął swoje rzeczy i stwierdził że idzie spać do swojej rodziny . Zaniemówili wszyscy z wrażenia Marian złapał jego plecak zamknął w samochodzie i powiedział że go nigdzie nie puści bo tam było ponad 15km. Na nic nie zdały się prośby tłumaczenia ,Karol nie ustąpił, więc zgodziliśmy się że będzie tam spał tylko pod warunkiem że go dowieziemy niedaleko . I tak się stało , wysadziliśmy kolegę w miejscowości Łęgi ok. 3km do celu. Nie przewidzieliśmy tylko że ten zamiast iść prosto do rodziny zawędruje jeszcze nad jezioro Dobczyckie i zrobi nie 3 ale ponad 10km, co bardzo podniosło nam adrenalinę . Stasia bowiem chciała być pewna czy jest wszystko w porządku zadzwoniła do jego rodziny upewnić się czy Karol doszedł a według wszelkich obliczeń powinien , okazało się że go nie ma. Baliśmy się że może coś mu się stało a ponieważ w tamtych stronach są problemy z zasięgiem i ciężko było nam się kontaktować, dopiero rano dowiedzieliśmy się jak wędrował i że jest wszystko w porządku .
Ewa


26.06.2011 r.


Tokarnia - Kalwaria Tokarska
W pięknym ośrodku wypoczynkowym w Porębie spało nam się wyśmienicie. Jakie było nasze zdziwienie gdy o 7 rano Stasia wyszła na balkonik i zobaczyła Karola który przyszedł na nogach 15km , mimo że umawialiśmy się że po niego pojedziemy. Musiał chyba o 4 rano wstać, ale taki jest ten nasz Karolek. Przed powrotem do domu postanowiliśmy jeszcze podjechać do małej miejscowości Tokarnia i przejść się Kalwarią Tokarską znajdującą się na północnym zboczu Urbaniej Góry. Ponieważ była niedziela przed wyjściem na trasę udaliśmy się na mszę świętą. Przy kościele z jednej strony znajdował się bardzo ładny pięknie odnowiony dworek, w którym jest obecnie przedszkole. Z drugiej strony natomiast była plebania a przy niej pieski ,kurki ,perliczki i przepiękne pawie. Można było długo stać i obserwować zachowanie tych ostatnich, są to bowiem ptaki o niezwykłej urodzie, elegancji i gracji. Szczególnie fascynujące były tańce godowe samca, kiedy to ptak ten rozkładał długi przepięknie ozdobiony ogon. 
Kalwaria Tokarska jest to zespół rzeźb plenerowych wykonanych przez ludowego rzeźbiarza JózeWronę. Swoje dzieło rozpoczął w latach osiemdziesiątych i cały czas rozbudowuje. Droga prowadziła wśród pól i łąk cały czas pod górę. Szliśmy zachwyceni pięknymi widokami oraz rzeźbami cudownie wkomponowanymi w otoczenie. 
Największe wrażenie zrobiła na nas rzeźba umiejscowiona na małym stawiku przedstawiająca Jezusa znajdującego się w Łodzi i przekazującego klucze świętemu Piotrowi. Widnieje tam napis „ Piotrze paś owieczki moje”
Było tam również 14 stacji drogi krzyżowej.
Na samym szczycie góry znajdował się drewniany krzyż z postacią ukrzyżowanego Jezusa naturalnej wielkości Upływ czasu uszkodził chyba konstrukcję , bo krzyż został rozebrany i przygotowywana jest nowa konstrukcja do jego zamocowania.

Wyprawa nasza niestety dobiegła końca, zachwycił nas Beskid Wyspowy i Makowski .Jest tam naprawdę cudownie , piękna rzeźba terenu, soczysta zieleń i czyściutkie powietrze cóż więcej potrzeba. Myślę że kiedyś jeszcze w te strony wrócimy, ale na razie mamy do zaliczenia jeszcze 18 szczytów do Korony i na tym się skupimy.

Do domu wracaliśmy przez Kraków , ponieważ zabraliśmy trochę rzeczy moich dzieci , które skończyły rok akademicki i na wakacje będą wracać do Stalowej.
Ewa



17.07.2011r

I. Chełmsko Śląskie

II. - rezerwat „ Głazy Krasnoludków”

III. zamek Radosno

IV. schr. Andrzejówka – Waligóra ( 936m) –Suchawa- przełęcz pod Suchawą- Kostrzyna-

Włostowa-– schr. Andrzejówka
(przejście szlakiem żółtym , niebieskim oraz ścieżką rowerową żółtą i czerwoną)



W sobotę16.07.2011r. wyruszyliśmy na drugą naszą wyprawę w Sudety. . Wyjechaliśmy w tym samym składzie co rok temu ja ,Stasia i Marian . Do Krakowa towarzyszyła nam moja córka która miała zaliczenie z praktyki objazdowej i podwoziliśmy ją na uczelnie.

Pierwszą noc spędziliśmy w pięknej miejscowości Boguszów Gorce, którą poznaliśmy w zeszłorocznej wyprawie. Ponieważ obawiałam się że możemy mieć problem ze znalezieniem noclegu z soboty na niedzielę zarezerwowałam wcześniej pokój w hotelu w centrum miasta. Okazało się , że szturmu turystów nie było dostaliśmy pokój w odremontowanym budyneczku obok głównego hotelowego budynku i byliśmy jedynymi gośćmi tego obiektu. Po zakwaterowaniu głodni udaliśmy się do restauracji ratuszowej sprawdzić czy pierogi ruskie i żurek są tak samo pyszne jak były rok temu. Były wyśmienite widocznie kucharz się nie zmienił bo rzadko można dostać tak dobre potrawy i w dodatku w nie wygórowanych cenach. Zaliczyliśmy w tym dniu jeszcze mszę w kościółku znajdującym się naprzeciwko naszego hotelu i udaliśmy się na odpoczynek. Po całym dniu spędzonym w podróży przyjemnie było rozłożyć się w łóżku .
Swą przygodę z Sudetami w tym roku zaczęliśmy od zwiedzenia małej miejscowości założonej ok. XI w o nazwie Chełmsko Śląskie. 
Przez wiele lat Chełmsko było własnością cystersów, i ośrodkiem sukiennictwa, płóciennictwa i handlu nimi. Jego mieszkańcy oraz okoliczni chłopi trudnili się uprawą lnu i chałupniczym tkactwem. W 1707r cystersi wybudowali bardzo oryginalny zespół drewnianych domów tkaczy zwany Dwunastu Apostołami. Domów było dwanaście ale jeden spalił się. Nie ma w nich już tkaczy ale jest sklep z pamiątkami , galeria. Są wielką atrakcją turystyczną , robią niesamowite wrażenie. Ale nie tylko one zachwyciły nas. Znajduje się tam bowiem ryneczek z przepięknymi zabytkowymi kamieniczkami oraz barokowy kościół pw. Świętej Rodziny. W tak uroczym zakątku można by było spędzić wiele godzin podziwiając cudowne budowle , relaksując się ale my mieliśmy bardzo ambitne plany na ten dzień i musieliśmy ruszać w dalszą drogę.
Następnym punktem naszej wyprawy był rezerwat geologiczno- krajobrazowy Głazy Krasnoludków . Znajduje się on koło wsi Gorzeszów. Jest niewielkim rezerwatem o powierzchni 9ha., a same skały schowane w lesie rozciągają się na przestrzeni 1,5x2km.
Skałki są fantastyczne, natura nadała im przedziwne kształty, które mogą kojarzyć się nam się z postaciami, grzybami, zwierzętami. Z miejscem tym związana jest legenda o zamieszkujących tu krasnalach i jednym z nich który zapragnął poślubić córkę gospodarza . Niestety nie dostał na to zgody , bardzo się zdenerwował uderzył gospodarza, aż ten runął na ziemię. Gdy się ocknął nie było już krasnala i córki.

Bardzo podobało nam się to miejsce ,obeszliśmy z wszystkich stron skałki zgadując kogo przypominają a ponieważ znajdują się one na wzgórzu , więc natrudziliśmy się trochę.

Ale i tu nie mogliśmy zagościć długo bo przed nami była wyprawa na najwyższy szczyt gór Kamiennych na Waligórę. Był to jedenasty szczyt przez nas zdobywany do KGP a zdobycie jego zaczęliśmy od bardzo malowniczego drewnianego schroniska położonego na Przełęczy Trzech Dolin o nazwie Andrzejówka. Do schroniska prowadziła szosa więc podjechaliśmy tam samochodem. Okazało się że były tam wolne miejsca noclegowe , więc zamówiliśmy sobie pokój i ruszyliśmy w drogę. Mieliśmy po drodze trochę przygód związanych z wyborem szlaku a to wszystko dlatego że przygotowując się do wyprawy przeczytałam w Internecie informacje że wejście na szczyt od schroniska jest bardzo trudne i ludzie w starszym wieku bardzo często zawracają z drogi . Ponieważ upłynęło już trochę lat od naszej osiemnastki przestraszyłam się że i my nie damy rady, więc postanowiłam że wejdziemy na niego z drugiej strony zdobywając po drodze inne szczyty i zahaczając o zamek Radosno. I tak też wyruszyliśmy. 
Po niedługim marszu dotarliśmy do zamku a właściwie do jego fragmentów .Została bowiem po nim kamienna cylindryczna wieża o średnicy ok. 7-8m a wysokości ok. 10m. 
W tym ciekawym , zagubionym w lesie miejscu spotkaliśmy mężczyznę który sprawdzał szlaki. Bardzo się zdziwił gdy usłyszał od nas że robimy KGP a na Waligórę nie odważyliśmy się iść ostrym wejściem. Trochę nas zawstydził a właściwie to mnie bo Stasia miała ochotę iść trudną trasą od początku, Marian też nie ma problemu ze wspinaniem się. Postanowiłam więc że się wrócimy pod schronisko i podejmiemy to wezwanie. Jakież było nasze zdziwienie bo okazało się że trasa nie była taka najgorsza. Owszem była ostra ale krótka i spokojnie bez wielkiego zmęczenia dotarliśmy do celu. 
Sam szczyt nie był ciekawy, zarośnięty bez widoków. Postanowiliśmy więc za namową grupy turystów zaliczyć jeszcze dwa inne szczyty: Suchawę i Kostrzynę ,ponieważ idąc na te szczyty mieliśmy ujrzeć niesamowite widoki. I tak rzeczywiście było. Góry Kamienne oczarowały nas, nie na darmo nazywane są „sudeckimi Tatrami” , są tam bowiem strome zbocza, głębokie doliny. I jest tak jak powiedział nam spotkany na trasie turysta tam się idzie bo „tam są” a miał na myśli cudowne widoki.
Zmęczeni ale pełni wrażeń wróciliśmy do schroniska. Wyjątkowo smakowało zamówione piwo, które ze Stasią wypiłyśmy, Marian natomiast zachwycił się zupą gulaszową
Ewa



18.07.2011r

I. Przełęcz Sokola- schr. Orzeł –schr. Sowa – Wielka Sowa(1015m)- Jabłonki –przełęcz Sokola

( przejście czerwonym szlakiem , niebieskim i ścieżką rowerową)

II. Skalne Grzyby

Pierwszym punktem tego dnia miało być zwiedzanie podziemnego miasta „Osówka”, które było największą kwaterą Hitlera na Dolnym Śląsku. Ponieważ ja ze względu na klaustrofobię boję się wchodzić w tego typu obiekty, w podziemia miała wejść Stasia z Marianem. Niestety musieli z tej atrakcji zrezygnować ponieważ w godzinach porannych były tam tylko wejścia ekstremalne co im nie odpowiadało, a czekać na wejście historyczne nie mieliśmy czasu, ponieważ chcieliśmy zdobyć najwyższy szczyt Gór Sowich: Wielką Sowę.
Góry Sowie rozciągają się na długości 26km. Są najstarszą częścią Sudetów , zbudowane są głównie z prekambryjskich gnejsów, a porasta je bór świerkowy .
Wejście na szczyt rozpoczęliśmy od przełęczy Sokola czerwonym szlakiem. Początkowo szło się stromo pod górę podziwiając piękne widoki bo teren był odkryty aż do schroniska Orzeł . Tam zrobiliśmy krótki postój i wyruszyliśmy dalej już mniej stromym zboczem przez las. Zauroczyło nas drugie schronisko(Sowa) spotkane po drodze a ukryte w lesie. Wokół panowała cudowna cisza . Jest to piękne miejsce do wypoczynku , wyciszenia się , przebywania tylko z przyrodą. Ale my nie mieliśmy tego w planie i trzeba było zostawić to miejsce i dalej iść do celu. Szczyt Wielkiej Sowy zobaczyliśmy już z daleka a to za sprawą 25 metrowej wieży wybudowanej w 1906r .Wieża jest wspaniałym punktem widokowym. Można z niej podziwiać panoramę Sudetów, a przy dobrej pogodzie zobaczyć również Wrocław. 
Wejście na wieże jest za opłatą ale warto to zrobić bo widoki są rewelacyjne. Nam delektowanie się widokami zakłóciły trochę dzieciaki z koloni ,które przyszły na szczyt z opiekunami , ale już na wieże weszły same i wychylały się bardzo niebezpiecznie poza barierki znajdujące się na górze. Zwróciliśmy im parę razy uwagę , ale jak to dzieci za chwile zapominały. Zeszliśmy więc z wieży żeby się nie denerwować.
Na dole czekała nas wielka atrakcja, ponieważ zamontowana jest tam kamera, która całą dobę monitoruje ten teren. Przeczytałam o tym w Internecie przed wyjazdem, więc postanowiliśmy sprawdzić czy to faktycznie działa. Zadzwoniłam do Kasi ,akurat siedziała ze swoją kuzynką przed komputerem i poprosiłam żeby weszła na odpowiednią stronę i zobaczyła czy jesteśmy widoczni. Byliśmy , więc pomachaliśmy do kamery. Stasia upewniwszy się że to działa również zadzwoniła do rodziny i pomachała . Fajna zabawa , czasami zastanawiam się co jeszcze ludzie wymyślą.

Na szczycie oprócz wieży jest również miejsce na ognisko , ławeczki i stoły, można więc odpocząć trochę posilić się. Jest również nietypowy lokator kotek, który wita wszystkich turystów i objada ich . Od Stasi wyłudził połowę konserwy mięsnej. W powrotną drogę wybraliśmy się ścieżką rowerową , która doprowadziła nas do samochodu.

Kolejnym pasmem górskim , które mieliśmy zaliczyć były góry Stołowe. Udaliśmy się więc w ich stronę na poszukiwanie noclegów. Po drodze zatrzymaliśmy się w Rakowie na posiłek, a potem pojechaliśmy do Karłowa, małej osady w centrum Gór Stołowych. Noclegów tam nie znaleźliśmy tylko w Łężycy w bardzo ładnym i niedrogim pensjonacie. Ponieważ do wieczora było jeszcze trochę czasu postanowiliśmy wykorzystać to i zaliczyć jeszcze Skalne Grzyby.
Skalne Grzyby to ciągnące się na przestrzeni kilku kilometrów skały przypominające grzyby, maczugi i iglice. Jest tam kilka przecinających się szlaków turystycznych. My wybraliśmy najkrótszy , bo na dłuższy nie starczyło by nam już czasu.
Szlak prowadził bajecznym lasem, od czasu do czasu wśród drzewek wyłaniały się skałki. Może gdybyśmy mieli więcej czasu i obchodzili skałki ze wszystkich stron lub wybrali inny szlak doszukalibyśmy się jakiś podobieństw ale nie zrobiliśmy tego bo obawialiśmy się że zastanie nas ciemność w lesie. Ale nie wszędzie było to też możliwe ze względu na zieleń która obrosła skałki. Nie mogliśmy więc odgadywać podobieństwa skał .

Byliśmy trochę zawiedzeni , największą atrakcją tego terenu są skały a niedługo w ogóle ich nie będzie widać bo zarosną .Myślę że powinno być pozwolenie na przycięcie zieleni wokół skałek żeby były widoczne a turyści mogli podziwiać ich urodę. Jeżeli uda nam się kiedyś jeszcze zawitać w te strony to chcielibyśmy przejść powoli wszystkie szlaki prowadzące wśród Skalnych Grzybów, bo został nam taki trochę niedosyt że tak cudowny zakątek Sudetów nie został przez nas dokładnie spenetrowany.
Ewa


19.07.2011r


I. Karłów – Szczeliniec Wielki(919m)- Karłów- Machowska Droga – Błędne Skały – Skalniak – fort Karola – Białe Skały – Karłów.

( przejście żółtym szlakiem, ścieżką rowerową oraz zielonym, czerwonym, ,zielonym, żółtym i zielonym szlakiem)

Góry Stołowe to piękne, niepowtarzalne i nieporównywalne do żadnych innych gór w Polsce pasmo górskie. Występują tam kilkusetmetrowe „stopnie” z których pierwszy ma ok. 300m, a drugi ok. 150. Z daleka wyglądają jak gigantyczne stoły. Leżą na terenie Polski i Czech. Są wielką atrakcją turystyczną. Największym ich szczytem jest Szczeliniec Wielki.
Swoją wędrówkę na szczyt rozpoczęliśmy od Karłowa. Droga prowadziła przez las i po przebyciu 665 kamiennych schodków ułożonych na początku XIX w przez sołtysa Karłowa doszliśmy do schroniska w którym można coś przekąsić i odpocząć. 
Z tego miejsca roztacza się przepiękny widok na czeską część Gór Stołowych oraz na Karkonosze, Góry Wałbrzyskie i Sowie.
Szczeliniec jest jednym wielkim skalnym labiryntem, jest w tam wiele wyrzeźbionych wiatrem ,deszczami i czasem skał przybierających niesamowite kształty przypominające np. psa , wielbłąda, słonia, konia . Przejście pomiędzy nimi czasami bywało trudne wymagało trochę zręczności ,ponieważ niektóre miejsca należało pokonywać je na czworakach. 
Gdy schodziliśmy ze szczytu spotkaliśmy mnóstwo ludzi wchodzących. Zastanawialiśmy się jak oni się tam wszyscy pomieszczą. Dla mnie poruszanie się po górach w takim tłoku traci urok. Jak dobrze że Stasia jest rannym ptaszkiem i budzi nas na wyprawach zawsze o 6 rano bo tylko dzięki temu uniknęliśmy tłoku na szczycie. Ja pewnie bez niej wyszłabym na szlak co najmniej godzinę później i aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl co bym tam na górze przeżywała stojąc w kolejce przed labiryntem.
Ale zejście do Karłowa to nie koniec naszej w tym dniu wędrówki. Ścieżką rowerową a potem zielonym szlakiem ruszyliśmy na zdobycie Błędnych Skał. 
Błędne Skały to zespół bloków skalnych położonych na wysokości 853m, tworzących malowniczy labirynt. Przebiega tam przeciskając się pomiędzy skałkami kilkusetmetrowa trasa turystyczna. Jest to niezwykle ciekawe miejsce , raj zwłaszcza dla dzieciaków , które bardzo często tą trasę pokonują kilka razy wciskając się pomiędzy skalne bloki. Aż strach pomyśleć co byłoby gdyby grubsze osoby próbowałyby się tam przecisnąć pewnie zaklinowałyby się. Były tam bowiem momentami tak wąskie przejścia, że musieliśmy ściągać plecaki i bokiem powoli przepychać się.
Skałki te mają swoje nazwy a najbardziej popularne to : Kurza Stopka, Tunel, Stołowy Głaz, Siodło. Znajduje się tam również taras widokowy z którego roztacza się rozległy widok na Karkonosze, Góry Kamienne , Bardzkie i Sowie. O wyjątkowości tego miejsca świadczy fakt, że kręcony był tam film „ Opowieści z Narnii”. Myślę ,że każdy przebywający w Górach Stołowych te niezwykłe skałki powinien odwiedzić .
Idąc z powrotem do Karłowa zatrzymaliśmy się chwile przy forcie Karola. Znajduje się on na górze Ptak (841m).Wybudowany został w roku 1790 jako niewielka strażnica, jedno z ogniw umocnień na granicy Prus i Austrii. Opuszczony został pod koniec XIX wieku i do dziś zachowały się tylko jego fragmenty. Z platformy widokowej tam znajdującej się podziwialiśmy piękne widoki na Szczeliniec Mały i Wielki.
Końcowy odcinek naszej wyprawy prowadził przez Białe Skały, które podobnie jak Skalne Grzyby ukryte były w lesie i od czasu do czasu wyłaniały się. Szkoda bo były one bardzo okazałe , przepiękne i cieszyły by swoim widokiem niejednego turystę. Dobrze że jeszcze trochę zostało odsłoniętych ale i one pewnie zostaną zasłonięte przez drzewka , które potrafią nawet na ich szczycie wyrosnąć. 
Idąc z powrotem do Karłowa zatrzymaliśmy się chwile przy forcie Karola. Znajduje się on na górze Ptak (841m).Wybudowany został w roku 1790 jako niewielka strażnica, jedno z ogniw umocnień na granicy Prus i Austrii. Opuszczony został pod koniec XIX wieku i do dziś zachowały się tylko jego fragmenty. Z platformy widokowej tam znajdującej się podziwialiśmy piękne widoki na Szczeliniec Mały i Wielki.
Końcowy odcinek naszej wyprawy prowadził przez Białe Skały, które podobnie jak Skalne Grzyby ukryte były w lesie i od czasu do czasu wyłaniały się. Szkoda bo były one bardzo okazałe , przepiękne i cieszyły by swoim widokiem niejednego turystę. Dobrze że jeszcze trochę zostało odsłoniętych ale i one pewnie zostaną zasłonięte przez drzewka , które potrafią nawet na ich szczycie wyrosnąć. 

20.07.2011r

I. Adrszpach – Skalne Miasto w Czechach.
II. Kudowa Zdrój –kaplica czaszek
III. Duszniki Zdrój.

Tak jak zaplanowaliśmy rano ruszyliśmy na podbój Skalnego Miasta w Czechach. Nastawiliśmy nawigator na Kudową bo tam wymieniliśmy sobie pieniążki na czeskie korony , a potem na Adrszpach. Z duszą na ramieniu przekroczyliśmy granice i pomknęliśmy po czeskich szosach. Nawigator i tym razem spisał się wyśmienicie i doprowadził nas do parkingu znajdującego się przy wejściu do obiektu który mieliśmy zwiedzać.

W kasie wraz z biletami dostaliśmy mapkę z opisami po polsku oraz dokładnie zaznaczoną trasą . Postanowiliśmy poruszać się zgodnie ze wskazówkami zawartymi w tej mapie. Idąc słyszeliśmy dookoła język polski, ponieważ było tam mnóstwo naszych rodaków. Przez jakiś czas trzymaliśmy się nawet blisko wycieczki polskiej której przewodnik pięknie opowiadało o tym co mijaliśmy po drodze.

Skalne Miasto jest rezerwatem przyrody. Jest to miejsce gdzie można bez końca podziwiać piękno natury. To bajkowy trzyipółkilometrowy labirynt dróżek pomiędzy skałami, które swoim wyglądem przypominają postacie ludzkie, zwierzęce, słupy baszty. Jest tam Karkonosz duch gór, Starosta i Starościna, Cukrowa Głowa, Para Kochanków, Małpa ,Tygrys, Wielbłąd ,Diabelski Most i wiele innych bardzo ciekawych skał.
Przez wiele lat niewiele wiedziano o tym miejscu. Okoliczni mieszkańcy w czasie wojen i innych zagrożeń szukali tam schronienia. W 1700r z pobliskiego Śląska zaczęli przybywać pierwsi pionierzy turystyki.
Dawniej labirynt był zarośnięty i mało widoczny, ale po pożarze lasu który trwał tu kilka tygodni została zniszczona wszelka roślinność i odsłoniły się cudownie wyrzeźbione przez naturę skały. Wtedy to właściciele tych ziem zaczęli wyznaczać tam szlaki turystyczne.
Trasa przez labirynt jest bardzo ładnie oznakowana , znajdują się tam tabliczki z informacjami a w niektórych miejscach zrobione są schody, drabinki ułatwiające turystom poruszanie się. Znajduje się tam drewniana kapliczka poświęcona czeskim wspinaczom którzy zginęli nie tylko w tych górach ale i innych.
Przez ten teren przepływa rzeka Metuji tworząc tam dwa wodospady. Są tam też dwa jeziorka. Jedno wąskie ukryte wśród skał po którym za odpowiednią opłatą można zrobić sobie półgodzinną przejażdżkę łodzią. Myśmy z takiej atrakcji skorzystali. Przywitał nas przewoźnik ,który po polsku i czesku udzielał bardzo zabawnych i wymyślonych informacji pokazując różnego rodzaju rekwizyty znajdujące się w wodzie i na brzegu wokół jeziorka. 
Drugie jeziorko znajduje się przy samym wejściu do Skalnego Miasta. Była tam dawniej piaskownia. Wokół niego prowadzi ścieżka, którą przeszliśmy napawając się cudownymi widokami, jeziorko bowiem z każdej strony wyglądało inaczej. 

Pod koniec naszego pobytu w tym miejscu usłyszeliśmy pomruki burzy ale na całe szczęście przeszła sobie bokiem i nie zakłóciła nam relaksowania się wśród cudownej przyrody..
Spokojnie już nie bojąc się wróciliśmy do Kudowej gdzie zaplanowaliśmy zwiedzenie słynnej Kaplicy Czaszek. Mieliśmy wyjątkowe szczęście bo w ostatniej chwili udało nam się kupić bilety na ostatnie w tym dniu wejście do tego obiektu. Wejścia są o oznaczonych godzinach zawsze w grupie z przewodnikiem, który ciekawie opowiada o kaplicy i jej historii. 
Kaplica znajduje się w Czermnej dzielnicy Kudowej. Zbudowana została w latach 1776-1804 przez księdza Wacława Tomaszka. Pewnego dnia ksiądz w skarpie niedaleko kościoła zobaczył ludzkie czaszki i kości. Razem z grabarzem i kościelnym zaczęli je wydobywać. Nie spodziewał się ,że będzie ich tam tak strasznie dużo. Były to kości ofiar wojennych oraz epidemii cholery która tam panowała w XVII i XVIII wieku. Szczątki te zostały oczyszczone i wybielone. Zbudowano z nich kaplicę. Jej ściany i sklepienie pokrywa 3 tys. ciasno ułożonych czaszek i kości ludzkich. Około 30tys szczątków ludzkich spoczywa pod podłogą kaplicy. Na ołtarzu natomiast położonych jest kilka czaszek i kości w tym grabarza, wójta i jego żony, Szweda, Tatara, czaszka ze zmianami chorobowymi.

Kaplica Czaszek jest wyjątkowym miejscem, symbolem przemijania życia i śmierci. Jest miejscem wyciszenia, zadumy , ale też takiej grozy. Widok tak ogromnej ilości szczątków ludzkich jest szokiem, , wywołuje u osób wrażliwych pewne emocje, strach i zmusza do refleksji. Ale jest to jedyne takie miejsce w Polsce i byliśmy zadowoleni że udało się nam to zobaczyć.

Ale to nie koniec wrażeń w tym dniu . postanowiliśmy bowiem udać się jeszcze do Dusznik Zdroju i tam chwilę pochodzić po mieście. Wiele lat temu byliśmy tam z Marianem na wczasach. Marian chodząc po mieście przypominał sobie miejsca gdzie spacerowaliśmy , gdzie biegał na treningi. Mnie niestety czas wytarł wszystko ,niewiele pamiętałam.
Zaparkowaliśmy samochód przy ryneczku i udaliśmy się parkiem zdrojowym do Dworku Chopina. W 1826r koncertował tam Chopin a od 1946r odbywa się tam Międzynarodowy Festiwal Chopinowski. Organizowane są też tam różnego rodzaju uroczystości , konferencje. W parku często rozbrzmiewa muzyka Chopina , słychać mazurki ,polonezy. My również trafiliśmy na muzykę pianisty , bowiem kończył się tam koncert.
Od strony południowej przy dworku znajduje się odlany z brązu pomnik tego wybitnego pianisty. autorstwa Jana Kucza.

I tak minął nam następny dzień pełen wrażeń , zadumy. Poznaliśmy ciekawe miejsca, odpoczęliśmy a mieliśmy szczęście , pogoda nam dopisała bo w Stalowej i prawie w całej Polsce w tym dniu solidnie lało. Wróciliśmy więc zadowoleni do pensjonatu w Łężycy na trzecią i ostatnią tam noc.
Ewa



21.07.2011r

I. Zieleniec- Orlica(1084m)- Zieleniec
( przejście zielonym szlakiem)
II. Bystrzyca Kłodzka

Skończyła nam się piękna pogoda, rano przywitał nas deszczyk. Mimo tego zgodnie z planem wyruszyliśmy na podbój Gór Orlickich i ich najwyższego szczytu Orlicy.

Góry Orlickie w większości znajdują się na terenie Czech. Na terenie Polski są tylko w okolicach Dusznik i Zieleńca. Zbudowane są ze skał krystalicznych – gnejsów i łupków łyszczykowatych, a porasta ich las świerkowy a gdzieniegdzie buczyna. Jest tam duża ilość ścieżek leśnych oraz szlaki turystyczne.
Pogoda nie sprzyjała spacerom więc postanowiliśmy jak najkrótszą drogą dotrzeć do celu naszej wyprawy. Samochód zostawiliśmy przy drodze do Zieleńca w miejscu przechodzenia szlaku zielonego. Poubierani w ochraniacze na nogach , peleryny weszliśmy na szlak , który cały czas prowadził lasem. Ścieżka była szeroka , więc fajnie nam się wędrowało mimo niesprzyjającej pogody, aż do momentu gdy szlak zszedł z tej ścieżki i prowadził przez trawy, które zdążyły już porządnie namoknąć. Od razu zrobiło nam się mokro w butach, ochraniacze też nie wiele dały bo deszcz zamoczył nam spodnie. Ja szłam w pelerynie Stasi, która jej zawsze dobrze służyła i nie przemakała, mnie natomiast nic nie dała wszystko pod spodem miałam mokre.
Ale żeby było przyjemniej w ten deszczowy dzień okazało się że zgubiliśmy szlak, który w tym miejscu gdzieś się po prostu urwał. Marian miał dobre przeczucie bo od razu skręcił jak się potem okazało w dobrą stronę i był niedaleko szczytu , ale zawrócił i poszedł za nami. Błądziliśmy trochę , doszliśmy do jakiegoś rozwidlenia dróg. Tam ja kawałek jedną ze ścieżek przeszłam szukając szczytu. Doszłam do tablicy z napisami czeskimi, która też się potem okazało była blisko szczytu. Poruszaliśmy się bowiem cały czas w jego pobliżu ,aż w końcu udało nam się odnaleźć tabliczkę z napisem Orlica.

Niesamowicie zmoknięci wróciliśmy do samochodu. Trochę poprzebieraliśmy się i ruszyliśmy do Zieleńca w poszukiwaniu pieczątek. Udało nam się podbić książeczki w Górskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym. W planie mieliśmy jeszcze wstąpić do rezerwatu „Torfowisko pod Zieleńcem”, ale ze względu na deszcz zrezygnowaliśmy z tego.

Zadowoleni ze zdobycia następnego szczytu do Korony pojechaliśmy w stronę Gór Bystrzyckich następnego celu naszej wyprawy po drodze szukając noclegu. Początkowo było nam obojętnie gdzie będziemy spać nawet mogłaby być to jakaś mała mieścina byle było łóżko i ciepła woda , ale w drodze stwierdziliśmy że mamy jeszcze sporo dnia przed sobą przydało by się go jeszcze jakoś zagospodarować, więc postanowiliśmy pojechać do Bystrzycy Kłodzkiej i tam troszkę pozwiedzać i oczywiście przenocować.
Pierwsze swoje kroki w Bystrzycy skierowaliśmy do informacji turystycznej. Dostaliśmy tam broszurkę z ofertami noclegów w tym mieście. Spodobała nam się oferta niedrogiego hoteliku znajdującego się przy głównym rynku . Okazało się, że w ulotce były napisane niewłaściwe dane. W hotelu przywitał nas bardzo niesympatyczny właściciel oferując nocleg po dużo większej cenie. Na zwróconą przez nas uwagę że w broszurce jest inaczej ,bardzo nieuprzejmie stwierdził, że on jest właścicielem i on ceny ustala. Nie spodobało nam się to i mimo że ten nocleg w tym miejscu bardzo nam odpowiadał postanowiliśmy poszukać innego. Znaleźliśmy go na kwaterze prywatnej. Po zakwaterowaniu przebraniu się zwłaszcza z butów bo ja chodziłam wciąż w tych chlupiącym udaliśmy się na miasto.
Bystrzyca Kłodzka leży u ujścia rzeki Bystrzycy do Nys y Kłockiej . Miasto ma wiele zabytów z których najcenniejsze to: średniowieczne mury obronne z basztami, gotycki kościół pw. Św. Michała Archanioła , renesansowe i barokowe kamienice z XVI i XVII wieku, ratusz z XIX wieku. Zrobiliśmy sobie spacer uliczkami miasta . Deszczyk przestał padać , więc zrobiło się bardzo sympatycznie. W ryneczku głównym wstąpiliśmy do sklepu z ciuchami , kupiłam tam sobie kurtkę przeciwdeszczową taką policyjną w kolorze odblaskowym, ponieważ okazało się że nie mam nic nieprzemakalnego do chodzenia po górach. 

Wstąpiliśmy również do muzeum filumenistycznego. Jest to jedyne muzeum w Polsce , w którym zgromadzone są eksponaty związane z ogniem , zapałkami, zapalniczkami. Podziwialiśmy tam ogromne ilości zapalniczek, krzesiwa metalowe, strzałkowe, lampy naftowe, opakowania zapałek nie tylko z Polski ale z całego świata. Dodatkowo w muzeum znajduje się dział regionalny głównie poświęcony historii miasta i okolic.

Nie zmarnowaliśmy więc dnia poznaliśmy miasto, w którym na każdym kroku widać ślady naszej historii , ale żeby zobaczyć wszystkie wartościowe obiekty znajdujące się w tym mieście nie starczyło nam czasu. Cieszyliśmy się że choć cząstkę tego zaliczyliśmy. Nie da się niestety w ciągu dziewięciu dni zaliczyć sześć szczytów do Korony i dokładnie spenetrować okolice. Na to potrzeba dużo więcej czasu i pieniążków a nam i jednego i drugiego brakowało.

Zostało nam w tym dniu jeszcze jedno zajęcie suszenie butów bo przecież potrzebne były one nam na następny dzień w Góry Bystrzyckie. Wiele razy wpychaliśmy do butów gazety, by po chwili wyjmować je mokre i wsadzać następne suche. I w ten sposób udało się nam je trochę podsuszyć. 
Ewa


22.07.2011r


I. Poręba –Jagodna(977m) –Poręba
( przejście niebieskim szlakiem)



Góry Bystrzyckie to cel naszej w tym dniu wyprawy. Nie są one popularnym regionem turystycznym a to z powodu małego urozmaicenia rzeźby terenu, znacznego zalesienia ,słabej bazy noclegowej. Ale my mieliśmy do zdobycia najwyższy szczyt tego pasma Jagodną.

Opuściliśmy więc bardzo zabytkową Bystrzycę i udaliśmy się do Spalonej z której niebieskim szlakiem planowaliśmy dotrzeć do Jagodnej. Niestety musieliśmy zmienić plany , ponieważ w schronisku w którym podbijaliśmy książeczki powiedziano nam że ze względu na prowadzone roboty na szlaku w tej okolicy droga po deszczu jest bardzo trudna do przejścia. Nie ryzykowaliśmy ciapania się w błotku i postanowiliśmy zaatakować szczyt z drugiej strony od Poręby. 

Jadąc do Poręby na szosie prowadzącej przez las przez dłuższy czas widzieliśmy szlak czerwony. Tym szlakiem parę tygodni wcześniej szedł nasz kolega z Kompasu Zbyszek zdobywca KGP. Robił on bowiem odznakę zdobywcy Głównego (czerwonego )Szlaku Sudeckiego. My planujemy zrobić Czerwony Szlak Beskidzki, może już od nowego roku spróbujemy ten plan zacząć realizować.

Samochód zostawiliśmy lesie przy wejściu na niebieski szlak. Tak jak w dniu poprzednim towarzyszył nam deszcz. Ale nie mieliśmy innego wyjścia, przyjechaliśmy tyle kilometrów w Sudety nie po to żeby teraz przed deszczem uciekać do domu. Dziarsko więc ruszyliśmy w drogę, a ta na sam szczyt była szeroka można byłoby tam spokojnie wjechać jakimś samochodem terenowym.
Na szczycie była ambona z przyczepioną tabliczką Jagodna, nie mieliśmy więc wątpliwości, że piętnasty szczyt do KGP został przez nas zdobyty. 
Wracaliśmy ta samą drogą mokrzy ale zadowoleni .W samochodzie przebraliśmy się tym razem łącznie z butami które ponownie nam przemokły. Peleryna którą kupiłam w Bystrzycy zdała egzamin pod nią miałam wszystko suche. Natomiast spodnie tak mi przemokły że pod ciężarem wody opadały mi i musiałam je cały czas podciągać je do góry. Ale najważniejsze że nie odbiło się to na naszym zdrowiu, nawet kataru nie nabawiliśmy się. Na dziewięć dni wyprawy mieliśmy tylko dwa deszczowe gdy w tym czasie w Stalowej cały czas lało więc i tak byliśmy szczęściarzami. Udało nam się też ,że te dni deszczowe przypadły na tereny najmniej atrakcyjne.

Tak jak poprzedniego dnia ze względu na deszcz zrezygnowaliśmy ze zwiedzenia torfowiska tak w tym darowaliśmy sobie zamek Szczerba i Solną Jamę, które były w planie naszej wyprawy.

Postanowiliśmy na tym zakończyć penetrowanie Sudetów . Zostało tam nam jeszcze pięć szczytów do zdobycia ale one zaplanowane zostały na następny rok. Teraz naszym celem stał się Ustroń, ponieważ rezygnując z przyczyn od nas niezależnych z niektórych atrakcji zaoszczędziliśmy jeden dzień , który przeznaczyliśmy na zdobycie najwyższego szczytu Beskidu Śląskiego.
Udaliśmy się więc w drogę, a ponieważ zgłodnieliśmy zatrzymaliśmy się na obiad w restauracji znajdującej się w barokowym zespole zamkowo-pałacowym w małym miasteczku Międzylesiu. Tam też wymieniłam pieniążki na czeskie korony ponieważ postanowiliśmy dalej jechać przez Czechy i pomyślałam sobie że przy okazji kupię czekolady studenckie dla dzieci.
Granice przekroczyliśmy już mniej wystraszeni niż jadąc do Skalnego Miasta ale trochę niepewni ponieważ kupiłam przed wyprawą specjalnie mapę Czech i zapomniałam ją zabrać. Zdani byliśmy tylko na nawigator, nie mogliśmy po drodze kontrolować czy nas dobrze prowadzi. Zaraz za granicą zatrzymani zostaliśmy przez sympatyczny czeski patrol i nie dlatego że przekroczyliśmy prędkość, ale interesowały ich dokumenty , widocznie na kogoś polowali.

Po czeskich drogach jechało nam się wyśmienicie. Marian był zachwycony wysoką kulturą kierowców, którzy nie przekraczali prędkości dozwolonych, nie wyprzedzali na trzeciego czy na ciągłych liniach jak to u nas w Polsce jest na porządku dziennym.

Zatrzymaliśmy się kilka razy przy sklepach ale czekolady były drogie i zrezygnowałam z ich zakupu.

Granicę przekroczyliśmy w Cieszynie i najkrótszą drogą udaliśmy się do Ustronia. Próbowaliśmy tam znaleźć nocleg ale było już dosyć późno i nic nam z tego nie wyszło. Wobec tego postanowiliśmy przenocować w Koniakowie u naszej rodziny. Wielkie było zaskoczenie gdy zapukaliśmy do nich. Nie widzieliśmy się wiele lat więc posiedzieliśmy do późna w nocy rozmawiając. W międzyczasie zaliczyliśmy tam koncert gry na trąbitach, który tam stał się już tradycją i odbywa się codziennie o godzinie 21, zwiedziliśmy galerię prowadzoną przez zaprzyjaźnionego z naszą rodziną Tadeusza Rudzkiego. Można w niej oglądać i kupić przepiękne wyroby koronkarskie. Posiedzieliśmy też chwile w znajdującej się tam karczmie o przepięknym wystroju, popijając drinka na koszt właściciela . 
Ewa


23.07.2011r


I. Szczyrk – Jaworzyna – Skrzyczne( 1257) – Szczyrk

( przejście niebieskim szlakiem i z powrotem wyciągiem)
II. Wisła
III. Jaworzynka- trójstyk

Koniaków jest najwyżej położoną wioską w Beskidzie Śląskim. Znany jest z koronek , które tutejsze koronkarki hetlują jak to tam gwarowo określają. W ostatnich latach głośny stał się za sprawą stringów, które podbiły cały kraj. Mariana bratanica Basia jako jedna z pierwszych zaczęła je robić. Jest tam najwyżej położna szkoła w Polsce, a wody spływają tam nie tylko do morza Bałtyckiego ale również do morza Czarnego.
Nad wioską wznosi się góra Ochodzita z której roztacza się przepiękny widok na Beskidy a przy dobrej pogodzie widać nawet Tatry. Na górze znajduję się kapliczka dzieło koniakowskiego twórcy ludowego, obelisk poświęcony naszemu papieżowi oraz wyciąg orczykowy.
Marian rano zabrał Stasie na podbój Ochodzity. Ja ponieważ byłam na niej kilka razy zostałam w domu z rodziną. Jak można było się spodziewać Stasia przyszła zauroczona tym co zobaczyła ze szczytu.
Po śniadaniu pojechaliśmy na moment do Jaworzynki, tam jest granica z Czechami i w sklepiku granicznym kupiłam czekolady, a potem udaliśmy się do Szczyrku, skąd prowadzą szlaki na Skrzyczne. Tam też Stasia kupiła mapę, ponieważ nie planowaliśmy wcześniej wejścia na ten szczyt więc ja tej mapy po prostu nie zabrałam ze sobą .
Pogoda nam dopisała , humory też, powolutku robiąc przerwy wspinaliśmy się na Skrzyczne.
Wybraliśmy chyba najładniejszą trasę, nie tak łatwą ale z cudownymi widokami. Idąc początkowo podziwialiśmy Szczyrk i jego okolicę a potem zauroczyły nas widoki na Beskid Żywiecki, Makowski, Kotlinę Żywiecką z jeziorem Żywieckim . Co jakiś czas nad naszymi głowami pojawiał się wyciąg i sporo ludzi, którzy wybrali łatwiejszy sposób zdobywania szczytów. Po raz pierwszy widziałam jadących wyciągiem ludzi trzymających rowery. To jakaś nowa moda trochę niebezpieczna bo spotykaliśmy ich potem zjeżdżających po stromych kamieniach aż strach było patrzeć. 
Na szczycie znajduje się schronisko zbudowane w latach trzydziestych XX wieku. Czytałam że mają tam dobre wypieki, może jest to prawda bo ruch był tam spory. My weszliśmy tam tylko na moment podbić książeczki. Na ławeczkach opodal zjedliśmy kanapki i ruszyliśmy do wyciągu, ponieważ postanowiliśmy zaoszczędzić trochę czasu i zjechać nim na dół.
Zdecydowanie wolę jazdę wyciągiem w dół niż w górę bo można delektować się cudownymi widokami .
Wracając na nocleg do Koniakowa wstąpiliśmy na skocznie narciarską im Adama Małysza. Zaciekawiła nas jej architektura , ponieważ z braku terenów na jej budowę część zjazdu i budynki zostały zbudowane nad szosą. Pochodziliśmy też trochę po Wiśle. Jest to małe miasteczko ośrodek wypoczynkowy , turystyczny i sportowy. To tutaj ma źródło największa w Polsce rzeka o tej samej nazwie. 
Zaliczyliśmy jeszcze bardzo ciekawe miejsce znajdujące się w Jaworzynce. Jest to tzw. Trójstyk, miejsce gdzie schodzą się trzy granice państw: Polski, Czech i Słowacji. Miejsce bardzo ładnie zagospodarowane ,są tam postawione trzy obeliski i słupki graniczne oraz po stronie czeskiej i słowackiej zadaszenie na grilla. Po stronie polskiej ma powstać plac zabaw dla dzieci z przejazdem na linie na słowacką stronę. Natomiast główny punkt styku granic znajduje się w korycie potoku pod mostem.
W Jaworzynce odwiedziliśmy Mariana bratanice, prowadzącą tam mały pensjonat, który oczarował nas i postanowiliśmy kiedyś już w większym gronie zamówić sobie tam miejsca i połazić po okolicy a naprawdę jest gdzie.

I tak skończyła się nasza wyprawa . Na następny dzień udaliśmy się do domów. Stasia wiozła ze sobą pamiątkę z Koniakowa słynne stringi , które dostała w prezencie od Basi.
Ewa



10.09.2011r.

I. Wysowa Zdrój- Cegielka –Ostry Wierch – Lackowa (997m) – Ostry Wierch – Cegielka – Wysowa Zdrój

( przejście szlakiem zielonym i czerwonym słowackim )

Największym pod względem zajmowanej powierzchni obszarem górskim w Polsce jest Beskid Niski. Można tam natknąć się na ślady jakie pozostawiła na tych terenach I i II wojna światowa, podziwiać dziką przyrodę oraz wspaniałe zabytki kultury łemkowskiej.

My natomiast udaliśmy się tam żeby, zmierzyć się z niełatwym wezwaniem a mianowicie zdobyć najwyższy szczyt tego pasma Lackową. Wejście na niego nie należy do łatwych, ale nie mieliśmy wyboru ponieważ szczyt ten należy do KGP. Udaliśmy się więc do małej miejscowości uzdrowiskowej Wysowej Zdroju gdzie zostawiliśmy samochód i zaopatrzeni w mapy udaliśmy się w drogę.
Szlak początkowo prowadził przez niezalesione tereny lekko pod górę, mogliśmy więc podziwiać piękne widoki. Potem weszliśmy w las i zaczęły się problemy . W pewnym miejscu na rozwidleniu dróg szlak zginął. Marian poszedł drużką w prawo ja w górę Stasia natomiast miała być łącznikiem i została na rozdrożu. Znak znalazłam ja po długim czasie. I od tego momentu pojawiał się co 10m co nas bardzo rozśmieszyło. Jak był potrzebny na rozdrożu to go nie było jak nie było żadnych drużek bocznych tylko ta po której poruszaliśmy to był niemalże na każdym drzewie. Ale okazało się że to nie koniec problemów, gdy doszliśmy do granicy ze Słowacją zastaliśmy tam tabliczkę na której była informacja że słowacki czerwony szlak prowadzi na Lackową oraz że zielony do Cegielki Bus. Nie bardzo wiedzieliśmy co to znaczy. Na mojej i Stasi mapie był czerwony słowacki szlak ale był również zielony prowadzący do samego celu naszej wyprawy i też przez Cegielkę. Weszliśmy więc dalej w ten zielony. 
Prowadził lekko z górki na polanę z której roztaczały się przecudne widoki na słowacką stronę. Ta polana zauroczyła nas ale i zastanowiła ponieważ na mapie szlak zielony powinien prowadzić lasem i przy słupkach granicznych a my za bardzo oddalaliśmy się od nich.
Postanowiliśmy wrócić do tablicy i udać się na Lackową słowackim szlakiem pilnując cały czas słupków granicznych, a przy okazji mieliśmy nadzieje że znajdziemy nasz zielony. I znaleźliśmy ale jego ślady , okazało się bowiem że został on zamalowany .Zastanawialiśmy się dlaczego, Marian stwierdził że może nie dogadaliśmy się ze Słowakami w sprawie utrzymania szlaku i łatwiej było go zlikwidować niż utrzymywać. Dla mnie jest to nie w porządku bo szlak słowacki idzie po naszej stronie a nasz wymazany a na dodatek żadnej informacji na ten temat. Postanowiłyśmy ze Stasią wyjaśnić to dzwoniąc do PTTK Gorlice po powrocie do domu.
Las którym szliśmy był bardzo ciekawy momentami przypominał takie bajkowe lasy ze starymi pięknie ukształtowanymi przez naturę drzewami. Ciekawy okaz zauważył Marian , trzy drzewa :świerk, buk, i dąb , rosły tak blisko siebie że wyglądało tak jakby wyrastały z jednego korzenia.
Przerwę na posiłek zrobiliśmy na Ostrym Wierchu . spotkaliśmy tam turystów, którzy również pogubili się szukając zielonego szlaku. Dalsza droga trochę nas przeraziła ponieważ prowadziła stromo w dół co uświadomiło nam że lekko nie będzie dalej ponieważ za nisko zeszliśmy i trzeba było potem sporo spinać się w górę na Lackową a z powrotem znowu było przed nami ostre wejście na Ostry Wierch. 
Jak to dobrze że rozchodziliśmy się trochę w Sudetach bo mimo że trasa nie należała do najłatwiejszych, my daliśmy sobie spokojnie z nią radę.
Pieczątki podbiliśmy w sklepie spożywczym w Wysowej. Ja z ciekawości spojrzałam jeszcze na mapę z 2011 roku która była w sprzedaży jaki szlak na niej prowadzi na Lackową i okazało się że tak jak w mojej i Stasi mapach które są trochę starsze w nowych mapach szlak zielony również widnieje chociaż w rzeczywistości nie istnieje.

Jesiennie dni są krótsze, ciemno szybko się robi ,postanowiliśmy że pojedziemy do Harty tam prześpimy się i spokojnie na drugi dzień wrócimy do domu. I tak też uczyniliśmy. Ale zanim pojechaliśmy do Stalowej zrobiliśmy sobie kilkukilometrowy spacerek po Ulanickich i Harcańskich lasach i polach, które nie odbiegają swoją urodą od tych terenów po których w naszych podróżach poruszaliśmy się i którymi tak zachwycaliśmy się. Pogórze Dynowskie bo tam leży Harta jest mało znaną krainą ale cudowną. Jest tam kilka rezerwatów przyrody , sporo różnorodnych zabytków takich jak gotyckie kościoły, przepiękne drewniane i murowane cerkwie, dwory i zamki . 
Ewa



11.11.2011r.

I. Szczawnica – Bryjarka(677m) – schr.pod Bereśnikiem – Bereśnik(843m) –Węglarzyska –Szczawnica
II. Wodospad Zaskalnik

To już ostatni nasz wyjazd w 2011roku zawiązany ze zdobyciem KGP. Tym razem w większym gronie bo dołączył do nas Janusz który robi również Koronę i miał na swoim koncie 3 zdobyte szczyty. Celem naszej wyprawy były Pieniny i najwyższy ich szczyt Wysoka.

Zdecydowaliśmy się na ten wyjazd dwa dni wcześniej. W planie początkowo mieliśmy Babią Górę ale jest to szczyt do którego trzeba mieć wiele pokory, pochłonął już bowiem wiele ofiar więc postanowiłam odłożyć go na cieplejszą porę roku. Stasia była trochę zawiedziona bo szykowała się od dłuższego czasu zdobyć go 11 listopada. Druga wersja to były Bieszczady , załatwiłam już nawet noclegi w Kalnicy ale wystraszył mnie Zbyszek nasz kolega z Kompasu, który niedawno był ze swoimi znajomymi w tych górach i dwie jego koleżanki wróciły ze złamaniami kończyn. Ponieważ prognozy pogody podawały że im dalej na zachód to pogoda będzie ładniejsza postanowiliśmy zrezygnować z Bieszczad i wyruszyć tam gdzie miało być ładniej. Stasia która bardzo często przebywała w Pieninach szybciutko załatwiła noclegi u swoich znajomych w Jaworkach. I takim oto sposobem wyruszyliśmy w jeden z najatrakcyjniejszych regionów turystycznych w Polsce. 
Swoją przygodę z tymi malowniczymi górami zaczęliśmy od Szczawnicy. Tam dowództwo nad naszą grupą objęła Stasia i poprowadziła nas na cudowny spacerek. Pierwszym etapem była góra Bryjarka (679m), miejsce bardzo często odwiedzane przez mieszkańców, turystów i kuracjuszy uzdrowisk. Znajduje się tam metalowy krzyż pięknie oświetlony nocą. Góra ta zwana jest również Górą Wód ponieważ z niej wypływa siedem wód mineralnych dzięki którym Szczawnica stała się uzdrowiskiem leczącym górne drogi oddechowe. 
Droga na szczyt nie należy do trudnych po niecałej godzinie marszu można z niego delektować się przecudnym widokiem na Pieniny i Szczawnicę. Zrobiliśmy sobie tam przerwę na posiłek i ruszyliśmy dalej do schroniska pod Bereśnikiem. I tak jak na Bryjarkę teraz też ścieżka była łagodna a w dobry humor dodatkowo wprowadzały nas tabliczki z bardzo dowcipnymi napisami, które kazały nam się uśmiechać, informowały że już blisko do celu, albo że jest dobrze. Natomiast w schronisku tabliczka z wizerunkiem pieska poinformowała nas że on w nim jest gospodarzem. Oczywiście piesek też był wesoło merdał ogonkiem i przechadzał się pomiędzy turystami. 
Schronisko zostało otwarte w 1989r, dysponuje własnym ujęciem wody źródlanej. Jest w nim bardzo miła atmosfera i prawdopodobnie pyszna szarlotka. Myśmy tego przysmaku nie kosztowali, posililiśmy się prowiantem własnym , podziwiając przy konsumpcji piękne widoki na Pieniny i Tatry. Szczególnie interesował nas widniejący z daleka stożek najwyższy szczyt Pienin, był on bowiem celem naszej wyprawy , mieliśmy go zdobyć na następny dzień.

W schronisku Janusz zakupił dyplomik z wpisem informującym że jest zdobywcą Bereśniaka. Troszkę to był wpis na wyrost bo do tego szczytu był jeszcze niewielki kawałek drogi, który oczywiście pokonaliśmy.

Bereśnik ( 843m) jest szczytem podobnie jak Bryjarka należącym do Beskidu Sądeckiego. Nie zdawałam sobie z tego sprawy będąc w Szczawnicy . Wydawało mi się ,że wszystkie góry otaczające to cudowne uzdrowisko to Pieniny. Okazało się że tylko z jednej strony z drugiej już Beskid.

Do Szczawnicy wracaliśmy inną drogą cały czas podziwiając przepiękne widoki. Jest to bardzo urokliwe miasteczko . Leczone są tam choroby układu oddechowego i przewodu pokarmowego ze względu na występowanie szczaw alkalicznych słonych oraz korzystnych warunków klimatycznych.
Wstąpiliśmy do pijalni wód w której można zakupić wody mineralne z pięciu źródeł. Podziwialiśmy fajne rzeźby położone w parku zdrojowym. Ale nie wszystko nam się tam podobało. Stoi tam bowiem wieżowiec bardzo rzucający się w oczy zwłaszcza z pobliskich gór zupełnie nie pasujący do architektury tego terenu. Nie wiem jak można było dopuścić do zbudowania takiego badziewia. Po prostu ohyda.
Ale to nie był koniec naszego zwiedzania w tym dniu. Udaliśmy się jeszcze zobaczyć 5,5 metrowy wodospad Zaskalnik na Sopotnickim Potoku złożony z dwóch kaskad. Nie był on tak okazały jak oglądane przez nas w zeszłorocznej wyprawie wodospady w Sudetach ,ale miał swój urok i cieszyliśmy się ,że go zaliczyliśmy, a ponieważ znajdował się 3km od centrum uzdrowiska podjechaliśmy tam samochodem.

Dzień o tej porze roku jest krótki ciemno szybko się robi musieliśmy udać się na kwaterę do Jaworek. Po drodze wstąpiliśmy do cudownej drewnianej karczmy z pięknym kominkiem na środku sali .Zamówiliśmy żurek juhaski ale nie smakował nam. No ale tak to jest z tą potrawą którą najczęściej kupujemy na naszych wędrówkach jej smaki są bardzo różne i czasami nam po prostu nie podchodzą.

W Jaworkach nie od razu trafiliśmy na kwaterę. Stasia nie była tam już parę lat ,w tym czasie powstały jakieś nowe budowle i po prostu troszeczkę się pogubiła ale od czego są komórki krótka rozmowa z właścicielką i dobiliśmy do celu. Pokój dostaliśmy na strychu, bardzo przytulny cieplutki z łazienką , ale miał jeden minus spadziste ściany w niektórych miejscach. Musieliśmy więc w tych miejscach mocno się schylać żeby nie nabić sobie guza. Oczywiście małe zderzenia były ale niegroźne, więc nie było tak źle.

W pokoju znajdował się telewizor więc od razu został uruchomiony. Leżąc w łóżku oglądaliśmy program „ Mam Talent”, a właściwie to chyba Marian tylko oglądał bo pozostali uczestnicy wyprawy bardzo szybko zapadli w błogi sen. 
Ewa 



12.11.2011r.

Jaworki – wąwóz Homole – Dubantowska Dolina – polana pod Wysoką – Wysoka ( 1050m)- Durbaszka – schr pod Durbaszką – Jaworki.
( przejście zielonym i niebieskim szlakiem oraz ścieżką rowerową)

Pieniny to niezwykle malowniczy zakątek Polski hojnie obdarzony przez naturę w bogactwa przyrody. Leżą na terenie Polski i Słowacji. Są prawie całkowicie objęte ochroną , stworzono tam bowiem Pieniński Park Narodowy. Najwyższym szczytem tej ciekawej krainy jest Wysoka. Nie wiem dlaczego ale mnie przez długie lata wydawało się ,że Trzy Korony są najwyższe, i kto wie może dalej bym tak myślała gdybym nie robiła Korony. A więc to jeszcze jeden plus naszych wędrówek przy okazji dokształcamy się. Wysoka jest o 68 m wyższa ale Trzy Korony są bardziej popularne i najwyższe w Pieninach Środkowych i stąd pewnie ta moja pomyłka.
Wędrówkę zaczęliśmy od wąwozu Homole. Wąwóz o długość ok. 800m, ma bardzo ciekawą rzeźbę i budowę geologiczną . Jego ściany zbudowane są głównie ze skał wapiennych. Przez wąwóz przepływa potok Kamionka, który przepięknie wyrzeźbił jego koryto. Tworzy w nim liczne kaskady. Żeby odwiedzający to cudo natury turyści mogli przejść tam suchą stopą porobiono różnego rodzaju mostki i schodki, dawniej bowiem przeskakiwano po dużych kamieniach znajdujących się na jego dnie co wymagało trochę zręczności .
Ścieżka prowadziła cały czas pod górę, więc poruszaliśmy się powoli robiąc mnóstwo zdjęć . Odpoczynek zrobiliśmy na Dubantowskiej Polanie. Znajdują się tam bloki płasko leżących skał zwane Kamiennymi Kręgami. Z miejscem tym związana jest legenda, która mówi że w skałach tych zapisane są losy wszystkich ludzi na ziemi. Udało się je odczytać jednemu człowiekowi popowi z Wielkiego Lipnika na Słowacji. A ponieważ Bóg nie chciał żeby ludzie poznali swoją przyszłość odebrał popowi mowę ,żeby nie mógł podzielić się swoim odkryciem z innymi. Legenda mówi również, że co 100lat księga odwraca kartę a gdy przewróci ostatnią z nich to nastąpi koniec świata. Mamy taką nadzieje ze tych kart do przewrócenia zostało jeszcze sporo.
Dalej szlak prowadził przez rozległa polanę z której rozpościerały się niesamowite widoki. Szliśmy coraz bardziej stromo, wycierając pot z czoła. Duża tablica poinformowała nas , że weszliśmy na teren rezerwatu „Wysokie Skałki” . W jego najwyższej części znajdują się niemal pionowe skały wapienne , które tworzą najwyższy szczyt w Pieninach Wysoką zwaną również Wysokimi Skałkami. Ale my do szczytu mieliśmy jeszcze kawałek porządnej wspinaczki, która opłaciła się bo to co zobaczyliśmy po dotarciu do celu zrekompensowało nam cały trud.
Wysoka jest porośnięta lasem, natomiast jej wierzchołek ma charakter kopuły skalnej wystającej ponad linię lasu. Widać z niej wszystkie kierunki świata. Widoczność była wspaniała ,więc podziwialiśmy Tatry, Babią Górę Pieniny , pasmo Radziejowej ,Magurę Spiską. 

Skałki zostały otoczone metalowym ogrodzeniem czuliśmy się tam bezpiecznie więc zrobiliśmy sobie dłuższy odpoczynek, nie zapominając o zdjęciach z datownikiem które będziemy potem przedstawiać specjalnej komisji weryfikującej zaliczenie przez nas KGP.

Obserwując pasmo Radziejowej postanowiliśmy zaliczyć je w następnym roku, ponieważ znajduje się tam szczyt który musimy zdobyć do Korony Radziejową, oraz prowadzi główny czerwony szlak beskidzki . Mamy zamiar przejść ten szlak , który prowadzi od Wołosatego w Bieszczadach do Ustronia, a długość jego wynosi 519km. Oczywiście robić to będziemy powoli małymi odcinkami ale mamy nadzieje, że jak tylko zdrowie pozwoli to go przejdziemy. Przeznaczymy na to oczywiście parę lat, tak jak robimy to z KGP.

Cudownie było nam tam na szczycie , pogoda była rewelacyjna nigdy nie myślałam ,że w połowie listopada będzie tak pięknie słoneczko świeciło a my będziemy delektować się takimi widokami.
No ale nic wiecznie nie trwa musieliśmy ruszyć dalej . Stasia, która już drugi dzień była naszym szefem miała poprowadzić nas do samochodu inną trasą i tak jak powiedziała również bardzo ciekawą z pięknymi widokami.
Ciężko było wspiąć się na szczyt ale schodzić też nie było łatwo. Po stromym zboczu pełnym kamieni i suchych liści powoli podpierając się kijkami podążaliśmy w kierunku podanym przez szefową.
Udało nam się to zrobić bez żadnych przykrych przygód co znaczy że z nami nie jest jeszcze tak najgorzej, w naszym wieku bowiem różnie to może się zakończyć niekoniecznie tak jak byśmy sobie tego życzyli. Lżej zrobiło się nam gdy weszliśmy w bajkowy lasek ze ścieżką pokrytą szpilkami z modrzewi . Teren zrobił się już bardziej płaski i spokojnie posuwaliśmy się do przodu.
Za Durbaszką ścieżką koło wyciągu skręciliśmy w dół do schroniska a potem do samochodu. Stasia dotrzymała słowa to co obserwowaliśmy idąc przeszło nasze wyobrażenia. Cudowne widoki na Beskid Sadecki przecudna przyroda wokół nas .W takich miejscach zawsze zastanawiam się po co ludzie spędzają swoje urlopy daleko w świecie jak u nas można takie cuda zobaczyć.

Zostało nam jeszcze trochę czasu do wieczora więc postanowiliśmy podjechać nad Dunajec. Rzeka ta jest bowiem wielką atrakcją tych terenów. Przedzierając się przez Pieniny tworzy na odcinku 8 km potężny skalny kanion. Od 1828r organizowane są tutaj spływy , które cieszą się ogromną popularnością. Przełom Dunajca jest fenomenem natury i należy do najbardziej widowiskowych i najpiękniejszych tego typu zjawisk geologicznych w całej Europie.
Sezon spływów kończy się pod koniec października , więc nie spotkaliśmy nad rzeką flisaków jedynie pomnik flisaka który postawiony jest przy samej rzece na skałce. Chcieliśmy chwile pochodzić po kamyczkach, poczuć bliskość tej cudownej polskiej rzeki.
Podjechaliśmy jeszcze niedaleko wyciągu na Palenicę i przespacerowaliśmy się kawałek promenadą wokół rzeki Grajcarki, która w tym miejscu jest granicą pomiędzy Pieninami a Beskidem Sądeckim. Bardzo miłe miejsce czyściutkie , z pięknym chodniczkiem i mostkami. Wokół dużo ławeczek, więc jest gdzie odpocząć. Stąd też można pojechać rowerem na Słowację co też jest niesamowitą atrakcją tych terenów. Chodniczek prowadzi bowiem wzdłuż przełomu Dunajca. 

Na koniec Stasia pokazała nam źródełko wody mineralnej , która spływa tam przez cała dobę przez rurkę. Woda miała bardzo dobry smak więc napełniliśmy ją puste butelki, które mieliśmy akurat przy sobie .

I tak minął nam dzień pełen wrażeń, który długo będzie w naszej pamięci bo poznaliśmy cudowny zakątek naszej ojczyzny. Obiecaliśmy sobie że jeszcze w Pieniny przyjedziemy i zrobimy wypad na Trzy Korony i Sokolicę. Ja na tych szczytach byłam kilka razy Stasia jeszcze więcej ale panowie nie byli i chętnie z nimi tu przyjedziemy. 
Ewa


13.11.2011r


Czerwony klasztor
Zamek w Czorsztynie

Cudownie było nam w Pieninach ale niestety musieliśmy wracać do domu. Ale przed wyjazdem postanowiliśmy jeszcze coś zobaczyć. Chcieliśmy pojechać rowerami wypożyczonymi w wypożyczalniach w Szczawnicy pod Czerwony Klasztor znajdujący się na Słowacji. Niestety nie udało nam się to ponieważ wypożyczalnie były otwierane w późniejszych porach, dla nas już za późno.

Podjęliśmy więc decyzje, że rowerami kiedyś jeszcze się tam wybierzemy a teraz pod klasztor podjedziemy samochodem. I tak też zrobiliśmy.
Budowę klasztoru rozpoczęto w 1330r. Początkowo zamieszkiwali go Mnichowie z zakonu kartuzów a potem z zakonu kamedułów. Z czasem obiekt rozbudowywali , wznosząc tam szpital, aptekę, domki ,pustelnie, zajazd. Najbardziej znanym mnichem w Czerwonym Klasztorze był mnich Cyprian. Pełnił tam funkcję lekarza, aptekarza. W ogrodach które były przy klasztorze uprawiał zioła z których potem sam robił leki. Był również botanikiem. Opracował zielnik w którym opisał ok. 300 gatunków roślin rosnących w Pieninach. Był również miłośnikiem latania według opowieści na lotni którą sam skonstruował zleciał ze szczytu Trzech Koron na dziedziniec klasztoru. Według jednej z legend przeleciał on również nad Morskim Okiem i tam został zamieniony w głaz który ma nazwę Mnich.
Wyjeżdżając z Jaworek mieliśmy piękna pogodę, wspaniałą widoczność. Im bliżej byliśmy granicy słowackiej tym widoczność była mniejsza . Przy Czerwonym Klasztorze widać było już tylko drzewa pokryte piękną szadźą oraz mury klasztoru.
Zatrzymaliśmy się na parkingu za klasztorem i udaliśmy się na zwiedzanie. Ale nie dane nam było wejść do środka ponieważ o tej porze wszystko było pozamykane . W sezonie na pewno wypożyczalnia rowerów i klasztor otwierane są wcześniej a teraz nie ma takiej potrzeby bo jest już niewielu turystów. Weszliśmy tylko na dziedziniec oraz nad Dunajec zrobiliśmy zdjęcia i udaliśmy się z powrotem do naszego pojazdu. Nie przejęliśmy się tym że nie zwiedziliśmy klasztoru bo postanowiliśmy tu jeszcze rowerami przyjechać ale żal nam było że nie mogliśmy podziwiać otoczenia Klasztoru ,taki kawał drogi jechaliśmy na darmo. Wracając co jakiś czas smętnie oglądaliśmy się na mury aż w pewnym momencie zamurowało nas . Mgła tak jakby w paru sekundach rozstąpiła się i ukazał się nam cudowny widok na nasze polskie Trzy Korony. To było niesamowite humory od razu poprawiły nam się aparaty poszły w ruch a było co fotografować. 
Szczęśliwi wracaliśmy na polską stronę. Przed granicą wstąpiliśmy do sklepu gdzie za złotówki dokonaliśmy zakupów.
Następnym naszym celem był zamek w Czorsztynie. Jego powstanie historycy oceniają na drugą połowę XIII wieku. Był rozbudowywany w następnych wiekach aż do roku 1790 kiedy to potężny pożar strawił jego dachy. Od tego momentu zamek popadał w ruinę. Był kiedyś własnością królewską ,warownią graniczną , ośrodkiem administracyjnym, oraz pełnił rolę komory celnej. Wzmianki historyczne świadczą o obecności na zamku takich postaci jak królowie Kazimierz Wielki , Władysław Warneńczyk, Ludwig Węgierski, królowa Jadwiga. Obecnie jest pod opieką Pienińskiego Parku Narodowego trwają tam prace konserwatorskie i archeologiczne. Zamek jest udostępniony do zwiedzania.
Zamek ma przecudne położenie , stoi bowiem na wzgórzu nad samym zalewem. Widoczność była niewielka więc my zalewu w całej okazałości nie widzieliśmy ale nie było najgorzej wyjawiały się jego kontury .
W dali dało się nawet dojrzeć zamek w Niedzicy, który również przepięknie prezentuje się zwłaszcza od strony jeziora i kusi turystów do wstąpienia w jego progi . My planowaliśmy oba zamki zaliczyć , ale ze względu na słabą widoczność postanowiliśmy ograniczyć się do jednego.
Zamek jest w ruinie, ale sporo jeszcze zachowało się ,zwiedzając go widzieliśmy ślady zabezpieczeń , dobrze że zabytki naszej historii są chronione przed zniszczeniem, i to co zostało po naszych przodkach cieszyć będzie następne pokolenia .Janusz, który bardzo interesuje się historią sfotografował się pod tablicą upamiętniającą chłopów podhala, którzy w tym zamku w 1651r pod wodzą Kostki Napieralskiego, Stanisława Łętowskiego, Marcina Radockiego podnieśli sztandar powstania o wyzwolenie spod szlacheckiego ucisku.

Fajnie by było kiedyś zrobić sobie przejażdżkę statkiem po jeziorze i od jego strony podziwiać te cudowne dwa zamki i ich otoczenie. Ale nie wiem czy nam na te nasze marzenia starczy życia bo tak bardzo wiele chcielibyśmy zobaczyć i przeżyć.

Pełni wrażeń ,z nowymi pomysłami na dalsze nasze podróże i lekko zasmuceni że przed nami zima i trzeba będzie kilka miesięcy czekać na dalsze nasze eskapady wróciliśmy do Stalowej Woli.
Ewa



28 .04.2012r

Piwniczna Zdrój – Walczaki – Bucznik – Granica – Hala Pisana – Jaworzyna – Kokuszańska – Cyrla – Rytro.

Cudownie jest rano pospać sobie dłużej, ale w tym dniu budzik zadzwonił o godz. 4, trzeba było więc wstać i przygotować się do wyjazdu. Tym razem był to Beskid Sądecki i jego najwyższy szczyt Radziejowa , oraz Główny Szlak Beskidzki (czerwony).

Beskid Sądecki jest pasmem górskim wchodzącym w skład Beskidów Zachodnich. Jest jednym z najpiękniejszych i najciekawszych regionów Polski.

„ Obszar ten charakteryzują nie tylko wspaniałe rozległe widoki, nasłonecznione polany , rwące potoki, bogactwo źródeł mineralnych, ale przede wszystkim atmosfera spokoju, cisza i wręcz poczucie bezpieczeństwa w objęciach nieskażonej przyjaznej człowiekowi przyrody.” – takie słowa znalazłam szukając informacji o tym regionie. Myślę ,że nie są one przesadzone bo nas również ten zakątek zauroczył. Obfituje on w różnego rodzaju atrakcje : wyciągi, kolejki gondolowe, dobrze utrzymane szlaki turystyczne i rowerowe co przyciąga turystów zarówno w lecie jak i w zimie.

Zbiórka była o 5.30 a jechaliśmy w czwórkę ,ja Marian Stasia i Janusz. Noclegi Stasia załatwiła w Rytrze, więc na tą miejscowość ustawiliśmy nawigator. W pierwszym dniu zaplanowaliśmy sobie przejście czerwonym szlakiem z Łomnicy do Rytra.

Główny Szlak Beskidzki im. Kazimierza Sosnowskiego oznaczony czerwonym kolorem biegnie od Ustronia w Beskidzie Śląskim do Wołosatego w Bieszczadach. Jego długość wynosi 519km .Został on wytyczony w okresie międzywojennym. Część zachodnia przez K. Sosnowskiego do 1929r natomiast część wschodnia która wówczas prowadziła aż do Czarnohory(należącej wówczas do Polski) przez Mieczysława Orłowicza do 1935r. Szlak ten prowadzi przez najpiękniejsze pasma Beskidów.

Polskie Towarzystwo Turystyczne w celu popularyzacji tego szlaku ustanowiło Odznakę Turystyczną Główny Szlak Beskidzki . Można ją zdobyć przechodząc jednorazowo cały szlak w czasie nie dłuższym niż 21 dni(diamentowa odznaka), lub etapami( odznaka brązowa, srebrna i złota).

Lubimy tego typu wyzwania, więc postanowiliśmy sobie, że tą odznakę zdobędziemy o ile oczywiście nam zdrowie dopisze bo w naszym wieku różnie to może być. Wybraliśmy ten drugi łagodniejszy wariant a więc etapami bez żadnych ograniczeń czasowych.
W planie mieliśmy zostawić samochód na stacji kolejowej w Rytrze i o 10.20 pociągiem dojechać do Łomnicy, ale spóźniliśmy się na pociąg więc udaliśmy się na kwaterę ,rozlokowaliśmy się a następnie autobusem pojechaliśmy do Piwnicznej licząc ,że tam uda nam się złapać jakieś połączenie do Łomnicy. Niestety połączeń nie było więc postanowiliśmy z Piwnicznej przez Łomnicę przejść na czerwony szlak.
Udaliśmy się w kierunku Popradu, który malowniczo przecinał pasmo Jaworzyny Krynickiej i Radziejowej. Stasia stała bywalczyni tych terenów proponowała przejście przez Kicarz , ale my baliśmy się ,że będzie to za dużo na jeden dzień więc zaproponowaliśmy ominięcie szczytu. Klucząc po drużkach trochę na wyczucie bo nie mogliśmy trafić na szlak doszliśmy do małej wioski Walczaki, według Stasi ,już nie takiej małej jak była dawniej bo dużo domków nowych w ostatnim czasie tam powstało. Weszliśmy tam na niebieski szlak . Upał był okropny za wioską teren odkryty ciężko się szło. Łomnica była wciąż daleko, baliśmy się, że noc zastanie nas w górach ,postanowiliśmy więc w naszych planach zrobić korektę i ominąć ją bokiem a na czerwony szlak wejść w innym miejscu niedaleko Hali Pisanej.
Zeszliśmy więc ze szlaku i udaliśmy się w kierunku wioski Jarzębiaki, mając nadzieje że trafimy tam na żółty szlak. Nic takiego jednak nie nastąpiło trafiliśmy natomiast na otwarty bardzo przytulny sklepik zaopatrzony w napoje chłodzące. Oczywiście skorzystaliśmy z takowych, odpoczywając przy okazji. Wioska jest malutka ale malowniczo położona, rozpościerał się z niej przepiękny widok na pasmo Radziejowej
 Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej oczywiście na wyczucie i kompas . Marian ruszył szybciej na poszukiwanie czerwonego szlaku my szliśmy wyjątkowo wolno bo żar płynący z nieba nie pozwolił nam na szybsze tempo. W końcu upragniony szlak został odnaleziony weszliśmy w las i zrobiło się od razu bardzo przyjemnie . Słońce nie dopiekało nam już tak bardzo a i teren był bardziej płaski , więc szło się nam bardzo miło .aby edytować treść...
Odpoczęliśmy w schronisku na Cyrli. Jest to schronisko prywatne położone na polanie na wysokości 844m.Mnie szczególnie ujęło, bo były w nim bardzo zadbane wylegujące się zwierzaki: kotki i pieski. Nie zagościliśmy tam jednak długo ponieważ ciemno się zaczęło robić, pożegnaliśmy więc Cyrlę i ruszyli dalej szlakiem czerwonym. W miejscach bardziej osłoniętych zachwycaliśmy się zachodem słońca. Szlak był dobrze oznakowany więc spokojnie momentami przyświecając latarkami dotarliśmy do Rytra. Zeszliśmy niedaleko naszej kwatery, więc w miarę szybko znaleźliśmy się w pokoju. Przeszliśmy 15km dodatkowo dużą część trasy szliśmy odkrytym terenem w ogromnym upale więc byliśmy mocno zmęczeni, do tego stopnia że niektórym z nas odechciało się kolacji. Po kąpieli z ogromną rozkoszą wsunęliśmy się do łóżek .

Ewa



29. 04.2012r

Rytro – Gałka – Przehyba – Radziejowa – Wielki Rogacz – Niemcowa - Rytro

Pobudka była wcześnie rano ponieważ chcieliśmy mieć dużo czasu na zdobycie najwyższego szczytu Beskidu Sądeckiego Radziejowej. Już ok. godz. 7 wyszliśmy z domu. Kilka pierwszych kilometrów szliśmy przez Rytro co było najmniej ciekawym punktem naszej wyprawy.
Na skraju lasu spotkaliśmy tabliczkę informującą nas , że znajduje się tam Park Ekologiczny, który powstał w1996r w celu ochrony unikatowych stanowisk flory i fauny bardzo charakterystycznej dla terenów podmokłych w górach. Występują tam liczne gatunki płazów i gadów takie jak: zaskroniec zwyczajny, żmija zygzakowata ,padalec zwyczajny, gniewosz plamisty, jaszczurka zwinna i żyworódka, ropucha szara , kumak górski, żaba trawna, rzekotka drzewna, traszka karpacka, górska, i zwyczajna oraz salamandra plamista. Nie mieliśmy czasu na to żeby wyszukiwać te okazy poprzestaliśmy tylko na przeczytaniu informacji o nich. Ja nawet dysponując dużą ilością czasu nie bardzo chciałabym ujrzeć gdzieś w zaroślach pełzające jakieś stworzenie, bo czuję przed nimi lęk, więc szczęśliwa byłam ,że nikt nie wykazywał chęci zostania w tym miejscu trochę dłużej.
Przez jakiś czas szliśmy Ścieżką Dydaktyczną „ Rogasiowy Szlak” która przeznaczona jest głownie dla dzieci i młodzieży a nawiązuje do bajki Marii Kownackiej „Rogaś z doliny Roztoki”. Spotkaliśmy również miejsce upamiętniające partyzantów ziemi sądeckiej .
Szlak prowadził cały czas w górę szliśmy więc powoli podziwiając piękny las ,strumyczek oraz odsłaniające się od czasu do czasu przepiękne widoki na okolice . W wyższej partii gór zaskoczył nas ogromny wiatr. W obszarze zalesionym jest to bardzo nieprzyjemne. Ja byłam przerażona bałam się, że zaraz jakieś drzewo zawali się na nas, oglądałam się więc cały czas na boki .Okazało się że byliśmy w miejscu w którym często wieje bo trafiliśmy na tabliczkę z napisem :Pomnik Przyrody „ Wietrzne Dziury”. Po jakimś czasie weszliśmy w teren gdzie wiatr ucichł i od razu zrobiło się przyjemniej. Na szlaku spotkaliśmy miejsca gdzie było jeszcze trochę śniegu ale były to bardzo małe ilości co mnie trochę zaskoczyło bo spodziewałam się ,że na wysokościach powyżej 1000m o tej porze roku śniegu może być dużo więcej.
Po wejściu na czerwony szlak postanowiliśmy nadłożyć sobie trochę drogi i skręcić w przeciwną stronę niż cel naszej wyprawy, ponieważ chcieliśmy wstąpić do schroniska na Przehybie. Zmęczeni i głodni planowaliśmy trochę tam odpocząć i przekąsić coś niecoś. Stanęliśmy więc w kolejce do bufetu po żurki . Stasia chciała również kupić sobie piwo i bardzo zdenerwowała się bo gdy doszła do okienka a okazało się ze napoje kupuje się w zupełnie innym miejscu o czym nikt nas wcześniej nie poinformował. Przeszedł jej apetyt na jedzenie. . My natomiast zjedliśmy żurek ze smakiem. Oprócz schroniska na Przehybie jest Radiowo-Telewizyjny Ośrodek Nadawczy z 87-metrową stalową wieżą, oraz kapliczka gdzie odprawiane są msze święte. Właśnie jedna z nich się tam zaczynała. Droga przed nami była jeszcze długa, więc nie zatrzymaliśmy się na niej , wyruszyliśmy czerwonym już szlakiem na najwyższy szczyt pasma Sadeckiego Radziejową .Ten odcinek szlaku był bardzo ciekawy i nie należał do trudnych, prowadził już bowiem szczytami. Najpiękniejszy był niedaleko Radziejowej gdzie rósł młody las i roztaczały się cudowne widoki .
Radziejowa nie zachwyciła nas wręcz poczułam niesmak na widok tego co tam zobaczyłam. Wszędzie było mnóstwo śmieci. Nigdzie na szczycie czegoś takiego nie widziałam . Myślę że to wina gospodarzy tego terenu bo postawili tam śmietnik, który rzadko kiedy wypróżniają i ludzie tam wyrzucają śmiecie również koło śmietnika a wiatr je rozrzuca a przecież turysta papierek czy butelkę może przecież znieś w plecaku ze szlaku. Stasia powiedziała ,że tu taki obrazek jest bardzo często. Sam szczyt był zarośnięty widoki można tam obserwować z wieży ,która postawiona była w 2006r a w roku 2010r została uszkodzona przez uderzenie pioruna i w późniejszym czasie odbudowana. Na szczycie była również tablica upamiętniająca 60 lecie PTTK z napisem 1906 i 1996.
Zejście z Radziejowej było również bardzo przyjemnie ,strome ale z przepięknymi punktami widokowymi. Według czasu podanego na tabliczce znajdującej się na szczycie do Rytra zostało nam jeszcze 4 godz. drogi. 
Stasia zaproponowała nam odwiedzenie chatki pod Niemcowa. Byłam trochę przerażona bo żeby tam się dostać należało skręcić ze szlaku a najgorsze było to że szło się długo w dół. Przerażała mnie perspektywa powrotnej drogi pod górkę i był taki moment ze miałam ochotę cofnąć się ale dobrze ,że tego nie zrobiłam bo chatka okazała się bardzo sympatycznym miejscem z bardzo ładnym widokiem. Dodatkowym plusem była niezwykle ciekawa pieczątka niespotykana w innych schroniskach. Do Rytra dotarliśmy już po ciemku ale dla nas to nie nowość. Na kwaterę doszliśmy w grupkach ponieważ Janusz poszedł do sklepu kupić sobie coś do picia , Stasia skróciła sobie drogę przez łaki czego my nie chcieliśmy robić bo nie mieliśmy pewności czy nie zabłądzimy po ciemku woleliśmy trzymać się pewnej drogi.

Cudowna była nasza wyprawa ale i mecząca wędrowaliśmy cały dzień z paroma przerwami na posiłek z wyliczeń wyszło nam ,ze przeszliśmy 32 km, nic dziwnego ze byliśmy zmęczeni . Szczególny podziw należał się Januszowi który przy swojej nadwadze na pewno nie sprzyjającej w chodzeniu po górach przeszedł spokojnie tą nie tak łatwą trasę.
Ewa.


30. 04.2012r


Krynica

Trzeci dzień naszej wyprawy miał wyglądać zupełnie inaczej, mieliśmy bowiem przejść czerwonym szlakiem beskidzkim z Krynicy do Łomnicy. Niestety w innym terminie tą trasę zaliczymy ponieważ upał i zmęczenie po dwóch poprzednich dniach bardzo dla nas pracowitych nie pozwoliły nam na zrealizowanie naszych planów. Postanowiliśmy wobec tego wykorzystać ten dzień i odwiedzić Krynicę , dawno bowiem w tej miejscowości nie byliśmy.
Przepiękna okazała się droga z Rytra do Krynicy, niesamowite widoki. Jadąc samochodem podziwialiśmy okolice. Niedaleko drogi był tory kolejowe, pomyśleliśmy sobie ze fajnie by było kiedyś przejechać tą trasę pociągiem. Krynica sama nie zachwyciła nas tak bardzo , lepiej wypoczywa nam się jednak na łonie przyrody niż w mieście gdzie pełno ludzi ,samochodów. Odwiedziliśmy pijalnie wód , pochodziliśmy po deptaku. Chcieliśmy zobaczyć jeszcze muzeum Nikifora i nie mogliśmy przeboleć ,że w poniedziałki muzea najczęściej są zamknięte a to był właśnie ten dzień.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Muszynie, zaciekawiły tam nas ruiny zamku, które pięknie górowały nad miastem i zachęcały do ich odwiedzenia. Znajdują się one na cyplu grzbietu Koziejówki nad zakolem rzeki Poprad. Zamek powstał w 1390r i miał na zadanie bronić granicy i szlaków handlowych. Niestety jak większość naszych zamków zostały po nim tylko ruiny. Źródła podają że dewastacja zamku nastąpiła w czasie rozbiorów . Warto było zajrzeć w to miejsce widoki na miasto były z tego miejsca imponujące . Panowie koniecznie chcieli zobaczyć halę sportową znaną z telewizyjnych transmisji sportowych. Nie jest to jakiś okazały obiekt i ciężko było go wypatrzeć ale udało się.
W tym dniu zaliczyliśmy jeszcze jeden zamek a właściwie jego pozostałości w postaci ruin, który znajdował się w Rytrze bardzo blisko naszej kwatery. I tak jak w Muszynie górował nad okolicą a z niego przecudne widoki zapierały nam dech. Mieliśmy trochę czasu więc posiedzieliśmy trochę przy ruinach rozmawiając i podziwiając okolice i zachód słońca. Z informacji znajdujących się na tablicy informacyjnej dowiedzieliśmy się ,że pierwsze wzmianki o nim pochodzą od Jana Długosza z1244r. Czasy świetności zamku przypadły na XIV i XVI wiek Pełnił on funkcje obronne ,gospodarcze i „reprezentacyjne”.

I tak minął nam trzeci dzień naszej wyprawy pełny wrażeń i niezapomnianych widoków.
Ewa



1.05.2012r

Karpacka Troja

Wszystko co dobre kończy się szybko i my też musieliśmy wracać do domu do tej szarej rzeczywistości. Ale po drodze tak jak zazwyczaj , postanowiliśmy również coś ciekawego zobaczyć . Tym razem wybór padł na Skansen Archeologiczny Karpacką Troję. Stasia z Rytra zadzwoniła do swojej rodziny z prośba o zarezerwowanie biletów .
Skansen położony jest w Trzcinicy koło Jasła. Powstał w latach 2007-2009. Jest to obiekt w którym połączono nowoczesną placówkę muzealną z tradycyjną formą skansenu. Jest tam zrekonstruowanych ok. 150m wałów obronnych,2 bramy prowadzące do grodu 6 chat, wioska otomańska z początku epoki brązu, oraz słowiańska z wczesnego średniowiecza. Ta część skansenu niesamowite wrażenie wywołuje na zwiedzających. Chodząc po nim zaglądaliśmy do chat wyobrażając sobie jak dawniej ludzie żyli, wchodziliśmy na wały , zrobiliśmy mnóstwo zdjęć. Szczególnie fajnie przy niektórych chatkach wyglądał Janusz ponieważ głową sięgał niemalże do połowy dachu a do środka musiałby wchodzić mocno schylony.
Znajduje się tam również pawilon wystawowy z salą ekspozycyjną , konferencyjną , gastronomia. W pawilonie tym jest duża sala w której wyświetlane są filmy przedstawiające życie ludzi , historię przybycia ich w te strony. To był naprawdę ciekawy pomysł stworzyć cos takiego bo same słowa przewodnika nie trafiają tak do wyobraźni ludzkiej jak żywy obraz. 
W drodze powrotnej wstąpiliśmy również do Harty. Mój najmłodszy syn wybierał tam się ze znajomymi ,więc chcieliśmy sprawdzić czy tam wszystko w porządku, włączyć wodę, sprawdzić czy coś nie przecieka. Bardzo często okazuje się ,że po zimie wyskakują nam tam różnego rodzaju awarie. Ale nie ma się co dziwić domek jest w zimie niezamieszkały a przede wszystkim jest nieogrzewany. Zimno ,wilgoć robią swoje.

Marian krzątał się przy domku my natomiast siedliśmy przy ognisku , rozmawiając i zajadając kiełbaski i kaszankę z którymi też podzieliliśmy się z Marianem. I to był ostatni przystanek w naszej czterodniowej wyprawie. Zostaną nam po niej cudowne wspomnienia, zdjęcia których zrobiliśmy mnóstwo, pieczątki w książeczkach które będą nam potrzebne do przyznania nam odznak Korony Gór Polski i Beskidzkiego Szlaku Czerwonego.

Ewa


7.06.2012r


Międzybrodzie Bialskie – Czupel – schr. Magurka - Magurka Wilkowicka – Międzybrodzie Bialskie

Stasia popędza nas coraz częściej, żebyśmy zaliczali te najwyższe góry do KGP twierdząc ,że zegar biologiczny nieubłagalnie tyka i może nam zabraknąć siły na ich zdobywanie. Ma na pewno rację, wiec ulegając jej argumentom postanowiliśmy wybrać się na drugą co do wielkości górę zaliczaną do KGP a mianowicie na Babią Górę. Wyjechaliśmy na trzy dni ja Stasia, Halinka i Marian. Rozgrzewkę przed Babią postanowiliśmy zrobić zaliczając w pierwszym dniu Czupel.

Czupel to najwyższy szczyt Beskidu Małego o wysokości 933m. Wejście na niego rozpoczęliśmy od małej miejscowości Międzybrodzie. Jest to miejscowość turystyczno- letniskowa, około ¼ domów tam znajdujących to są domy letniskowe. Leży nad brzegiem jeziora Międzybrodzkiego utworzonego przez spiętrzenie wód na rzece Sole.
Na głównym placu miasteczka postawiliśmy samochód .Znajdowały się tam dwie cukiernie zaopatrzone w niesamowite ilości ciasteczek różnych rodzajów. Ja jeszcze tak bogato zaopatrzonych cukierni nie widziałam. Ale my kupiliśmy tam tylko bułeczki obiecując sobie że jak jeszcze po zejściu z trasy będą otwarte to zrobimy dodatkowe zakupy.
Szlak prowadził od razu pod górę początkowo przez osiedle domków jednorodzinnych i letniskowych a potem lasem. Była to niesamowita trasa ponieważ na wyższych wysokościach weszliśmy w młody las ,który odsłaniał przepiękne widoki na pobliskie okolice. Żal nam robiło się gdy pomyśleliśmy ,że drzewka kiedyś urosną i zasłonią te cuda na które my z takim rozrzewnieniem spoglądaliśmy.
Nie zdążyliśmy się za bardzo zmęczyć, gdy stanęliśmy na szczycie. W miejscu gdzie znajdowała się ławeczka na której ktoś wyrył napis Czupel oraz przy kopczyku zrobionym z kamieni zrobiliśmy zdjęcia z datownikiem . Zrobiliśmy sobie też tam krótki odpoczynek na posiłek . Zdziwiliśmy się ,gdy po przejściu ok 200m zobaczyliśmy drzewo z kapliczką i tabliczką z napisem Czupel. Okazało się ,że to tam właśnie był ten właściwy czubek góry. Zdjęcia musieliśmy ponownie zrobić .Ale nie pierwszy raz nam się zdarzyło sesje zdjęciową na szczycie powtarzać parę razy, więc nie przejęliśmy się tym wcale. Następnie udaliśmy się do schroniska PTTK Magurka, które znajduje się na sporej polance na wysokości 909 m . Schronisko powstało w 1903r . Dwa razy w 1905r i 1912 budynki ulegały spaleniu ale w bardzo szybkim tempie były odbudowywane .
Nie odpoczywaliśmy długo w schronisku tylko zeszliśmy żółtym szlakiem do Miedzybrodzia. I przy zejściu również można było podziwiać piękne widoki. Mnie szczególnie zainteresowało jezioro widoczne na wysokiej górze. Halinka która była w tych stronach wiele razy bo niedaleko mieszka jej siostra wyjaśniła mi, że tam znajduje się elektrownia szczytowo-pompowa, a na górę można wjechać kolejką linową tą która kiedyś jeździła na Gbałówkę.
Ciastkarnie były jeszcze otwarte gdy dotarliśmy do samochodu, więc kupiłam trochę ciasteczek .,które postanowiliśmy zjeść na kwaterze w Zawoji. Zanim jednak tam znaleźliśmy się pojechaliśmy kolejką na szynach na górę Żar zobaczyć elektrownie . Jest to bardzo ciekawy obiekt bardzo unikatowy powstały w latach1970-1977 na szczycie góry Żar. Powstał tam zbiornik wodny o pojemności 2180tys.m. Jest to elektrownia podziemną. Przeczytałam ,ze jest ona przeznaczona do regulacji systemu energetycznego w czasie szczytów i zapadów obciążenia. Mnie te określenie niewiele mówi ale tak olbrzymi zbiornik wodny na szczycie góry wywarł na mnie duże wrażenie.
Na górze swoje miejsce znaleźli lotniarze, którzy dosyć licznie w tym dniu wykonywali tam swoje loty. Chętnie posiedziałabym tam trochę dłużej ale wieczór się zbliżał a przy samochodzie czekała na nas Stasia która ze względu na dolegliwości żołądkowe nie wyjechała z nami. Zjechaliśmy więc na dół obserwując młodych ludzi zjeżdżających na takich specjalnych hulajnogach. Ciarki mnie przechodziły patrząc na to bo prędkość ich zjazdów była niesamowita ale młodzi lubią jak im adrenalina skacze my już niestety nie.

Kwatera w Zawoi okazała się bardzo przyjemna: pokój 4-osobowy z łazienką w bardzo ciekawym miejscu przy zejściu z Babiej Góry. To zasługa Stasi , która ma szczęście do załatwiania bardzo fajnych noclegów na trasie naszych wędrówek. Również bardzo mila okazała się właścicielka, która obiecała nam, że na następny dzień rano zostaniemy zawiezieni na przełęcz Krowiarki skąd mieliśmy wyruszyć na podbój Babiej Góry . Cóż więcej nam było potrzeba do szczęścia no chyba, że ciasteczka, które czekały cierpliwie kiedy je schrupiemy.
Ewa


8.06.2012r

Przełęcz Krowiarki – Sokolica – Babia Góra – schronisko Markowe Szczawiny – Hala Czarnego – Przełęcz Jałowiecka - Czatoża

Tak jak zapowiedziała nam wieczorem gospodyni rano zostaliśmy zawiezieni na przełęcz Krowiarki. Zawiózł nas tam jej mąż , który jechał z prędkością większą niż my jeździmy ,więc było to dla nas trochę stresujące. Ale bardzo szybko zapomnieliśmy o tym bo zaczęła się wspinaczka na najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego .
Baliśmy się wejścia na Babią Górę i odkładaliśmy wyprawę na nią bo i jej wysokość jest imponująca i pochłonęła ona już wiele ofiar, ale okazało się że niepotrzebnie, Góra ta o tej porze roku przy ładnej pogodzie jest zupełnie bezpieczna a wyszliśmy już z wysokości prawie 1000m więc spokojnie daliśmy sobie rade. 
Na przełęczy byliśmy chyba pierwszymi turystami w tym dniu. Cisza pustka i tablica informująca ze na szczyt jest 2godzi 30 minut. My tą liczbę mnożymy zawsze przez 2. Szlak prowadził lasem ,gdzieniegdzie pomiędzy drzewami były jakieś prześwity . Dopiero na Sokolicy(1367m) gdzie zrobiono platformę widokową zobaczyliśmy w jak cudownym miejscu znaleźliśmy się .Od tego miejsca szlak był coraz piękniejszy bo teren był bardzie odkryty a niebawem weszliśmy w teren kosodrzewiny. I w tej części trasy nasz czas przejścia chyba trzeba byłoby pomnożyć przez 3 bo szliśmy tyłem bokiem cały czas robiąc zdjęcia a było naprawdę co fotografować, niesamowite widoki na wszystkie strony świata i co parę metrów inne się odsłaniały . 
Fajna historia wydarzyła nam się na jednym z postojów . Spożywaliśmy posiłek siedząc na ławeczkach Halinka poczęstowana została czekoladką którą położyła na ławeczce . W tym czasie zaczęła wspominać przygodę z czekoladą na jednej z naszych wypraw w G. Świętokrzyskich gdzie położona słodycz zniknęła nie wiadomo gdzie i w tym momencie spojrzała na czekoladkę i aż wydała okrzyk bo okazało się ze jakieś małe zwierzątko już chciało porwać plasterek ale wystraszone uciekło. Chcieliśmy koniecznie zobaczyć tego intruza położyliśmy jakieś okruszki koło krzaczków ale nadeszło kilku turystów zrobił się gwar i nie było już szans na zobaczenie zwierzaka. Poszliśmy więc dalej . 
Szlak był bardzo zadbany w górnej części szło się po ścieżce zrobionej z kamieni. Z boku ścieżki mijaliśmy słupki drewniane osadzone w kopczyki z kamieni, które w zimie gdy śnieg zasypie ścieżkę wskazują turystą drogę. Szliśmy już dosyć długo zmęczenie lekko dawać się nam we znaki zaczynało więc chcieliśmy jak najszybciej zobaczyć szczyt Babiej Góry ale gdy wydawało nam się ze jak wejdziemy na najwyższe wzniesienie już go ujrzymy okazywało się że to jeszcze nie ten wierzchołek i tak powtórzyło się kilka razy. Ucieszyliśmy się gdy wreście ujrzeliśmy właściwy .
Szczyt jest skalisty , jest tam ciekawy murek przy którym siadają turyści ukrywając się przed wiatrem, tablica pamiątkowa poświęcona naszemu papieżowi Janowi Pawłowi I .Roztacza się z niego niesamowity widok na Beskid Mały, Śląski, Żywiecki, Wyspowy, Gorce, Tatry , Kotlinę Orawsko- Nowotarską oraz Słowackie Góry. Widoczność była dobra więc wszystkie te cuda przyrody oglądaliśmy. Siedząc przy murku zjedliśmy kanapki. Spodobała nam się grupa turystów ze Zduńskiej Woli, robiąca zdjęcia z kolorową flagą na której napisane było że jest to Klub Turystyki Pieszej powstały w 1975r.Fajnie to wyglądało można byłoby pomałpować po nich i zrobić taką flagę w Kompasie . 
Schodziliśmy w dół szlakiem czerwonym do przełęczy Jałowieckiej a potem czarnym pod samą kwaterę. Po drodze odwiedziliśmy schronisko Markowe Szczawiny.
Schronisko znajduje się na wysokości 1180m a powstało w 1906r. Wielokrotnie było rozbudowywane i remontowane aż w 2007r dokonano jego rozbiórki i wybudowano nowe oddane dla turystów 21 listopada 2009r. Budynek jest piękny z 38 miejscami noclegowymi miejscem gdzie można kupić sobie ciepły posiłek i odpocząć trochę. 
Za schroniskiem opuścił nas Marian, który szybkim tempem poszedł na kwaterę , chciał bowiem zdążyć na pierwszy mecz naszych piłkarzy w Euro 2012 . My natomiast takimi kibicami nie jesteśmy ,żebyśmy obcowanie z przyrodą zamieniły na śledzenie poczynań najbardziej opłacanych ale niestety nie najlepiej wyszkolonych naszych sportowców.

Wychodząc w trasę zastanawiałyśmy się czy będzie otwarty szlak czerwony prowadzący ze schroniska do przełęczy Jałowieckiej , ponieważ często zamykany jest przez usuwiska. Ucieszyłyśmy się więc gdy okazało się ,ze można nim iść. Ten odcinek był nam bowiem potrzebny do zaliczenia Głównego Szlaku Beskidzkiego. Widać było tam miejsca osuwiskowe na pewno niebezpieczne zwłaszcza po deszczach .
W Zawoi Czatożu gdzie zeszłyśmy ze szlaku natknęłyśmy się na ciekawe kamienne piwniczki, które dawniej budowane były przy każdym gospodarstwie a służyły do przechowywania płodów rolnych. Dzisiaj już pozostało ich niewiele i są licznie obfotografowane przez turystów. Innym ciekawym obiektem tam znajdującym się i bardzo unikatowym jest Dzwonnica Loretańska, której dźwięk ostrzegał ludzi przed pożarem. Jest konstrukcji słupowej , a dzwonek z przymocowaną linką chroni niewielki daszek. 
Niedaleko kwatery spotkałyśmy podpitego górala , który mijając nas oznajmił nam ,że Polska wygrywa 1:0 . Drugą połowę meczu oglądałyśmy już z Marianem . Z wygranej zrobił się remis co i tak uważam za sukces naszych kopaczy.
Następnego dnia trzeba było wracać do domu. Ale po drodze jeszcze parę miejsc odwiedziliśmy. W Zawoi podjechaliśmy pod skansen ,który był jeszcze zamknięty, więc zza płotu oglądaliśmy obiekty tam znajdujące się. Skansen powstał dzięki grupie pasjonatów z oddziału PTTK Ziemi Babiogórskiej . Chcieli oni ochronić przed zniszczeniem i zapomnieniem drewniane budynki. Znajdują się tam trzy budynki mieszkalne, kuźnia, kapliczka oraz piwniczka ze spichlerzem.
Niedaleko skansenu zwiedziliśmy Ogród Roślin Babiogórskich w którym znajduje się ponad 200 roślin. Można tam zobaczyć na niewielkim obszarze prawie wszystkie rośliny występujące w Masywie Babiej Góry. Ogród szczególnie zainteresował Halinkę, która potrafi jak mało kto odgadnąć nazwy wielu roślin. Długo tam przyglądała się roślinkom fotografowała ciekawe okazy , wzbogaciła swoją wiedzę w tej dziedzinie. Mnie owszem podobał się ogród ale nazwy roślinek nie próbowałam nawet zapamiętać bo i tak zaraz bym zapomniała . 
Zatrzymaliśmy się również w Kalwarii Zebrzydowskiej zwanej też „Polską Jerozolimą”. Jest to jeden z najważniejszych ośrodków kultu religijnego w Europie. Punktem centralnym jest tam barokowa Bazylika w której znajduje się cudowny wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej. Znajduje się tam również zespół 44 kościołów i kaplic zwanych Dróżkami kalwaryjskimi. Wszystkie te obiekty znajdują się w przepięknym miejscu u szczytu góry Żar . 1 grudnia 1999r obiekty te wpisane zostały na listę Światowego Dziedzictwa Kultury i Natury .Nie mieliśmy czasu na to żeby wszystkie je zobaczyć postanowiliśmy że będziemy tu przy okazji różnych naszych wojaży przyjeżdżać i powoli ratami wszystkie te obiekty zaliczymy.
Po zjedzeniu obiadu w stołówce dla pielgrzymów i zwiedzeniu Bazyliki ruszyliśmy na Dróżki .wspinając się pod górkę. Pierwszą była Pustelnia Świętej Heleny i kaplica Znalezienia Krzyża. Wybudowana została w latach 1623-1632 dzięki fundacji Jana Zebrzydowskiego .W następnej kolejności były położone blisko siebie Ukrzyżowanie (kościół),Obnażenie, Namaszczenie, Grób Chrystusa, III Upadek. Troszkę dalej pięknie odnowiona Pustelnia 5 Braci Polaków a następnie Płaczące Niewiasty.
Deszczyk zaczął padać a i czasu już nam za wiele nie zostało więc ruszyliśmy dalej w drogę powrotna do domu, robiąc po drodze jeszcze jeden postój w Tarnobrzegu Dzikowie gdzie znajduje się pałac będący kiedyś siedzibą rodu Tarnowskich otoczony pięknym parkiem. Krótki spacerek w tym miejscu dobrze nam zrobił , rozprostowaliśmy kości ,oglądnęliśmy pięknie odnawiany pałac i jego otoczenie. 
Ewa


4-5.VIII. 2012r

Prudnik – zwiedzanie miasta
Jarnołtówek- Biskupia Kopa-przełęcz pod Kopą –sch. pod Biskupią Kopą-Jarmołtówek
Gierałcice – Kalwaria - Gierałcice

To już nasz trzecia wyprawa w Sudety po raz pierwszy w zwiększonym składzie, bo do stałego zespołu czyli mnie Stasi i Mariana dołączyła Halinka i Andrzej. W Sudetach zostało nam do zdobycia 5 szczytów do Korony Gór Polskich. Dodatkowo postanowiliśmy zrobić kilka mniejszych szczytów zaliczanych do Korony Sudetów Polskich.

Wyprawy w Sudety przypadły nam do gustu żal nam się zrobiło ,że w tym roku po zaliczeniu ostatnich szczytów do KGP przestaniemy tam jeździć więc postanowiliśmy zrobić dodatkowe odznaki a mianowicie Koronę Sudetów i Koronę Sudetów Polskich. Ta pierwsza odznaka obejmuje cześć gór po polskiej stronie ,które należą również do KGP a więc są przez nas zaliczone oraz najwyższe szczyty pas górskich znajdujących się po czeskiej stronie Sudetów. Druga odznaka a więc Korona Sudetów obejmuje również szczyty zaliczane do KGP oraz wiele innych , ponieważ do tej odznaki zaliczane są również najwyższe szczyty kotlin, pogórz. Dla nas jest to więc uzupełnienie brakujących szczytów a przy okazji świetna zabawa.
Wyjechaliśmy w sobotę(4.VIII.2012r) o godz 5,30. Tak jak zwykle postanowiliśmy po drodze cos ciekawego zobaczyć , przy okazji rozprostowując kości. Tym razem był to Prudnik, miasto powiatowe liczące ok 25 tys. mieszkańców. Prawa miejsce otrzymał w 1279r. Było on pod panowaniem Piastów w posiadaniu morawskim ,czeskim, habsburskim, pruskim i niemieckim. Ciekawa były więc losy tego miasteczka. My zaparkowaliśmy samochód niedaleko rynku więc tą część miasta zwiedziliśmy. 
Podobały nam się w nim zabytkowe kamieniczki , ale szczególną uwagę zwróciła na nas studnia – fontanna w której czasza wodotrysku dźwigana jest przez dwóch atlantów. Na górze natomiast znajduje się dwugłowy habsburski orzeł w pozłacanej koronie. Zwiedziliśmy również najcenniejszy zabytek tego miasteczka kamienną wieżę pozostałość po średniowiecznym prudnickim zamku. Jest ona jednym z najstarszych tego typu obiektów w Polsce. Wieża Woka bo tak ta budowla nazywa się od nazwiska swojego założyciela ma 41m wysokości. W 2009r została odrestaurowana i pełni rolę punktu widokowego. W przeszłości wieża ta w czasie zagrożenia zamku pełniła funkcję ostatecznej obrony. Trudno było bowiem dostać się do jej wnętrza ponieważ posiada grube ściany a wejście do niej było na wysokości 12,5m. Obecnie do dawnego wejścia prowadzi zewnętrzna klatka schodowa po której ochoczo ruszyliśmy wszyscy w górę. Mnie niestety entuzjazm szybko minął gdy zobaczyłam że wejście do środka wieży prowadzi wąskimi schodami a wieża nie ma okien . Wycofałam się na zewnątrz . Pozostali uczestnicy naszej wyprawy zwiedzili ten obiekt razem z przewodnikiem. Wyszli bardzo zadowoleni. Szczególnie podobał im się loch bardzo wyeksponowany po remoncie. Loch znajdował się w dolnej części wieży był bez okien ciasny i ciemny. Spuszczano do niego skazańców na linach przez otwór znajdujący w wyższej części wieży. Źródła podają ,że skazańcy przebywali tam w czasie od 1 godz. do 4lat i 24 tygodni. Przy mojej klaustrofobii zabiła by mnie sama myśl, że miałabym być spuszczona w takie miejsce. Okropność .
W Jarnołtówku miejscu naszego pierwszego noclegu czekała nas miła niespodzianka. Okazało się ,że nastąpiła jakaś pomyłka i zajęte były już tanie pokoje na poddaszu zarezerwowane przez nas wcześniej telefonicznie , w zamian za to dostaliśmy w tej samej cenie pokoje o podwyższonym standardzie. Szkoda tylko ,że ta rezerwacja była tylko na jedną noc ale dobre i tyle. Przenieśliśmy więc nasze bagaże do pokoi a ponieważ była jeszcze wczesna godzina więc wybraliśmy się na rekonesans po okolicy.

Jarnołtówek to dawna wieś biskupów wrocławskich. Pełni ona funkcję letniskową. Są tam domy letniskowe, wczasowe, pensjonaty i sanatoria. Mnie osobiście sama miejscowość nie zauroczyła , zabrakło mi tam takiej przestrzeni. Domy znajdują się tam zbyt blisko ulicy wtłoczone pomiędzy góry. Znaleźliśmy jedną czynną restauracje w której grupa oprócz mnie i Mariana posiliła się ponoć dobrym żurkiem. My mieliśmy jeszcze udka smażone które zabrałam na drogę i musieliśmy je skonsumować. W miejscowym sklepie zrobiliśmy skromne zakupy i udaliśmy się na odpoczynek do pokoi. Olimpiada w Londynie toczyła się cala parą , więc mieliśmy fantastyczny relaks leżąc w łóżku i oglądając zmagania najlepszych sportowców.

Spało się wyśmienicie ale nie za długo bo o 5,30 komórka Halinki oznajmiła nam ze trzeba wstawać , szykować się i ruszać w trasę na podbicie najwyższego szczytu Gór Opawskich Biskupiej Kopy.
Góry Opawskie to niewielkie pasmo górskie Sudetów. Większa jego część znajduje się na obszarze Czech .Znajduje się tam Park Krajobrazowy Gór Opawskich. My swoja wędrówkę rozpoczęliśmy od miejscowości w której spaliśmy. Niedaleko sklepu w którym robiliśmy wieczorem zakupy weszliśmy w szlak czerwony. Tabliczka poinformowała nas że na Biskupią Kopę mamy 1godz.i 50min. Już na początku naszej wędrówki natknęliśmy się na piękna lipę drobnolistną pomnik przyrody oraz na most zakochanym na którym przyczepione wisiały kłódki zaczepiane przez zakochane pary. Góra na której szczyt wchodziliśmy pokryta była lasem. Bardzo ucieszyliśmy się gdy znaleźliśmy się w miejscu z którego rozpościerał się cudowny widok na pobliskie okolice ,a ponieważ były ustawione tam ławeczki zrobiliśmy sobie odpoczynek. . Pierwsi dotarli tam nasi panowie. Marian zwrócił uwagę na jakieś papierki leżące nieopodal ,ale Stasia , która zaraz za nimi przyszła podeszła bliżej i okazało się że były to pieniążki 20zl.Chcieliśmy i my mieć takie szczęście ale nam niestety się to nie udało.
Po jakimś czasie zobaczyliśmy tabliczkę zachęcającą turystów do skrętu w lewo do schroniska .ale my postanowiliśmy wejść najpierw na szczyt a potem z drugiej strony dojść do niego.
Sam szczyt mnie osobiście nie zachwycił za dużo bowiem było tam różnych obiektów i rupieci a ja lubię naturę. Wystarczyłaby tam w zupełności tylko wieża widokowa i ławeczki dla strudzonych turystów. Halinka Stasia i Marian weszli na wieżę, byli zachwyceni widokami roztaczającymi się z niej. Okazało się ,że to obiekt czeski bo stał po czeskiej stronie szczytu przez który przechodziła granica. Podbiliśmy tam pamiątkowe pieczątki zrobiliśmy zdjęcia, przekąsiliśmy co nieco i ruszyliśmy w dalszą drogę. Szliśmy czerwonym szlakiem wzdłuż granicy do przełęczy pod Kopą a potem żółtym do schroniska.
Schronisko okazało się bardzo miłym miejscem . Zachwycił nas sam budynek oraz mnóstwo rzeźb poustawianych w różnych miejscach wokół budynku, oraz atmosfera tam panująca. W jadłodajni zobaczyliśmy wiele krawatów wiszących pod sufitem . Trochę mnie to zaskoczyło bo nie umiałam znaleźć odpowiedzi na pytanie jaki może być związek krawata ze schroniskiem ale po przeczytaniu karteczki która wisiała nieopodal zrozumiałam. A napis brzmiał „ Oświadcza się wszem i wobec i każdemu z osobna ,że kto na Kopę w krawacie wejdzie temu hańba okropna albowiem każdy prawdziwy wie turysta ,że krawat w górach to bzdura oczywista”.
Odpoczynek zrobiliśmy sobie przy stołach znajdujących się na powietrzu. Zainteresowała mnie tam karteczka wisząca przy pieńku. Opisana była na niej legenda o krasnalu Ludoszy który dawno temu na Kopie z polecenia Pradziada strzegł ukrytych tam skarbów. Był to bardzo złośliwy skrzat ,potrafił zmylić ludziom drogę, zasypać kopalnie. Pewnego razu w poszukiwaniu złota wybrał się tam młodzieniec Jaśko. W pewnym momencie ukazał mu się Skrzat który stuknął laską o skałę pokazując grotę pełną kosztowności. Pozwolił Jaskowi zabrać trochę tych skarbów ale w drodze powrotnej zabronił oglądać się za siebie. Kiedy szczęśliwy chłopiec wracał do domu usłyszał okropny huk odwrócił się wystraszony. Złośliwy skrzat zamienił wtedy Jaska w głaz. Legenda mówi, że Jasiek może być przywrócony do życia jeżeli przytuli się do kamienia niewiasta bez grzechu o cnotliwym sercu.
W dalszej drodze lekko pobłądziliśmy ale do celu dotarliśmy. Halinka bowiem wymyśliła, że w drodze powrotnej zahaczymy o wysokie skałki z drabinkami. Myślałam, że będzie ich więcej ale okazało się była jedna ale bardzo ciekawa. Trochę strach było po niej schodzić, żartowaliśmy ,że mamy trening przed Rysami. Do Jarnołtówka ze szlaku zeszliśmy troszkę dalej niż planowaliśmy musieliśmy iść więc jakiś czas przy drodze czego nie lubimy ale przy okazji poznaliśmy lepiej tą miejscowość.
Nie dane było nam szybko leniuchować w tym dniu postanowiliśmy bowiem zaliczyć jeszcze najwyższe wzniesienie podgórza paczkowskiego Kalwarie. Podjechaliśmy więc do miejscowości Gierałcice i tam ścieżką graniczną mieliśmy udać się na szczyt. Taką informację znalazłam w Internecie. Byliśmy bardzo zawiedzeni i źli bo okazało się, że tam żadnej ścieżki nie było. Musieliśmy przejść przez czyjeś podwórko prosząc o zgodę gospodarzy oraz przez ściernisko. Całe szczęście ,że było już po żniwach ,bo nie byłoby dobrze gdybyśmy musieli przedzierać się przez czyjeś zboża. Nie jest to w porządku ze strony oddziału wałbrzyskiego PTTK że wyznaczając szczyty do zdobycia nie zatroszczył się o odpowiednie oznakowane i dojście do nich. . Dodatkowo zdenerwowałam się jeszcze bo zgubiłam karteczkę na której wypisałam sobie nr słupka granicznego który miał znajdować się na szczycie. Wydawało się ,że było to II/165 ale do końca nie byłam pewna bo Halinka zapamiętała inny numer. Weszliśmy więc na wzgórze i zrobiliśmy sobie zdjęcia przy moim numerze bo to miejsce wyglądało na najwyższy punkt tego wzniesienia. Okazało się ,że w powrotnej drodze karteczkę znalazł Marian nie mówiąc mi o jej znalezieniu, chciał trzymać mnie jeszcze trochę w niepewności. Ale konspiracja się wydala, bardzo ucieszyłam się, gdy spojrzałam na karteczkę i okazało się, ,że wybrałam odpowiedni słupek.
Planując trasę miałam nadzieję ,że uda nam się dojechać w tym dniu do Paczkowa ale niestety było już za późno. Postanowiliśmy więc szukać noclegu. Udało się nam go znaleźć bardzo szybko nad jeziorem Otmuchowskim w miejscowości Ścibórz .Gospodarstwo agroturystyczne w którym nocowaliśmy okazało się bardzo bogate w różnego rodzaju wyróżnienia, odznaczenia. Trzeba przyznać ,że było tam fajne zaplecze do wypoczynku : boisko do siatki grill salonik na polu zaopatrzony w telewizor i fajne starocie typu; maszyna do szycia pralka , magiel itp.
Gospodarz fanatyk różnego rodzaju zagadek wymyślał nam je do rozwiązywania ,Trochę nam to nie pasowało bo byliśmy zmęczeni wędrówką i chcieliśmy odpocząć a nie ślęczyć nad łamigłówkami. Dał na spokój dopiero kiedy Marian zadał mu zagadkę na którą nie umiał odpowiedzieć. Ale za nim udaliśmy się na odpoczynek Stasia z Andrzejem poszli na piwko a ja z Halinka nad jeziorko. Na wale były ławeczki ,więc siadłyśmy sobie oglądając przecudny zachód słońca.
Ewa



6.VIII. 2012r

Paczkow – zwiedzanie miasta
Złoty Stok
Srebrna Góra


Paczków to bardzo ładne założone w 1254r miasto. Zachwyciły nas tam średniowieczne mury zbudowane z kamienia łupanego które otaczają centralną jego część na długości 1200m. W ich ciągu osadzone są baszty. Pierwotnie było ich 24 , do dziś przetrwało 19. Baszty nie są jednakowe niektóre z nich sięgają wysokości murów inne są od niego wyższe. Ponieważ miasto rozrastało się (XIXw)w murach zrobiono kilka przejść w celu poprawy komunikacji ,fosę natomiast zasypano i zrobiono w jej miejscu planty miejskie. Część murów zostało zburzonych pod budowę szkoły.
Zrobiliśmy sobie spacerek wzdłuż murów sami ,bo nie skorzystaliśmy z propozycji oprowadzenia nas po mieście przez starszego pana który podawał się za emerytowanego przewodnika i za niewielką cenę proponował nam swoje usługi. 
Naszą uwagę zwrócił też potężny kościół . Z informacji przeczytanych w Internecie dowiedziałam się ,że uchodzi on za najsłynniejszy kościół warowny w Europie Środkowej. Kościół budowano przez 30 lat od 1350r a powstał na miejscu rozebranej drewnianej świątyni. Obiekt ten był wielokrotnie przebudowywany i odbudowywany. W XVI wieku w obawie przed najazdami tureckimi ufortyfikowano go ,nadając mu funkcje obronne. Ciekawostką jest tam okrągła kamienna studnia , która znajduje się w południowej nawie. Mieszkańcy mogli z niej czerpać wodę ale w razie ataku również mieli tam schronienie .

W ryneczku otoczonym ładnymi kamieniczkami pięknie prezentuje się paczkowski Ratusz, który powstał w połowie XVI wieku. A który był wielokrotnie przebudowywany. Oryginalny renesansowy charakter zachowała tam tylko wieża ratuszowa , z której można podziwiać uroki tej miejscowości.
Z Halinką postanowiłyśmy poszukać jeszcze Domu Kata o którym opowiedział nam przypadkowy przechodzień .
Dom ten powstał w XVIII wieku. a mieszkał w nim kat ze swoją rodziną. Znajduje się on poza murami ponieważ jego właściciel nie był przez mieszkańców lubiany i gdyby nie to ,że wyroki wykonywał w innych miejscowościach pewnie byłby przez nich zlinczowany. Dom jest pięknie odnowiony ale zabrakło nam przy nim informacji o tym obiekcie ,i tylko dzięki uprzejmości mieszkańców trafiłyśmy tam. Nie znalazłyśmy tez śladu szubienicy, która tam kiedyś była szkoda bo byłby to ciekawy obiekt do zwiedzania. W domu Kata obecnie znajduje się Centrum Informacji Turystycznej , które było jeszcze zamknięte ,ponieważ zwiedzanie Paczkowa zaczęliśmy wcześnie rano.
W naszych wyprawach oprócz szczytów zaliczamy zamki , jeziorka, wodospady, ciekawe miasteczka, ale nie mieliśmy jeszcze do czynienia z kopalnią złota. Dlatego gdy przygotowywałam się do tegorocznej wyprawy i zorientowałam się, że na jej trasie taka kopalnia się znajduje postanowiłam tam podjechać. Ja oczywiście nie liczyłam ,że wejdę pod ziemie ale chciałam taka frajdę zrobić moim współtowarzyszom podróży. Nie wyszło tak jak planowałam bo nikt do kopalni nie chciał wchodzić. Stasia z Andrzejem zostali w miasteczku , natomiast ja , Halinka i Marian podeszliśmy pod kopalnie żeby przynajmniej wejście do niej zobaczyć i nie żałowaliśmy tej decyzji. 
Złoty Stok tak nazywa się miasto w którym ta kopalnie się znajduje. Jest to najstarszy ośrodek górniczo – hutniczy w Polsce. Jego największy rozkwit to XVI wiek . W 1549r było tam 190 czynnych kopalń i kilkanaście małych hut. Powstała tam mennica , która biła monety z wydobywanego tam złota. A przybyły tam w 1565r aptekarz z hałd kopalnianych uzyskiwał arsen. Obecnie nie wydobywa się tam już złota, ale mnóstwo turystów odwiedzających to miejsce zostawia tam swoje oszczędności bo miasto postawiło na turystykę a jak się potocznie mówi jest ona „żyłą złota” 
Przed wejściem do kopalni znajduje się muzeum minerałów które z przyjemnością z Halinką zwiedziłyśmy kupując przy okazji kamienie które maja nas odprężać i uspokajać. Marian wykupił sobie za 6 zł tak zwane płukanie złota . Dostał specjalny talerz z piaskiem , który miał według odpowiednich wskazówek zanurzać w studzience z wodą i wyszukiwać świecące minerały. Fajna zabawa ale dla cierpliwych . Była tam również mennica w której można było wybić pieniążek oczywiście już nie złoty tylko pamiątkowy, wagoniki ze sztabkami imitującymi sztaby złota, ciekawy malutki pociąg którym turyści zwiedzający kopalnie wyjeżdżają na zewnątrz. Było tam też urządzenie , którego nigdy wcześniej nie widziałam a nazywało się „ Dupochlast”. Składało się ona z dwóch części :przyrządu do którego wkładało się głowę(dyby) wypinając przy okazji pewna część ciała oraz takiego kołowrotka do którego przyczepione były płaty gumowe które uderzały przy kręceniu w pupę .Nie chciałabym na własnej skórze spróbować działania tego urządzenia.
Zabawiliśmy się tam również w poszukiwaczy złota wyszukując w złotym potoku ciekawych kamieni z domieszką złota. Takich niestety nie znaleźliśmy ale kilka ciekawych powędrowało do naszych kieszeni. Jeden postanowiliśmy podarować Januszowi, który miał być z nami w Sudetach ale rozchorował się na początku wakacji i musiał z wyjazdu zrezygnować. Koło potoku znajduje się bardzo bogaty park linowy z mnóstwem różnorodnych przeszkód wiszących na drzewach. 
Był tam też mostek na który Marian kazał nam wejść do zdjęcia, ale okazało się ,że był on bardzo chybotliwy i nie ryzykowałyśmy wejścia na niego jednocześnie przy naszych kilogramach. Sesja zdjęciowa odbyła się, ale pojedynczo. Na koniec zajrzeliśmy również do tunelu prowadzącego do kopalni. Poczuliśmy stamtąd chłód ale nie ma co się dziwić panuje tam zawsze stała temperatura ok 7 stopni i do zwiedzania należy się odpowiednio przygotować zabierając cieple ubranie. Halinka z Marianem troszkę żałowali ,ze nie mieli przy sobie kurtek bo będąc przy kopalni nabrali ochoty na wejście do niej ale nikomu już się nie chciało wracać po nie do samochodu który zostawiliśmy przy rynku. Wracaliśmy pełni wrażeń, chociaż Marian trochę się zasmucił bo gdy myśmy z Halinka kupowały kamienie on zajrzał do świetlicy i zobaczył urywek meczu naszych siatkarzy przegrywających sromotnie z Australią a przecież byli oni naszymi faworytami do medalu olimpijskiego. Kiepsko nam na tej olimpiadzie szło w każdej dziedzinie , szkoda.
Po złocie przyszedł czas na srebro ponieważ udaliśmy się do małej miejscowości leżącej na przełęczy Srebrnej dzielącej Góry Sowie I Bardzkie a mianowicie do Srebrnej Góry. Miejscowość ta powstała w XIV wieku jako osada górnicza wykorzystująca okoliczne złoża srebra. Największą jej atrakcją jest Twierdza Srebrnogórska . Jest to największa górska twierdza w Europie i jeden z najciekawszych obiektów architektury militarnej w Polsce
Twierdza składa się z sześciu fortów i kilku bastionów z potężnym Donionem w środku. Na trzech kondygnacjach mieściło się tam 151 pomieszczeń., magazyny , studnie, kaplica , więzienie, szpital a nawet browar . Fort ten był więc samowystarczalny. Zwiedzaliśmy ten obiekt z przewodnikiem przebranym w strój żołnierski wzorowany na strojach żołnierzy z okresu wojny francusko- pruskiej. 
Przewodnik bardzo ciekawie opowiadał nam o twierdzy pokazywał niektóre pomieszczenia , prezentował broń oraz różnego rodzaju militarne znaleziska z tamtych okolic. Niesamowite wrażenie zrobił na nas spacer na górnej części twierdzy skąd rozpościerał się przecudny widok na wszystkie cztery strony świata. Cieszy to, że obiekt ten jest odnawiany i nie ulegnie zniszczeniu i zapomnieniu .
My w tym dniu zrobiliśmy sobie jeszcze dodatkowy spacerek śladami wybudowanej na początku XX w trasy sowiogórskiej kolejki zębatej. Trasa prowadziła pomiędzy dwoma ogromnymi wiaduktami, niestety ulegającymi zniszczeniu. Miejmy nadzieję ,że i one będą kiedyś odnowione bo są niesamowite i niepowtarzalne. Ścieżka którą wędrowaliśmy była nieoznakowana ale od czego jest Halinka ona w takich sytuacjach sprawdza się wyśmienicie i tym razem również dała sobie radę doprowadzając nas do celu. 
Wieczór się zbliżał postanowiliśmy więc poszukać noclegów w Srebrnej Górze i tutaj najlepsi okazali się Stasia i Andrzej załatwili noclegi w bardzo ładnie odnowionym poniemieckim domu. I tak jak w poprzednich dniach posiłek, trochę transmisji z olimpiady i słodki zasłużony sen.

Ewa


7.VIII.2012r.


1. Budzów Kolonia – Brzeźnica – Budzów Kolonia
2. Bardo – Kaplica Górska – Ospówka – przełęcz Łaszczowa – Ostra Góra – Kłodzka Góra – Bardo.

Tak jak w poprzednie dni komórka Halinki 5.30 zrobiła pobudkę ,potem śniadanie pakowanie tych wszystkich naszym klamotów i następne wyzwania. A ten dzień zapowiadał się bardzo pracowicie mieliśmy bowiem do zdobycia dwa szczyty Brzeźnicę do Korony Sudetów oraz Kłodzką Gorę najwyższy szczyt Gór Bardzkich.
Z tym pierwszym szczytem poradziliśmy sobie bardzo szybko , jest to bowiem niewielkie wzniesienie bo liczące 492m. Podjechaliśmy do miejscowości Budzów Kolonia i z tam zielonym szlakiem udaliśmy się na szczyt. Było jeszcze wcześnie rano, a ścieżka niezbyt szeroka więc spodnie troszkę przemokły nam od porannej rosy. Na szczycie była foliowana karteczka z jego nazwą ,więc zrobiliśmy zdjęcia i ta samą drogą wróciliśmy do samochodu.
Drugi szczyt to już większa wyprawa. Sam szczyt był większy od poprzedniego bo liczy 765m a do tego wybraliśmy najdłuższy wariant wejścia na niego i jak się potem okazało najciekawszy. A wchodziliśmy od bardzo ciekawej miejscowości z 900-letnią historią o nazwie Bardo. Jest to miejscowość pielgrzymkowa Maryjna . Zawdzięcza to miasto cystersom którzy stworzyli tam potężny ośrodek pielgrzymkowy do figury Madonny, która nazwana została Dolnośląską Strażniczką Polski. Cystersi zbudowali tam barokowy kościół Nawiedzenia NMP dzisiaj jest to Sanktuarium MB Bardzkiej, oraz klasztor redemptorystów w którym mieści się obecnie muzeum sztuki sakralnej. W miejscowości tej znajduje się droga różańcowa ze 14 zróżnicowanymi kaplicami oraz droga krzyżowa zwana Białą Drogą .
Nie było problemu z zaparkowanie samochodu ,zabrawszy aparaty plecaczki ruszyliśmy w drogę. Niedaleko samochodu trafiliśmy na cudny kamienny mostek na Nysie Kłodzkiej, która w tym rejonie tworzy ciekawy przełom. Na odcinku 15 km rzeka ta ma 5 wielkich zakoli. Uroki jej najlepiej podziwiać płynąc kajakami ponieważ w wielu miejscach teren wzdłuż rzeki jest niedostępny. My jednak nie na kajaki udaliśmy się ale pod górkę drogą krzyżową bo tak prowadził nas niebieski szlak. Na drodze tej już w XVIII w postawiono 6 kaplic Maryjnych, a w XX w 17 stacji drogi krzyżowej.
Szliśmy więc pod górkę podziwiając i fotografując poszczególne kapliczki i stacje. Było tam też miejsce na ugaszenie pragnienia, ponieważ znajduje się tam źródełko z wodą która ma wyjątkowe walory smakowe oraz prawdopodobnie lecznicze( choroby oczu). Tak jak wyczytaliśmy w1672r młody Czech został w tym miejscu uzdrowiony. Ale to nie wszystko legenda mówi, że źródełko może pomóc nam w spełnieniu najskrytszym marzeń , wystarczy tylko nabrać wody w usta i okrążyć je trzykrotnie. Halinka Stasia i Marian krążyli wokół źródełka . Ciekawe czy spełnią im się te najskrytsze marzenia. W 1893r nad źródełkiem wzniesiono kamienną kapliczkę na której jest piękny obraz namalowany dwa lata później.
Ostatnim punktem Dogi Krzyżowej jest Kaplica Górska zbudowana w latach 1617-1619 na górze Bardzkiej zwanej także Kalwarią. Została ona zbudowana w miejscu gdzie według tradycji w 1400r objawiła się Matka Boska Płacząca a było to tak: Pewnego razu słychać było szlochanie i płacz kobiety. Ludzie słyszący to udali się zobaczyć co się dzieje. Jakież było ich zdziwienie gdy zobaczyli Matkę Bożą ,która siedziała na kamieniu i płakała nad nieszczęściami jakie miały spaść na ziemię śląską. Po pewnym czasie uniosła się w górę pozostawiając na skale ślady stóp i rąk. W kaplicy na miejscu owych śladów znajduje się ołtarz .
Pożegnaliśmy drogę krzyżową i udaliśmy się dalej ale już w zwiększonym składzie bo niewiadomo skąd dołączył do nas czworonożny przyjaciel , bardzo zadbany, ładny, z obróżką na szyi psiak. Zastanawialiśmy się czy to taki szlakowy piesek bezpański ,czy może zagubił się jakimś pielgrzymom i co z nim dalej robić jak będzie się nas tak kurczowo trzymał. Ale piesek nie miał żadnych dylematów wesoło merdał ogonkiem i wędrował z nami. Czasami skręcał gdzieś na boki i wydawało się, że już może odnalazł drogę do swojego domu gdy nagle pojawiał się zadowolony .Szlak prowadził lasem w górę i w dół, bowiem zaliczaliśmy kolejne szczyty znajdujące się na naszej trasie. Od czasu do czasu pojawiały się jakieś prześwity gdzie można było podziwiać okolice. Były też niespodzianki takie jak świeżo robiona przez spychacz droga i musieliśmy się tam przedzierać przez skopaną ziemię co nie było takie łatwe.
Na przełęczy Łaszczowej gdzie pod wiatami tam znajdującymi się zrobiliśmy sobie odpoczynek zaczął padać deszczyk. Poubieraliśmy się wiec w peleryny, tylko Andrzej wyciągnął parasolkę ponieważ stwierdził ze nie lubi peleryn. I na pewno wyszedł lepiej na tym niż ja bo on nie przemókł a ja pod moja świetną peleryna byłam cala mokra. Deszczyk towarzyszył nam już do celu naszej podróży a więc do Kłodzkiej Góry. Tam pod tabliczką zrobiliśmy sobie zdjęcia z datownikiem oczywiście również z naszym merdającym kolegą.
Szczyt zalesiony żadnych uroków więc nie zatrzymywaliśmy się tam długo tym bardziej ,że pogoda była niesprzyjająca . Wracaliśmy do Barda ścieżką rowerową a to był pomysł Halinki. To ona wpatrując się w mapę stwierdziła ,ze tak będzie najlepiej. I faktycznie tak było zamiast z powrotem w górę i w dół iść po szczytach my spokojnie bokiem gór po równym terenie wracaliśmy do samochodu. I cały czas towarzyszył nam piesek. Momentami widać było ,że jest już zmęczony sapał ale kładł się wtedy chwile na ziemi i dalej ruszał w drogę. Ścieżka rowerowa skończyła się przy drodze krzyżowej w okolicach źródełka i potem już znanym nam odcinkiem drogi krzyżowej wróciliśmy do miasteczka. Andrzej udał się w okolicę samochodu natomiast my podeszliśmy jeszcze pod kościoły żeby zobaczyć tą część miasta , zrobić zakupy i podbić pieczątki w książeczkach. Gdy wróciliśmy do samochodu Andrzej powiedział nam, że nasz piesek od razu poleciał pod jeden z domów gdzie wraz z jakimiś ludźmi wszedł do środka. A więc okazało się ,ze to był mieszkaniec Bardo lubiący dłuższe wycieczki.
Nocleg postanowiliśmy szukać w pobliżu wioski Bielice bo z niej mieliśmy na następny dzień udać się w trasę. Proponowałam żeby już od Lądka Zdroju, rozglądać się za kwaterami. Halinka stwierdziła, że najlepszym rozwiązaniem będzie Stronie Śląskie i tam też dosyć szybko znaleźliśmy noclegi w pensjonacie pod Sowią Kopą. Zamówiliśmy noclegi na dwie noce.
Stronie Śląskie to małe uprzemysłowione miasteczko, które powstało z połączenia trzech wsi: Strachocina, Stronia i Goszowa a swój rozwój zawdzięcza królewnie Mariannie Orańskiej, która wykupiła tą miejscowość i okolice. 
Ewa


8.VIII.2012r


Bielice- Kowadło – Smrek – Postawna – przełęcz pod Działem – Rudawiec – Bielice

Czekała nas w tym dniu najdłuższa wyprawa w tegorocznych podbojach Sudetów. Mieliśmy do zdobycia dwa szczyty do Korony Gór Polski Rudawiec i Kowadło jeden do Korony Sudetów Smrek i Postawna do Korony Sudetów Polskich. Planując trasę mieliśmy pewne obawy, ponieważ dosyć spory kawałek mieliśmy przejść nie szlakiem tylko wzdłuż granicy i zastanawialiśmy się czy będzie tam wydeptana ścieżka, czy jakieś zarośla Gdyby nie było ścieżki był plan awaryjny ale mogło się to skończyć na rozłożeniu tej trasy na dwa dni. Całe szczęście, że wszystko odbyło się zgodnie z naszymi oczekiwaniami.
Pierwszym naszym celem był najwyższy szczyt gór Złotych Kowadło. Góry te leżą na granicy polsko- czeskiej i należą do najdłuższych pasm górskich leżących w Sudetach (ok 54 km).Po zaparkowaniu w Bielicach weszliśmy na zielony szlak który miał nas doprowadzić do szczytu. 
Początek naszej trasy przebiegał szutrówką na której można było znaleźć mnóstwo przeróżnych kamieni. No i zaczęło się, Halinka zamiast na szlak to w kamienie patrzyła zachwycona wybierając dla siebie Andrzeja i mnie najciekawsze okazy. Okazało się, że nie skręciliśmy w odpowiednia ścieżkę. Stasia naprowadziła nas na właściwą drogę. Szliśmy w górę lasem bardzo szybko docierając do granicy a potem żeby zaliczyć szczyt Kowadło musieliśmy odbić dalej zielonym szlakiem w kierunku przeciwnym do kierunku naszej wyprawy. Po drodze mieliśmy cos dla ducha bo doszliśmy do miejsca z którego rozpościerał się bajkowy widok na wioskę Bielice. Był on tak wyjątkowy, że długi czas miałam go przed oczyma.
Sam szczyt Kowadło był dobrze oznakowany więc nie było żadnych wątpliwości czy we właściwym miejscu robimy zdjęcia z datownikiem. Wracaliśmy z niego na właściwa drogę już żółtym szlakiem który prowadził wzdłuż granicy.
Ponieważ szliśmy cały czas granicą spotykaliśmy również tabliczki o czeskich szlakach i szczytach a również skrzyneczki z zeszytami w których turyści składali podpisy. My też do tego grona dołączyliśmy. Brakowało mi tylko w tych skrzyneczkach pamiątkowych pieczątek.
Smrek zaliczyliśmy bez problemu bo był na trasie i był dobrze oznaczony. Problem zaczął się dopiero gdy mieliśmy poszukać Postawnej. Szczyt ten miał bowiem znajdować się w pewnej odległości od granicy i nie prowadziła do niego żadna ścieżka. 
Przy słupku z odpowiednim numerem( III/45) skręciliśmy w bok rozdzielając się na kilka grup w poszukiwaniu tabliczki z napisem Postawna , która miała się tam znajdować. Szliśmy pomiędzy krzakami jagodzin uważając żeby nie nadepnąć na jakieś wijące się zwierzątka. Halinka z Andrzejem w pewnym momencie zrezygnowali z tej niezbyt przyjemnej zabawy siedli na pieńku i czekali na rezultaty naszych poszukiwań. 
Tak jak przewidywaliśmy tabliczkę zauważył pierwszy Marian. Była to już podniszczona deseczka z napisem natomiast z tyłu przybita była tabliczka metalowa na której wygrawerowane były imiona osób które namierzyły ten szczyt . A gdzie PTTK , coraz częściej na szlakach spotykamy zafoliowane karteczki z nazwami szczytów przyczepionych przez prywatne osoby którym bezczynność ludzi którzy tym powinni się zajmować zaczyna wkurzać.
Został nam jeszcze jeden szczyt do zdobycia Rudawiec , do którego dotarliśmy pilnując słupków granicznych a nie było to ciężkie zadanie bo prowadziła przy nich wydeptana ścieżka. Z Rudawca już cały czas zielonym szlakiem do samochodu.
Późno już było jak wróciliśmy ,ale postanowiliśmy zjeść jeszcze cos ciepłego. Okazało się ze w tych stronach jest z tym problem nie mogliśmy bowiem znaleźć jakiegoś lokalu z obiadami. Po dłuższych poszukiwaniach gdy straciliśmy już nadzieję na ciepły posiłek w Stroniu znaleźliśmy bar bardzo niepozorny , okazało się ,że z wyśmienitą kuchnią. Serwowano w nim niezwykle smaczne dania które właściciel własnoręcznie przygotowywał. Wszystkim nam tam bardzo smakowało wiec postanowiliśmy ,że na następny dzień też tam zjemy. A było to możliwe ponieważ postanowiliśmy przedłużyć jeszcze o jedną noc nocleg. Jest to jednak duży komfort psychiczny gdy zmęczeni późno wracamy z trasy i nie musimy się martwić o to czy i gdzie znajdziemy noclegi.
Ewa


9.VIII.2012r


Kletno - Dukt nad Cisowym Rozdrożem – Śnieżnik – schr. Na Śnieżniku – jaskinia Niedźwiedzia –Kletno
Lądek Zdrój- zwiedzanie uzdrowiska

Masyw Śnieżnika to najwyższe pasmo górskie w Sudetach Wschodnich. Jego najwyższy szczyt Śnieżnik był w tym dniu był celem naszej wyprawy. Poprzedniego dnia będąc na szczytach parę razy mieliśmy okazję podziwiać go a było co bo ze swoim niezalesionym wierzchołkiem wyglądał okazale. Podjechaliśmy do Kletna i tam Duktem nad Cisowym Rozdrożem wyruszyliśmy w trasę. 
Nie było tam stromych podejść więc szło się spokojnie. Dukt ten doprowadził nas do niebieskiego szlaku którym dalej kontynuowaliśmy wyprawę ale nie do końca ponieważ postanowiliśmy urozmaicić sobie trasę i miej więcej w połowie zejść z niego i dojść na szczyt ścieżkami . 
Ścieżki były dwie jedna prowadziła prosto pod górę natomiast druga skręcała w lewo i okrążała wierzchołek góry. Nie było jednomyślności wśród nas którą ścieżkę wybrać Stasia zdecydowała się iść tą najkrótszą pod górę, my natomiast poszliśmy wszyscy dłuższą za Andrzejem któremu nie za bardzo uśmiechało się za szybkie wejście na szczyt. Nie żałowaliśmy tej decyzji bo ścieżka prowadziła przez cudowne miejsca. Podziwialiśmy przepiękne widoki ,zbieraliśmy jagody których było tu mnóstwo.
Zupełnie niespodziewanie wyrósł na naszej drodze mały zaniedbany już domek. Domek ten nie był zamieszkany, służył turystom za schronienie w czasie deszczu można było w nim odpocząć zjeść a nawet przespać się na podłodze lub na deskach. Dwoje młodych ludzi na palenisku przy domku piekło sobie kiełbaski. Fajne miejsce zupełnie zagubione wśród przepięknej przyrody. Ale my długo nie mogliśmy nacieszyć się magią tego miejsca bo tam pewnie na szczycie była już Stasia i nie chcieliśmy ,żeby długo na nas czekała tym bardziej ze lekko deszczyk zaczął pokropywać .
Ruszyliśmy dalej deszczyk ustał wiec fajnie się wędrowało. Końcówka naszej wędrówki była dosyć ostra więc ja z Halinką tradycyjnie zwolniłyśmy , Andrzej poszedł już szybciej a Marian tak pośrodku przyspieszał a potem stawał i czekał na nas. Całe szczęście, że idąc nie zatrzymywaliśmy się nigdzie dłużej bo na szczycie okazało się ,że po stronie czeskiej było piękne błękitne niebo natomiast od naszej strony szły ciężkie czarne chmury.
Porobiliśmy zdjęcia porozglądaliśmy się dookoła a było na co bo ze Śnieżnika widać praktycznie całe Sudety i zaczęliśmy uciekać zielonym szlakiem do schroniska. Ale nie zdążyliśmy bo zaczęło się :najpierw spadł spory deszcz a potem grad. Ubrałam kurtkę odblaskową którą kupiłam w zeszłym roku w Sudetach a która nie przecieka ale okazało się ,że przy dużym deszczu spływający po kurtce deszcz tak jak po rynnie ściekał na moje spodnie i w pewnym momencie zobaczyłam ,że są one całkiem mokre, ale górę miałam suchą. 
Schronisko było przepełnione uciekającymi przed deszczem ludźmi. Siedliśmy sobie na ławkach w korytarzu bo tam tylko były wolne miejsca. Deszczyk ustał schronisko powoli pustoszało i my tez po odpoczynku ruszyliśmy w dalsza drogę już w dół szlakiem żółtym do samochodu. Spodnie nawet mi troszkę podeschły wiec nie było tak najgorzej
Niedaleko zejścia ze szlaku zobaczyliśmy rurę z której tryskała woda . okazało się ,że to źródełko Marianna . woda tam samodzielnie wypływa z odwiertu o głębokości 120m , który był zrobiony w 1955r w trakcie poszukiwań złóż fluorytu. Mnie zainteresowała nazwa źródełka bo wcześniej widziałam tabliczkę ze szlakiem Marianny Orańskiej. Okazało się ,że była to królewna żyjąca w latach 1810-1883. Była ona właścicielką większej części Masywu Śnieżnika . Kochała bardzo te strony i to z jej inicjatywy wykreowano w tych okolicach wiele ciekawych zakątków a jej działalność inwestycyjna doprowadziła do rozwoju tutejszych regionów . Budowała tutaj bowiem drogi, domy , huty, kamieniołomy, zakłady rzemieślnicze. Prowadziła działalność charytatywną. Nie zdziwię się już więc jak zobaczę jakiś obiekt nazwany jej imieniem bo zasłużyła na to.

Jest takie powiedzenie, że podróże kształcą i to są przykłady na to. Gdyby nie nasza obecność w tych stronach pewnie bym nie zainteresowałabym się życiem i działalnością tej królewny tak jak o innych ciekawych miejscach i ich historii, które mieliśmy okazję zobaczyć i poznać.
Zostało nam jeszcze trochę czasu postanowiliśmy podjechać pod kwatery przebrać się w suche rzeczy , zjeść obiadek w poznanym wczoraj barze i podjechać do Lądka Zdroju zobaczyć jak wygląda to uzdrowisko. I to był dobry pomysł bo Lądek nas zauroczył. Jest to najstarsze uzdrowisko w Polsce. Już w XII i XIII wieku wykorzystywali tu lecznicze wody. Miasto podzielone jest na takie dwie część miejską i uzdrowiskową. My samochodem zaparkowaliśmy przy tej pierwszej i ruszyliśmy na spacerek.
W ryneczku kamieniczki podobne do tych które widzieliśmy w innych miastach w tym rejonie piękne zabytkowe, renesansowy ratusz z 1889r,oraz Kolumna Św. Trójcy., która nas bardzo zaciekawiła. Ma ona 7m wysokości a na jej balustradzie i sokole znajdują się liczne figury święte .Jest to dzieło M.Klahra wykonane w 1741r. Lubię te ryneczki ,maja swój charakter, zawsze można w nich coś ciekawego zobaczyć. Halinka z planem tej miejscowości w ręku prowadziła nas do części uzdrowiskowej .Trzymaliśmy się rzeki bo chcieliśmy zobaczyć most kryty ,którego zdjęcie zobaczyliśmy na mapie. Zamiast tego natknęliśmy się na gotycki mostek świętego Jana z figurą św. Jana Nepomucena. Mostek z kamienia mocno już podniszczony ale inny niż dzisiaj budowane , zresztą niedaleko za nim był bardzo nowoczesny most o ciekawej konstrukcji jakże różniący się od tamtego.
Część uzdrowiskowa to zupełnie inny świat ;przestrzeń, przepiękna zieleń , fontanny i piękne domy uzdrowiskowe. A przy tym wszystkim źródełka wód o działaniach leczniczych. My nie mieliśmy na tyle czasu ,żeby tą część miasta spenetrować dokładnie ,więc ograniczyliśmy się tylko do parku 1000-lecia i do zakładu przyrodoleczniczego Wojciech. Już z zewnątrz przyciąga on swoją architekturą a wewnątrz istne cudo .Oprócz basenów pomieszczeń w których odbywają się różnego rodzaju zabiegi jest tam pijalnia jakże inna niż wszystkie dotychczas przez nas spotykane. Jest to pomieszczenie w kształcie koła ze źródłem pośrodku. Kolumny, żyrandole zieleń przepiękne rzeźby sprawiały niesamowite wrażenie. Stasia i Andrzej zakupili sobie po złotówce kubki z których popijali wodę. Miałam ochotę i ja jej spróbować ale w opisie przeczytałam, że są przeciwwskazania dla żołądkowców więc się wstrzymałam ale przy wyjściu zakupiłam również kubek i nabrałam do niego wody ze źródełka znajdującego się przed budynkiem. Woda miała taki siarkowy posmak. Nie było przy niej opisów więc nie wiem jakie miała działania być może też nie dla wrzodowców, i nie ma się co dziwić, bo w tym uzdrowisku nie leczy się chorób układu pokarmowego ale narządów ruchu, reumatyczne, oddechowe i krążenia.
Halinka nie odpuszczała w znalezieniu krytego mostu. Postanowiła zaciągnąć języka u mieszkańców. Portier w uzdrowisku długo tłumaczył jej jak tam dojść ale jak się potem okazało niezbyt dokładnie bośmy do niego nie trafili. Wracaliśmy drugą stroną rzeczki . Zdziwieni byliśmy spotykając tam piękne niszczejące i nie zamieszkane olbrzymie stare domy. Były i też obiekty popadające w ruinę jak stary kościół na którego murach na dużych wysokościach rosły brzuski. Może kiedyś ktoś i tymi obiektami się zajmie.

Już ciemniało jak dojechaliśmy na kwatery, zmęczeni ale szczęśliwi, że udało nam się zrealizować w pełni zakładany na ten dzień plan. I tak kończył się następny dzień naszej wędrówki po Sudetach.
Ewa


10.VIII.2012r

1. Międzygórze- wodospad Wilczki – Sanktuarium MB Śnieżnej – Ogród Bajek Międzygórze.
2. Międzylesie – Sikornik – Międzylesie
3. Zielone Ludowe – Grzywacz –Grodczyn –Zielone Ludowe

Międzygórze to niezwykle malownicza miejscowość wczasowo- pielgrzymkowa usytuowana u stóp Śnieżnika. Na początku zajmowano się tam wydobywaniem złóż rudy ,myślistwem, tkactwem Dopiero za sprawą Marianny Orańskiej , która odkryła jej uroki miejscowość tą zaczęli odwiedzać liczni turyści i pielgrzymi. To z jej inicjatywy zaczęły powstawać tam domy gościnne, zajazdy, gospody, stawy hodowlane. Obecnie jest tam ciekawa baza wypadowa w pobliskie góry, są sanatoria , wyciągi narciarskie, Sanktuarium na górze Iglicznej , wodospad, Ogród Bajek dla dzieci. Jest więc gdzie chodzić i co podziwiać. 
Myśmy swoją przygodę z tym miejscem zaczęli od rezerwatu „Wodospad Wilczki” Przedmiotem ochrony jest tam wodospad liczący 27m wysokości oraz malowniczy wąwóz rzeki Wilczki. Wszędzie tam porobione są specjalne ścieżki z balustradami a nad wodospadem mostek. Fajne miejsce warte odwiedzenia.
Czerwonym szlakiem udaliśmy się dalej do Sanktuarium MB Śnieżnej. Jest ono usytuowane na górze Iglicznej w pobliżu miejsca gdzie kiedyś stała ludowa figura Marii z Dzieciątkiem . Figura stała pod rozłożystym bukiem, a przywieziono ją tam z pielgrzymki do Mariazell w Austrii. Kiedy potężna wichura obaliła drzewo pod którym ona stała nie uszkadzając jej, uznano to za znak od Boga i wybudowano dla niej drewnianą kapliczkę. Natomiast gdy okazało się ,że nie mieści ona już coraz większej ilości przybywających tam pielgrzymów , wybudowano kościół. W miejscu tym miały miejsce liczne uzdrowienia.
. Nie sposób pominąć tego miejsca w swoich wędrówkach po tych okolicach bowiem ,jadąc w te strony wieża kościoła już z daleka przyciągają turystów stojąc majestatycznie na szczycie .Cudowne widoki pojawiają się pielgrzymom i turystom po dojściu do tego miejsca. Jest tam bowiem mała polanka ,mnóstwo ławeczek można więc usiąść i zrelaksować się, pomodlić i nacieszyć oko tym co uda nam się zobaczyć. A widać z tego miejsca Kotlinę Kłodzką, Śnieżnik, Czarną Górę, oraz wiele pasm Sudeckich.
Oprócz Sanktuarium znajduję się tam schronisko. Podeszłyśmy ze Stasią podbić pieczątki i troszkę zdenerwowałyśmy się bo facet w bufecie obsługujący turystów zapowiedział nam ,ze osobiście podbije nam książeczki po obsłużeniu klientów . Stanęłyśmy cierpliwie czekając ale gdy tych chętnych do jedzenia i picia przybywało, zwróciłam uwagę ,ze to mało poważne bo można czekać w ten sposób godzinami na głupią pieczątkę. Dał nam więc ją do ręki tłumacząc się ,że turyści za mocno przyciskają i trzonek w niej wyłamują. Dziwne tłumaczenie bo pieczątki bijemy w wielu miejscach i nigdzie się o takie rzeczy nie boją. Przybiliśmy więc pieczątki delikatnie według instrukcji i żółtym szlakiem powędrowaliśmy do Ogrodu Bajek. 
Ogród Bajek położony jest na wysokości 780m n.p.m., a jego powierzchnia wynosi 0,23ha. Został założony po I wojnie światowej przez pracownika leśnego, który z szyszek, korzeni drzew, kory tworzył bajkowe postacie. Zasadził wokół nich drzewa, krzewy ozdobne. Z czasem warunki atmosferyczne ,wandalizm doprowadziły do zniszczenia wielu eksponatów. Zmieniały się osoby opiekujące się nim, aż w końcu harcerze pod którymi opieką ogród się znalazł postanowili odbudować go. Ogrodzono teren, odbudowano stare domki, postawiono nowe. Ale niestety w roku 1981r harcerze zapomnieli o Ogrodzie i znowu ulegał zniszczeniu. Nie mogli na to patrzeć działacze PTTK z Międzygórza i po długich staraniach przejęli w swoje władanie ten obiekt. Ponownie został odremontowany , dosadzono wiele drzew i krzewów. Dzisiaj cieszy swoim wyglądem zwłaszcza dzieci, które mogą zobaczyć tam swoje ulubione postacie z bajek np.: Czerwonego Kapturka. Koziołka Matołka, Babę Jagę, Jasia i Małgosię , Królewnę Snieżkę, Sierotkę Marysię.
My już dawno temu wyrośliśmy z wieku dziecięcego a wejście do ogrodu było płatne więc postanowiliśmy nie wchodzić do środka tylko zza ogrodzenia spojrzeć na ten bajkowy świat.
Dalszą drogę żółtych szlakiem zamieniliśmy na ścieżkę ,która szybciej doprowadziła nas do miasteczka. Tam zjedliśmy zupę w promocyjnej cenie ,porobiliśmy trochę zdjęć niezwykle urokliwym domkom zbudowanym w alpejskim stylu i ruszyliśmy dalej.
Naszym następnym celem był Sikornik najwyższy szczyt Kotliny Kłodzkiej o wysokości 550m .Znajdował się on niedaleko Międzylesia a można było dostać się do niego idąc czerwonym szlakiem właśnie z tej miejscowości. Podjechaliśmy wiec tam i już jadąc samochodem po mieście zauważyliśmy szlak jechaliśmy więc tak jak on prowadził i okazało się, że dojechaliśmy prawie na jego wierzchołek.
A właściwie do tej pory nie wiem dokładnie gdzie ten wierzchołek był bo nie znaleźliśmy tam żadnej tabliczki. I jeszcze jedno potwierdzenie na to, że ta odznaka Korona Sudetów to wielka lipa.
Nie zatrzymywaliśmy się tam długo bo mieliśmy jeszcze kawał drogi do przejechania aż do Lewina Kłodzkiego bo tam musieliśmy wspiąć się na najwyższy szczyt Pogórza Orlickiego i w związku z tym nie wiedzieliśmy jakie nas tam niespodzianki czekały .
W przepięknym miejscu zrobiliśmy sobie postój. Przy szosie była mała polana z której rozpościerał się widok na Sudety Wschodnie, te które zdobywaliśmy przez ostatnie dni. Widać , było nawet wieże Sanktuarium, które parę godzin wcześniej zaliczaliśmy. Był tam tez kamienny obelisk z metalową tabliczką postawiony na pamiątkę 120 rocznicy Odsieczy Wiedeńskiej Wojskom Sobieskiego. A więc znów troszkę historii. Kiedyś szli tędy strudzeni żołnierze nie wiedząc co ich dalej czeka a teram my siedzieliśmy tam szczęśliwi , najedzeni i podziwialiśmy uroki tej okolicy.
W Lewinie postanowiliśmy od razu znaleść nocleg ponieważ wieczór się zbliżał, a potem spokojnie udać się na zdobycie ostatniego szczytu w tegorocznej wyprawie. I tak też zrobiliśmy. Po załatwieniu wszelkich formalności związanych z noclegiem udaliśmy się na trasę .Trasę oczywiście ze względu na późną porę musieliśmy skrócić i nie z Lewina tylko z małej wioski Zielone Ludowe do której podjechaliśmy samochodem udaliśmy się na Grodczyn.
Przez dłuższy czas szliśmy odkrytym terenem , mogliśmy obserwować okolice Łężyc gdzie w zeszłorocznej wyprawie spędziliśmy trzy noce.
Potem już był las i strome ale krótkie podejście pod górę . Na szczycie o dziwo była tabliczka z nazwą szczytu z tym ,że na tabliczce napisane było Grodziec , jest to bowiem druga nazwa tego szczytu. Był tam też przekaźnik telewizyjny. Samo miejsce mało ciekawe bez widoków więc po zrobieniu zdjęć tą samą trasą wróciliśmy do samochodu.
Słoneczko już zachodziło co uwidoczniliśmy na zdjęciach , więc odpuściliśmy sobie ruiny zamku Homole , który mieliśmy w planie jeszcze zaliczyć.
Ewa


11.VIII.2012r


1.Kłodzko
2. Obbmuchów
3. Nysa Kłodzka.

To już ostatni dzień naszej wędrówki . Droga przed nami daleka, więc żadnych gór po drodze , tylko w paru miejscowościach postanowiliśmy się zatrzymać.
Pierwszym było Kłodzko. Dzieje tego miasta są ogromnie burzliwe: wojny liczni właściciele , katastrofy budowlane które nastąpiły w latach 50 XX wieku ,Powódź Tysiąclecia ,nie sposób opisać to w kilku zdaniach. Miasto liczy ok 28 tys. mieszkańców. Nas interesowała najstarsza część ta z ryneczkiem .
Zrobiliśmy sobie więc mały spacerek. Wędrowaliśmy pomiędzy starymi kamieniczkami omijając stragany z handlarzami , odbywały się tam bowiem Targi Staroci. Zachwyciliśmy się ryneczkiem który ma kształt prostokąta i charakteryzuje się znacznym spadkiem terenu. Znajduje się tam ciekawy ratusz, kolumna Najświętszej Maryi Panny, barokowa studnia, zabytkowe kamieniczki. Z narożników Rynku wybiega osiem ulic po dwie z każdego. Podeszliśmy pod Twierdze, która jest najważniejszym i najbardziej okazałym zabytkiem tego miasta ale i Dolnego Śląska .Twierdza powstała w XVIIIw. a znajduje się na Górze Fortecznej o wysokości 369m. Nie było czasu na wejście do środka może kiedyś uda nam się to nadrobić ,bo z tego co wyczytaliśmy w Internecie warto by było. a także zwiedzić podziemną trasę turystyczną, most św. Jana porównywany do mostu Karola w Pradze, a który my tylko z daleka jadąc samochodem obserwowaliśmy.
Następny postój zrobiliśmy w Otmuchowie. Jest to jeden z najstarszych grodów kasztelańskich na Śląsku a pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1155roku. Zaciekawił nas tam renesansowy ratusz z XVI wiecznym słonecznym zegarem, przepiękny barokowy kościół św. Mikołaja oraz zamek biskupi. 
Zamek wzniesiony został w XIII wieku , był wielokrotnie niszczony i przebudowywany. Przez prawie 600 lat był on we władaniu biskupów wrocławskich. Dzisiaj jest tam hotel prowadzony przez prywatną spółkę. Ciekawostką są tam” Końskie Schody”. Są to szerokie schody zbudowane w pierwszej połowie XVIII wieku przez biskupa ,który był chory i musiał być wnoszony do zamku w lektyce. Znajduje się tam bardzo stara studnia obudowana altanką, wieża z punktem widokowym. Pochodziliśmy trochę wokół zamku weszliśmy do środka po słynnych schodach do części hotelowej . Bardzo podobało nam się w zamku, fajnie byłoby przespać się tam poczuć atmosferę tego miejsca ,ale niestety to nie na naszą kieszeń.
Ostatnim miastem była Nysa Kłodzka , tam zjedliśmy obiad i tak już szybciutko bo do domu został jeszcze kawał drogi przeszliśmy przez ryneczek. Nie dało się tam pominąć przepięknej budowli a mianowicie kościoła św. Jakuba i z XI wieku przy którym znajduje się czterokondygnacyjna dzwonnica . W dzwonnicy znajduje się jeden z najstarszych dzwonów na Śląsku. Przepiękne były tam zabytkowe kamieniczki , oraz ładnie odnowiony Dom Wagi Miejskiej zbudowany w 1602r. Dawniej mieściła się tam urzędowa waga towarowa , obecnie jest tam Miejska Biblioteka publiczna.
I tak zakończyła się nam tegoroczna wyprawa w Sudety. Zaliczyliśmy już wszystkie szczyty sudeckie zaliczane do Korony Gór Polski (16), poznaliśmy wszystkie pasma górskie tam znajdujące się, ale jest tam wiele miejsc które chcielibyśmy jeszcze zobaczyć . Mamy w planie dokończyć jeszcze Koronę Sudetów i Sudetów Polskich, więc jak będzie zdrowie i pieniążki to jeszcze w tamte strony udamy się.

Do Korony Gór Polski zostało nam jeszcze do zdobycia dwa szczyty : Rysy i Turbacz.
Ewa.


5.VII.2013r


Schr na Maciejowej – Schr.na Starych Wierchach – Obidowiec – Turbacz – Kiczora – przełęcz Knurowska -stacja turystyczna Studzianki
( dokładny opis trasy w GSB pod XI )
   
  Turbacz jest najwyższym i najbardziej znanym szczytem Gorców o wysokości 1310m. Odbiega od niego siedem górskich grzbietów :pasmo Gorca, grzbiet Mostownicy i Kudłonia, grzbiet Turbaczyka ,grzbiet Suchego Gronia, grzbiet Obidowca, grzbiet Średniego Wierchu oraz grzbiet Bukowiny Obidowskiej. Już w XIX w góra ta była celem turystycznych wypraw. 
Jest przedostatnim szczytem zdobytym przez nas do KGP. 
1-3.VIII.2013r


Popradske Pleso –sch. przy Popradskim Stawie - Żabia Dolina – chata pod Rysami – Rysy – chata pod Rysami – Żabia Dolina – schr. przy Popradskim Stawie – Popradskie Pleso.

     Rysy to szczyt położony na granicy polsko-słowackiej . Posiada trzy wierzchołki w tym najwyższy środkowy leżący całkowicie po stronie słowackiej liczący 2503m i polski przez który przechodzi granica o wysokości 2499m.
     Jest ostatnim szczytem zdobytym przez nas do Korony Gór Polski. Cztery lata temu gdy zaczynaliśmy Koronę nie myślałam ,że zostanie nam on na koniec , mamy już swoje lata i zdobycie takich gór staje się dla nas z roku na rok coraz trudniejsze. Wejście na niego planowaliśmy już od pierwszego roku naszej zabawy z ta odznaką ale to terminy wszystkim nie pasowały albo pogoda. Bywało bowiem i tak ,że w okresie kiedy planowaliśmy wyjazd w Tatrach spadł śnieg nawet w środku lata .
     Teraz też obawiałam się ,że znów nam się nie uda bo gdy już mieliśmy jechać i zarezerwowałam noclegi zepsuł nam się samochód i musieliśmy czekać na części które miał mechanik do niego sprowadzić. Zwątpiłam już ,że kiedykolwiek uda nam się tą górę zdobyć, bałam się ,że pogoda się zmieni, ale kiedy Marian oznajmił mi ,że ma już sprawny samochód a prognozy pogody były dobre postanowiliśmy jechać. I takim to sposobem wyruszyliśmy na wyprawę na najwyższy szczyt w Polsce na wyprawę na którą najbardziej bałam się jechać bojąc się ,że nie dam rady wejść albo gdzieś tam w przepaść polecę. 
     Wyruszyliśmy 1sierpnia we dwoje z Marianem nie było bowiem innych chętnych w tym terminie a ja nie chciałam się do nikogo dostosowywać bo chciałam mieć już tą górę z głowy. Noclegi planowaliśmy załatwić sobie w Bukowinie Tatrzańskiej już na miejscu ale okazało się ,że musieliśmy zmienić plany ponieważ do tej miejscowości nie wpuścili nas policjanci ,którzy bardzo grzecznie poinformowali nas ,że odbywa sie tam wyścig kolarski i droga jest zamknięta. Zatrzymaliśmy się więc w Białce Tatrzańskiej gdzie bardzo szybko znaleźliśmy pokoik z łazienką za całkiem przyzwoitą opłatą. 
     Do wieczora zostało nam trochę czasu ,wiec postanowiliśmy podejść kawałek i zobaczyć wyścig. Był to bowiem etap górski Tour de Pologne. Kolarze robili kilka rund wokół Bukowiny. My mieliśmy to szczęście załapać się na dwie ostatnie. Niesamowite wrażenie dziesiątki motocykli, samochodów obsługujących wyścig i najważniejsi ,kolarze którzy migali nam tak szybko że mogliśmy tylko po strojach poznać którzy to Polacy. Oczywiście najbardziej wypatrywany przez nas był Rafał Majka jadący w tym wyścigu z nadzieją na odzyskanie żółtej koszulki lidera .Niestety okazało się ,że miał on wypadek 6 km przed metą i nie zdołał już dogonić tych najlepszych.
     Przy trasie wyścigu znajdowała się bardzo oryginalna restauracja Bury Miś w której było mnóstwo dekoracji ze starych zwłaszcza metalowych rupieci. Rury, koła ,podkowy, kołowrotki a nawet stare zardzewiale rowery można było spotkać wszędzie na ścianach podłogach stołach. Tworzyło to taki niepowtarzalny klimat. Pomiędzy rundami wyścigu zjedliśmy tam obiad.
      Na następny dzień wstaliśmy o godzinie 4 rano. Zaplanowaliśmy wejście na szczyt od strony słowackiej ,wiec musieliśmy tam jeszcze podjechać ok 60km. Na miejscu z którego mieliśmy rozpocząć wyprawę a więc na parkingu przy stacji kolejki elektrycznej Popradske Pleso byliśmy ok godziny 6. Wydawało nam się ,że będziemy tam pierwszymi turystami a tu okazało się ,że było tam już sporo osób. Wejście na szczyt od tej strony jest długie ale łagodniejsze niż od strony polskiej, więc chcieliśmy mieć sporo czasu ,żeby nie denerwować się ,że po ciemku będziemy wracać i stąd ta wczesna godzina. 
     Pierwszy odcinek trasy o długości ok 4km prowadził po asfalcie niebieskim szlakiem. Szliśmy lasem częściowo zniszczonym przez jakieś szkodniki cały czas pod górę. Po około godzinie znaleźliśmy się w okolicy Popradzkiego Stawu (postanowiliśmy w drodze powrotnej zobaczyć to miejsce) . Asfalt tam się skończył dalsza droga również niebieskim szlakiem prowadziła teraz kamienną drużką lasem który potem przeszedł w kosodrzewinę. Również i tu poruszaliśmy się cały czas pod górę. Słońce pięknie przygrzewało ale nie było czuć gorąca bo lekki wiaterek chłodził nas, wiec szło się wspaniale a piękne widoki które przed nami się roztaczały mogliśmy podziwiać bo widoczność była duża. Przerażała mnie tylko ogromna ilość ludzi mijających nas a ja nie lubię takich tłoków na trasie .
     Język polski słyszeliśmy bez przerwy wydawało mi się ,że wśród tej ogromnej rzeszy ludzkiej najwięcej było naszych rodaków. Ja wypatrywałam tak zwanych tragarzy a wiec tych którzy przy Popradzkim Stawie zdecydowali się wziąć na swoje plecy taki drewniany plecak do którego przyczepiony był towar który należało zanieść do schroniska pod Rysami. Były tam np. butle gazowe ,ziemniaki wszystko bardzo ciężkie, dla mnie stanowczo za ciężkie. Taka tam jest bowiem tradycja ,że zaopatrzenie do schroniska za herbatkę z rumem noszą ochotnicy turyści. Oczywiście nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić bo jest to jednak duży wysiłek. 
     Szlak niebieski w końcu pożegnaliśmy i w dalszą drogę przecudną Żabia Doliną udaliśmy się czerwonym szlakiem. Nie słyszeliśmy nigdzie rechotu żab nazwa tej doliny tak jak gdzieś potem przeczytałam nie wzięła się od tych istot ale od skał porośniętych glonami. I tak jak na poprzednich odcinkach dalej szliśmy cały czas pod górę tylko teraz takimi serpentynkami po coraz większych głazach . Nie byliśmy specjalnie zmęczeni , więc szło się fajnie.
     Ciekawym miejscem są tam dwa Żabie Stawy wokół których wszędzie już tylko widać było głazy i przepiękne szczyty w tym i Rysy. 
     Posiedzieliśmy sobie chwilę przy stawach popijając wodę mineralną ,żeby nie odwodnić się bo przed nami był trudniejszy kawałek drogi po takich skalnych płytach zaopatrzonych w łańcuchy. Trochę bałam się tego odcinka ,ale nie było najgorzej nie zawsze trzymałam się łańcuchów bardziej przydatny był mi kijek którym podpierałam się. Myślę ,że łańcuchy bardziej przydają się gdy jest mokro i skały są śliskie
     Za łańcuchami mieliśmy jeszcze kawałek wspinania po płytach skalnych . Fajnie się zrobiło gdy zobaczyliśmy tablicę drewnianą z napisem Witajte Welcome Benvenuti oraz kolorowe chorągiewki przewieszone na sznurku tworzące taką bramę, oznaczało to bowiem ,że zbliżamy się do schroniska pod Rysami. Widać było również ubikację zawieszoną nad przepaścią, która znajduje się ok 100m od schroniska. 
     Schronisko pod Rysami jest czynne tylko w okresie letnim. Nie prowadzi do niego żadna droga ani wyciąg dlatego towary do niego niosą tragarze . Jego położenie sprawia ,że narażone jest bardzo często na zniszczenia przez lawiny. Jest to najwyżej położone schronisko w Tatrach (2250m).
     Tradycyjnie jak we wszystkich schroniskach i tu podbiliśmy pieczątki posiedzieliśmy chwile i ruszyliśmy w dalszą drogę. Na szczyt została nam godzina drogi, my natomiast szliśmy znacznie dłużej. Zmęczenie dało mi się we znaki i szło się coraz gorzej ale mieliśmy już 1000m podejść za sobą i to moje nogi już czuły. Nie tylko ja byłam zmęczona ale słychać było wokół nas sapania i narzekania na zmęczenie wielu osób. Najlepsi byli trzej panowie w średnim wieku którzy po kilku krokach marszu kładli się na skały dysząc niemiłosiernie potem jakimś tam cudem podrywali się ,żeby zrobić znów parę kroków. Nie czułam się najgorsza w takim towarzystwie. 
     Bardzo ładnym miejscem była przełęcz Wagi a potem już niedaleko na szczyt chociaż dosyć stromo w górę. Byli i tacy którzy ostatni odcinek pokonywali na czworaka. Ja tez różnymi technikami ten odcinek pokonywałam ale nie ważne jak ważne żeby było skutecznie a w naszym przypadku tak było bo na Rysach stanęliśmy.
     Ogromna była moja radość ,od razu podzieliłam się nią z moja córką pisząc do niej sms . Chciałam napisać jeszcze do kilku osób ale ludzi na szczycie było dużo , następni dochodzili więc pooglądaliśmy się naokoło ,zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w dół robiąc innym miejsce. To są właśnie takie uroki chodzenia po górach gdzie jest duża ilość turystów. Jakże było by przyjemnie posiedzieć na pustym szczycie podelektować się dłużej widokami .
     Zejście ze szczytu było łatwiejsze niż się spodziewałam. Będąc na górze zastanawiałam się jak schodzić przodem, tyłem, na czworakach ,żeby nie polecieć do Żabich Stawów które fajnie było ze szczytu widać. Poruszałam się za Marianem który wyszukiwał pewne miejsca pomiędzy skałkami także przy pomocy kijka udało nam się bez żadnych potknięć ten najbardziej stromy odcinek przejść. Potem już było znacznie lżej. 
     Wracaliśmy tą samą drogą więc ponownie znaleźliśmy się w schr. pod Rysami. Planowaliśmy zjeść tam jakiś posiłek oraz zaliczyć słynny wychodek. Niestety ani nie zjedliśmy bo na nic co było w barze nie mieliśmy ochoty ,a do wychodka była duża kolejka więc z tej „przyjemności” również zrezygnowaliśmy.
    Idąc w dół już spokojni ,ze udało nam się zaliczyć ostatni szczyt do Korony podziwialiśmy jeszcze raz tą cudowną krainę, robiliśmy zdjęcia. Teraz dopiero zobaczyliśmy jak bardzo cały czas wspinaliśmy się pod górę idąc na szczyt wcześniej tego tak nie odczuwaliśmy. Na całej trasie nie było praktycznie takich prostych odcinków tylko cały czas pod górę, mniej albo bardziej stromo ale pod górę. 
     Za łańcuchami przy których schodząc trzeba było się troszkę pogimnastykować odetchnęliśmy z ulgą bowiem już nie było na naszej trasie żadnych trudnych odcinków. 
     Tak jak planowaliśmy w drodze powrotnej przed wejściem na asfaltowy odcinek skręciliśmy nad Popradski Staw. Staw ma 6,88ha powierzchni oraz 17,6m głębokości. Leży na wysokości 1494m a więc ok 100m wyżej niż nasze Morskie Oko spod którego można od strony polskiej wejść na Rysy. Jest jednym z nielicznych stawów tatrzańskich w którym występują naturalnie ryby. Przy stawie znajduje się schronisko oraz chata Majlathova w której zjedliśmy obiad .
     Do samochodu został nam już tylko odcinek asfaltowy ,który pokonaliśmy dosyć szybko.
     I tak skończyła się nasza przygoda z Koroną Gór Polski. Zdobyliśmy 28 szczytów w ciągu 4 lat zaliczając przy okazji wiele innych ciekawych miejsc. Nie spieszyliśmy się specjalnie bo założyliśmy sobie od razu ,że będziemy Koronę robić spokojnie bez pospiechu nie bijąc żadnych rekordów. Była to dla nas świetna zabawa oraz najlepsza jaka może być lekcja geografii. Poznaliśmy wszystkie pasma górskie ich najwyższe szczyty . Jest to dla nas bardzo cenna odznaka a to ze względu na wiek, niewiele bowiem ludzi w naszym wieku decyduje się na takie wyzwanie. Ale jest też taki żal ,że już to się skończyło bo przez te cztery lata żyliśmy tym ,planowaliśmy wyjazdy , ustalaliśmy trasy, poznawaliśmy historię miejsc w które wybieraliśmy się.
Ewa


2.08.2014r
Pasowanie na zdobywcę Korony Gór Polski
     W 2010 r. rozpoczęliśmy Koronę Gór Polski. Zainspirował nas do tego nasz kolega klubowy Zbyszek, który parę lat wcześniej dokonał tego wyczynu. Od początku postanowiliśmy, że nie będziemy się spieszyć. Miała być to dla nas wspaniała zabawa a przy okazji nauka geografii, historii. 
     I tak było. Przez cztery lata organizowaliśmy różne wyprawy, na których poza zdobyciem poszczególnych szczytów poznawaliśmy najbliższe ich okolice oraz ich historię.
     Gdyby nie Korona to na wielu szczytach nigdy nie bylibyśmy, bo zazwyczaj idzie się na te najbardziej popularne. 
     Wędrując poznaliśmy ciekawych kochających góry ludzi, ogromnych pasjonatów, którzy każdą wolną chwile poświęcają swojej pasji. Dyskusje z nimi na trasach w schroniskach są bardzo miłe i pouczające, bo dzieląc się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami z wypraw możemy nawzajem się dużo nauczyć.
     Im więcej chodziliśmy tym nasza kondycja była lepsza, co u młodych jest normalne, ale w naszym wieku to już każdy rok następny może być gorszy. Nas to chodzenie wzmocniło dodało siły uodporniło na trudności i dało wiele wrażeń estetycznych. 
    Najwięcej szczytów do Korony jest w Sudetach a to od nas daleko. Nigdy w tych górach nie byliśmy, więc przy okazji korony postanowiliśmy poznać je dobrze. I tak się stało poznaliśmy te góry naprawdę nieźle, bo przez trzy lata tam jeździliśmy i organizowaliśmy wyprawy na różne szczyty i nie tylko należące do korony. Zaliczyliśmy tam również zamki, twierde, kopalnie złota, wodospady jeziorka, skałki itp. Mamy okazję jeszcze bardziej spenetrować te strony, bo zaczęliśmy tez robić Koronę Sudetów Polski i Koronę Sudetów. Będziemy, więc w najbliższych latach te góry odwiedzać.
     Były też szczyty, które zdobywaliśmy robiąc przy okazji Czerwony Szlak Beskidzki tak jak Turbacz, Radziejowa, Tarnica, Babia Góra.
     Największym naszym wyzwaniem były Rysy. Mieliśmy je zdobyć w pierwszym roku, ale tak wyszło, że był to nasz ostatni zdobyty szczyt. Byłam przeszczęśliwa i dumna z siebie, gdy na nim stanęłam.
     Każdy szczyt jest inny. Ja najbardziej lubię te, z których można podziwiać okolice a które w górach zawsze są piękne. A takich szczytów było wiele bo np. Tarnica, Babia Góra, Wysoka, Śnieżnik, Śnieżka , Szczeliniec i inne.
     Najmniej mile wspominam Radziejową, na której zastaliśmy ogromną ilość śmieci i jak najszybciej z niej uciekaliśmy, bo takie klimaty nam nie pasowały. Brzydki był również początek drogi na Skopiec, gdy szliśmy koło cementowni i wdychaliśmy paskudne pyły. A i zieleń w tym miejscu straciła swój kolor na szary.
     Wędrując dopisywały nam humory, ale tez i pogoda bo tylko trzy szczyty zaliczaliśmy w deszczu: Orlicę, Jagodną i Ślęzę. Na innych mieliśmy przepiękną pogodę i widoczność, co jest w górach bardzo ważne
     Wejścia na szczyty były dobrze oznakowane poza Wysoką Kopą gdzie przed samym szczytem brakowało oznaczeń (ponoć w tej chwili jest inaczej) i Lackową, gdzie szlak przy granicy był zamazany. 
 
   Po zaliczeniu ostatniego szczytu zgodnie z regulaminem wysłałam ankiety i po dwa zdjęcia do oficyny wydawniczej Amos. Dalszym moim zadaniem było śledzenie komunikatów o zbierających się raz na jakiś czas Lożach Zdobywców. Nie bardzo odpowiadały nam terminy i miejsca, więc czekaliśmy na dogodną dla nas ofertę. Dlatego gdy przeczytaliśmy, ze Loża odbędzie się w Warszawie 2 sierpnia zdecydowaliśmy się zgłosić uczestnictwo w tym posiedzeniu. I takim to sposobem znaleźliśmy się w upalny sierpniowy dzień w Warszawie.
     Pojechaliśmy raniutko autobusem o godz.4,20. Spotkanie było w szkole gimnazjalnej na Żoliborzu. Adres i plan dojścia na miejsce spotkania dostałam na mejla, wiec nie było problemu z dotarciem na miejsce.
      Przed drzwiami do szkoły przywitał nas duży napis WITAMY ZDOBYWCÓW KORONY GÓR POLSKI. Na korytarzu szkolnym ustawione były stoły ze słodyczami i dokumentami i ławeczki do siedzenia. Po podpisaniu listy obecności zapoznaliśmy się z harmonogramem imprezy. Okazało się, że należymy do V grupy i weryfikacje mamy o 11 a o 14 pasowanie.
     Weryfikacja trochę się przyspieszyła, więc weszliśmy wcześniej do sali lekcyjnej w której była komisja w składzie czterech osób. Sprawdzono nam książeczki, zdjęcia z datownikiem. Wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja na temat szczytów ich oznaczeń szlaków do nich prowadzących. Komisja podpisała protokół przybiła odpowiednie pieczątki w książeczkach pogratulowała nam zdobycia Korony. 
     Zostało nam prawie 3 godziny do pasowania, wiec wyszliśmy na pole, bo w szkole było duszno. Na ławeczce pod drzewkami było znacznie przyjemniej. Zaczęliśmy się zastanawiać co w wolnym czasie zrobić. Postanowiliśmy pochodzić trochę po najbliższej okolicy i zakupić przy okazji plan Warszawy. 
     Gdy po powrocie ze spaceru zaczęliśmy oglądać plan okazało się, że niedaleko miejsca w którym znajdowaliśmy się jest cmentarz powązkowski. Nie było już na tyle czasu, żeby go odwiedzić ale, żałowaliśmy ,ze wcześniej nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy bo byśmy od razu tam poszli. Na Powązkach jest grób mojej mamy siostry i jej męża. Wujek był oficerem walczył w powstaniu warszawskim był członek AK. Mogliśmy odwiedzić ich grób a także groby znanych polaków. Ustaliliśmy, że po pasowaniu podjedziemy na Stare Miasto i tam sobie trochę pochodzimy.
     Pasowanie odbyło się w sali lekcyjnej trochę za malej jak na tą liczbę uczestników a było nas prawie 50 osób. Było duszno ciasno ale bardzo miło i niezwykle uroczyście.
     Na początku głos zabrał prezes pan Janusz Sapa niezwykle ciepły i sympatyczny człowiek. Mówił o górach ich pięknie o tym jak to cudownie jest, że są ludzie, którzy je kochają i chcą po nich chodzić. Zachęcał nas wszystkich byśmy uczyli miłości do nich naszych znajomych, przyjaciół. Żebyśmy wszystkich zachęcali do poznawania naszych polskich gór, bo jest dużo ludzi wyjeżdżających na urlopy poza nasz kraj i nie zawsze zdających sobie sprawy jak piękna jest nasza ojczyzna.
     Cieszył się, że są wśród nas są ludzie, którzy po raz któryś z kolei Koronę zrobili, a byli tacy którzy zdobyli ja nawet po raz ósmy. 
     Uświadomił nam, że to co zrobiliśmy to naprawdę duży wyczyn bo w naszym ok. 36 milionowym kraju jesteśmy nielicznymi ludźmi, którzy zdobyli najwyższe szczyty 28 pasm górskich. Ja jestem 768 osoba a mój mąż 769. Nigdy do tego w taki sposób nie podchodziłam, ale faktycznie, że tych osób jak na razie nie jest aż tak dużo. Zarejestrowanych kandydatów do zrobienia Korony jest kilka tysięcy, ale jak się okazuje nie jest to takie proste wyzwanie, bo wymaga i czasu i pieniędzy a także dobrej kondycji fizycznej i wytrwałości i dlatego do tej pory niewiele osób to zrobiło.
     Można było długo słuchać prezesa bo mówił z taka pasją, i bardzo wzruszająco .
     Potem nastąpił najważniejszy punkt uroczystości a więc pasowanie. Na środek sali wychodziło po kilka osób wyczytanych przez prezesa zaczynając od tych, którzy najwięcej razy Koronę zdobyli.
     Każda grupa wysłuchała słów przysięgi a potem zabytkową ciupagą każdy pojedynczo był pasowany i dostawał odznakę z odpowiednim numerem, dyplom i leg zdobywcy.
     Po tej jakże pięknej uroczystości zostaliśmy zaproszeni do zrobienia wspólnego zdjęcia przed szkołą. Można było również zrobić sobie dodatkowe zdjęcia w Sali z laską proporcem i specjalna koroną zdobywcy na głowie.
     Tak jak zaplanowaliśmy po uroczystości udaliśmy się na Stare Miasto. To dla mnie najpiękniejsze miejsce w Warszawie, tym bardziej godne podziwu, ze odbudowywane było niemalże od podstaw. W 1944r podczas powstania warszawskiego zostało zniszczone niemal całkowicie, bo tylko dwa budynki przetrwały. 
     Pochodziliśmy trochę po uliczkach. Nastrój w tym dniu był niesamowity, bo odbywały się uroczystości obchodów powstania warszawskiego. Co chwile mijały nas grupki harcerzy, którzy mieli jakaś grę terenową, bo co chwile przystawali odczytywali coś na kartkach ,dyskutowali i ruszali dalej.
     Bardzo przejmujący był widok zniczy i kwiatów położonych w miejscach związanych z powstaniem a zwłaszcza na włazach do kanałów, którymi przemieszczali się powstańcy. Nigdy wcześniej chodząc po Warszawie a byłam tam dziesiątki razy nie zastanawiałam się gdzie odbywały się największe walki teraz to wszystko było widać, i aż dreszcze przechodziły jak na to się patrzyło.
    Odpoczynek zrobiliśmy sobie przy fontannie znajdującej się na holu nowoczesnego budynku zupełnie nie pasującego do otoczenia niedaleko Grobu Nieznanego Żołnierza. Dzieciaki pluskające się w fontannie wyglądały tak uroczo ,że mogłabym tam długo siedzieć, ale niestety my musieliśmy wracać do domu. 
     Po odpoczynku przez ogród saski a potem koło Pałacu Kultury, który wokół olbrzymich wieżowców wybudowanych niedaleko wydawał nam się taki mały doszliśmy do przystanku autobusowego, skąd bardzo szybko dostaliśmy się na Dworzec Zachodni. 
     W domu byliśmy przed godzina 24, zmęczeni bo podróż w jedna i drugą stronę i ogromny upał, dały dam się we znaki, ale zadowoleni, ze już dopięliśmy do końca wszystkie formalności związane z Koroną Gór Polski.
Ewa
Tworzenie stron internetowych - Kreator stron WW